Historia

Karol. Cesarz, który został wygnańcem

Nawet ten termin „wygnaniec” nie pasuje do jego losu, bo jest zbyt podniosły, zbyt królewski. „Wygnaniec” – to słowo, które pasuje do losów Jana Bez Ziemi, bizantyjskiego Justyniana II, ewentualnie naszego Bolesława Śmiałego. Wyniosła wieża, puszczyk, rycerze brnący przez śniegi albo piaski, wszystko jak z romantyzującej grawiury – to rozumiem, tak można udawać się na wygnanie. Ale umierać, zanosząc się kaszlem w wilgotnym pokoju, patrząc na niedobrane firanki, żonę w ciąży, kiepsko pozłacany krucyfiks i pierworodnego, dziewięciolatka, który mężnie usiłuje powstrzymać drżenie podbródka? Jakie to nieromantyczne. Może właśnie na tym polegało jego męczeństwo.

Dynamiczne reakcje, z zapałem studiowane przez fizyków, to nie muszą być tylko wybuchy: z równą siłą co TNT potrafi wystrzelić (i zabić) zbyt długo napięta sprężyna, jeśli poluzowany zostanie któryś z zaczepów, albo para w przegrzanym kotle, która znalazła szczelinę. Cesarstwo austro-węgierskie przez 68 lat panowania Franciszka Józefa – co opisywali z bólem i zachwytem najwierniejsi mu autorzy, jak Józef Roth – coraz bardziej przypominało słabnący zaczep, drgający od pary kocioł, zaporę, za którą piętrzą się wody: ze wszystkich sił powstrzymywało napór nowoczesności.

Nie znaczy to, że było jakąś baśniową, sztucznie średniowieczną krainą, lukrowym zamkiem Neuschwanstein. Owszem, dzwoniły w nim telefony, nadawało radio i świeciły promienie roentgena, doktor Freud rozwiązywał kompleksy między jednym a drugim pyknięciem cygara, a w sercu Wiednia rozkwitał tuzin awangard malarskich i muzycznych. Ale w pałacu Schönbrunn jak dawniej odbywały się parady kirasjerów i płonęły tysiące świec, Najjaśniejszy Pan zajeżdżał na obrady parlamentu powozem zaprzężonym w cztery lipizzanery, a życie dam dworu regulowała XVII-wieczna etykieta.

Trwał ten świat wielkim wysiłkiem woli, jak imaginacyjne królestwa tworzone przez Ojca w opowiadaniach Bruno Schulza, jeszcze jednego pogrobowca Cesarstwa. I, jak w opowiadaniach Schulza, gdy zabrakło woli, wszystko nagle rozpierzchło się i zszarzało, tama runęła, pękł kocioł – a nowy, niespełna trzydziestoletni cesarz znalazł się nieoczekiwanie w świecie gazów bojowych, kredytów, szantaży, strajków i zdrajców.

Może biskupstwo, może pułk

Nie spodziewał się tego. Szczerze mówiąc, nie wiemy dziś do końca, czego się spodziewał: jeden z kilkunastu arcyksiążąt z rodu doświadczonego wprawdzie przez samobójstwa (Rudolf), terrorystów-zamachowców (Elżbieta), plutony egzekucyjne (Maksymilian), suchoty i skrofuły, lecz dość rozgałęzionego, by pretendentów nie zabrakło.
Karol I Habsburg – a właściwie wtedy Karl Franz Josef Ludwig Hubert Georg Maria – oraz Zyta Burbon-Parmeńska – de facto Zita Maria delle Grazie Adelgonda Micaela Raffaela Gabriella Giuseppina Antonia Luisa Agnese. Fot. Carl Pietzner - Carl Pietzner, Domena publiczna, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=6803883
Spodziewano się, że po najdłuższym panowaniu Franciszka Józefa I na tronie zasiądzie arcyksiążę Rudolf, następny w kolejce był arcyksiążę Karol Ludwik, po jego śmierci zaś w 1986 – arcyksiążę Franciszek Ferdynand. Karol mógł liczyć na kilka tytułów, kilka orderów i pałaców, śliczną żonę z książęcego rodu (ta mu się dostała – Zyta, ze zubożałej bocznej linii Burbonów, a po matce z portugalskiej dynastii Bragança), może kilka pułków do dowodzenia.

Zatem i edukacja arcyksiążęca, solidna, lecz bez fajerwerków: prywatni nauczyciele (na zajęcia eksperymentalne z fizyki i chemii uczęszczał jednak do państwowego gimnazjum), kilka lat służby oficerskiej w czeskich garnizonach, trzy lata studiów prawa na Uniwersytecie Karola w Pradze, bez pretensji jednak do kariery naukowej czy wojskowej.

