Historia

Logika kremlowskiego teatru

Kiedy 25 kwietnia w San Francisco zbierała się konferencja założycielska ONZ, niedoświadczony Harry Truman był prezydentem niecałe dwa tygodnie. Przeforsował jednak ten swój pierwszy projekt, co było triumfem ponadpartyjnej jedności w USA, ale też wojennych iluzji. Narody Zjednoczone to ukochana błyskotka dopiero co zmarłego Franklina Roosevelta. I przedmiot kontrowersji: w samej Ameryce, o zakres narodowej suwerenności, a z Sowietami – o prawo weta wielkich mocarstw w Radzie Bezpieczeństwa.

Dzięki uprzejmości Wydawnictwa NERITON prezentujemy fragment książki „Demokracja zwycięska. Ameryka Roosevelta i Trumana w II wojnie światowej. Dzieje polityczne Stanów Zjednoczonych od roku 1900”, tom 5.

Wojna z Niemcami została dokończona według recepty wypisanej za poprzedniego prezydenta. Eisenhower nie próbował ścigać się z Sowietami o zdobycie Berlina (co skazało tysiące Niemek na okrutne gwałty). Utwierdził go w tym telegram Stalina przekonującego, że stolica Niemiec nie ma już znaczenia strategicznego. Ike nie chciał również śpieszyć się do objętej powstaniem Pragi czeskiej. Choć 3 Armia Pattona dotarła do Czech, także i tam pozwolono wygrać Stalinowi.

To wtedy doszło do scen jak z greckich tragedii. Chodziło o zaakceptowaną w Jałcie przez Roosevelta i Churchilla zasadę repatriacji. Rolę głównych egzekutorów tej umowy wzięli na siebie Brytyjczycy, sprawcy sławnej deportacji 25 tysięcy Kozaków z austriackiej Karyntii. Ale zdarzało się to także Amerykanom.

Kiedy generał Alexander Patch, dowódca 7 armii, spytał, czy wydawać jeńców, którzy nie chcą wracać, dostał odpowiedź Departamentu Wojny, że tak – aż do stosowania siły. Byli oni uznawani w ZSRS przez obłędną logikę systemu za zdrajców i najczęściej zsyłani do gułagów. Już na pewną śmierć wydawano za to sojuszników Hitlera, często ludzi z brudną kartą wojenną. Ale np. żołnierze Rosyjskiej Armii Wyzwoleńczej (ROA) dawnego sowieckiego generała Andrieja Własowa pomogli wyzwolić Pragę jeszcze przed nadejściem Sowietów. Oni szukali gwarancji u Amerykanów.

Jakąś ich część ocalił antysowiecki i niesłuchający w takich sprawach swoich władz generał Patton. Większość została jednak, wbrew początkowym obietnicom, wydana Armii Czerwonej. Własowa wraz z grupą oficerów powieszono w Moskwie.
        ODWIEDŹ I POLUB NAS     Churchill dobijał się do Trumana, chcąc zmienić wojenny scenariusz, ale ten nie reagował. Po latach w swoich wspomnieniach tłumaczył, że było za mało czasu na zmianę, a on był zaaferowany pytaniem, jak pokonać Japonię. Zapewne nie czuł się na siłach, aby rzucać wyzwanie autorytetowi generałów, a być może edukowany przez Hopkinsa [Harry Hopkins, 1890-1946, najbliższy i najbardziej zaufany doradca prezydenta Franklina D.Roosevelta, znany z sympatii dla Stalina i ZSRS – przyp.red.] nie rozumiał, dlaczego ma to robić. Ale Robert Murphy wspominał, że Truman nie zmieniał na początku polityki Roosevelta, nawet gdy już tego chciał.

Zanim do tego wszystkiego doszło, 25 kwietnia wojska anglo-amerykańskie i sowieckie spotkały się nad Łabą w miejscowości Torgau. Niemiecka kapitulacja 8 maja wywołała sceny entuzjazmu na amerykańskich ulicach, nie tak jednak wielkie jak na europejskich. Dla Amerykanów ta wojna się nie skończyła.

Wcześniejsze sceny pełne żołnierskiej radości podczas spotkania aliantów z Sowietami nad Łabą (nawet jeśli powtórzone następnego dnia przed kamerami) były za to tłem dla rozpoczynającej się tysiące kilometrów od Europy mamuciej konferencji narodów w San Francisco.

Mołotow w Białym Domu

Wszakże jeszcze wcześniej, 22 kwietnia 1945 roku, doszło do sytuacji, która nie miała precedensu. Stalin niepewny, czy polityka USA zmieni się czy nie, posłał jednak Mołotowa na tę konferencję. Po drodze przyjęto go dwukrotnie w Białym Domu.

Prawie zawsze ponury i przyzwyczajony do stawiania na swoim, sowiecki funkcjonariusz zasypał Trumana pytaniami o Daleki Wschód. Czy nowy prezydent zamierza podtrzymać zobowiązania starego, które były ceną za wejście do wojny z Japonią? Truman, który nie bardzo wiedział, jak ta supertajna umowa naprawdę wyglądała, zareagował irytacją.

„My dotrzymamy umów, ale Stany Zjednoczone są zmęczone zwłoką ZSRS w zastosowaniu pryncypiów Deklaracji Wyzwolonej Europy w stosunku do Polski i innych krajów” – rugał ministra podniesionym tonem. Mołotow zaczął opowiadać, że wielu Polaków to faszyści, którzy atakują linie komunikacyjne Sowietów.
Przyjacielski uścisk dłoni dla fotoreporterów. Amerykański prezydent Harry Truman i sowiecki minister spraw zagranicznych Wiaczesław Mołotow. Fot. Getty Images
„Nie interesuje mnie propaganda” – uciął Harry Truman. I znowu wyraził zaniepokojenie sytuacją w Europie Wschodniej oraz przypomniał, że umowy nie mogą być jednostronne.

Cała wymiana zdań miała mieć jeszcze puentę. „Nikt nigdy nie mówił do mnie w ten sposób” – oburzył się indagowany. – „Dotrzymujcie umów, a nie będziemy tak do was mówić” – obwieścił amerykański prezydent. A gdy ludowy komisarz próbował wrócić do tematu Dalekiego Wschodu, usłyszał: „To wszystko, panie Mołotow”. Nie jest jednak pewne, czy to ostatnie nie jest apokryfem. Wiadomo za to, że Mołotow żalił się potem na sposób potraktowania go przez prezydenta USA.

Tak czy inaczej, cała ta scena szczerze ucieszyła Chipa Bohlena, który rozmowę tłumaczył. „To prawdopodobnie pierwsze ostre słowa, jakie usłyszał sowiecki dostojnik od amerykańskiego prezydenta” – triumfował. Informacje szybko się rozeszły wśród elit. „To najlepsze wieści od miesięcy. Appeasement Roosevelta się skończył” – radował się na przykład jadący do San Francisco jako delegat senator Vandenberg.

Dzień później odbyła się pierwsza dyskusja Trumana z doradcami, która pokazała nowe tendencje. Zwolennikami twardości byli cywile: sekretarz floty Forrestal, ambasador Harriman, który przyjechał z Rosji, a nawet zwykle mdły sekretarz stanu Stettinius. Forrestal, który podobnie jak Harriman ewoluował w kierunku przetartym przez Bullitta, postawił tezę, że bez wywiązania się Stalina z obietnic dotyczących Polski nie ma sensu wchodzić do ONZ, a Truman o dziwo zgodził się z tym. Ludzie z administracji Roosevelta jakby ożywali, kiedy jego już nie było.

