Dzicy Rosjanie ścinają drzewo. Jak to możliwe, że inteligentni ludzie z Zachodu mogli się tak mylić?
piątek,
18 marca 2022
Politycy z UE i USA twierdzą, że kiedyś Putin był sympatycznym człowiekiem, z którym można było się porozumieć. Dopiero ostatnio jego osobowość zmieniła się... Jak - po agresji na Gruzję i Krym, po pacyfikacji Czeczenii - można było tak myśleć?
„Kiedy dzicy w Luizjanie chcą mieć owoc, ścinają drzewo przy samej ziemi i zrywają owoc. Oto istota despotyzmu”. (Monteskiusz)
Monteskiusz skrzywdził „dzikich w Luizjanie”, lecz trafnie określił istotę despotyzmu i charakter ludzi wychowanych w despotyzmie. „Dzikich w Luizjanie” zastąpmy „dzikimi z Rosji” i dalsza część opisu staje się adekwatna. Ukraina jest dobrym tego przykładem. Jak do tego doszło? Sięgnijmy tylko do okresu trzech z górą dziesięcioleci, tj. od rozpadu ZSRR.
ZSSR był formalnie federacją trzech suwerennych państw, reprezentowanych w ONZ: Białorusi, Rosji i Ukrainy. 8 grudnia 1991 roku, prezydenci Rosji i Ukrainy oraz przewodniczący Rady Najwyższej Białorusi podpisali porozumienie o powołaniu Wspólnoty Niepodległych Państw, tym samym rozwiązując Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich. Do WNP nie przystąpiły republiki bałtyckie – Estonia, Litwa i Łotwa.
Prezydent Borys Jelcyn widział w WNP wehikuł na odbudowę neo-ZSRR na nowych podstawach, z nim jako szefem państwa. Wehikuł okazał się słabą podstawą do odbudowy „federacji”. Gruzja wystąpiła z WNP w 2009, Ukraina w 2018 roku. Pozostałe państwa zachowały wobec Federacji Rosyjskiej znaczny stopień niezależności.
Rosja zapewniła sobie przyczółki umożliwiające jej kontrolę nad niektórymi z nich – oderwała Abchazję, a następnie Południową Osetię od Gruzji, Naddniestrze od Mołdawii, z Nagorno Karabachu uczyniła narzędziem kontroli nad Armenią i Azerbejdżanem. Azja Środkowa stała się chwilowo kondominium nadzorowanym wspólnie przez Rosję i ChRL.
Rosja nigdy nie zrezygnowała z Białorusi i Ukrainy. Z pierwszą poszło stosunkowo łatwo. Ukraina była większym problemem W 1994 roku, przy okazji konferencji w Berlinie, zapytałem jednego z mądrzejszych rosyjskich znawców spraw międzynarodowych o bariery dla dobrych stosunków między Rosją a Polską. Odrzekł, że każde spotkanie przedstawicieli rządu polskiego i ukraińskiego budzi na Kremlu zdenerwowanie. Zauważyłem, że Polsce zależy na politycznej stabilizacji Ukrainy i rozwoju gospodarczym tego kraju, ale także na dobrych stosunkach między Rosją a Ukrainą, co znajduje wyraz w polskiej polityce. Przyjął to do wiadomości, ale stanowiska nie zajął.
Krótko mówiąc, dla Rosji od początku priorytetem była izolacja Ukrainy, zapobieżenie włączeniu się przez nią we współpracę z Zachodem. Również więc stabilizacja polityczna i rozwój gospodarczy Ukrainy były postrzegane jako zagrożenie dla rosyjskich interesów imperialnych. Między polską racją stanu a rosyjskimi aspiracjami imperialnymi istnieje nierozwiązywalna sprzeczność.
Sukcesu nie było
Elita Rosji w latach 1990-ych wierzyła w szansę odbudowy gospodarki we współpracy z Zachodem i w oparciu o dochody sektora paliwowo-gazowego. Również na Zachodzie te zamierzenia napotkały na pozytywny odzew w postaci napływu inwestycji i poparcia politycznego.
Błąd Moskwy polegał na wyborze niewłaściwej strategii transformacji. Prywatyzacja wielkich przedsiębiorstw państwowych przez metodę „kuponową” była skutecznym sposobem przekazania przedsiębiorstw w prywatne ręce, ale miała ten efekt uboczny, że stworzyła potężne lobby w postaci grupy klkudziesieciu olidarchów, dysponujących olbrzymim bogactwem. Źródłem bogactwa było przejęcie kontroli nad surowcami naturalnymi i ich przetwórstwem.
Oligarchowie wykorzystywali swe majątki na ostentacyjną konsumpcję i zakup nieruchomości na Zachodzie. I tak środki mogące służyć za podstawę budowy nowoczesnego przemysłu przetwórczego i stworzenie zdrowych podstaw gospodarki rosyjskiej, zużyto na stworzenie klasy pasożytów.
Rosjanie powinni byli zacząć od przebudowy państwa, stworzenia kompetentnej administracji, porządnego systemu prawnego i sprawnego wymiaru sprawiedliwości. Pozwoliłoby to uniknąć rozgrabienia majątku publicznego przez elitę polityczną i kierownictwo służb specjalnych oraz zwykłych kryminalistów, a wreszce demoralizacji społecznej na wielką skalę.
Inna sprawa, czy pokomunistyczna Rosja, z potencjałem ludzkim zniszczonym przez z górą siedemdziesiąt lat komunistycznej dyktatury, była do tego zdolna. W każdym razie nie spróbowano.
Optymizmowi elit towarzyszyło przekonanie, że Rosja będzie dla Zachodu ważniejsza niż byłe kraje satelickie, co pozwoli jej utrzymać minimum kontroli nad tym obszarem. Wyraził to Borys Jelcyn, gdy stwierdził, że celem Rosji jest, by jej stosunki z NATO były bliższe niż pozostałych pokomunistycznych państw.
Jeżeli było to osiągalne, to pod warunkiem sukcesu w przebudowie państwa i gospodarki. Ale sukcesu nie było. Stopniowo Zachód zaczął dostrzegać, że sprawy nie idą tak, jak na to liczono. Niemniej, aż do nadejścia pojelcynowskiej sukcesji, w Rosji istniały elementy demokracji, swoboda wypowiedzi, wybory do Dumy, itp.
Stworzenie potwora
Po ustąpieniu Borysa Jelcyna, wybory prezydenckie wygrał, namaszczony przez niego, Władimir Putin. Jego zwycięstwo wyborcze poprzedziła seria zamachów terrorystycznych, które spowodowały śmierć paruset ludzi. Oficjalnie, za sprawców uznani zostali Czeczeni. Od początku jednak pojawiła się teza, wsparta mocnymi poszlakami, że stało za tym FSB i sam Putin.
W sierpniu 2000 r. zatonęła łódź podwodna o napęcie atomowym. W katastrofie zginęło 118 osob. Putin nie przyjął oferty zagranicznej pomocy w akcji ratunkowej i nawet nie przerwał urlopu. W październiku 2002 roku, terroryści czeczeńscy zajęli, w trakcie spektaklu, teatr na Dubrowce. W operacji „uwalniania” zakładników zginęły 173 osoby, w tym 133 zakładników. We wrześniu 2004 roku, terroryści czeczeńscy zajęli, w trakcie lekcji, szkołę w Biesłanie. W operacji „wyzwalania” zakładników, w większości dzieci, zginęło 334 osoby, a około 700 było rannych.
Gospodarz Kremla usiłuje udowodnić mieszkańcom Ukrainy, że są ubogimi krewnymi Rosjan, którym powinni dziękować za swój stan posiadania.
zobacz więcej
W 2008 roku wojska rosyjskie dokonały agresji na Gruzję, a sześć lat później na Ukrainę, zajmując Krym i wspierając militarnie separatystów na południowo-wschodnim obszarze tego kraju. W międzyczasie była „pacyfikacja” Czeczenii, w której śmierć poniosło około 20% populacji tego kraju. Obecna agresja Rosji, prowadzona bez żadnego względu na straty i cierpienia ludzkie, powodująca bezmyślne niszczeniu infrastruktury kraju, jest następnym krokiem w planie odbudowy imperium.
O tych faktach należy przypominać, kiedy słyszy się wypowiedzi polityków europejskich, i nie tylko europejskich, że osobowość Putina uległa w ostatnich paru latach zmianie, a przedtem był otwartym, sympatycznym człowiekiem, z którym można było porozumieć się. I porozumiewano się w kwestiach, które służyły jego zamiarom. Szczególnie łatwo porozumiewał się Gerhard Schröder, Angela Merkel, Nicolas Sarkozy, czy Silvio Berlusconi. Barack Obama chciał naprawiać z nim stosunki, a George W. Bush, głęboko spojrzawszy mu w oczy, dostrzegł w nich szczerego demokratę.
Jak to możliwe, że znając fakty świadczące o braku empatii i jakichkolwiek oporów moralnych tego człowieka, inteligentni skądinąd ludzie mogli się tak mylić? Można na ten temat spekulować. Tu wystarczy tylko stwierdzić, że w swojej bezstrosce, Zachód przyczyniił się do stworzenia potwora. Mądrą polityką można go było bowiem wcześniej zatrzymać, ale nikt nie próbował tego zrobić.
Jeden z ulubionych tematów w dyskusjach intelektualnych ostatnich tygodni dotyczy zdolności Putina do racjonalnego myślenia. Teoretycy neorealizmu w stosunkach międzynarodowych, twierdzą, że Putin zachowuje się racjonalnie, a cokolwiek zrobił niewłaściwie, spowodowały blędy w polityce Zachodu. Z tak ogólnym poglądem można się zgodzić, ale nie z jego uszczegółowieniem. Bowiem zdanim tych ludzi, Zachód bez potrzeby drażnił Rosję rozszerzając NATO, lub pomagając gospodarczo Ukrainie. Zachód winien uznać prawo Rosji do niewolenia sąsiadów.
Jeśli jednak istotą Zachodu jest międzynarodowy ład, oparty na cywilizowanych regułach gry, to tego typu ustępstwa oznaczałyby rezygnację z całego dorobku kolejnych pokoleń, które ten Zachód przez stulecia budowały, a także z podstaw hegemonii amerykańskiej w świecie. Może to jest racjonalne, o ile ktoś bardzo nie lubi Zachodu, Ameryki i w ogóle ludzi.
Na barkach Putina
Razem z ChRL, Rosja Putina stworzyła alians, który wszędzie popiera autorytarne dyktatury i zwalcza sąsiadujące z nim państwa demokratyczne. Wenezuela, Afryka Środkowa, Syria, itd.: wszędzie tam znajdujemy obecność gospodarczą, a także polityczno-wojskową tych dwóch krajów. Różnica między Rosją a Chinami polega na tym, że gdy Chiny są symbolem sukcesu gospodarczego osiągniętego przy mocnym wsparciu Zachodu, Rosja jest mocarstwem schodzącym, „stacją benzynową wyposażoną w bombę jądrową”, jak to zgrabnie określił John McCain.
Podobne sojusze zdarzały się w historii. Specyfika tego polega na tym, że jego podstawą jest usunięcie, a co najmniej osłabienie, wpływów USA w Azji Pacyfiku, z jednej strony, a w Europie – z drugiej. Oba kraje mają rewanżystowskie roszczenia terytorialne względem swoich sąsiadów: Chiny chcą odzyskać ziemie dawnego cesarstwa i kontrolować wschodnią Azję; Rosja pragnie odzyskać kontrolę nad obszarem byłego ZSRR.
A przy okazji wspomnijmy, że wschodnia Syberia znalazła się pod panowaniem Rosji pod koniec XIX wieku na mocy „niesprawiedliwych traktatów”, do podpisania których Chińczyków zmusiły władze carskiej Rosji. Z pewnością, w stosownym momencie, Chińczycy zażądają jej zwrotu. Czy wystarczy bomba jądrowa, by stacja benzynowa obroniła się przed takim żądaniem?
Teoretycznie rzecz biorąc, Rosja mogła skierować się politycznie na Zachód. W oparciu o instytucje Zachodu i własny, niebanalny kapitał społeczny oraz bogactwa naturalne mogła zbudować nowoczesną gospodarkę. Przy takiej strategii mogłaby, podobnie jak ChRL, stać się w ciągu paru dziesięcioleci, jednym z najbardziej atrakcyjnych politycznie i gospodarczo państw na świecie. Jej pozycja międzynarodowa, szczególnie przy bliskich stosunkach z Niemcami, byłaby znacząca. W regionie wschodniej Azji, Rosja stanowiłaby języczek u wagi w systemie regionalnej równowagi. To wszystko jest nieaktualne. Teraz znalazła się w zaułku bez wyjścia.
Czy opcja taka była realna przed trzydziestu laty? Można wątpić. Reformy Michaiła Gorbaczowa przyszły w warunkach, kiedy cały aparat władzy uległa już organizacyjnemu i moralnemu rozkładowi. Borys Jelcyn i jego współpracownicy nie byli ekipą, która mogła znaleźć wyjście z tej sytuacji. W każdym razie nie interes Rosji, a korzyści własne były dla nich priorytetem. Władimir Putin doszedł do władzy przy poparciu środowisk, które „lewem i prawem” doszły w pierwszym dziesięcioleciu nowej Rosji do wielkich majątków, „siłowików”, tj. kolegów z KGB, którzy też o tym tylko myślą oraz zwykłych kryminalistów.
Jeżeli tak, to szansa na odbudowę stabilnego państwa na obszarze Rosji jest mało prawdopodobna. Całość wisi na barkach Putina, brak jest wokół niego ludzi zdolnych, pod względem moralnym, intelektualnym, z dostępem do materialnych zasobów do tego niezbędnych, by przeprowadzić taką operację. Niezależnie od wyniku wojny w Ukrainie, Rosja w obecnym wydaniu się kończy. Problem polega na tym, czy niszczy wszystko dookoła. Najważniejsze pytanie brzmi, jak tego uniknąć?
Nadzieja w Chinach
Spoiwem sojuszu rosyjsko-chińskiego jest wrogość wobec Zachodu, w szczególności, wobec państwa, na którym opiera się system instytucji globalnych – Stanów Zjednoczonych. Jest to sojusz taktyczny. Wydawałoby się, że to Putin powinien cierpliwie poczekać aż Pekin popełni błąd i rozpocznie agresję przeciwko Tajwanowi. A następnie, wyrażać sympatię i wsparcie polityczne, na przykład, wstrzymując się od potępienia Pekinu w głosowaniach na Radzie Bezpieczeństwa ONZ, a także propagując informacje pełne zrozumienia dla stanowiska swego partnera. Czyli robić to samo, co Chiny robią obecnie wobec Rosji.