Jak było powiedziane na wstępie, cieszył się autorytetem. Mogłaby temu przeczyć forma, w jakiej zwracano się albo tytułowano Gierowskiego. Dla wielu był po prostu profesorem, co zrozumiałe. Jednak niejeden, i to pokolenie czy więcej młodszy, pozwalał sobie zwracać się doń po imieniu (z przyzwolenia i zachęty mistrza). Bynajmniej nie świadczyło to o braku szacunku, lecz o sympatii, wręcz miłości, jaką się cieszył.
Podobnie o Henryku Stażewskim, nestorze naszej abstrakcji, urodzonym pod koniec XIX wieku, do końca życia mawiano pieszczotliwie „Henio”, w czym wyrażał się podziw i poczucie wspólnoty.
Tyle że Stażewski oficjalnie nie nauczał, zaś Gierowski strawił wiele lat na pedagogice.
A jeśli komuś z jego byłych studentów rodził się syn, nieraz chrzczony był imieniem Stefan – ku chwale profesora.
5.
Tu warto wspomnieć o momencie, który zadecydował o pedagogicznej karierze profesora Stefana i powodach decyzji przeniesienia się do Warszawy. Najpierw przyciągnęła go bliska współpraca z Marianem Boguszem przy Galerii Krzywe Koło. Zaczęło się w 1957 roku. Z czasem miejsce stało się ośrodkiem dyskusyjnym dla intelektualistów wszelkiej maści i forum nowatorskiej myśli artystycznej.
Koniec „krzywokolskiej” przygody w 1970 roku oznaczał także kres nadziei na budowanie wartości niezależnych od ram narzucanych przez socjalistyczne władze.
Gierowski działał też w Związku Polskich Artystów Plastyków, przez cały PRL-owski okres najliczniejszego stowarzyszenia twórczego, tym samym – wpływowego, jeśli chodzi o politykę kulturalną. A kiedy w 1961 roku Marian Wnuk, podówczas rektor stołecznej ASP, zaproponował młodszemu koledze objęcie Katedry Malarstwa w warszawskiej uczelni, nie było już argumentów przeciwko przeniesieniu się do stolicy Polski.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Lista wystaw Gierowskiego była długa – ale w pewnym momencie urywa się. Nie dlatego, że odmówiły mu posłuszeństwa ręce czy wystygł całe życie gorący stosunek do sztuki. Zaczęły mu nawalać oczy, lecz nadal tworzył. Raczej – abstrakcja przestała być na topie. Na szczęście w 2014 roku powstała Fundacja Stefana Gierowskiego, znakomite miejsce wystawowe na dość ubogiej stołecznej mapie, nad programem którego czuwał osobiście patron.
O jego 97. urodzinach (obchodził je 21 maja) pamiętała jedynie warszawska paleria aTAK, ufundowana przez kolekcjonera Krzysztofa Musiała. Tamże pokazano kilkanaście obrazów z ostatnich lat.
Czym różniły się od wcześniejszych? Nieco innym sposobem kładzenia farby. Poza tym, ten sam entuzjazm i fascynacja materią obrazów. Oczywiście nieprzedstawiających, dynamicznych i poszukujących.
Na koniec narzekał, że wzrok nawala… Jednak czytał. Co? Traktaty dotyczące religii, wiary, sensu egzystencji.
Zawsze tym się interesował i usiłował zgłębiać po swojemu. Jak mawiał Jan Cybis – „rozstrzygać po malarsku”.
Dla Stefana Gierowskiego znaczyło to – abstrakcyjnie. Dochodził – jak się wydawało obserwatorom – do kresu możliwości abstrakcji. Do ściany. Ale się nie wycofał. Takie było jego „confiteor”.
Monika Małkowska
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy