Uciekali samolotami własnej konstrukcji, porywali rejsowe maszyny LOT-u, które pilotowali lub grozili lotnikom bombami. Tak Polacy z „socjalistycznego dobrobytu” desperacko uciekali na „zgniły Zachód”.
zobacz więcej
Szok. Ale jak to? Nie polecimy? Dlaczego? Niemożliwe! Przecież mamy bilety. Przecież hotel, przecież weekend. Urodziny…
Wszyscy są tak zmęczeni i zdezorientowani, że nikt nie protestuje. Próbujemy tylko ustalić, co teraz. Gdzie się dowiedzieć o loty zastępcze? Bo przecież takie będą... Załoga bezradnie rozkłada ręce: „My nic nie wiemy. Bardzo nam przykro. Proszę próbować na lotnisku”.
Idziemy sfrustrowani. Ale jeszcze nie pozbawieni nadziei, że jakoś uda się wylecieć. Jeśli nie teraz, to za kilka godzin. Z grubsza wiemy, że linie są zobowiązane przebukować bilety – takie komunikaty dostajemy zresztą na komórki. Na pewno ktoś nas poinstruuje, co i jak. Przecież kilkuset osób nie można tak po prostu „olać”.
Może do Malagi?
Na lotnisku nikt na nas nie czeka. Mijamy ludzi wracających szczęśliwie po zakończonych wakacjach. Opalone, uśmiechnięte twarze. Na naszych – frustracja. Dwie starsze panie łapią za rękaw pierwszego napotkanego człowieka w mundurze pracownika lotniska: „Odwołano nasz lot. Gdzie mamy się zgłosić?”. Mężczyzna wzrusza ramionami, ale kieruje nas do hali odlotów. Kolejni strażnicy już wiedzą, co jest grane. „Proszę tamtędy i w lewo. Będzie taka długa kolejka”.
Idziemy. Jest ogonek. Przy stanowisku oznakowanym licznymi tabliczkami, w tym linii Wizzair. Łysy mężczyzna z naszego samolotu nie próbuje już panować nad nerwami. „Chcę, k..., hotelu i taksówki. Natychmiast! Jestem spoza Warszawy. Mam prawo przenocować na koszt waszych linii. Macie się, k…, pospieszyć! – krzyczy, przeplatając swój komunikat dosadnymi „przecinkami”.
– Ale nam skończyły się hotele – oświadcza pani z okienka.
– Nic mnie to nie obchodzi! Dzwoń do swoich szefów! – krzyczy mężczyzna.
– Nie jesteśmy na ty. Niech pan się opanuje – denerwują się panie z okienka.
Rozmowa zamienia się w wymianę inwektyw. Przychodzi straż lotniska. Ale stoi z daleka.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Udaje mi się dopchnąć do okienka. – Co mamy robić? Kiedy możemy polecieć? – dopytuję.
– Mogę pani przebukować lot na poniedziałek lub wtorek wieczór – słyszę.
– Ależ w poniedziałek to ja mam lot powrotny! A urodziny córki są w niedzielę!
– Naprawdę? Przykro mi. Nic nie mamy. Proszę sprawdzić na stronie. Proszę dzwonić do Wizzaira. To już drugi lot odwołany dzisiaj. Przed chwilą była pani, która leciała do Dubrownika na ślub syna. Taka sytuacja.
Córce udaje się wejść na rozkład w internecie. Dostępnych lotów do Barcelony brak. Z Modlina, Katowic, Gdańska, Krakowa. Null. Pytam o loty innymi liniami. „Ja mogę zaoferować tylko loty Wizzaira. Może do Malagi?”.
Powoli zaczyna do mnie docierać, że to koniec marzeń o Barcelonie. W oczach stają mi łzy. Zawiedziona mina córki boli mnie bardziej niż myśl o straconych pieniądzach. Te chyba jakoś odzyskam, ale urodzin nie „przebukuję”.
W odruchu desperacji przepycham się do sąsiedniego okienka, gdzie sprzedawane są bilety „normalnych” rejsowych linii… Mężczyzna za szybą jest spokojny i uprzejmy. Pytam o szansę na dotarcie do Barcelony. „Mogę panią przetransferować przez Paryż. Będzie pani jutro o 14:30”.
Zastanawiam się chwilę. Do Sagrady już nie zdążymy – bilety mamy na 10:00. Do parku Güell – na 12:00 – też nie. Będziemy zmęczone po nieprzespanej nocy i przesiadkach. No, ale może warto tak po prostu pochodzić po mieście. Uratować coś z pozostałych planów? Waham się. Pytam o cenę. 4 tys. od osoby – słyszę. Ręce mi opadają. Odchodzę ze spuszczoną głową.