Do ostrożności nawoływał 78-letni Henry Stimson, cywil tytułowany pułkownikiem. Przypominał, że Sowieci dotrzymywali słowa w sprawach wojskowych i przestrzegał, że wybór Polski jako pole konfrontacji to „wchodzenie do nieznanej rzeki”. Jak widać, rooseveltyzm wcale nie musiał się łączyć wyłącznie z lewicowymi poglądami.

Ziemia obiecana czy ziemia przeklęta? II wojna i polscy emigranci w USA

Czasem amerykański sen okazywał się amerykańskim koszmarem...

zobacz więcej
Także generał George Marshall powoływał się na konieczność utrzymania sojuszu ze Stalinem w obliczu konfrontacji z Japonią. To jedna z ostatnich sytuacji, kiedy „partia wojskowych” wystąpiła z wyraźnie własną polityczną agendą. Nawet admirał Leahy, przewodniczący kolegium szefów sztabów, choć przyznawał, że obietnice z Jałty są łamane, apelował jeszcze o rozwagę. A Truman wielbił Marshalla jako „największego człowieka w Ameryce”.

Warto tu jeszcze zwrócić uwagę na jedną okoliczność. Averell Harriman, popularny liberalny biznesmen z rozgałęzionymi kontaktami, odegrał rolę nie tylko dorywczego doradcy i mentora nowego prezydenta, zresztą niekonsekwentnego, bo na przykład obcesowe potraktowanie Mołotowa uznał za przesadę i błąd.

Ten sam Harriman po przyjeździe do Ameryki spotkał się z czołowymi dziennikarzami nie na konferencji prasowej, a w formule off the record, aby uświadomić ich w kwestii sowieckiego zagrożenia. „Nasze cele i cele Kremla są nie do pogodzenia. Oni chcą skomunizować świat, a my chcemy wolnego świata. Warto to sobie uświadomić, zanim będzie się dążyło do kompromisu, który pozwoli żyć w pokoju na tej małej planecie” – ta prostota argumentacji oznaczała, że epoka Roosevelta skończyła się naprawdę.

Ale ludzie amerykańskich mediów, ukształtowani przez kilka lat propagandy, z trudem znosili nowe prawdy. Dziennikarz radiowy Raymond Swing oznajmił, że każdy dyplomata, który próbuje skłócić Amerykę z Rosją, „powinien być wykopany”, po czym wyszedł. Walter Lippmann też nie mógł tego znieść. Ci liderzy opinii tak myśleli, ale warto raz jeszcze przypomnieć, że podczas wojny chętnie zadawali się z oficerem NKWD Władimirem Prawdinem, który objaśniał im rzeczywistość. Nie zostali zwerbowani jak prawdopodobnie I. F. Stone, brali Prawdina za zaprzyjaźnionego dziennikarza, ale dowodzili tym potężnej naiwności przemieszanej z pychą.

Henry Wallace uważał potem, że to Harriman odwrócił drogę, po której posuwały się Stany Zjednoczone. Jeśli tak, należy mu się wdzięczność ludzkości.

Nie ma alternatywy

Otwarcie konferencji w San Francisco 25 kwietnia 1945 roku zostało poprzedzone wielką falą kampanii propagandowej, która tak złościła senatora Tafta. Obchodzono tydzień Dumbarton Oaks, protestancka YMCA, Federalna Rada Kościołów i organizacje kobiece skrzykiwały mitingi, a w mediach trąbiono o tym więcej niż o dogasającej wojnie. „Nie możesz włączyć radia rano, wieczorem i w nocy, czy słuchasz Metropolitan Opera czy końskiej opery, hilly billy bandu, komentarza czy wiadomości, żebyś nie słyszał o tym wielkim instrumencie pokoju” – opowiadał dziennikarz John Flynn, dawny izolacjonista, przesłuchiwany przez senacką komisję.

Gdzieś na obrzeżach pojawiały się ostatnie wątpliwości, ale były gaszone. „To ryzyko zależeć od wielkich mocarstw, ale nie ma alternatywy” – to głos znanego protestanckiego moralisty Reinholda Niebuhra.

Był to także wielki show – na 282 delegatów (a 850 razem z ekspertami) czekały cztery złote kolumny symbolizujące cztery wolności i flagi 46 państw. Obsługiwało to widowisko 2,5 tysiąca reporterów – nawet Sumner Welles komentował dla radia. „Chicago Tribune” szukała napięć między Sowietami i Ameryką, dziennikarze radiowi łowili towarzyskie plotki. Od początku posiedzenia plenarne i zebrania trzech roboczych komisji stały się rzeczywiście widownią starć.
San Francisco. Trudne rozmowy przed powołaniem ONZ. Na zdjęciu: szef dyplomacji sowieckiej Wiaczesław Mołotow, sekretarz stanu USA Edward Stettinius i minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii Anthony Eden. Fot. PhotoQuest/Getty Images
Mołotow bezskutecznie kwestionował zasadę przewodnictwa gospodarzy, doprowadził do trwałego pata w sprawie reprezentacji Polski i usiłował, także bez skutku – zablokować wprowadzenie do ONZ Argentyny, o której przyjęcie zabiegał zwarty blok państw Ameryki Łacińskiej. Zdołał za to uzyskać decyzję w sprawie Ukrainy i Białorusi jako dodatkowych członków – Truman zmusił delegację USA, łącznie z najbardziej niechętnym Vandenbergiem, aby to przełknęła.

Ten sam Mołotow zyskał okazję do drobnego odwetu za potraktowanie go przez Trumana. Oto 3 maja minister Anthony Eden, który przewodniczył delegacji brytyjskiej, powiadomił wszystkich o wywiezieniu do Rosji 16 przywódców polskiego podziemia. Na bankiecie w sowieckim konsulacie Stettinius podszedł do Mołotowa, aby go spytać, co się z nimi stało. „Zostali aresztowani przez Armię Czerwoną” – odparł zagadnięty, odwrócił się na pięcie i odszedł, zostawiając amerykańskiego sekretarza stanu z jego sztucznym profesjonalnym uśmiechem.

Sprawa tych aresztowań wywołała po raz ostatni falę wątpliwości. Na przykład Mitchell B. Carroll, ekspert z ramienia American Bar Association, wyjechał z San Francisco i zażądał od swojej organizacji bardziej stanowczej postawy. „Jeśli Rosja zachowa prawo weta, będzie miała prawo blokowania wszelkich akcji dotyczących jej samej” – zauważył całkiem trafnie. To samo twierdził 20 maja senator Robert Taft na spotkaniu ze społecznością polską w Nowym Jorku.

Sowieckie eskalacje

Dlaczego uniknęli sądu i kary?

Przestępstwa przeciwko ludzkości były traktowane w powojennej historii bardzo selektywnie.

zobacz więcej
Ale nikt obrad nie przerwał. Sowieci do mistrzostwa doprowadzili taktykę eskalowania żądań, które następnie odpuszczali, wywołując wrażenie, że zostali pokonani. Posunęli się tak daleko, że już po wyjeździe ludowego komisarza zastępujący go Gromyko wrócił do żądania weta w każdej sprawie, także czysto proceduralnej. To stanowisko zostało zmienione dopiero przez samego Stalina.

Wymagało to wszakże aż wyprawy Harry’ego Hopkinsa do Moskwy. Gdy Gromyko się cofnął, Vandenberg triumfował, nie dostrzegając logiki tego teatru. Przyjęcie samej zasady weta w Radzie Bezpieczeństwa 20 głosami przeciw 10 przy 15 wstrzymujących się było przecież wielkim triumfem Moskwy. Nie pomógł opór wielu delegacji z australijską na czele. Nie przeszkadzało to liberalnym publicystom typu Lippmanna czy Isidora F. Stone’a narzekać, że ich ojczyźnie udało się zmontować w ONZ w niektórych sprawach „blok antysowiecki”.

