Historia

Cudownie ocaleni. Niezwykłe przypadki z Powstania Warszawskiego

Młody powstaniec spóźnił się na miejsce, gdzie nastąpił wybuch, bo za długo sznurował wysokie buty. Sanitariuszkę uratował „własowiec”, w którym obudził się instynkt ojcowski. Strażak nie zdążył schować się przed nalotem w piwnicy, w którą trafiła bomba.

Podczas Powstania Warszawskiego przewaga militarna Niemców była miażdżąca i to – plus bestialstwo pacyfikacyjnych oddziałów SS – sprawiało, że każdy kto przeżył, żołnierz, czy cywil, może mówić o cudownym ocaleniu. Jednak były naprawdę cudowne przypadki ocalenia od pewnej śmierci w odczuciu nie tylko ocalonego, ale także świadków.

Mieli nas jak na dłoni, strzelali parę godzin

4 sierpnia sanitariuszka „Sławka”, Halina Jędrzejewska, z batalionu „Miotła” z koleżanką dostały rozkaz zameldować się u dowódcy odcinka na ulicy Kaczej. Tam pomiędzy pozycjami powstańczymi i niemieckimi leżało dwóch rannych powstańców i także ranna sanitariuszka, która próbowała przyjść im z pomocą. Było jasno, wczesne popołudnie, pomiędzy pozycjami odległość ok. 40 metrów, teren płaski, żadnej osłony. W tej sytuacji dowódca odcinka pójście po rannych pozostawił do ich decyzji. Poszły.

„Posuwałyśmy się na brzuchach w kierunku tych rannych, mając świadomość całkowitej bezbronności. O tym żeby wstać i uciekać nie było mowy. Ostrzeliwano nas bezustannie. Miałam takie wrażenie, że kule przechodzą mi między włosami, to było wrażenie, oczywiście. To wszystko trwało kilka godzin. W pewnym momencie sanitariuszka, która tam leżała zawołała: «nie ruszać się, czekajcie!». Ten głos, jego tembr, siła – szalenie przekonujące. Uświadomiłyśmy sobie, że nawet jak my dopełzniemy do nich żywe, to żadnej szansy na udzielenie pomocy nie mamy.” Przecież żeby wynieść rannych spod ostrzału trzeba by było podnieść się z pozycji pełzającej przynajmniej na czworaka.
Patrol sanitarny Wojskowej Służby Kobiet na ul. Moniuszki. Fot. Wikimedia
Po zmroku zasłona dymna i ogień ze strony powstańców pozwolił zabrać rannych i uratował sanitariuszki. „To, że myśmy ocalały było naprawdę dziwne. Mieli nas jak na dłoni, właściwie nie ma uzasadnienia, strzelali parę godzin.” „Sławka” może mówić o cudzie lub niezwykłym szczęściu, ale czy narażanie życia w takich okolicznościach miało sens? „Z pewnością to nie było racjonalne postępowanie, ale zasada była taka, że sanitariuszka szła po rannego zawsze. Chyba, że dowódca kategorycznie się przeciwstawił.”

Trzymajcie się mnie, ja mam córkę w waszym wieku

Wola i Ochota to dzielnice Warszawy, gdzie Niemcy dokonali najwięcej masowych zbrodni na powstańcach i cywilach. Szczególnym okrucieństwem wykazali się dezerterzy i jeńcy radzieccy w służbie niemieckiej, których rabunek, gwałty i morderstwa zajmowały bardziej, niż walka z powstańcami. Szacuje się, że z rąk złożonych z niemieckich kryminalistów brygady Oskara Dirlewangera i kolaboracyjnych oddziałów Bronisława Kamińskiego zginęło w ciągu zaledwie tygodnia 60 tysięcy mieszkańców Woli i Ochoty.

Na Ochocie 16-sletnia Margaret O’Brien de Lacy (1) była łączniczką w tzw. Reducie Kaliskiej, punkcie oporu pomiędzy ulicami Grójecką i Kaliską. 9 sierpnia nocą dowództwo wydało rozkaz wymarszu do Lasów Chojnowskich. Pod Dworcem Zachodnim kolumna dostała się pod silny ostrzał niemiecki, który rozproszył powstańców.

„W pewnym momencie znalazłam się zupełnie sama chyba na ul. Niemcewicza. Ochota już się paliła, już wypędzano wszystkich, już mordowali. Pierwszy raz w życiu się znalazłam sama, bez nikogo, ciemna noc, nie wiadomo, co robić. Usłyszałam chrzęst szkła pod nogami. Okazało się, że to moja przyjaciółka, Basia Kurnatowska. No to już byłyśmy we dwie. Słyszymy znowu skrzypienie szkła, no i tak znaleźliśmy się znowu grupką pięciu osób, my dwie i trzech chłopców z naszego oddziału.”

Postanowili gdzieś przeczekać noc, aby rano dostać się do centrum miasta, gdzie walczono, byli zmęczeni, wszyscy mniej lub bardziej ranni. Znaleźli wpół spalony dom na rogu Grójeckiej i Spiskiej, na wyższych piętrach mieszkania były całe. „Rano, okazało się, że przed naszą bramą było koczowisko własowców(2) , położyli jakieś materace i nie było wyjścia. W nocy tam się działy orgie, sprowadzali kobiety, gwałcili, chyba mordowali. Były tam jakieś strzały, ale myśmy nie za bardzo chcieli podchodzić do okien, bo baliśmy się, że nas mogą zobaczyć. Jeden z kolegów postanowił pójść i sprawdzić, czy się nie da wyjść piwnicami i okazało się, że piwnica jest pełna zabitych.”

Gdy dowiedziała się o śmierci swojego narzeczonego, rzuciła się z karabinem na niemiecki czołg

Podwarszawscy Kolumbowie. W Legionowie Armia Krajowa podjęła powstańczy zryw, zanim się zaczęły walki w stolicy.

zobacz więcej
Zostali odkryci przez „własowca” szukającego alkoholu – nie uwierzył, że są cywilami. „Zostaliśmy zrzuceni po schodach na dół i chcieli nas rozstrzelać. Ja stałam przed tym plutonem egzekucyjnym i tylko pomyślałam, że moja mama nigdy się nie dowie, gdzie ja zginęłam, bo nie miałam żadnego dokumentu przy sobie. To nie to, że całe życie przed oczami – nic mi się nie pokazało przed oczami. Jakieś oszołomienie jest w tym momencie, nawet nie strach. Człowiek nic nie myśli, taka bezwolność. Nie czułam lęku, żeby błagać ich: «nie zabijajcie mnie». Zupełnie nie, takie odrętwienie, jakby to nie o mnie chodziło. Jakby to się działo… W jakimś filmie jakbym widziała.”

Kolega łamaną niemczyzną zażądał widzenia z oficerem niemieckim, bo ma ważne wiadomości. Wśród „własowców” zapanowała konsternacja. Postanowili odprowadzić ich na Zieleniak (dzisiejsze hale Banacha) – punkt koncentracji ludności cywilnej dzielnicy przed wywozem do obozu w Pruszkowie.

„Do mnie i mojej przyjaciółki podszedł jeden z tych własowców i powiedział: «Trzymajcie się mnie, ja was ocalę, ja mam córkę w waszym wieku». No i zaczęli nas prowadzić na ten Zieleniak, on cały czas trzymał nas za ręce. Tam po drodze straszne rzeczy się działy, wtedy był strach przed gwałtem, tego się okropnie bałam. Widziałam kobiety, które zabijali na Grójeckiej. Taka jedna kobieta, która wybiegła z bramy, chciała uciec i strzelili do niej, byłam świadkiem tego. Nas też próbowali jemu wyszarpnąć, ale on nas bronił, że «to są moje zdobyczne dziewczyny» i w ogóle to «paszoł won» itp.”

„Pisałam w czasie powstania notatki i trzymałam je pod bielizną, zaczęli szarpać, rękę pod spódnicę. Ja się przeraziłam, że wyciągną ten mój rękopis, jednym słowem myślałam przede wszystkim o tym rękopisie. Leżeli ludzie pozabijani na ulicy, ludzie szli, pojedyncze osoby, to już był koniec pacyfikacji dzielnicy, 12 sierpnia. Tak nas doprowadzili na Zieleniak.”

Następnego dnia miał być transport do Pruszkowa. Jeszcze tylko dziewczyny musiały się ukryć pod stertą desek żeby przetrwać – nocą przychodzili pijani „własowcy”, szukali kobiet i często nie kończyło się na gwałcie.”

Na Zieleniaku zginęło 1000 osób. Margaret i jej przyjaciółka ocalały. Nie ocalały by na pewno, gdyby we „własowcu” nie obudził się instynkt ojcowski.

Przez te buty ja nie zdążyłem, na szczęście!

Bywały także przypadki niesłychanie korzystnych zbiegów okoliczności.
Major Iwan Frołow i oficerowie brygady Rosyjskiej Armii Wyzwoleńczej podczas Powstania Warszawskiego. Fot. Wikimedia
13 sierpnia wybuchł na Starym Mieście tzw. czołg –pułapka. Pojazd nie był ani czołgiem, ani pułapką. Do barykady na Podwalu podjechał od strony Placu Zamkowego gąsienicowy transporter ładunków wybuchowych służący do niszczenia umocnień. Przepłoszona butelkami z benzyną załoga niemiecka uciekła.

Triumfujący powstańcy wprowadzili pojazd w obręb swoich pozycji. Zdobyczny „czołg” gęsto otoczyli żołnierze i cywile. Podczas przejazdu ul. Kilińskiego z przedniej części pancerza zsunęła się metalowa skrzynia.

W wybuchu zginęło 300 osób a kilkaset zostało rannych. Szczątki rozerwanych na strzępy ofiar zwisały z rynien, gzymsów i rozbitych okien. Resztki ciał znajdowano na sąsiednich ulicach.

16-letni żołnierz kwatermistrzostwa zgrupowania „Radosław”, Jan Sałkowski nocami przenosił różne rzeczy ze zdobytych magazynów niemieckich na Stawkach, a w dzień odsypiał nocną służbę. Zbudził go kolega mówiąc: „czołg zdobyczny na Podwalu, ubieraj się idziemy”.

„Miałem wysokie buty z długimi sznurowadłami, to trzeba było zasznurować porządnie, nie byle jak. Trwało to 2-3 minuty.” Odległość od jego kwatery do miejsca, gdzie stał „czołg” wynosiła dwa budynki – chodziło się poprzebijanymi piwnicami. Przeszli dopiero pod jednym budynkiem, gdy: „trzasnęło i zatrzęsło, wrażenie, że wszystko na łeb zleci. Przeszliśmy przez te budynki, wychodzimy. No, dosłownie jatka… kawałki wszystkiego, korpusy, ręce, głowy rozrzucone i to w jakiej ilości… Przez te buty ja nie zdążyłem, na szczęście!”

Był nalot. Chciałem ukryć się w piwnicy. Nie dobiegłem

O podobnym zbiegu okoliczności może mówić Tadeusz Moszyński, strażak w zgrupowaniu „Bartkiewicza”. On także nie zdążył na własną śmierć.

„Z Dąbrowskiego 2/4 wracałem na Kredytową 3, tam do dzisiaj stoi duży, solidny dom. Wracałem do swojej kwatery obok tego domu. Był nalot. Zacząłem biec w kierunku tego wysokiego domu, byłem na otwartym podwórku przed garażem, a piwnice tego domu uważaliśmy za najbezpieczniejsze w takich wypadkach”.

„Nie dobiegłem, jakiś podmuch mnie przewrócił, nie wiedziałem, co się dzieje, czy jestem ranny, czy zabity. Nie byłem ranny, podniosłem się, wokół kurz, ja jestem cały i chcę iść do tego domu”.

Gdzie rozstrzelali ludzi? Kiedy bombardują? Czym zabić głód?

Powstanie oczami cywila. Opis zupełnego ograniczenia świadomości do najbliższych paru metrów. Wielkiego braku czegokolwiek do jedzenia. Modlitwy w piwnicach.

zobacz więcej
„Okazuje się, że ten Stukas jakoś tak zrzucił bombę, że ona nie w dach uderzyła tylko w nasadę domu i wjechała w piwnicę. Bomba wpadła do piwnicy pełnej ludzi, to było coś makabrycznego”.

„Stos ciał wyciągaliśmy stamtąd tego dnia i następnego. Tam byli okoliczni mieszkańcy, a ja nie dobiegłem.”

Trzech diabłów schodzi z nieba

Bywały i niewytłumaczalne racjonalnie przeczucia, gdzie działał nie rozum, a instynkt samozachowawczy, który – być może – jedni mają bardziej rozwinięty, niż inni.

W nocy z 16 na 17 sierpnia kapitan Zbigniew Ścibor-Rylski, ps. „Motyl” z batalionu Czata 49 wraz z dwoma innymi oficerami siedział przy stole w jednym z pokoi kamienicy przy ul. Mławskiej na Starym Mieście. Nadleciały Stukasy z charakterystycznym wyciem(3) . Niby nic nadzwyczajnego – dwa samoloty regularnie, co pół godziny w czasie pomiędzy 9 a 17 nadlatywały z Okęcia nad stare Miasto i bombardowały dzielnicę.

„Na tapczan, na tapczan!” – zakomenderował „Motyl”. Trzech oficerów rzuciło się na tapczan, który był w ściennej wnęce. „W tym momencie nastąpił wybuch bomby z opóźnionym zapłonem. Bomba przeleciała przez całą kamienicę, wybuchła w piwnicy i cała kamienica „siadła”. Dach znalazł się metr, półtora pod nami, poniżej tej wnęki z tapczanem. Trzymając się za ręce zeszliśmy na dół, gdzie już stal pułkownik „Radosław”. Powiedział: «trzech diabłów schodzi z nieba», bo byliśmy czarni od sadzy.”

Co sprawiło, że kapitan uznał, że tym razem to są te Stukasy i zareagował na ten właśnie gwizd syreny, nie reagując wielokrotnie na inne? „Motyl” mówi o „instynkcie” i „głosie wewnętrznym” – i nie był to pierwszy raz kiedy się w nim odezwał.

Ocalałą ścianę z wnęką i tapczanem przy Mławskiej można było oglądać do 1949 roku.

Zamień się, bo mi niewygodnie

Czasami ktoś ginął „za” kogoś.

Oddział, ok. 50-ciu ludzi z 1-ego pułku Strzelców Konnych Armii Krajowej bronił reduty Panien Kanoniczek, dworku stojącego na tyłach kościoła na pl. Teatralnym (dzisiaj jest tam kościół środowisk twórczych). Niemcy atakowali ze szczególną zajadłością, chcieli się dostać do Senatorskiej i mostu – dopóki Wehrmacht stał za Wisłą dostęp do mostów był dla Niemców bardzo ważny.
Żołnierze Batalionu „Czata 49”. Fot. Wikimedia
„Niemcy nacierali od Pl. Teatralnego i od spalonego kościoła. Na jednego zabitego naszego było chyba trzech Niemców. Stanąłem w oknie po lewej stronie i strzelałem z peemu, to był MP 40, a z drugiej strony otworu okiennego stanął «Jastrząb», ochotnik. On strzelał z karabinu. Jemu było niewygodnie, bo karabin trzyma się przy prawym ramieniu , a z peemu to obojętne, czy z tej strony, czy z tej. I on prosił mnie żebym się zamienił. On stanął tam, gdzie ja byłem, a ja tam, gdzie on. I tylko stanął, może upłynęło pięć sekund, może dziesięć – strzał, świetlny pocisk, w brzuch dostał.”

„Widziałem dużo śmierci, dużo zabitych, byłem sam ranny i kontuzja ciężka, ale to mną wstrząsnęło, bo on umarł w zastępstwie jakby i do dzisiaj to za mną chodzi. Mnie to do dzisiaj upokarza, jakoś męczy. Zarzucam sobie, że nie wiem czy ja byłem tchórzem, że się przeniosłem. Ale on prosił «Zamień się, bo mi niewygodnie». Myślę, że to była kula przeznaczona dla mnie. Więcej miałem takich sytuacji, zawsze myślałem – znowu mi się udało i jednocześnie niepokój – jak długo jeszcze?”

Matko Boska w Twoim ręku, śmierć, albo życie

Są powstańcy, którzy uważają, że ocaliła ich boska Opatrzność. Inaczej nie sposób wytłumaczyć tego, co ich spotkało.

Szesnastoletnia Stanisława Wysocka służyła w Wojskowej Służbie Kobiet pułku „Baszta” na Mokotowie. Pod koniec sierpnia miała możliwość wyrwać się z wizytą do rodziców swojego narzeczonego, który walczył w Śródmieściu. Podczas wizyty doznała czegoś niezwykłego.

„Rozmawiam i jakby ktoś stal za mną i mówi: «wyjdź stąd». Lekceważę to, ale nie daje mi spokoju. Ja myślę: «jeszcze chwileczkę, jeszcze moment» – «wyjdź i wyjdź». Nie wiem, coś mi na ucho mówiło: «wyjdź stąd» – wyartykułowane słowami, coś jakby stało i wypychało mnie z tego mieszkania. To było róg Puławskiej i Malczewskiego, pożegnałam się i może doszłam do Naruszewicza. Nadleciały samoloty niemieckie – z tego domu i sąsiednich zostały tylko gruzy. Czteropiętrowy budynek złożył się, jak domek z kart. Mówię: «mój Boże, gdybym ja tam była, gdyby mnie coś nie powiedziało, żeby wyjść stąd zginęłabym i nikt by nawet nie wiedział».”

Drugie ocalenie miało miejsce na skarpie pod Królikarnią. Stanisława dowiedziała się, że jej matka przyszła kanałem ze Śródmieścia i jest w domu – mieszkały w małym domku u podnóża skarpy. Odwiedziła matkę wieczorem, ale rano musiała wrócić do oddziału. Niemcy byli w al. Wilanowskiej, dzień był słoneczny i dziewczyna w kombinezonie, furażerce, i z opaską widoczna doskonale, a skarpa porośnięta tylko trawą.

„Z naszej mogiły nowa się Polska – zwycięska narodzi”. Strofy, które towarzyszyły Powstaniu Warszawskiemu

Powojenny rząd, dyplomacja i Sejm nie były dla chłopców z „Parasola”. „Ziutek” nie mógł tego wiedzieć, ale coś przeczuwał. „Czerwona zaraza” to wiersz równie znany, jak „Pałacyk Michla”.

zobacz więcej
„Rano wychodzę, sąsiedzi mówią: «niech Pani nie idzie, bo Panią zastrzelą». Ale ja musiałam być punktualnie – jak wojsko, to wojsko. Jak wyszłam, to zaczęli strzelać do mnie, ja padłam, mówię sobie: «nie pójdę dalej, zobaczę, co będzie». Zdobyłam się na odwagę, poderwałam się, te kulki padały obok mnie, żadna mnie nie ruszyła.”

„Miałam medalik i tam było napisane: «Królowałaś w wolności, chroniłaś w niewoli, bądź nam opiekunką i dziś w naszej doli». Wyjęłam ten medalik i mówię tak: «Matko Boska w Twoim ręku, śmierć, albo życie». Przeżegnałam się, poderwałam się – jak oni zaczęli strzelać! Było tak, jakby mnie Ona tym swoim płaszczem zasłoniła. Jak wpadłam na górę, to chłopaki dali mi wody i dali mi krzesło”.

„Ja wierzę w przeznaczenie, że co komu przeznaczone, to go nie minie.”

Krysia nie pchaj, czołgaj się

Niektóre wypadki działań nadprzyrodzonych racjonalista może wytłumaczyć skutkami urazu głowy podczas zasypania.

Będącą w konspiracji w batalionie „Parasol” Krystynę Żukowską losy powstańcze związały z batalionem „Chrobry1”, który prawie cały zginął w bombardowaniu Pasażu Simonsa, 31 sierpnia.

„Byłam zdziwiona, jak wygląda zasypanie. Robi się ciemno, duszność, zupełnie nie można oddychać. Byłam na parterze, siedziałam skulona i nagle dostaję straszne uderzenie w głowę. Za chwilę się ocknęłam, jestem pod jakąś ścianą, zaczynam to pchać. Pcham i pcham. Nagle słyszę głos mojego kolegi, którego bardzo lubię, Andrzeja Goebla: „Krysia nie pchaj, czołgaj się. Musimy się stąd wyczołgać.” Nie widzę go, ale czuje jego dotyk. Zaczęłam się wić jak wąż i widzę, że robi się jasno, coraz jaśniej. Wychodzę na klatkę schodową, wyszłam z zasypania.”

Po bombardowaniu powstańcy nadal bronili zrujnowanych pozycji. W chwili wolnej od ataków wroga Krystyna zaczyna pytać: „Słuchajcie, gdzie jest Andrzej? Andrzej odezwij się!” „Robi się cisza. Patrzą na mnie dziwnie «Moja droga, ocknij się. Andrzej trzy dni temu został zabity i leży pod oknami pokoi, których broniliśmy, nie mogliśmy go ściągnąć, tak Niemcy strzelali. Nie żyje!»”

Krystyna na to: „«No jak to, przecież on mnie… Przecież gdyby nie on, to ja bym tam została». Coś tam zaczęli szeptać między sobą i ponieważ byłam obładowana granatami, to poprosili żebym się rozbroiła. Uznali mnie za niebezpieczną wariatkę. Powiedziałam, że nie oddam żadnego granatu.”
Stukas bombardujący Stare Miasto, sierpień 1944. Fot. Wikimedia
Dowódca obcującą z duchami i dysponującą granatami kapral Krystynę postanowił na wszelki wypadek odesłać kanałem na Żoliborz. Resztki oddziału zostały w Pasażu Simonsa. „W ten sposób mnie uratował. Oni tam wszyscy zginęli. Z tych moich chłopaków ocalał tylko jeden”– wspomina pani Krystyna.