Strzały w Sarajewie, które zakończyły wiek XIX, istnienie kilku cesarstw i prymat Europy w świecie, zmieniły i jego los: po śmierci arcyksięcia Ferdynanda został z dnia na dzień następcą tronu. Kto jednak miał go przyuczać do nawigowania środkowoeuropejskim imperium, gdy nagle zaczął walić się świat? Ministrowie, rozbiegający się jak spanikowane mrówki? Generałowie, o lata za późno usiłujący przezbroić armię z lanc w karabinki? Czy 84-letni cesarz? Przez pierwsze pół roku człowiek, który za chwilę decydować miał o przyszłości tuzina narodów, dalej rozrysowywał grafik zmiany wart w cieszyńskim garnizonie.

Dopiero na wiosnę 1916 został mianowany Marszałkiem Polnym (Feldmarschall) połączonych armii austro-węgierskich. Ale i to było elementem decorum, trochę jak odznaczenia przyznawane mu z rozdzielnika przez państwa sojusznicze: Order Korony Wendyjskiej od księcia Meklemburgii, Order świętych Cyryla i Metodego od cara Bułgarii… Złom mosiężny, śmiech pokoleń. Większe już znaczenie miało dowodzenie XX Korpusem na froncie włoskim. Ledwie zdołał tam sobie zaskarbić uznanie swoją bezpośredniością, odwagą i zdecydowaniem, przeniesiono go na front rumuński. A potem – potem 21 listopada 1916 roku umarł Cesarz.

Oklapłe czarne pióropusze

Na kronice filmowej firmy Pathé, ukazującej pogrzeb Franciszka Józefa I, wszyscy poruszają się niemal kurcgalopkiem, ale tak to jest z filmami kręconymi na początku XX wieku, gdy nie umiano zestroić prędkości, z jaką nakręcano filmy (16 klatek na sekundę) z prędkością pracy projektorów. W rzeczywistości ten listopadowy pogrzeb, z karymi końmi w oklapłych pióropuszach z farbowanych na czarno strusich piór, był jak najgorszy omen dla Cesarstwa.

Dawno umilkły orkiestry. Dawno przestano wymieniać się orderami i cieszyć z triumfalnych komunikatów o wzięciu Lwowa czy Belgradu. W roku 1916 wojna toczyła się już – jak to określały dokumenty niemieckiego Sztabu Generalnego – „na wyczerpanie”. Jesienny bilans był zwięzły: nad Sommą – milion trupów. Na froncie włoskim – ćwierć miliona. Od Macedonii po Wołyń, od Adygi po Verdun – błoto i trupy. Odcięte od portów, wykrwawione państwo trzęsło się w gorączce, awitaminozie, strajkach i spiskach. Taki był bilans otwarcia dla nowego Cesarza Austrii (od 21 listopada 1916) Wodza Naczelnego c.-k. armii (od 2 grudnia) i dziedzica Korony św. Stefana (od 30 grudnia).

W 1914 ambitny dziedzic tronu, od dziecka przyuczany do munduru, mógł roić (chociaż oznaczałoby to nie pędzenie na czele szarży, lecz kreślenie cyrklem na sztabowych mapach) o dowodzeniu ofensywą, o doprowadzeniu cesarsko-królewskich wojsk do Kijowa, Mediolanu czy Salonik. W 1917 o takich przewagach mogli jeszcze roić generałowie (lub może raczej gołowąsi porucznicy). Zadaniem na miarę cesarza mogło być tylko doprowadzenie do pokoju.

Zajął się tym nie w porę, w pojedynkę, bez wsparcia i bez doradców. Na oślep, z pominięciem ścieżek dyplomatycznych i wywiadowczych, szukał pierwszych ścieżek kontaktu.

Przedsięwzięcie niewiarygodne wręcz: w czwartym roku wojny, przy tuzinie frontów, stratach rzędu (w 1917) sześciu milionów zabitych, przy wejściu do gry Stanów Zjednoczonych, ba! – Królestwa Hidżazu i Chin! – proponować pokój?

Drużyna Pierścienia i Indiana Jones

Pomocników miał trzech: przyjaciela dzieciństwa, dziś – adiutanta Tamása Erdődy. Jednego z największych awanturników europejskich XX wieku, w Polsce zasłużenie znanego pod przydomkiem „kuzynek diabła” i kojarzonego m. in. z katastrofą w Gibraltarze Józefa Rettingera – oraz młodszego o kilka lat szwagra, księcia Systusa de Burbon-Parma, nominalnie – oficera armii belgijskiej. Prawda, że niezła Drużyna Pierścienia?

