Oficer wywiadu, partyzant, spędził 30 lat w lesie, walcząc z wrogami ojczyzny. Wojna skończyła się dla niego w 1974 roku
piątek,
18 marca 2022
Gdy poddał się, miał przy sobie karabin, amunicję, granaty oraz miecz oficerski Cesarskiej Armii Japońskiej. Oddał broń, a miecz uroczyście przekazał prezydentowi Filipin Ferdynandowi Marcosowi, który ułaskawił japońskiego oficera. – Wykonywałem swoje obowiązki – stwierdził po 10 000 dniach w dżungli.
– Targnięcie się na swoje życie jest całkowicie zabronione. Walka może trwać trzy lata, a może nawet pięć, ale bez względu na to, jak długo potrwa, wrócimy po ciebie. Tak długo, jak w twojej brygadzie będzie choć jeden żołnierz, masz być jego dowódcą. W żadnym wypadku nie wolno ci odebrać sobie życia – usłyszał od dowódcy Hirō Onoda (小野田 寛郎), oficer japońskiego wywiadu, przed misją specjalną na Filipinach.
Na Pacyfiku toczyły się zacięte walki między Stanami Zjednoczonymi i Japonią. II wojna światowa pomału zmierzała ku końcowi. Ale nie było tak w przypadku Hirō Onody, który rozkaz majora Yoshimiego Taniguchiego potraktował śmiertelnie poważnie i po kapitulacji Japonii 2 września 1945 nie złożył broni. Właściwie to nie byłoby w tym nic szokującego – powiedzielibyśmy, że ot, kolejny przykład działań partyzanckich, jakich świat zna wiele – gdyby nie fakt, że Onoda prowadził je przez (bagatela!) kolejnych 29 lat; do 1974 roku.
W sobotę 19 marca 2022 przypada 100. rocznica urodzin porucznika Hirō Onody. Jego nieprawdopodobna historia może być odbierana jako szaleństwo. Choć na pewno nie w Japonii. W Kraju Kwitnącej Wiśni porucznik Onoda jest bowiem bohaterem, przykładem lojalności wobec cesarza i ojczyzny.
Niszczenie infrastruktury
Wraz z nalotem na bazę Pearl Harbor na Hawajach 7 grudnia 1941 roku, Japonia wypowiedziała wojnę Stanom Zjednoczonym. Równocześnie inwazja Cesarskiej Armii Japońskiej objęła m.in. znajdujące się w amerykańskiej strefie wpływów Filipiny. Żołnierzom cesarza Hirohito udało się zaskoczyć wojsko amerykańsko-filipińskie, dowodzone przez gen. Douglasa McArthura. W wyniku sprawnie przeprowadzonej kampanii cały archipelag znalazł się pod kontrolą Japończyków.
Ta sytuacja utrzymała się przez około dwa lata. Jesienią 1944 roku rozpoczęła się druga kampania filipińska, tym razem pod znakiem amerykańskiej kontrofensywy, która trwała do lata 1945 roku. I tu trzeba zrobić pauzę, albowiem w międzyczasie, w grudniu 1944 roku, na niewielkiej wyspie Lubang – położonej nieopodal „wejścia” do Zatoki Manilskiej – wylądował 22-letni podporucznik Hirō Onoda. I objął dowodzenie nad brygadą, w której (oprócz młodego oficera) znaleźli się: kapral Shimada Shōichi, a także starsi szeregowi Kozuka Kinshichi i Akatsu Yūichi.
Ich zadaniem było prowadzenie działań dywersyjnych. Przede wszystkim zniszczenie infrastruktury małego portu i lotniska, znajdujących się na wyspie, co miało utrudnić Amerykanom przeprowadzenie inwazji.
Utrzymać się przy życiu
To był piąty rok służby Onody w Cesarskiej Armii Japońskiej. Zanim trafił w jej szeregi, próbował swoich sił w branży handlowej. W 1939 roku, 17-letni Onoda udał się do Chin, do okupowanego przez Japończyków – wskutek rozpoczętej w 1937 roku wojny chińsko-japońskiej – miasta Hankou (obecnie jest częścią Wuhan – tego samego, z którego rozprzestrzeniła się pandemia COVID-19), gdzie podjął pracę w firmie Tajima Yoko. Praca za biurkiem chyba jednak nie porwała Onody, gdyż niebawem postanowił zaciągnąć się do armii. Stacjonował w Chinach, zaś po powrocie do ojczyzny, został skierowany do oddziału Futamata w szkole japońskiego wywiadu Nakano.
