Rozmowy

Polska rowerem stoi

VeloMałopolska to osiem tras, które prowadzą m.in. przez Pieniny, Tatry czy Puszczę Niepołomicką. Do nich dochodzą lokalne ścieżki i szlaki rowerowe. Jest też infrastruktura do kolarstwa górskiego MTB, w tym jej ekstremalnych wersjach Enduro i Downhill. Region można również przejechać z południa na północ po VeloDunajec o długości ponad 230 kilometrów, który kieruje się na słowacką stronę i tam łączy się ze szlakiem Aquavelo – wylicza Marek Ryglewicz, nowosądecki nauczyciel, autor przewodników rowerowych po południowej Małopolsce. Znajdują się w nich między innymi opisy górskich tras po Beskidzie Sądeckim, Beskidzie Niskim i Pogórzu Rożnowsko-Ciężkowickim.

TYGODNIK TVP: Ile ma pan za sobą kilometrów przejechanych na rowerze?

MAREK RYGLEWICZ:
Nigdy tego nie liczyłem, ale myślę, że co najmniej kilka tysięcy. Może się to wydawać niewiele, jak na miłośnika roweru przystało, ale pamiętajmy, że mowa tu o eskapadach w terenie górskim. Jeśli mieszka się w regionie, gdzie góry są na wyciągnięcie ręki, to takie wyprawy można planować niemal co dzień.

Od początku tak jednak nie było, bo muszę tu wspomnieć, że urodziłem się i wychowałem na Mazowszu, a tam jak wiadomo są płaskie tereny. Moje pierwsze przygody z górami rozpoczęły się dopiero w trakcie moich studiów w Gliwicach. Byłem na studiach informatycznych i robiłem specjalność „elektroniczna aparatura medyczna”. Wtedy organizowano mnóstwo pieszych rajdów czy obozów, głównie w Beskidzie Śląskim, Żywieckim, ale też Sądeckim. Ten ostatni mnie szczególnie urzekł i kiedy skończyłem studia, postanowiłem rozpocząć nowy etap mojego życia w Nowym Sączu w Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym.

Wtedy jeszcze nie miałem samochodu i postanowiłem poruszać się po drogach rowerem. Za pierwszą wypłatę kupiłem sobie tzw. składak. To były lata 70. ubiegłego wieku i o „góralach” można było wtedy tylko pomarzyć. Mi to jednak nie przeszkadzało, bowiem bardziej od rowerowych wyścigów wolałem wolną jazdę. Można było w ekonomiczny sposób poznawać nowe miejsca i podziwiać widoki. W tamtych czasach nie było tylu samochodów na drogach, jak jest obecnie, więc było dość bezpiecznie.

Z czasem nabyłem na tyle dobrą kondycję, że wyruszałem w coraz dłuższe i bardziej wymagające trasy, jak choćby z Nowego Sącza do Szczawnicy czy Nowego Targu. Kiedy udało mi się kupić górski rower, nie było już dla mnie niemal żadnych ograniczeń. Przygoda z eksplorowaniem gór na jednośladzie zaczęła się na całego. A Sądecczyzna była dla mnie wymarzonym miejscem na takie eskapady.

Wspomniał pan kiedyś, że Sądecczyzna to taki raj dla rowerzystów. Dlaczego?

Mamy tutaj urozmaiconą liczbę tras, poprzecinanych rzekami i potokami, które prowadzą przez wzgórza i góry przekraczające nieraz 1000 metrów nad poziomem morza. Jeżeli do tego dodamy możliwość podziwiania wspaniałych krajobrazów, unikatowych zabytków architektury drewnianej, obcowania z niepowtarzalną górską przyrodą, to nie mam wątpliwości, że Sądecczyzna jest jednym z najlepszych miejsc do uprawiania turystyki rowerowej.
Rower Marka Ryglewicza, a w tle Jezioro Rożnowskie. Fot. MR
Jedna z najpiękniejszych tras, do których lubię wracać, biegnie nad Jeziorem Rożnowskim. To niezapomniane przeżycie: podziwiać największy akwen Sądecczyzny z wysokości kilkuset metrów, ze znajdującą się tam plażą i przystanią dla łódek i żaglówek. Jezioro ma około 20 kilometrów długości, od 1 do 2 km szerokości i ok. 30 metrów głębokości. Ma dość rozwiniętą linię brzegową i urozmaicony krajobraz ze stromymi i zalesionymi brzegami. Nad jeziorem znajduje się kilka miejscowości turystycznych i letniskowych. Na środku wody jest tzw. Małpia Wyspa, gdzie znajduje się rezerwat ptaków. W całej okolicy jest ponad 160 gatunków ptaków, w tym tak rzadki, jak bocian czarny.

Trasa wzdłuż akwenu ma trzy wyczerpujące podjazdy, tyleż samo zjazdów. Prowadzi przez okoliczne miejscowości górskie. Na koniec można zaliczyć kąpiel w jeziorze. A to wszystko można doświadczyć podczas 33-kilometrowej wycieczki.

Nie dziwi więc chyba fakt, że turystycznymi zainteresowaniami postanowił pan zarażać swoich uczniów, jako nauczyciel w Zespole Szkół Elektryczno-Mechanicznych w Nowym Sączu. W ramach prowadzenia Sekcji Turystyki Rowerowej przez ponad 10 lat w wycieczkach rowerowych po najpiękniejszych zakątkach Sądecczyzny uczestniczyło ponad 150 młodych ludzi.

Sekcja Turystyki Rowerowej została założona w 2006 roku w ramach Szkolnego Koła Turystyki PTTK. Przez okres jej działalności udało się zorganizować ponad sto wypraw rowerowych i przejechać ponad dwa tysiące kilometrów. Najdłuższa trasa liczyła niemal sto kilometrów.

Początki nie były jednak łatwe. Na pierwszą wyprawę pojechało zaledwie dwóch uczniów, a na drugą tylko jeden. Pomyślałem, że to pełna klapa i trzeba kończyć rozpoczętą działalność. Kiedy jednak w gablocie szkolnej pojawiły się relacje i zdjęcia z wycieczek, zainteresowanie takimi eskapadami wśród uczniów zaczęło wzrastać. Po roku do sekcji należało już 20 uczniów i uczennic. I ta liczba wciąż rosła. A jak to odbierali? Tu mogę przytoczyć niektóre z ich wspomnień. Podzielili się nimi po latach, kiedy przygotowywałem relację z działalności sekcji.

Jeden z uczniów, Daniel, tak oto napisał: Szczególnie w pamięci zapadła mi wycieczka do Jamnej – ze względu na długi odcinek przez las w śniegu wysokości do kolan; oraz wszystkie inne wycieczki, gdzie ze względu na niespodziewany deszcz dało odczuć się dyskomfort – te wyprawy dawały szczególną radość, ponadto dystansowały do codzienności.

Kiedyś jazda na rowerze była obciachem

Czesław Lang to wicemistrz olimpijski oraz dwukrotny medalista szosowych mistrzostw świata.

zobacz więcej
Z kolei inny uczeń Jakub tak oto napisał: Jako absolwent Elektryka bardzo miło i z tęsknotą wspominam wyjazdy z Panem Markiem i resztą bandy. Wyjazdy rowerowe były nie tylko oderwaniem się od szarej licealnej codzienności, ale też dawały nam szansę na obcowanie z górską przyrodą podczas wyjazdów w Beskid Sądecki (ach ten zapach unoszący się w powietrzu, gdy na drodze do szkoły w Maciejowej przebiegły jelenie), czy w Pogórze Rożnowskie. Należy także wspomnieć, że poznawaliśmy kulturę i zabytki okolicznych i dalszych miejscowości, np. cerkwie w okolicy granicy polsko-słowackiej. Myślę, że wielu z byłych członków sekcji nadal kontynuuje swoją pasję. Na własnym przykładzie mogę powiedzieć, że pod wpływem wyjazdów z STR postanowiłem z bratem i kolegą w wakacje 2009 odbyć podróż z Nowego Sącza na Hel, wzdłuż wschodniej granicy. Pokonaliśmy 1300 km w 10 dni. Na ten rok mamy w planach objechanie całej Polski wzdłuż granic.

I może jeszcze na koniec przytoczę wspomnienia Mateusza, które mnie szczególnie wzruszyły: Hmmm... Ciężko w kilku zdaniach zmieścić wszystkie emocje, jakie towarzyszyły wycieczkom na dwóch kółkach... Tego się nie da zapomnieć! Mgła, poranny chłód, czasem ponad tysiąc metrów nad poziomem morza i zgraja przyjaciół przemierzająca las po krętych i wąskich ścieżkach Beskidu Sądeckiego. Pamiętam, że zawsze opóźniałem grupę zamykając nasz peleton, ale zawsze tłumaczyłem się oporem wiatru, który miałem zdecydowanie większy od pozostałych, taszcząc na plecach jeszcze ogromny futerał z gitarą ;-) Miejsca, które odwiedziliśmy, nie raz zapierały dech w piersiach, zapadły mi głęboko w pamięci. Chwile, które spędzaliśmy na odpoczynku, graniu, śpiewaniu, żartowaniu i wygłupianiu się tworzyły atmosferę, dzięki której zapominałem o rzeczywistości, sprawdzianach i problemach. To były niesamowite przeżycia. I teraz tego wszystkiego mi tak bardzo brakuje! Jestem studentem drugiego roku prawa na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Dzienne oczywiście ;-). Rzadko wracam do domu, a to z powodu odległości. Poza tym chyba nic się nie zmieniło... Mam nadzieję tylko że Elektryk nadal jest szkołą, która oprócz wysokiego poziomu nauczania, stara się rozwijać pasje i zainteresowania uczniów tak, jak to było jeszcze kilka lat temu :-) .... Wtedy nie zawsze to doceniałem i nie zawsze dostrzegałem...

Powyższe wspomnienia podsumuję złotą myślą polskiego filozofa Tadeusza Kotarbińskiego: Dobrze mieć autostrady, ale smak nadają życiu dopiero ścieżki, którymi można sobie od nich odbiegać. Jazda na rowerze daje więc niezwykłe poczucie wolności i swobody.

Ktoś z pana rodziny połknął bakcyla rowerowego?

Cała rodzina. Mam trzy córki i każda z nich jeździ na rowerze – czy to po terenach wokół miejsca zamieszkania, czy też penetrując ciekawsze zakątki Polski, takie jak choćby Roztocze, Bieszczady, Beskid Niski, Wyspowy, Gorce czy Sudety. Zdarzają się również wyprawy zagraniczne do Włoch, Słowenii czy Chorwacji. Jedna z moich trzech córek, Agnieszka, wraz z mężem Maćkiem zdecydowała się nawet na wyprawę rowerową wzdłuż zachodniego, pacyficznego, brzegu wyspy Tajwan. Zrobiło to na mnie szczególne wrażenie. Ja natomiast wraz z żoną Krystyną kilka lat temu eksplorowałem na rowerze wyspę Bornholm. Tam jest 200 km takich tras. Są bardzo dobrze oznakowane. Nie można było się zgubić.
Okolice Dąbrowskiej Góry. Fot. Marek Ryglewicz
W ostatnich latach dużo satysfakcji daje mi też jazda na rowerze z wnukiem Tymonem, który spędza u mnie wakacje. Ma 12 lat i całkiem niezłą kondycję. Raz pojechał ze mną na dwudniową wycieczkę na Przehybę, z noclegiem w schronisku. Trasa niełatwa, bo pojechaliśmy ze Starego Sącza żółtym szlakiem do Przysietnicy, a stamtąd przez przysiółek Ogorzały i tylko znanymi przeze mnie dróżkami dotarliśmy do stokówki biegnącej na wysokości około 1000 metrów n.p.m. poniżej grzbietu, którym prowadzi niebieski szlak PTTK, by na koniec dotrzeć do asfaltowej drogi z Gabonia na Przehybę, tuż obok kamienia św. Kingi. Dotarliśmy do schroniska. Po przespanej nocy zjechaliśmy z powrotem czerwonym szlakiem PTTK przez Skałkę na Przysłop, by stamtąd zjechać w jedną z najdłuższych dolin Beskidu Sądeckiego, Obidzę, i nią dojechać do Jazowska. Stąd już trasą VeloDunajec z powrotem do Starego Sącza. Wnuk był bardzo zachwycony tą wycieczką. Jak widać, w turystyce rowerowej jest ogromny potencjał.

I tak zrodziła się w panu myśl, aby pisać przewodniki rowerowe? Powstało ich już osiem, m.in. po Beskidzie Sądeckim, Jeziorze Rożnowskim i Czchowskim, czy Krynicy Zdroju i Muszynie.

Ta forma aktywnego spędzania czasu może przynieść nie tylko wiele przyjemności, ale też poszerzyć wiedzę o tym niezwykłym miejscu, jakim jest Sądecczyzna. Dlatego uznałem, że warto to opisać i usystematyzować. I tak powstały przewodniki. Znajduje się w nich ponad sto propozycji wycieczek, których trasy mają co najmniej trzy tysiące kilometrów. Każda z nich jest inna, jedne na przykład pokazują walory przyrodniczo-krajobrazowe, inne unikatowe miejsca oraz historyczne zabytki, a inne z kolei obejmują zdobycie danego szczytu. Typowo górskie trasy oznaczają liczne podjazdy, podczas których trzeba pokonywać różnice wysokości, od kilkudziesięciu do kilkuset metrów. W ten sposób starałem się do minimum ograniczyć jazdę drogami o dużym natężeniu ruchu samochodowego. Najczęściej proponowane trasy rowerowe prowadzą po dobrej jakości asfaltowych drogach lokalnych, ale zdarza się też, że biegną polną drogą, leśnym duktem, czy też szlakiem górskim. Niekiedy, a dotyczy to jazdy na pewnych fragmentach szlaków, jest konieczne prowadzenie roweru.

Nie wszystko udało się jednak opisać. Pamiętam swoją wyprawę w okolice Gór Grybowskich. To pasmo górskie Beskidu Niskiego, położone pomiędzy Kotliną Sądecką a doliną Białej. Na jednym ze szczytów stok był tak stromy, że nie dało się zejść, nie mówiąc o tym, aby stamtąd zjechać. Aż cud, że nic mi się nie stało. Nie zamieściłem opisu tej trasy, bo nie chciałem zachęcać do takich niebezpiecznych wypraw rowerowych.

W przewodnikach nie brakuje jednak dość wymagających tras górskich. Która z nich może stanowić największe wyzwanie dla rowerzystów?

Na pewno będzie to wyprawa ze Starego Sącza do Szczawnicy przez góry i doliny. Przemierzałem ją kilka razy. To bardzo wymagająca trasa, głównie dla twardzieli. Niewątpliwie trzeba mieć bardzo dobrą kondycję. Ale moim zdaniem warto pokonywać swoje słabości, zmęczyć się i wylać litry potu. Bo nagrodą się przecież piękne widoki.

Tam, gdzie oddycha piekło, czarownica prosi o łaskę i karmią się astronauci

Całość operacji była ściśle tajna. Odbywała się pod płaszczykiem produkcji nowoczesnej paszy dla cieląt.

zobacz więcej
Ta trasa wynosi niecałe 60 kilometrów. Jest z dwoma ostrymi podjazdami, a na końcu wręcz podejściami. Na jej pokonanie potrzebowałem ośmiu godzin, licząc z postojami. Ale można ją sobie rozłożyć na dwa dni, nocując na przykład po drodze w schroniskach. Wtedy możemy zaobserwować w górach wschody i zachody słońca. Coś niezapomnianego.

Przytoczę tu szeroki opis takiej trasy, którą zamieściłem w jednym z moich przewodników:

Wyruszamy ze starosądeckiego rynku w stronę Nowego Targu. Pokonujemy kilka ulic i zaczynamy pedałować szeroką ulicą Piłsudskiego, mając po lewej zalesione stoki Miejskiej Góry, a po prawej szeroką dolinę Dunajca. Mijamy miejscowość Mostki i wjeżdżamy do Gołkowic z bardzo charakterystyczną starą zabudową, będącą pozostałością po osadnictwie niemieckim. W centrum wsi skręcamy w lewo w lokalną drogę prowadzącą na Przehybę przez Skrudzinę i Gaboń. Kilkaset metrów dalej, na rozwidleniu skręcamy w prawo na Łazy Brzyńskie. Lokalna drogą prowadzi teraz wzdłuż Dunajca równolegle do drogi krajowej, poprowadzonej po drugiej stronie rzeki. Minimalny ruch samochodowy, dobra droga, umożliwiają bezpieczną jazdę, dlatego też tędy właśnie poprowadzono ostatni fragment oznakowanego na zielono Królewskiego Szlaku Rowerowego. Droga prowadzi wśród pól uprawnych i rzadko rozrzuconych domów i gospodarstw. W Gaboniu zaczyna się zalesiony fragment pokrywający stromo opadające do Dunajca stoki. Na skraju lasu, po lewej stronie, warto zatrzymać się przy dużej kaplicy z drewnianą rzeźbą Chrystusa. Okoliczni mieszkańcy wierzą, że pobliskie źródło uzdrawia z różnych chorób. Ile w tym prawdy, nie wiadomo.

Następnie zaczynamy dość długą, bo blisko dwukilometrową wspinaczkę, podczas której pokonujemy około 100 metrów wysokości. Większe skupisko domów to przysiółek Łazy Brzyńskie. A później znowu przez las zaczynamy zjazd już w dolinę Obidzy. Jadąc warto zatrzymać się w niezalesionym miejscu z pięknym widokiem na płynący w dole Dunajec z mostem w Jazowsku. Znajdujemy się nad potokiem Obidzkim. W prawo do Jazowska, na wprost na Brzynę, a my skręcamy w lewo i zaczynamy jazdę w górę jednej z większych dolin w Paśmie Radziejowej. Dolina dość szeroka, wzdłuż drogi rzadka zabudowa, niewielkie poletka, łąki, a większość dość stromo opadających stoków pokrywają lasy. Najczęściej mieszane, z dużą ilością brzóz, a w nich kiedy pogoda sprzyja, aż roi się od grzybów. Dojeżdżamy do większego skupiska domów, to wieś Obidza. W centrum nowy kościół, a odchodząca w lewo asfaltowa droga prowadzi do przysiółka Majdan.

Jadąc dalej, już polną drogą, dojechalibyśmy na przełęcz Herślową i dalej na Przehybę. Tu mógłby być drugi wariant trasy, my jednak dalej jedziemy główną doliną. Zaraz za kościołem mijamy duży budynek szkoły podstawowej i trochę dalej przejeżdżamy przez most na potoku Obidzkim, który od tego momentu będzie przez dłuższy czas towarzyszył nam po lewej stronie. Droga wciąż wznosi się do góry, miejscami dość ostro. Szeroka dolina zwęża się dość znacznie, drzew jest coraz więcej i tak dojeżdżamy do ostatniego przed Przysłopem przysiółka Sutorze. Tu definitywnie kończy się asfalt, a zaczyna leśna dość dobrze utrzymana drogą, a my po kilkuset metrach dojeżdżamy do miejsca zwózki drewna, gdzie łączą się dwa strumyki i dwie drogi.
W drodze na Radziejową. Fot. Marek Ryglewicz
Wybieramy tą, która skręca lekko w lewo do góry. Ostatni odcinek ma nachylenie na tyle duże, że decyduję się pokonać go pieszo. A kiedy widać już pierwsze gospodarstwo, to wiadomo, że przełęcz jest na wyciągnięcie ręki. Znajdujemy się na wysokości 832 m n.p.m., wokół kilka domów i pomnik upamiętniający tragiczne wydarzenia z czasów II Wojny Światowej. Piękne miejsce na odpoczynek i oglądanie niezwykłych widoków. Tędy przebiega czerwony szlak PTTK z Krościenka przez Dzwonkówkę i dalej przez Przehybę do Rytra.

Podczas innej wycieczki tu skręcaliśmy w lewo, by trzymając się czerwonego szlaku, pojechać w kierunku Przehyby, teraz natomiast skręcamy w prawo, bo naszym celem jest Szczawnica. Wspomnę tylko, że najszybciej do Szczawnicy dotarlibyśmy drogą schodzącą w dół w dolinę Sopotnickiego Potoku, ale wtedy świadomie rezygnujemy z przepięknych widoków, jakie będą nam dane podczas jazdy czerwonym, a następnie żółtym szlakiem. Powoli zaczyna się wspinaczka, jest stromo, ścieżka wyboista, więc decyduję się na pieszą wędrówkę.

Łatwo nie jest, bo na długości około kilometra trzeba pokonać 150 metrów różnicy wysokości, ale może też w tym tkwi urok górskiej turystyki rowerowej. Rekompensatą jest kapitalny widok na przełęcz Przysłop i wznoszące się nad nią kolejne szczyty i na końcu Przehybę, łatwo rozpoznawalną po maszcie przekaźnika. Znajdujemy się tuż obok szczytu Dzwonkówka, 983 m n.p.m. Tu pojawia się żółty szlak pieszy PTTK, ze Szczawnicy do Łącka. Skręcamy w lewo. Trasa dość ostro opada w dół, więc nie ryzykując, na pewnych jej fragmentach po prostu trzeba zejść z roweru. Jedziemy w kierunku południowym, w dół opadającym grzbietem. Widoczne na pierwszym planie góry to oczywiście. Pieniny, a wznoszące się nad nimi ostre, postrzępione, ledwie widoczne we mgle, to Tatry. Pokonujemy kolejne, coraz niższe szczyty, Kotelnicę 847 m n.p.m., Cieluszki 811 m.n.p.m, lekko wspinamy się na Bereśnik 843 m n.p.m. i po kilku minutachznajdujemy się obok drugiego po Przehybie schroniska, a właściwie Bacówki pod Bereśnikiem.

Krótki odpoczynek, połączony z degustacją smakołyków serwowanych w schronisku i ruszamy. Droga najpierw bita, a następnie wyłożona płytami bardzo ostro opada w dół i już po chwili, mijając kolejne domy i pensjonaty, wyjeżdżamy na Plac Dietla w Szczawnicy, przepięknie zrewitalizowany w ostatnim czasie, wokół którego możemy podziwiać pijalnię, muzeum przyrodnicze, a na środku przepiękną fontannę.

Zjeżdżamy teraz w dół ulicy Zdrojowej i dojeżdżamy do ulicy Głównej. Tu skręcamy w lewo i ulicą Szalaya, a następnie Szlachtowską, jedziemy w górę doliny Grajcarka. Mijamy, położony lekko na wzgórzu kościół w stylu neogotyckim pw. św. Wojciecha. Docieramy do mostu na Grajcarku, my dalej prosto ulicą Samorody docieramy do biegnącej prostopadle Sopotnickiej. Nazwa pochodzi od potoku, którego doliną zaczynamy jechać, swoje źródła ma on na południowych stokach Przehyby.

Gdzie w górskich skałach fale kipią, a rzeka przyspiesza...

Na lewym brzegu jest ślad, jakby odciśnięte kierpce. Janosik przeskoczył w tym miejscu Dunajec, uciekając przed żandarmami węgierskimi i odcisnął stopę – tak mówi podanie.

zobacz więcej
Jedziemy cały czas lekko pod górę. Po obu stronach ulicy towarzyszy nam zwarta zabudowa, liczne kwatery prywatne i pensjonaty. Od lewej dochodzi do drogi pieszy niebieski szlak PTTK, dolina zwęża się, a my dojeżdżamy do pięknego wodospadu Zaskalnik, przyciągającego tłumy turystów i wczasowiczów. Mijamy zajazd Czarda, a tuż za nim odchodzi w lewo lokalny szlak czerwony do schroniska Pod Bereśnikiem. Po chwili przejeżdżamy przez most, niebieski szlak skręca w prawo, a my dalej prosto. Po chwili mijamy ostatnie domy przysiółka Sewerynówka i dojeżdżamy do rozwidlenia dróg, między którymi usytuowana jest zabytkowa kaplica Sewerynówka. Stąd prowadzą dwie trasy rowerowe, jedna dalej prosto, wzdłuż Sopotnickiego Potoku (dłuższa i łagodniejsza), a my wybieramy krótszą, która bardzo ostro wspina się na grzbiet wzdłuż Jastrzębiego Potoku.