I pomyśleć, że to mogło się udać! Cesarzowa Zyta osobiście wiezie pierwszy list do Szwajcarii, gdzie spotyka się z ukochanym braciszkiem, Sykstusem, który otrzymał miesiąc urlopu z niderlandzkich okopów. Premier Clemenceau, feldmarszałek Hindenburg – wszyscy wiedzieli, ba, wszystkich „konsultowano”. Te korytarze, te pieczęci, te atramenty sympatyczne, czerniejące nad płomieniem świecy!

C.K. obywatele, C.K. żołnierze

Franciszek Józef I świeżo poślubionej małżonce wręczył po nocy poślubnej Morgengabe, czyli „wynagrodzenie za utratę dziewictwa” w niebagatelnej kwocie12 tysięcy złotych dukatów w worku z jeleniej skóry.

zobacz więcej
Do dziś nie znamy szczegółów tamtych rozmów (Sykstus resztę życia spędził jako rentier, pisując eseje o martwych naturach, Rettinger z zasady nic nie kwitował na piśmie), luki pozostaje wypełniać wyobraźnią: w serialowej wersji przygód Indiany Jonesa młody Indiana (grany przez Seana Flanery) zajmuje się przemycaniem Sykstusa i jego brata Xaviera (ten odpowiedzialny był za negocjowanie zgody brytyjskiej) ze Szwajcarii do Wiednia…

Na stole negocjacyjnym było wszystko: oddanie Francji Alzacji i Lotaryngii (które przypadły Niemcom po wojnie 1870), odzyskanie niepodległości przez Belgię, gwarancje dla Serbii (również w Bośni) i przekazanie Konstantynopola Rosji. Poza tym – „pokój bez aneksji i kontrybucji”, hasło, które jako pierwszy w tych dniach podniósł nie Włodzimierz Lenin, lecz papież Benedykt XV.

Niepodległości Polski nie było – ale też Rettinger nigdy się nią specjalnie nie przejmował…

Nikt nie chciał się na nic zgodzić. Berlin nie miał zamiaru oddawać Alzacji i żywił widoki na szybki upadek Rosji. Nikt nie wtajemniczył Turków, aliantów Państw Centralnych, w zamiar pozbawienia ich stolicy. Włosi nie zamierzali rezygnować z Alp; Francuzi z odszkodowań.

Pozostało półtora roku jatki – i upokorzenie Karola: wiosną 1918 roku Georges Clemenceau ujawnił listy cesarza do Sykstusa, zawierające szczegóły negocjacji. Rozwścieczony Berlin najpierw żądał od cesarza Austrii podania się do dymisji, potem de facto wziął pod swoją komendę resztki cesarsko-królewskich wojsk i przemysłu zbrojeniowego.

Na trzech stoi koronach, a sam bez korony

Pozostało szykować reformę przegrywającego państwa – ale i to się nie udało. 16 października 1918 roku Karol wydał proklamację, w której przyznawał Polakom niepodległość i prawo do „zjednoczenia się z braćmi, dotąd pod panowaniem pruskim i rosyjskim, i utworzenia niepodległego państwa”. Reszcie swych ludów jednoczonych przez koronę Habsburgów proponował nowoczesne państwo federalne, złożone z czterech elementów: niemieckiego, czeskiego, ukraińskiego i południowosłowiańskiego – jednocześnie, na wyższym szczeblu, proponując rozwiązanie w duchu tzw. trializmu. Państwo składać się miało z trzech koron: cesarskiej, św. Stefana (królestwo Węgier) oraz – Zvonimira, króla-założyciela średniowiecznej Chorwacji.
Tyle że, jak w poemacie, „żadne państwo nie chciało jego zgody narodów”. Ludy odchodziły do swych dziejów: chorwacki Sabor deklarował powstanie Państwa Słoweńców, Chorwatów i Serbów, Zachodnioukraińska Republika Ludowa rozpoczynała właśnie z Rzeczpospolitą Polską walki o Lwów, dr Tomáš Masaryk przygotowywał się do proklamowania niepodległości.

Pozostawała troska o słowa: w proklamacji, wydanej w dniu zawieszenia broni, 11 listopada 1918 roku, Karol uznawał prawo ludu Austrii do określenia formy rządów i „odsuwał się od wszelkiego wpływu na bieg spraw państwowych”. Dwa dni później, już z podwiedeńskiego pałacu Eckartsau, wydał podobną proklamację adresowaną do ludu węgierskiego.

