W międzywojniu Ossendowskiemu coraz bliżej było do Narodowej Demokracji, więc może dlatego maniakalnie antyendecki Słonimski wyjątkowo zjadliwie krytykował jego piśmiennictwo?
Kto wie... Niemniej Ossendowski początkowo znajdował się na pozycjach ideologicznych bardzo odległych od endecji. Współpracował z „Dziennikiem Petersburskim” niemal od samego początku jego powstania, z czasem został nawet naczelnym redaktorem. Orientacja tego pisma znajdowała swój wyraz w artykułach zdecydowanie kwestionujących słuszność strategii obranej przez Narodową Demokrację. W II RP pisarz zraził się do Józefa Piłsudskiego z powodu jego niechęci do współpracy z armią Białej Rosji podczas wojny bolszewickiej oraz z uwagi na zamach majowy. Poglądy prozaika ewoluowały, czas drugiej wojny światowej wpłynął na ich ostateczne ukształtowanie. W szeregi konspiracyjnego Stronnictwa Narodowego wstąpił dopiero w lutym 1943 roku, gdzie otrzymał pseudonim liczbowy: 2029.
Zgon literata jest owiany tajemnicą.
Mongolscy lamowie przepowiedzieli mu, że umrze dopiero wtedy, gdy baron Ungern upomni się o niego. Ponieważ „Krwawego Barona” bolszewicy rozstrzelali już w 1921 roku, Ossendowski twierdził żartem, że jest nieśmiertelny. 2 stycznia 1945 roku do pałacyku państwa Witaczków – sławnych producentów jedwabiu – w podwarszawskim Żółwinie, gdzie w tym czasie pisarz zamieszkiwał, przybył niemiecki oficer. Przedstawił się jako von Ungern-Sternberg. Kilka godzin rozmawiał z autorem „Lenina” w cztery oczy. Po wizycie Niemca Ossendowski przez kolejnych kilka godzin palił w kominku dokumenty ze swojego archiwum.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
O treści tej rozmowy nie napomknął nikomu ani słowa. Jedna z teorii mówi, iż oficerowi chodziło o pomoc w odszukaniu zaginionego skarbu Azjatyckiej Dywizji Konnej. Inna, iż w obliczu nadciągającej Armii Czerwonej była to nieudana próba zwerbowania twórcy znanego z antykomunistycznych poglądów do udziału w antysowieckim sojuszu. Nie wiadomo też, czy niespodziewany gość rzeczywiście nosił podane nazwisko i czy był wnukiem „Krwawego Barona”. Istnieją poszlaki, że odwiedzającym był SS-Sonderführer Doellert. Wiadomo tylko, że po wizycie tajemniczego gościa, z pokoju pisarza zniknął egzemplarz książki „Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów” posiadający wartość szczególną – w grzbiecie ukryto mikrofilm z opisem rewelacyjnego wynalazku inżyniera Jerzego Mikulina, który opracować miał metodę skutecznego chronienia metali przed korozją.
Niektórzy badacze twierdzą, że 3 stycznia 1945 roku w Żółwinie pojawił się agent złowrogiego sowieckiego „Smiersz-u”, któremu zlecono likwidację pisarza… Jedno, co w tym wszystkim pewne, to że następnego dnia Ossendowski już nie żył. Czy zmarł w sposób naturalny, czy też otruty przez swojego gościa? Tego też się nigdy nie dowiemy. Tak czy inaczej, wypełniła się przepowiednia buddyjskiego lamy: „Umrzesz, ale jeszcze nie teraz. Dopiero wtedy, gdy baron Ungern upomni się o Ciebie…”
Kilkanaście dni po pogrzebie doszło do ekshumacji…
17 stycznia 1945 roku Warszawa i okolice zostały „wyzwolone” przez Sowietów. Jeszcze tego samego dnia w pałacyku w Żółwinie pojawili się poszukujący pisarza funkcjonariusze NKWD. Nie chcąc dać wiary, że nie żyje, kazali rozkopać jego grób na cmentarzu w Milanówku, aby upewnić się, iż osobisty wróg Lenina rzeczywiście rozstał się z tym światem.
Co ze spuścizny twórcy czas zweryfikował pozytywnie?
Wiele jego dzieł do dziś zachowało aktualność. Nie tylko biografia Lenina i prawdziwy obraz bolszewickiego terroru. Na przykład w książce „Gasnące ognie: podróż po Palestynie, Syrii i Mezopotamii” pisarz jako jeden z pierwszych dostrzegł niebezpieczne konsekwencje towarzyszące budowaniu na terenach Palestyny niezawisłego państwa żydowskiego. Ostrzegał, że może to grozić konfliktem na skalę globalną. A był to rok 1928. Izrael jeszcze nie istniał, a sześć milionów europejskich Żydów jeszcze istnieć nie przestało…
– rozmawiał Tomasz Zbigniew Zapert
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy