Bomby zamiast dzwonków
piątek,
12 sierpnia 2022
W powstańczej rzeczywistości nieraz zdarzało się tak, że podczas Mszy Świętej następowało bombardowanie. Liturgie odbywały się w tych samych warunkach, co codzienne życie, a odgłosy bomb i same wybuchy utrudniały doprowadzenie nabożeństwa do końca. Wśród relacji z Mszy Świętych sprawowanych w tym czasie uderzające są świadectwa o księżach, którzy mimo tych trudnych warunków sprawowali Eucharystię do końca.
Fragmenty książki Marceliny Koprowskiej „Życie religijne podczas Powstania Warszawskiego” publikujemy dzięki uprzejmości Instytutu Dziedzictwa Myśli Narodowej oraz Wydawnictwa Neriton.
Jedną z takich sytuacji wspomina ówczesny komendant Armii Krajowej, Tadeusz Komorowski „Bór”: „Pewnej niedzieli słuchałem Mszy św. w hallu naszej kwatery, w PKO. Żołnierze klęczeli dokoła w modlitwie, kiedy nagle pojawiły się nad nami bombowce niemieckie. Zrzucane bomby uderzały raz po raz w sąsiednie budynki. Ściany trzęsły się do fundamentów i miałem wrażenie, że lada chwila cały strop ugodzony następną bombą spadnie nam na głowy. […] Spojrzałem na księdza stojącego u ołtarza. Odprawiał nabożeństwo, jakby to było w najzaciszniejszym kościółku”. Inne relacje z podobnych wydarzeń – gdy podczas Mszy Świętej miał miejsce nalot na bliską okolicę – brzmią podobnie: księża przeważnie pozostawali na swoich „stanowiskach”, przy ołtarzu, sprawując liturgię do końca, jeśli w ogóle była taka możliwość.
Ich spokój udzielał się nieraz wiernym, jak wspominała Barbara Gancarczyk-Piotrowska: „Pierwsza [Msza] odprawiana była na Długiej 7, na parterze w korytarzu. Było dużo osób. Słychać było uderzające pociski «szafy», ale ksiądz Rostworowski nie przerywał. Przed podniesieniem dwa piętra wyżej trafił pocisk. Na kilka minut nabożeństwo zostało przerwane, by posprzątać gruz z ołtarza i zapalić świece. Spokój ojca Tomasza udzielił się wszystkim. Nikt nie panikował, nie uciekał. Spokojnie posprzątano. Pociski ciągle spadały, przy następnych wybuchach mogliśmy mieć mniej szczęścia, dlatego ksiądz udzielił wszystkim rozgrzeszenia i dalej odprawiał”./…/
Inną taką Mszę Świętą wspomina sanitariuszka batalionu „Zośka”: „Msza była w piwnicy, zaraz po ofiarowaniu nastąpiło bombardowanie. Część osób została zasypana, rozsypały się komunikanty przygotowane do konsekracji. Ksiądz akurat przeżył, pomagał w akcji ratunkowej, a na koniec udzielił wszystkim absolucji”.
Czy trzeba było?