W żadnej z nich nie padło słowo „abdykacja”. Karol nie miał na to ochoty, ale przede wszystkim – uważał, że nie ma do tego prawa. W tym momencie zaczyna się jego epopeja błędnego rycerza, zakończona trzy i pół roku później agonią na zapalenie płuc. Zamiast, jak tylu innych byłych monarchów, korzystnie spieniężyć nieruchomości i wspomnienia, przenieść się na Riwierę i zająć swataniem dzieci (miał ich już w tym momencie pięcioro, starczyłoby zajęcia; kolejnych troje miało się narodzić) – zajął się tym, co uważał za swoją powinność; nadal traktował na serio przysięgi sprzed dwóch lat, chociaż dla reszty świata warte były tyle, co zmokłe strusie pióra.

Lud austriacki zdecydował o formie rządów (republice) już jesienią 1918, a swemu byłemu cesarzowi odmówił dalszej gościny w marcu 1919 roku. Bardziej skomplikowana sytuacja była na Węgrzech – przywiązanych do monarchicznej formy, lecz znacznie mniej – do dynastii Habsburgów, ogarniętych najpierw płomieniem socjalistyczno-liberalnej „rewolucji astrów”, a od wiosny 1919 – pożogą rewolucji bolszewickiej, co gorsza – jednocześnie okupowanej w niemal 3/5 przez wojska znienawidzonej, lekceważonej, a dziś zwycięskiej Rumunii.

Dopiero jesienią 1920 roku swoją władzę nad Dunajem umocnił, tytułujący się regentem, admirał Miklos Horthy. I dopiero wiosną 1921 roku Karol, zachęcany do tego przez węgierskich regalistów, zaczął starać się na serio o Koronę św. Stefana.

Potomkowie dawnych królów i zabawy wokół tronu

Po blisko 150 latach istnienia republiki ruch monarchistyczny we Francji ma się nieźle. Ale jak odzyskać tron, którego od tak dawna nie ma? Pretendentów nie brakuje. Nie tylko do francuskiej korony zresztą.

zobacz więcej
Na serio? Tak naprawdę od początku wiadomo było, że Alianci nie życzą sobie u władzy żadnych Hohenzollernów, ani żadnych Habsburgów. Na eleganckie, lecz stanowcze „nie” Paryża i Londynu nakładało się krewkie „mowy nie ma!” Rumunów, Serbów i Czechów – przyszłych członków Małej Ententy, zjednoczonych antywęgierskimi i antyhabsburskimi fobiami. To było jasne – co pozostaje zagadką, to motywacje admirała Horthy’ego, który dwukrotnie wymówił posłuszeństwo Karolowi, a raz gotów był skierować przeciw niemu broń. Czy kierował się wyłącznie racją stanu i przekonaniem, że Habsburg na budzińskim tronie oznacza okupację kraju przez Wołochów i Słowaków? Czy też przywiązany był do swej roli?

Cesarz z cukru nie martwi się losu koleją

Pierwsze upokorzenie zadane było jeszcze „w rękawiczkach”. Karol, przekradłszy się na Węgry z fałszywym hiszpańskim paszportem, dotarł do Horthy’ego w Niedzielę Wielkanocną po południu – admirał jadł ponoć właśnie zupę (żurek?), gdy adiutant zaanonsował Cesarza… Szczegóły dramatycznej, dwugodzinnej rozmowy przekazane zostały tylko przez Horthy’ego: Karol nie zniżał się do tłumaczenia swoich racji. Admirał odmówił oddania władzy, przestrzegał przed możliwym rozbiorem kraju, zaklinał, by zaniechać akcji. Zniechęcony Karol po tygodniu opuścił kraj.

Wrócił pół roku później, 21 października, siedząc za sterami jednopłatowca Junkers F 13, którego silniki kilkukrotnie gasły w powietrzu.. Wylądował na kukurydzianym polu w majątku księcia Józsefa Cziráky, z wiernych sobie regalistów sformował rząd tymczasowy i ruszył (koleją) na Budapeszt.