Ale wyjazd Hopkinsa – wyciągniętego na tę okoliczność z kliniki Mayo, gdzie zdawał się czekać na śmierć – miał też inne wymiary. Truman nie dokonał od razu aż takiej reorientacji polityki, jak można by wnosić z jego awantury z Mołotowem.

Churchill wciąż się gorączkował, przemęczony kierowaniem państwem podczas wojny, a jednocześnie chwilami przemawiający jak wizjoner. Nawoływał Trumana do pozostawienia wojsk amerykańskich w Europie zamiast ich przerzucania na Daleki Wschód, a nawet do szantażowania tymi wojskami Stalina, aby ten ewakuował swoje z Europy Wschodniej. Naciskał na renegocjowanie umów dotyczących podziału Niemiec.

Brytyjscy dyplomaci chwalili Trumana. „Jest zupełnie niepodobny do swojego drogiego poprzednika” – dworował sobie sir Alexander Cadogan podczas konferencji w Poczdamie i to był komplement. Jednak amerykańska administracja nadal rzadko kiedy przychylała się do żądań Churchilla. Raz jeden nowy prezydent podpisał z premierem wspólną depeszę w sprawie Polski i zgodził się 6 maja na to, aby żądać od Stalina konferencji Wielkiej Trójki. Innym sukcesem brytyjskiej dyplomacji było nakłonienie Trumana do wspólnej presji na Sowietów, żeby zgodzili się na podział zajętej przez nich Austrii na strefy okupacyjne. I w tym akurat przypadku Stalin ustąpił.

Truman skłonił też mocną presją Josipa Broz Tito do wycofania do połowy lipca 1945 roku swoich ludzi z włoskiej prowincji Venezia Giulia. To także była inicjatywa Churchilla, choć entuzjastą akcji przeciw jugosłowiańskim komunistom okazał się również amerykański generał Mark Clark. Skądinąd brytyjski premier rwał się do bitki. Spokojniejszy prezydent USA uznał, że nowego przelewu krwi na Bałkanach nikt nie oczekuje.

Co ważniejsze, 10 maja, dwa dni po definitywnym pokonaniu Niemiec, Churchill napisał w depeszy do amerykańskiego prezydenta, że układ sowieckiego frontu „oznacza spuszczenie żelaznej kurtyny” (wróci potem jeszcze nie raz do tej metafory). Adresat tej uwagi zareagował nieufnością. Był przekonany, że Londyn chce wciągnąć Waszyngton do wojenki z Sowietami. Niektóre jego komentarze z tego czasu brzmią zresztą uderzająco naiwnie. „Nasze gazety kłamią o Sowietach. Sowieckie gazety kłamią o nas. Angielskie gazety kłamią o jednych i drugich” – twierdził na przykład.
Winston Churchill nawoływał Trumana do pozostawienia wojsk amerykańskich w Europie. Fot. Major Horton/Imperial War Museums via Getty Images
Resztki dawnej poprawności politycznej plus tradycyjna niechęć wobec Anglii objawiły się już w organizacji tych pierwszych misji dyplomatycznych. Hopkins, który spotykał się ze Stalinem na przełomie maja i czerwca przez dziesięć dni, nie był najlepszym reprezentantem nowego kursu, choć wyemancypowany spod bezwzględnej dominacji Roosevelta, usiłował się nawet stawiać w sprawie nowego polskiego rządu. Upomniał się też o 16 przywódców Polski podziemnej. Stalin stawał się wówczas arogancki, a Amerykanin rezygnował z dalszego nalegania. Choć Churchilla zapewniał w depeszy, że porusza niebo i ziemię, aby ich uwolniono.