Początkowo dobrej jakości droga, pozwala na jazdę, ale kiedy jej stan się pogarsza, a nachylenie dalej duże, decyduję się na pieszą wędrówkę. Może i lepiej, bo jest czas na podziwianie bogatej flory, strzelistych jodeł i dostojnych buków. I znowu razem z niebieskim szlakiem, aż dojeżdżamy do miejsca, gdzie łączą się obie trasy rowerowe i po chwili z prawej dołącza zielony szlak pieszy PTTK. Jesteśmy na grzbiecie. Las tu znacznie rzadszy, a my już wygodną leśną drogą zmierzamy do niedalekiego już celu. Przejeżdżamy szczyt Czeremcha 1124 m n.p.m. i wkrótce na wyciągnięcie ręki mamy maszt przekaźnika na Przehybie. Wyjeżdżamy na główny grzbiet i już wraz z czerwonym szlakiem pieszym PTTK, pokonujemy ostatnie kilkaset metrów, wyjeżdżamy na rozległą halę szczytową pośrodku której rozlokowało się schronisko na Przehybie. Dłuższy postój na regeneracje sił i możemy rozpocząć ostatni etap wycieczki czyli powrót. Początkowo wracamy tak jak przyjechaliśmy, ale już po chwili skręcamy wraz z zielonym szlakiem w prawo i zaczynamy zjazd w dół. Droga niełatwa, bo wysypana grubym kamieniem szutrowym, a więc jedziemy wolniej, ale już kilkaset metrów dalej zaczyna się asfaltowa. My dalej jedziemy wolno, bo dzięki temu nie przeoczymy „krzesła św. Kingi”, na którym wg legendy odpoczywała ksieni klasztoru klarysek podczas ucieczki przed Tatarami w Pieniny.

Trochę dalej znajdujemy się na dość dużym placu tzw. rozdrożu. Zielony szlak skręca w lewo, a my dobrej jakości asfaltową drogą jedziemy szybko w dół doliny. Po drodze mijamy kolejne tablice informacyjne opracowane przez Nadleśnictwo Stary Sącz, ale również odejście w prawo leśnej drogi, którą można przedostać się w dolinę Przysietnicy (skorzystamy z niej podczas innej wycieczki). Dalej droga trawersem objeżdża szczyt Wyżne, aż dojeżdżamy do małego strumyczka. To Jaworzynka mająca swe źródła na stokach Przehyby, której doliną będziemy teraz jechać. Przed laty z tego miejsca prowadził prosto do schroniska wyciąg towarowy, a turyści półdziką ścieżką, biegnącą pod nim, skracali sobie drogę na szczyt. Następnie rozpoczynamy długi zjazd w dół doliny. Dobra asfaltowa droga sprzyja szybkiej jeździe, ale radzę uważać, gdyż piasek i żwir na zakrętach może być bardzo niebezpieczny, szczególnie podczas deszczu. Dojeżdżamy do szlabanu, obok leśniczówka, a tuż przy drodze na głazie tablica upamiętniająca tragiczną śmierć Jana Bielaka, wieloletniego kierownika schroniska na Przehybie, a równocześnie propagatora i organizatora turystyki w całym Beskidzie Sądeckim. Jan Bielak zginął t, bo ktoś 17 grudnia 1994 roku zamknął szlaban przy wjeździe na leśną drogę a on akurat zjeżdżał z góry na skuterze.
Mijamy po prawej parking dla samochodów osobowych, zaczynają się pierwsze zabudowania. Dojeżdżamy do zatoki i ostatniego przystanku komunikacji zbiorowej. Jesteśmy w Gaboniu, dość dużej wsi, której domostwa ciągną grzbietem na lewo aż po drogę Gołkowice – Łazy Brzyńskie. Kolejna wieś to Skrudzina. Mijamy budynek szkoły podstawowej, odejście w prawo drogi do Moszczenicy (poznajemy ją podczas innej wycieczki) i wjeżdżamy do Gołkowic Górnych. Kończy się dolina Jaworzynki, a rozległy płaski teren to dolina Dunajca. Zaczyna się typowo miejska zabudowa, po prawej mijamy duży, nowoczesny budynek szkoły podstawowej i gimnazjum i dojeżdżamy do znanego nam rozwidlenia, skąd kilka godzin wcześniej wyruszaliśmy do Łaz Brzyńskich. Pętla zamknięta, a my znaną trasą możemy wracać do punktu startu.

Rowerzyści mają rzeczywiście w czym wybierać. Tylko w Małopolsce jest już dostępnych 900 km tras, głównie w ramach projektu rowerowego VeloMałopolska oraz trasy takie, jak: polski odcinek Szlaku Wokół Tatr, Trasa wokół Jeziora Czorsztyńskiego czy VeloKrynica.

To rzeczywiście cieszy, ale też nie dziwi. Turystyka rowerowa z roku na rok staje się coraz bardziej popularna. Można ją uprawiać wszędzie i o każdej porze roku.