Rozdrażnione nerwy także mogły uratować życie.

Zabierzcie mnie stąd, tu każdy jęk słychać

Rannego Zbigniewa Galperyna z batalionu „Chrobry I” koledzy z oddziału przynieśli do polowego szpitala w kościele św. Jacka przy ulicy Długiej.

„Przychodzimy do kościoła św. Jacka, mnóstwo rannych na noszach i materacach. Leżą ranni pod samym ołtarzem i trzy schodki poniżej. Zostawiają mnie na skrzyżowaniu naw i wracają do jednostki. Ten, co leży pod samym ołtarzem, trzy schodki nade mną jest ciężko ranny i jęczy cały czas, a ja mam wrażenie, że on się stoczy na mnie z tych stopni. W kościele jest świetna akustyka, więc wszystkie jęki potęgują się. Skala tych jęków i widok w oknach pulsujących płomieni nie dają mi spać.” „Rano koledzy przynieśli mi butelkę czerwonego wina i coś do jedzenia. «Straciłeś dużo krwi, to dla ciebie». Ja mówię: «Zabierzcie mnie stąd, tu każdy jęk słychać», «Dobrze, poszukamy czegoś». Okazało się, że za zakrystią był dość szeroki korytarz. «Znaleźliśmy miejsce» – biorą mój materac i przeciągają mnie od głównego ołtarza do korytarza. A tam na korytarzu leżą ranni przy ścianach. Leżą pokotem na materacach. Na zasadzie «posuń się» zsunęli tamte materace i mnie przy wyjściu z zakrystii ulokowali.”

Tego dnia kościół został zbombardowany. Ze zrujnowanej zakrystii kolegom udało się wynieść rannego w inne miejsce.

Pan Zbigniew wspomina: „Gdy tuż po wojnie zajrzałem do ruin kościoła, to mój korytarz przy zakrystii był zachowany, natomiast miejsce, gdzie leżałem poprzednio to była jedna wielka dziura. Wpadła bomba z opóźnionym zapłonem, zrobiła dziurę, wpadła do katakumb i tam wybuchła.”

Obawa przed kolejną bezsenną nocą i – przede wszystkim – uczynni koledzy sprawili, że strzelec „Antek” nie doczekał bomby lotniczej na przydzielonym mu początkowo miejscu w polowym szpitalu. Szczęście, Opatrzność, instynkt, ślepy traf – to bardzo wiele znaczy na wojnie, co potwierdzają powyższe wspomnienia kilku żołnierzy Powstania Warszawskiego.

– Krzysztof Zwoliński

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Bohaterów tekstu pomogło odszukać Muzeum Powstania Warszawskiego

Przypisy:

1) Arystokratyczny ród O’Brien de Lacy zmuszony był opuścić Irlandię w końcu XVII wieku. W spolonizowanej od pokoleń rodzinie przetrwała tradycja nadawania imion w języku kraju przodków.
2) Armia Własowa (Rosyjska Armia Wyzwoleńcza, formacja złożona głównie z Rosjan kolaborująca z Niemcami w czasie drugiej wojny światowej dowodzona przez generała Andrieja Własowa) nie pacyfikowała Powstania. Własowcami, czy Ukraińcami powstańcy nazywali członków formacji kolaboracyjnych, złożonych z jeńców z armii radzieckiej.
3) Stukasy (niemieckie bombowce nurkujące Junkers Ju 87 Stuka) miały zamontowaną syrenę, która pod wpływem pędu powietrza przy pikowaniu wydawała charakterystyczny, przerażający dźwięk.

Zdjęcie główne: Warszawskie Stare Miasto, sierpień 1944. Fot. Wikimedia
Zobacz więcej
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Bankiet nad bankietami
Doprowadził do islamskiej rewolucji i obalenia szacha.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Cień nazizmu nad Niemcami
W służbie zagranicznej RFN trudno znaleźć kogoś bez rodzinnych korzeni nazistowskich, twierdzi prof. Musiał.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kronikarz świetności Rzeczypospolitej. I jej destruktor
Gdy Szwedzi wysadzili w powietrze zamek w Sandomierzu, zginęło około 500 osób.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Burzliwa historia znanego jubilera. Kozioł ofiarny SB?
Pisano o szejku z Wrocławia... Po latach afera zaczęła sprawiać wrażenie prowokacji.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Ucieczka ze Stalagu – opowieść Wigilijna 1944
Więźniarki szukały schronienia w niemieckim kościele… To był błąd.