To wtedy uzyskał zgodę Stalina na to, by weta w Radzie Bezpieczeństwa ONZ nie dotyczyły kwestii proceduralnych. Dyktator kontynuował swą linię z czasów Roosevelta: limitowane ustępstwa w sprawie międzynarodowej organizacji, brak ustępstw lub fasadowe w sprawie swojej strefy wpływów. Obiecał Hopkinsowi wprowadzenie do polskiego rządu czwórki przedstawicieli emigracji (na 17 jego członków), co stanowiło kompletną fikcję – zwłaszcza że w Polsce nie istniał reprezentatywny parlament, a siły bezpieczeństwa i wojsko kontrolowali komuniści.

A przy tej okazji Stalin prawie otwarcie drwił sobie z Ameryki i z rozmysłem starał się dotknąć Hopkinsa, który był przekonany, że nawiązał z nim kiedyś osobiste relacje, a teraz próbował na nich polegać. W Teheranie sowiecki dyktator ostentacyjnie podszedł do Hopkinsa, aby się z nim przywitać. Według Harrimana nikt inny z cudzoziemców nie mógł liczyć na takie względy Stalina. Teraz to wszystko się rozwiało. Truman wciąż jednak uważał Hopkinsa za najlepszego znawcę sowieckiej tematyki.

Biznesy ze Stalinem

Sam Truman wyrażał wtedy nadzieję, że wybory w Polsce (które zostaną ostatecznie przeprowadzone i sfałszowane w styczniu 1947 roku) będą przynajmniej tak wolne, jak wybory pod rządami bossa Franka Hague w Jersey City czy Toma Pendergasta w Kansas City. Przy okazji rozważań na ten temat przekonywał w pamiętnikach, że takie kraje jak Polska, Czechosłowacja, Węgry czy Rumunia nie są kluczowe dla amerykańskiego bezpieczeństwa, a Stalina nazywał inteligentnym bossem.

Wielostronnie nietypowi. Jak nie z tego świata

Szwecja właściwie nigdy się o niego nie upomniała, nie uparła się przy konieczności wyjaśnienia okoliczności jego śmierci.

zobacz więcej
O Roosevelcie mówiono, że nie pojmuje natury ZSRS jako państwa policyjnego. Jak widać Truman też miał z tym kłopoty. Jeszcze w roku 1948 pozwolił sobie podczas kampanii wyborczej na uwagę, że sam Josif Stalin chce być może dobrze, ale nie pozwala mu Biuro Polityczne. To skądinąd stały błąd amerykańskich polityków i dyplomatów, przekonanych, że sympatyczny generalissimus jest przez kogoś ograniczany lub przymuszany. Według Chipa Bohlena urzędnicy Departamentu Stanu myśleli tak nagminnie. Nawet trzeźwiejący Harriman był przekonany, że po wojnie rośnie rola sowieckich marszałków prowadzących swoje gry.

Hopkins radził się w Moskwie Kennana, czy Stany Zjednoczone powinny przyjmować warunki Związku Sowieckiego. Usłyszawszy, że nie powinny, nie zastosował się do rady. Ale wracając do ojczyzny, wyraził wobec Bohlena po raz pierwszy wątpliwości co do bliskiej współpracy z Moskwą. „Przyczyną jest brak wolności” – odkrył na koniec.

Ale gazety pisały w Ameryce, że Harry Hopkins uratował sojusz z Rosją. On sam wierzył w to także („możemy robić biznesy ze Stalinem”) i zaraził swoim entuzjazmem Trumana. Jeszcze latem 1945 roku 54 procent Amerykanów wciąż patrzyła optymistycznie na oś Waszyngton–Moskwa.

Druga misja była jeszcze bardziej poroniona – do Anglii Truman wysłał Josepha E. Daviesa, bardziej rooseveltowskiego niż sam Roosevelt. Nadęty, bogaty prawnik pouczał Churchilla, prezentując równocześnie arogancję Amerykanina wobec Anglika i rusofila wobec antykomunisty. Kiedy premier zaczął swoje wywody o tym, że Amerykanie nie powinni zostawiać Europy na łasce Armii Czerwonej, Davies porównał go do Hitlera, Goeringa i Goebbelsa. Opowiadał też Churchillowi o męstwie Armii Czerwonej i o tym, że kapitalistyczne kraje obdarzają Związek Sowiecki niesłuszną nieufnością./…/.

Karta narodów podzielonych

Jakby dla kontrastu to, co było procesem na poły tylko rzeczywistym, posuwało się raźno do przodu. 26 czerwca 1945 roku zakończyła się Konferencja Narodów Zjednoczonych. Powołano do życia nową organizację i zatwierdzono jej kartę. Amerykanie byli przeświadczeni, że osiągnęli dużo, bo wprowadzili do niej na przykład zapisy dotyczące praw człowieka. Vandenberg, który był autorem wielu poprawek, odbierał to jako swój osobisty sukces.

Sekretarz stanu Stettinius próbował jeszcze tu i ówdzie używać dawnego języka. Na spotkania ze studentami i kadrą Uniwersytetu Berkeley opowiadał, że Wielka Czwórka jest i powinna być jak skała. Ale w swoim memorandum podsekretarz stanu Joseph Grew, dawny ambasador w Japonii, tłumaczył już otwarcie, że weto czyni organizację bezbronną wobec jednego wrogiego państwa, Rosji Sowieckiej. „W praktyce główny cel takiej organizacji zostanie anulowany. A jej możliwość zapobiegania przyszłej wojnie będzie tylko iluzją”. „Time” orzekł nieco kostycznie: „To karta świata podzielonego na strefy wpływów”. A w innym tekście: „To karta pisana przez mocarstwa ograniczane odrobiną rozsądku”.
Wreszcie sukces: podpisywanie Karty Narodów Zjednoczonych. Fot. ullstein bild/ullstein bild via Getty Images
To Harry Truman zamknął obrady swoim wystąpieniem. I to on zbierał profity. Zdołał bowiem zbudować wokół całego projektu elementarny polityczny konsensus. Czy jednak była to zasługa jednej osoby albo opcji? W tym przypadku niekoniecznie. Amerykanie potrzebowali ostatniej namiastki wojennej jedności. I widocznego symbolu tego, że wojna dobiega końca. /…/

Truman spotkał się praktycznie z każdym członkiem wyższej izby, a kiedy 2 lipca znów wystąpił z osobistym orędziem, przestrzegł przed logiką poprawek lub zastrzeżeń, które zamordowały kiedyś traktat wersalski wraz z Ligą Narodów. „To nie jest wybór między tą kartą i czymś innym. To wybór między tą kartą i żadną” – zapewniał prezydent swoim szorstkim akcentem.

Trzy tygodnie później apogeum patosu podczas debaty osiągnięto wtedy, gdy oddano głos senatorowi Walterowi George’owi, konserwatywnemu demokracie z Georgii, kojarzonemu zwykle z suchą prawniczą argumentacją. Wszyscy słuchali jak zaczarowani jego wywodów o potrzebie pokoju, bo wszyscy wiedzieli, że stracił na wojnie syna. Kiedy skończył, republikanin Charles Tobey z New Hampshire, dawny izolacjonista, oznajmił, że „ten wspaniały adres poruszył wszystkie nasze dusze”. Wszyscy więc powstali i trwali w milczeniu. To były momenty, kiedy Amerykanie zdobywali się na prawdziwą wielkoduszność – choć tylko wobec siebie nawzajem. /…/

Nawet demokratyczny arcyizolacjonista Burton Wheeler ogłosił taki zamiar. Aczkolwiek w debacie mówił, że karta ONZ „legalizuje tyranię”. „Franklin Delano Roosevelt został w Teheranie i Jałcie oszukany przez sprytnych praktyków polityki siły, tak samo jak Woodrow Wilson był zdradzony w Wersalu” – wyrokował. Ale i on zakończył konkluzją, że „nie widzi alternatywy” ./…/