I znów pomylił epoki. Podróż do Budapesztu to nie był napoleoński marsz z Grasse na Paryż podczas „stu dni”, ani przemarsz z Sulejówka do Warszawy. To była pielgrzymka, podczas której z otwartego wago przyjmował przysięgi miejscowych notabli i hołdy włościan, przekonany, że za chwilę cały kraj przejdzie na jego stronę. A w Budapeszcie Horthy odbierał kolejne ultimata od państw ościennych („przewrót oznacza interwencję!”) i zbroił swoje wojska.
Arcyksiążę Karol Franciszek Józef podczas podróży w 1915 roku. Fot. Keystone/Getty Images
Cesarz dotarł do stacji Kelenföld; dziś można stamtąd dojechać do serca Budapesztu metrem M4, wtedy była to jeszcze stacyjka na obrzeżach miasta. Padło kilka salw, zginęło 19 osób. Co to jest w porównaniu z milionem nad Sommą! Ale ta krew zmroziła cesarza, przekonanego, że czekają na niego wszyscy poddani. Nastąpiły nużące nocne negocjacje; wbiegano i wybiegano z wagonów, depeszowano jeszcze na dwór portugalski i do Paryża. Karol siedział w ciemnym przedziale, wpatrzony w światła zamku budzińskiego. „Dajcie spokój! Zakazuję walki. To wszystko nie ma już sensu” – miał powiedzieć rankiem 24 października 1921 roku.

Jak świetlik na falach Dunaju

Reszta wypadków pogalopowała jak suchoty. Ententa nie miała ochoty na żadne powtórki ze stu dni, żadnych błędnych rycerzy. Brytyjska kanonierka HMS Glowworm (czyli świetlik – czy to aluzja do eterycznych planów cesarza?) zawiozła Karola i Zytę do ujścia Dunaju, gdzie czekał na nich kolejny okręt wojenny – na pokładzie HMS Cardiff dopłynęli aż na Maderę na Atlantyku. Duszno, wilgotno, rozkradzione klejnoty; dalecy krewni żony z rodu Bragança zapewnili im kilka pokoi w Quinta do Monte. Stęchła owsianka jedzona srebrną łyżką.

Siedmioro dzieci (ósme wciąż pod sercem Zyty) Royal Navy dowiozła na wyspę dopiero w lutym. Karol zdążył chyba pójść z nimi na kilka spacerów; na osiołku jeździ się prawie tak fajnie, jak na lipizzanerze, szczególnie, kiedy ma się trzy lata. 9 marca zaczął kasłać. Oskrzela, płuca, dwa zawały: trwało to jeszcze trzy tygodnie, do 1 kwietnia 1922.

Ostatnie słowa zmarłego przed stu laty? W wariancie monarszym: „Muszę znieść te cierpienia, by moje ludy pewnego dnia mogły być razem”. W wariancie ludzkim: „Tak bardzo Cię kocham” (do Zyty). W wariancie męczeńskim: „Nie mogę już tego znieść. Bądź wola Twoja, Chryste”. Znając Karola – wszystkie trzy mogły być prawdziwe.

Watykan jako jedyny nie zapomniał o staraniach cesarza podczas wojny światowej. „Sprawę” otwarto w roku 1954, w 1972 otwarto grób (do dziś spoczywa w kaplicy w Funchal). W roku 2003 Kongregacja do Spraw Świętych (…De Causis Sanctorum) uznała jego cnoty heroiczne. 3 października 2004 papież Jan Paweł II ogłosił go „błogosławionym”, ustanawiając jako datę jego święta 21 października – dzień, w którym poślubił Zytę. Jest uważany za patrona starań o pokój, choć chyba powinien stać się również patronem błędnych rycerzy.

– Wojciech Stanisławski

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Habsburgowie w historii Polski
Zdjęcie główne: 8 lutego 1921 r: Karol I (1887-1922), ostatni z cesarzy Habsburgów, z żoną Zytą (1892-1989) i dziećmi w Szwajcarii. Po abdykacji w 1918 r. udał się wraz z rodziną na emigrację. Fot. Topical Press Agency/Hulton Archive/Getty Images
Zobacz więcej
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Bankiet nad bankietami
Doprowadził do islamskiej rewolucji i obalenia szacha.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Cień nazizmu nad Niemcami
W służbie zagranicznej RFN trudno znaleźć kogoś bez rodzinnych korzeni nazistowskich, twierdzi prof. Musiał.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kronikarz świetności Rzeczypospolitej. I jej destruktor
Gdy Szwedzi wysadzili w powietrze zamek w Sandomierzu, zginęło około 500 osób.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Burzliwa historia znanego jubilera. Kozioł ofiarny SB?
Pisano o szejku z Wrocławia... Po latach afera zaczęła sprawiać wrażenie prowokacji.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Ucieczka ze Stalagu – opowieść Wigilijna 1944
Więźniarki szukały schronienia w niemieckim kościele… To był błąd.