ODWIEDŹ I POLUB NAS
VeloMałopolska to w sumie osiem tras, które docierają w najważniejsze miejsca regionu. Między innymi prowadzą przez Pieniny, Tatry czy Puszczę Niepołomicką. Do tych tras dochodzą lokalne ścieżki i szlaki rowerowe. Co najważniejsze, większość z tras jest poprowadzona po drogach, gdzie nie ma ruchu samochodowego lub o małym natężeniu. Są też górskie szlaki rowerowe o różnym stopniu trudności. Jest też całkiem dobrze rozwinięta infrastruktura do kolarstwa górskiego MTB, w tym jej ekstremalnych wersjach Enduro i Downhill.

Małopolskie trasy rowerowe połączyły już takie ważne ośrodki, jak Oświęcim, Kraków, Tarnów, Nowy Sącz, Nowy Targ i Zakopane. Cały czas trwa rozbudowa, więc trzeba sprawdzać aktualne mapy.

Region można na przykład przejechać z południa na północ po VeloDunajec. Długość to ponad 230 kilometrów. Trasa ma swój początek w Zakopanem. Następnie prowadzi niemal w całości wzdłuż rzeki Dunajec. Po drodze przecina Szlak wokół Tatr, przemierza Nowy Targ i dociera do Jeziora Czorsztyńskiego, gdzie częściowo pokrywa się z VeloCzorsztyn (ok. 45-60 km szlaku) – pętlą wokół Jeziora Czorsztyńskiego, gdzie jest widok na akwen, Zamek Czorsztyn, w Niedzicy i zaporę wodną. Dalej, w Sromowcach Niżnych, trasa prowadzi przez most graniczny na Dunajcu i kieruje się na słowacką stronę przez Przełom Dunajca, gdzie na długości kilku kilometrów łączy się ze szlakiem Aquavelo. Następnie prowadzi do Pienińskiego Parku Narodowego, w którym podczas jazdy można podziwiać spływy flisackie i szczyty: Trzy Korony i Sokolicę. Od Szczawnicy szlak rowerowy biegnie obok Beskidu Sądeckiego, ku Staremu i Nowemu Sączowi. Szlak kończy się oficjalnie w Wietrzychowicach, małej miejscowości niedaleko Tarnowa. Tam łączy się z Wiślaną Trasą Rowerową, co umożliwia dalszą jazdę rowerem. Jej małopolski odcinek to długość ponad 200 kilometrów, o europejskim standardzie EuroVelo, czyli międzynarodowej trasy rowerowej. To najwyższy standard ścieżek rowerowych. Jest utwardzona powierzchnia, na tyle szeroka, że umożliwia przejazd rowerów z dwukołowymi przyczepkami. Bardzo komfortowa, z czytelnym oznakowaniem. Cała trasa wzdłuż brzegów Wisły aż po Bałtyk docelowo będzie miała 1200 km.

Jak widać, infrastruktura rowerowa rozrasta się w dość szybkim tempie. Wierzę, że kiedyś będziemy mogli powiedzieć: „Polska rowerem stoi”.

– rozmawiała Monika Chrobak, dziennikarka Polskiego Radia

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Zdjęcie główne: Okolice Miłkowej na Pogórzu Rożnowskim, widok na Tatry. Fot. Marek Ryglewicz
Zobacz więcej
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Zarzucał Polakom, że miast dobić wroga, są mu w stanie przebaczyć
On nie ryzykował, tylko kalkulował. Nie kapitulował, choć ponosił klęski.
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
W większości kultur rok zaczynał się na wiosnę
Tradycji chrześcijańskiej świat zawdzięcza system tygodniowy i dzień święty co siedem dni.
Rozmowy wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Japończycy świętują Wigilię jak walentynki
Znają dobrze i lubią jedną polską kolędę: „Lulajże Jezuniu”.
Rozmowy wydanie 15.12.2023 – 22.12.2023
Beton w kolorze czerwonym
Gomułka cieszył się, gdy gdy ktoś napisał na murze: „PPR - ch..e”. Bo dotąd pisano „PPR - Płatne Pachołki Rosji”.
Rozmowy wydanie 8.12.2023 – 15.12.2023
Człowiek cienia: Wystarcza mi stać pod Mount Everestem i patrzeć
Czy mój krzyk zostanie wysłuchany? – pyta Janusz Kukuła, dyrektor Teatru Polskiego Radia.