Głosowanie odbyło się 28 lipca 1945 roku – prezydent i część jego ekipy była już wtedy dawno na konferencji w Poczdamie. Kartę ONZ przyjęto 89 głosami przeciw 2. Progresywni republikanie William Langer z Północnej Dakoty i Henrik Shipstead z Minnesoty do końca powtarzali, że zasada interwencji w obronie pokoju tak naprawdę zwiększa prawdopodobieństwo wojny. Trzeci przeciwnik, który głosował przeciw umowie jeszcze w komisji, stary Hiram Johnson z Kalifornii, był już w tym czasie w szpitalu marynarki wojennej Bethesda. Umrze 6 sierpnia 1945 roku. Śmierć człowieka, który odegrał decydującą rolę w obaleniu traktatu wersalskiego i do końca wytrwał w swoich mniemaniach, będzie miała wymiar symbolu.

– Piotr Zaremba

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Książka Piotra Zaremby ukazała się nakładem wydawnictwa NERITON
Tytuł i śródtytuły od redakcji

O książce

To już piąty tom monumentalnej historii Stanów Zjednoczonych przygotowany przez Piotra Zarembę, znanego naszym Czytelnikom z pisanej z pasją publicystyki i błyskotliwych artykułów poświęconych sprawom teatru, recenzjom i reportażom. Dziesięć lat temu, kiedy wyszedł tom pierwszy amerykańskiej historii, tak pisał o nim i jego autorze inny znany publicysta Igor Janke w portalu Salon24: „Zaremba wykonał gigantyczną pracę. Przez ostatnie dwadzieścia lat przekopywał się przez tony materiałów źródłowych i jak mrówka zbierał je,  analizował  i składał w jedną wspaniałą, imponującą opowieść pełną perełek, soczystych anegdot, barwnych opowieści, które wyłowić i opisać mógł tylko ktoś, kto jest nie tylko pracowitym historykiem ale błyskotliwym publicystą i doświadczonym reporterem.  Zajrzyjcie do niej koniecznie. Niech was nie odstrasza objętość.  To się czyta jak powieść.”

I rzeczywiście, co potwierdza najnowszy tom, z arcyciekawą dla nas wszystkich historią zdrady jałtańskiej i jej konsekwencji, z tragicznymi momentami aresztowania i uprowadzenia do Moskwy przywódców Polskiego państwa Podziemnego. Także z historią wzajemnych układów i nacisków w świecie wielkich przywódców organizujących się wtedy w nową międzynarodową strukturę, Organizację Narodów Zjednoczonych, która jakoby miała zagwarantować światu pokój. Kiedy dziś zadajemy sobie pytania o sens istnienia ONZ, warto sięgnąć do najnowszego tomu Piotra Zaremby i poczytać o początkach tej organizacji, już wtedy – jak zobaczymy – skazanej na manipulacje i bezradność.
– bsk
Zdjęcie główne: Prezydent Harry Truman z Kartą Narodów Zjednoczonych, która w lipcu 1945 roku została podpisana przez przedstawicieli 50 państw zgromadzonych na konferencji ONZ. Fot. Fox Photos/Getty Images
Zobacz więcej
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Bankiet nad bankietami
Doprowadził do islamskiej rewolucji i obalenia szacha.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Cień nazizmu nad Niemcami
W służbie zagranicznej RFN trudno znaleźć kogoś bez rodzinnych korzeni nazistowskich, twierdzi prof. Musiał.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kronikarz świetności Rzeczypospolitej. I jej destruktor
Gdy Szwedzi wysadzili w powietrze zamek w Sandomierzu, zginęło około 500 osób.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Burzliwa historia znanego jubilera. Kozioł ofiarny SB?
Pisano o szejku z Wrocławia... Po latach afera zaczęła sprawiać wrażenie prowokacji.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Ucieczka ze Stalagu – opowieść Wigilijna 1944
Więźniarki szukały schronienia w niemieckim kościele… To był błąd.