Dla księży posługujących podczas powstania takie sytuacje były dużym wyzwaniem – jedno z bombardowań podczas Mszy wspomina o. Tomasz Rostworowski: „W niedzielę 20 sierpnia odprawiałem Mszę św. na korytarzu na parterze dla personelu szpitalnego. Przed samym Podniesieniem huknęła seria krów, tzn. sześć ciężkich pocisków w sam róg budynku; wszystkich nas obsypało i zakurzyło doszczętnie, ale wyszliśmy bez szwanku. Z kielicha musiałem wino przelać do ampułki, kielich wyczyścić i napełnić z powrotem. Dobrze, że to przed konsekracją! Druga seria takich samych pocisków w to samo miejsce nastąpiła po ostatniej Ewangelii. Wyszedłem okurzony jak młynarz”. /…/
Ze świeckiego punktu widzenia można zadać pytanie: czy była taka konieczność? Narażać swoje życie podczas Mszy Świętej jedynie po to, aby ją dokończyć? Wydaje się, że do zrozumienia takiego zachowania ówczesnych księży konieczna jest próba przyjęcia katolickiej perspektywy – podczas liturgii eucharystycznej następuje konsekracja chleba i wina i to, co na ołtarzu, staje się Najświętszym Sakramentem, a więc Ciałem Chrystusa, Bogiem ukrytym pod postacią chleba. Kwestia przerywania Mszy była zresztą regulowana przez ówczesne przepisy liturgiczne, które pozwalały na to dla słusznej przyczyny. Przy ocenie słuszności tejże należało brać pod uwagę zarówno ważność powodu, jak i moment Mszy Świętej. I tak: „[…] gdy kanon się rozpocznie, a nawet między konsekracją i komunią, wolno jest celebransowi przerwać Mszę z obawy swojej śmierci albo z obawy profanacji Przenajświętszego Sakramentu przez zalew rzeki albo przez popękane ściany kościoła lub dachu; gdy wreszcie jest konieczność udzielenia pomocy duchownej umierającemu choremu”. /…/ Biorąc te okoliczności pod uwagę – zarówno teologiczne, jak i regulacje prawa kanonicznego – opisane wcześniej zachowania księży można ocenić jako słuszne, a w niektórych przypadkach nawet heroiczne, gdyż nie musieli narażać swojego życia, a jednak nieraz to robili.
Kobiety na posterunku
W ówczesnej liturgii bardzo ważną rolę odgrywali ministranci: Kodeks Prawa Kanonicznego mówił nawet o tym, że kapłan nie może odprawiać Mszy Świętej bez ministranta, który by mu służył i odpowiadał. Wymaganie to miało też praktyczny wymiar o tyle, że Msza Święta była odprawiana po łacinie i wierni niekoniecznie znali treść wszystkich odpowiedzi (choć prawdopodobnie z pomocą mszalnika większość by sobie poradziła). Jednocześnie dalej Kodeks Prawa Kanonicznego wymagał, żeby funkcję ministranta spełniał mężczyzna, dopuszczając jednocześnie, aby pod nieobecność mężczyzn wypełniały to zadanie kobiety. Nie była więc to tylko kwestia utartych tradycji, lecz także konkretnych przepisów w prawie kanonicznym.
/…/ Ministrantką była Anna Hołubowicz „Iwona”, łączniczka księdza Sieradzana „Mariana” z Żoliborza, która opisuje to tak: „Po chwili do kościoła wpadł, jak bomba, ksiądz «Marian» i rzuciwszy rozkaz – będziecie obie służyć do Mszy – zaczął się ubierać. Miły Boże! Gdyby grom z jasnego nieba uderzył w tej chwili, miny nasze nie byłyby mniej przerażone!” – dla samych (jak się okazało) ministrantek były to duże zaskoczenie i niespodzianka. Szkolenie odbyło się błyskawicznie, właściwie go nie było – dostały we dwie Mszał, w którym było napisane, co należy księdzu odpowiadać: „Miły Boże! Śmiech mnie porywa, gdy sobie przypomnę tę moją pierwszą służbę przy Mszy Świętej. […] Odpowiadałyśmy urywanymi głosami, myląc się i zacinając, a cierpliwy Pasterz sam sobie odpowiadał pogubione przez nas wyrazy”. Podobną sytuację stanowiła ta opisywana we wspomnieniach sióstr marylek z końca sierpnia z ulicy Tylżyckiej, gdzie do ostatniej Mszy Świętej odprawionej w kaplicy służyła jako ministrant siostra Kazimiera. Mamy zatem kolejny przykład tego, że w warunkach powstańczych korzystano z tego, co Kodeks Prawa Kanonicznego dopuszczał tylko w wyjątkowych sytuacjach. Niewątpliwie walki powstańcze do nich należały, a istota Eucharystii pozostała dla katolików niezmienna.
Modlitwa była „krzykiem rozpaczy, błaganiem o życie miasta, o pomoc, o broń”… Symbolem walczącej stolicy stał się kapłan.
zobacz więcej
Skoro już poruszony został temat udziału kobiet w liturgii warto odnotować, że zdarzało się, że kobieta udzielała Komunii świętej (sic!). Na te setki wspomnień mówiących o Mszach ogólnie czy przyjmowaniu Eucharystii, wzmianek o takim wydarzeniu jest dosłownie kilka, jednak z dużą dozą pewności można powiedzieć, że są one wiarygodne, a z racji treści dość istotne. W świetle ówcześnie obowiązującego prawa kanonicznego zwyczajnym szafarzem Eucharystii był jedynie wyświęcony prezbiter, a nadzwyczajnym diakon – jednak i on tylko w wypadku konieczności. Dzisiaj przepisy prawa kanonicznego są nieco szersze, ale i tak kobieta udzielająca Komunii świętej to widok należący do rzadkich. Warto się zatem tym sytuacjom przypatrzeć.
W klasztorze kanoniczek
Pierwsza z nich miała miejsce w tzw. reducie kanoniczek – a więc w klasztorze Panien Kanoniczek przy ulicy Senatorskiej. Zdzisław Umiński w swoich wspomnieniach opisuje takie wydarzenia: „Przed ósmą puszczam po dwóch do podziemi, aby przyjęli Komunię św. Wraca «Majdaniarz». Jaś od razu powiada, że ta Komunia św. to chyba nieważna. – Dlaczego nieważna? – pytam. – Bo jak ojciec wracał z więzienia, został ranny szrapnelem i Komunii św. udzielała ksieni [przełożona kanoniczek – red.]. A to przecież kobieta, a nie kapłan. – Ważna Komunia – mówię, posyłam następną dwójkę. W końcu sam idę i z rąk ksieni przyjmuję opłatek. A potem z trzema siostrami śpiewamy Salve Regina. Za chwilę wracam na pozycję”. Kobietą udzielającą Komunii świętej była zatem ksieni – przełożona zgromadzenia, osoba konsekrowana; sytuacja była o tyle nadzwyczajna, że ksiądz został ranny i możemy domyślać się, że nie był w stanie rozdawać Eucharystii. Mimo wszystko ciekawe jest podejście do tego żołnierzy – jeden z nich obawia się, że w takim razie jest to nieważnie udzielony sakrament, autor wspomnień nie ma zaś najmniejszych wątpliwości, że jest inaczej (a przynajmniej na to wskazuje jego wypowiedź).
W drugim przypadku kobietą udzielającą Komunii świętej również była przełożona zakonna. Maria Okońska [współpracownica ks. Stefana Wyszyńskiego – przyp. red.] wspomina, że w domu sióstr, w którym przebywała wraz ze swoimi towarzyszkami, 6 sierpnia po Mszy Świętej ksiądz (dochodzący do domu zakonnego) postanowił następująco: „«Może to jest ostatnia Msza Święta w życiu. Dlatego […] konsekruję tyle komunikantów, aby wystarczyło dla wszystkich na kilka dni. Jeżeliby Panu Jezusowi coś zagrażało, a ja nie mógłbym tu dotrzeć, proszę spożyć Najświętszy Sakrament». Dał wtedy pozwolenie Siostrze Przełożonej, gdy zajdzie taka potrzeba, na rozdanie Komunii świętej łyżeczką”. I rzeczywiście któregoś z następnych dni dzieje się to, co zostało przez księdza przewidziane, siostry i towarzyszące im kobiety cudem unikają śmierci: „Wtedy nareszcie Siostra Przełożona postanowiła rozdać Komunię świętą i opuścić dom. Było dużo komunikantów, na każdą przypadało więcej niż jeden. Nie mogłyśmy ich przełknąć, zwłaszcza że z pragnienia brakowało śliny w ustach. Ale nie było rady, musiałyśmy wszystko spożyć, jeśli mamy stąd odejść. Przyjmowałyśmy Pana Jezusa na drogę, a może na śmierć jako wiatyk… Nie wiedziałyśmy przecież, co nas czeka…”.
Największe wsparcie
Była to zatem znowu wyjątkowa sytuacja – dla katolików (jak zresztą widać po cytowanych relacjach) w Eucharystii jest realnie obecny Chrystus, a Najświętszy Sakrament jest największą świętością, jaką można sobie wyobrazić. Kobiety opuszczając opisywane schronienie nie mogły zostawić Go „ot, tak”, ryzykując, że Niemcy lub własowcy dokonają na Nim świętokradztwa. W związku z tym za uprzednio uzyskanym pozwoleniem księdza przełożona zakonna rozdała Komunię świętą. Można się jednak zastanawiać, dlaczego w takim razie ksiądz przed opuszczeniem opisywanej piwnicy zostawił ten Najświętszy Sakrament – a wręcz specjalnie konsekrował więcej hostii. Wydaje się, że bez potraktowania katolickiego rozumienia sakramentu Eucharystii poważnie nie da się tego zrozumieć. Jeśli jednak przyjmie się to, co Kościół katolicki na ten temat naucza, to jasne się stanie, że dla sióstr i towarzyszących im w schronie kobiet (także głęboko wierzących) tak bliska obecność Najświętszego Sakramentu była realnym wsparciem duchowym. One to traktowały zupełnie poważnie: to, że On tam jest, było dla nich głównym powodem przebywania akurat w tym, a nie dowolnym innym miejscu.
Trzecia sytuacja, w której kobieta – znów siostra zakonna – udzielała Komunii świętej, jest dość dokładnie opisana przez nią samą. Działo się to w Szpitalu Wolskim, kiedy kapelan szpitala został zamordowany, z duchownych przebywał w nim tylko chory, przykuty do łóżka kleryk. Jedna z umierających dziewcząt prosiła o komunię, której nie było jak udzielić. Siostra Lange, pielęgniarka, po konsultacji z klerykiem zdecydowała się wziąć Hostie z tabernakulum i część sama spożyła, a część zaniosła chorym, co wspominała tak:
„Jestem sama w kaplicy zasypanej gruzem i śmieciami. Pyłu, aż grubo. Na ołtarzu nieład. Poprzewracane lichtarze. Z trudem znalazłam kluczyk. Otwieram! Tabernakulum przestrzelone. Wewnątrz drzazgi. Moc pyłu. Nie widać, skąd się tam dostało tyle kurzu. Jednak puszka stoi nietknięta. Otwieram z całą prostotą i bijącym sercem, a słodka Królowa Częstochowska patrzy z ołtarza, odarta z ozdób, które odleciały na skutek siedmiu strzałów, jakie obraz dostał z zewnątrz.
– Matko – wołam w duszy – tłumacz mą niegodność Jezusowi, wyrównaj swą przemożną przyczyną to, czego mi w tej uroczystej chwili nie dostaje. – Drżącą ze wzruszenia ręką, z oczyma pełnymi gorących łez, składam dwa komunikanty na patenie. Resztę spożywam przy pomocy całej szklanki wody, gdyż komunikantów, jak się spodziewałam, było dużo. Spożywając, myślę, jak tu zostać bez utajonego Jezusa, bez Opiekuna, najwyższego Gospodarza i Pana tego domu. Pozostawiam małe cząsteczki komunikantów. Będę czuwała, aby w razie niebezpieczeństwa wpaść i zabrać je w miejsce bezpieczniejsze. Zrobiłam z grubsza trochę porządku, na dokładniejszy nie było szans. Kluczyk od tabernakulum wzięłam do kieszeni, aby nie szukać.