Wróćmy jednak na Filipiny. W lutym 1945 na Lubang pojawiło się wojsko amerykańskie. Szybko złamało opór, rozbijając oddziały broniące wyspy. Część Japończyków zdołała uciec. A jednym z nielicznych żołnierzy Cesarskiej Armii Japońskiej, którzy przeżyli, a do tego pozostali na wyspie, był właśnie Onoda.
„Gdy sytuacja wojenna stała się dla Japonii niekorzystna i upadła nadzieja na zwycięstwo, regularni żołnierze coraz częściej uciekali się do ostatecznej, samobójczej szarży z bagnetem na wroga. Studentom filii Futamata nie wolno było tego robić. Onoda, którego podczas wcześniejszego [podstawowego – red.] szkolenia wojskowego uczono jak umierać, dowiedział się w Futamacie, że jego obowiązkiem jest żyć dla dobra swojej misji” – pisał były oficer CIA Stephen C. Mercado w książce „The Shadow Warriors of Nakano: A History of the Imperial Japanese Army's Elite Intelligence School”.
I dodawał, że dla absolwenta szkoły Nakano utrzymanie się przy życiu było wartością nadrzędną. Bez względu na to, że inni Japończycy mogli odbierać to jako coś wstydliwego i uważać takiego żołnierza za zdrajcę lub tchórza.
Autor książki dywagował, że zgodnie z doktryną szkoły japońskiego wywiadu, w razie niemożności ewakuacji z wrogiego obszaru, Onoda powinien raczej się poddać, aniżeli popełnić samobójstwo. „Martwy byłby dla Japonii bezużyteczny” – pisał Mercado, dodając, że jako więzień Onoda mógł dalej służyć ojczyźnie, karmiąc swoich oprawców fałszywymi informacjami.
Ziemianki i kokosy
Onoda, awansowany już na porucznika, po przejęciu Lubang przez Amerykanów i Filipińczyków, pozostał jednak wierny otrzymanym rozkazom. Nie miał zamiaru składać broni. Nawet wtedy, gdy II wojna światowa się zakończyła. „Czterdziestu japońskich żołnierzy [pozostałych na Lubang] poddało się w odpowiedzi na ulotki o kapitulacji, rozrzucone przez Amerykanów od razu po zakończeniu wojny, jak i w następstwie amerykańsko-japońskich poszukiwań w 1946 roku” – pisał prof. Yoshikuni Igarashi, historyk z Uniwersytetu Vanderbilt w Nashville, w książce „Homecoming: The Belated Return of Japan’s Lost Soldiers”.
Jako Japończyk uważał, że wobec władzy trzeba być lojalnym. W PRL zrozumiał, że to nie jest słuszna postawa.
zobacz więcej
Brygada Onody nie dawała wiary ulotkom i nawoływaniom osób, które by ją odnaleźć przeszukiwały filipińską dżunglę. Dopatrywała się podstępu. „Hirō Onoda, kapral Shimada Shōichi i starsi szeregowi Kozuka Kinshichi i Akatsu Yūichi, przekonani, że wezwania [do złożenia broni] to pułapka wroga, odmówili wyjścia z dżungli” – pisał Igarashi.
Porucznik i jego podkomendni dalej prowadzili walkę partyzancką. Atakowali filipińskich żołnierzy i terroryzowali lokalną ludność. Mieszkali w prowizorycznych szałasach czy ziemiankach. Żywili się tym, co znaleźli w dżungli; bananami, kokosami… A także tym, co udało się splądrować z chłopskich gospodarstw. Kradli (a następnie zabijali i jedli) również bydło.
Z czasem brygada zaczęła się wykruszać. W 1949 roku od grupy odłączył się Akatsu Yūichi, który przez rok samotnie ukrywał się w dżungli, po czym złożył broń i oddał się w ręce filipińskiego wojska. W 1953 kapral Shimada Shōichi został ranny w nogę podczas strzelaniny z miejscowymi rybakami. Wtedy uszedł z życiem, ale szczęście opuściło go rok później, gdy na grupę Onody natknęli się filipińscy żołnierze – odbywający na Lubang ćwiczenia – i śmiertelnie postrzelili Shōichiego. Ostatni kompan Onody zginął w 1972 roku, podczas próby spalenia zebranych przez miejscowych rolników zapasów ryżu. Japońscy partyzanci uważali zapewne, że w ten sposób zniszczą dostawy żywności „nieprzyjaciela”. Akcję sabotażu zauważyli policjanci, który zastrzelił Kozukę Kinshichiego.
„Gdy został postrzelony i upadł na ziemię, policjanci dobili go kolejnymi strzałami. Wygląda na to, że okoliczni mieszkańcy, po latach frustracji i złości (szacuje się, że brygada Onody zabiła co najmniej 30 Filipińczyków, a ponad 100 raniła; do tego grabiła ich dobytek – red.), pocięli jego ciało maczetami, pozostawiając na nim liczne rany” – opisał śmierć Kinshichiego prof. Yoshikuni Igarashi.
Wzywany przez megafony
W międzyczasie trwały poszukiwania. W 1952 roku Japończycy trzykrotnie próbowali odnaleźć brygadę. Dwa razy wyspę przeszukiwali byli oficerowie Cesarskiej Armii Japońskiej, a raz – japoński dziennikarz. Bezskutecznie. Poszukiwania zintensyfikowano po zastrzeleniu przez Filipińczyków kaprala Shimady Shōichiego, ale nawoływania o wyjście z dżungli nie spotkały się z żadną odpowiedzią.
Na szeroką skalę zorganizowano poszukiwania w roku 1958 i 1959, ale „po prawie siedmiu miesiącach poszukiwań – jak pisał Igarashi – zespoły poszukiwawcze nie znalazły dowodów na to, że Onoda i Kozuka żyją”. W listopadzie 1959 roku w Japonii uznano ich za zmarłych.
Onoda był chorobliwie nieufny i nie dał się zwabić. „Jedna z japońskich grup poszukiwawczych «zabrała ze sobą brata Onody i podstarzałego ojca, aby wezwać go przez megafony». Mimo że ich słyszał, nadal się ukrywał. Nauczony, że wojna może trwać przez dziesięciolecia, wychodził z założenia, iż przeszukania to sztuczki wroga” – pisał dwa lata temu „The Guardian”, powołując się na relację Marka Franklanda w „The Observer” z 26 maja 1974 roku.
Wykonywałem swoje obowiązki
Kilka miesięcy przed artykułem Franklanda nastąpił przełom. Na początku 1974 roku Onodę, który już samotnie prowadził działania partyzanckie, odnalazł 22-letni Norio Suzuki, hippis, który postanowił rzucić studia i podróżować po świecie. A przy okazji odszukać porucznika Onodę. Później Suzuki będzie opowiadał, że poszukiwał: „porucznika Onody, pandy i Yeti – w tej kolejności”.
Gdy po raz pierwszy podróżnik ujrzał Onodę – ubranego w sfatygowany po trzech dekadach wojaczki mundur – porucznik zamierzał go zastrzelić. Suzuki szybko jednak rzucił: – Onoda, cesarz i ludzie w Japonii martwią się o ciebie – łagodząc w ten sposób napiętą sytuację. A następnie tłumaczył Onodzie, że wojna dawno się zakończyła. I próbował namówić żołnierza do poddania się. Ale ten pozostał uparty i nieufny. Twierdził, że musi wykonywać swoje obowiązki, ponieważ nie został z nich zwolniony. – Gdy wojna się skończy i dostanę rozkaz poddania się, wtedy wyjdę – oznajmił porucznik.
Suzuki obiecał, że sprowadzi na Lubang jego dowódcę. I rzeczywiście: wrócił na wyspę z delegacją, złożoną m.in. z brata porucznika oraz mjr. Yoshimiego Taniguchiego, który wydał Onodzie rozkaz złożenia broni – dopiero wtedy (w marcu 1974 roku) porucznik poddał się.
Onoda miał przy sobie karabin, amunicję, granaty, a nawet miecz oficerski Cesarskiej Armii Japońskiej. Oddał broń, a miecz uroczyście przekazał prezydentowi Filipin Ferdynandowi Marcosowi, który ułaskawił japońskiego oficera. – Zapytany, co działo się w jego głowie podczas dziesięciu tysięcy dni spędzonych w dżungli, odparł zwyczajnie: „Nic, wykonywałem swoje obowiązki” – czytamy w artykule w „Tokio Weekender”.
Oburzenie i nienawiść
Po powrocie do Japonii Hirō Onoda stał się niezwykle popularny. Został bohaterem narodowym. Zajął się działalnością społeczną, otrzymał również propozycję wzięcia udziału w wyborach parlamentarnych, którą jednak odrzucił. Ponadto, wydał swoje wspomnienia „No Surrender: My Thirty-Year War”. Jest obecny w popkulturze, ostatnio za sprawą francuskiego reżysera i scenarzysty Arthura Harariego, który nakręcił film „Onoda – 10 000 nocy w dżungli” (2021).