I rzeczywiście, Mickiewicz nie napisał przykładowo sceny, kiedy to w trakcie Wielkiej Improwizacji chłopi obecni wcześniej podczas obrzędów obojętnie zajadają jajka. Swinarski dodał ileś nowych akcentów, czasem rozkładał konteksty polemicznie wobec autora. Ale przecież to była nadal wielka opowieść o wolności artysty, ale i o dążeniu narodu do wolności. Do wyzwolenia spod obcego despotyzmu, a nie jakichś zasad społecznych. W tym sensie niczemu się nie sprzeniewierzył. I docenili to Polacy pielgrzymując przez lata z całej Polski na ten spektakl. Szukając w pozornie ustabilizowanym PRL marzeń i tęsknot – także do niepodległości.
Potem było jeszcze kilka inscenizacji, ale też zwłaszcza w III RP zaczęło następować powolne rozstawanie się z polskim romantyzmem. Uznawanym ze przesadny, oderwany od współczesnych realiów, naiwny. W roku 2016 Litwin Nekrošius wystawił ten dramat w Teatrze Narodowym po wielu latach przerwy w Warszawie. Interesował go głównie los artysty. Wątki narodowo-wyzwoleńcze dużo mniej. Umieścił je w groteskowym cudzysłowie. Nie zgadzałem się z takim podejściem. Ale muszę przyznać jedno: ten artysta nie szukał na siłę aktualizacji. Nie gustował w publicystycznych sygnałach, w aluzjach.
Były też próby przywrócenia „Dziadom” bardziej tradycyjnej wymowy, że przypomnę inscenizację Janusza Wiśniewskiego w warszawskim Teatrze Polskim z roku 2019. Na losie tego spektaklu zaważyła pandemia, choć także przekonanie, że zawiodły niektóre sceny, a całość okazała się nie do końca spójna. Ja jednak myślę o nim ciepło, bo trzeba być odważnym aby szukać w Mickiewiczu… Mickiewicza. No właśnie.
Miarą zblazowania niektórych ludzi teatru były z kolei „Dziady” Radosława Rychcika wystawione w roku 2014 w poznańskim Teatrze Nowym. Reżyser uznał, że da się włożyć w te słowa treść dowolną, w tym przypadku temat rasizmu w Stanach Zjednoczonych. W tym sensie Kleczewską trzeba by docenić, bo w jej wersji kryje się przynajmniej obietnica rozmowy o ważnych polskich sprawach. Obietnica wszakże wypełniana niespójnie, z upychaniem starej fabuły w skorupę współczesnej publicystyki - natrętnie, bez troski o logikę.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Podobno decyzja, że tak można, zapadła dawno temu na jakimś zjeździe krytyków teatralnych. Tak mnie pouczył w każdym razie pewien dziś już nieczynny recenzent „Gazety Wyborczej”, kiedy narzekałem na spektakl Jana Klaty „Sprawa Dantona”. Nota bene z perspektywy tego, co zrobiła z „Dziadami” Kleczewska, dużo mniej radykalny w poprawianiu, dekonstruowaniu, cięciu i zszywaniu na nowo. Pozostanę przy swoim: takie praktyki powinny mieć swoje granice.
Za Mickiewiczem? Przeciw PiS?
Oczywiście ciężko się godzić na administracyjne wytyczanie takiej granicy. W tym sensie i kurator małopolska Barbara Nowak próbująca zniechęcić szkolne wycieczki do chodzenia na spektakl, i zarząd sejmiku małopolskiego usiłujący odwołać dyrektora Teatru Juliusza Słowackiego zabrnęli w ślepą uliczkę. Pomagając przy okazji Kleczewskiej zasłaniać się polityką. To oponenci mają być jej symbolem, a nie ona. Że przy okazji to bezpłatna reklama przedsięwzięcia, to dla mnie rzecz oczywista.
Trudno jednak uniknąć wrażenia, że wielu jej obrońców kieruje się wyłącznie motywami politycznymi. Jak Krystyna Janda, która wyraziła podziw dla spektaklu tuż po premierze, także go nie obejrzawszy. Albo Piotr Fronczewski fotografujący się w t-shircie z logo przedstawienia. Ledwie kilka lat temu w swoim wywiadzie-rzece ten sam aktor z aprobatą cytował Erwina Axera mówiącego, że zadaniem reżysera jest „rozumne odczytanie myśli autora”. Naprawdę mamy tu do czynienia z czymś takim?