Organizacyjny talent premiera przydał się podczas ewakuacji. 7 września, o drugiej w nocy opuścił Warszawę („rzucam ostatnie spojrzenie na portret Komendanta i schodzę na dziedziniec”). W Łucku próbował opanować narastający chaos, nawet gdy plan zatrzymania Niemców na linii Wisły, a potem Bugu spalił na panewce, wciąż liczył, że karta się odwróci. Dopiero wkroczenie Sowietów położyło kres złudzeniom.
Składkowski nie widział nic złego w ucieczce rządu i dowództwa do Rumunii. Osobiście namawiał wahającego się Rydza, by poszedł w ślady prezydenta. Istniał wszak historyczny precedens: po upadku powstania listopadowego politycy i generałowie wyemigrowali, by koordynować walkę o suwerenność z Paryża. O tym, że rodacy w kraju, pozostawieni na pastwę wroga, mogą mieć do swoich przywódców żal, jakoś nie pomyślał. Buńczuczne hasło „silni, zwarci, gotowi” rozjechały niemieckie tanki.
Potem było jeszcze gorzej: pod naciskiem Hitlera rumuński sojusznik internował ministrów, zaś Francuzi korzystając z okazji, wymusili dymisje Mościckiego i Rydza. Sławoj napisał podanie o przyjęcie go do Wojska Polskiego jako lekarza. Generał Sikorski prośbę odrzucił, co było objawem typowej dla naszych polityków mściwości i małostkowości. Jak na ironię, niecały tydzień wcześniej Składkowski poratował przyszłego premiera i wodza naczelnego, gdy w rumuńskiej głuszy zabrakło mu benzyny.
Latem 1940 roku Sławoj wymknął się Rumunom, wcześniej topiąc w jeziorze oraz w hotelowej toalecie 11 grubych zeszytów zawierających szczegółowe notatki z czasów służby państwowej. W Turcji z woli Sikorskiego spędził pół roku. Przesłuchiwał go wysłannik komisji, badającej odpowiedzialność za klęskę wrześniową. W Palestynie byłemu premierowi udało się złapać pana Boga za nogi – został inspektorem sanitarnym. Jednak po czterech miesiącach został z polskiego wojska usunięty, podobnie jak inni piłsudczycy.
Zły, dobry, przegrany
Skazany na bezczynność, która była niezgodna z jego naturą, Składkowski wdał się w ostatnią bitwę: o pamięć. Długo pisał do szuflady, bo rząd zakazał drukowania wynurzeń „grabarza ojczyzny”.
Ostatnie lata spędził w Londynie. Żermina już nie żyła, więc ożenił się po raz trzeci – z siostrą Tadeusza Dołęgi - Mostowicza. Los bywa przewrotny. Autor „Kariery Nikodema Dyzmy” zginął w Kutach, na drodze prowadzącej do mostu na Czeremoszu, tego samego, którym trzy dni wcześniej generał ewakuował się do Rumunii.
Pisanie trzymało Sławoja przy życiu, pozwalało znieść emigracyjną beznadzieję. „Kwiatuszki administracyjne” – wspomnieniowy cykl, którego nie chciała drukować paryska „Kultura”, ukazywał się na łamach „Wiadomości”. Choć były premier rozwinął swój talent ironisty i stylisty, wielu rodaków oburzało się, że Mieczysław Grydzewski hołubi pogrobowca sanacji.
Składkowski zmarł 31 sierpnia 1962 roku, w przededniu kolejnej rocznicy wybuchu wojny. Cat Mackiewicz, który wcześniej szydził ze sprawcy swego pobyt w Berezie, zdobył się na wyznanie, że Sławoj był „dobrym człowiekiem, dobrym żołnierzem i dobrym Polakiem”. Sam zainteresowany we wstępie do książki „Nie ostatnie słowo oskarżonego” dał wyraz przekonaniu, że historia oceni go sprawiedliwie. Zapomniał, że historię piszą zwycięzcy.
– Wiesław Chełminiak
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy