Z kolei w Andaluzji to 50 rodzin z 50 tys. owiec i krów. Andaluzyjczycy praktykują także lokalne przepędzanie bydła – między pasmami górskimi Jaén i Granady a doliną rzeki Gwadalkiwir. Zajmuje się tym około 500 rodzin posiadających 300 tys. owiec, kóz i krów. – Do końca XX w., mniej więcej do lat 70., sezonowo wypasywano także świnie i indyki. Świnie latem po zakończonych żniwach na polach i rżyskach. Indyki jesienią prowadzono do lasów dębowych, aby na Boże Narodzenie i Nowy Rok były dobrze utuczone – opowiada Jesús Garzón.
Znalezienie na rynku pracy pasterza wcale nie jest łatwe. Zwłaszcza, jeśli szuka się osoby, która jest obyta ze zwierzętami, ma doświadczenie w prowadzeniu stada. Pasterstwo wciąż ma wizerunek zawodu z minionych epok, wymagającego poświeceń. Dziś jednak w sukurs pasterzom przychodzą współczesne udogodnienia. Od tak banalnych jak telefon czy samochód, którym można transportować niezbędny sprzęt biwakowy, po panele słoneczne, elektryczne pastuchy, przenośne zestawy prysznicowe.
Transhumancia y Naturaleza szacuje, że przy 400-500 owcach lub 120-150 kozach stado jest rentowne. 4-5 osobowej rodzinie gwarantuje życie na godnym poziomie. – Zachęcamy do tego, by tworzyły się grupy czterech rodzin pasterskich pracujących wspólnie. To pozwala na łączenie pasterstwa z życiem rodzinnym. Można wtedy tak dzielić się pracą, by mieć wolny weekend w miesiącu, wyjechać na miesiąc na wakacje z rodziną – mówi Jesús Garzón.
Kozy często pakują się w kłopoty
Kiedy po kilku dniach wracam do gospodarstwa Trashumancia y Naturaleza, by spędzić kolejny dzień z pasterzami widać, że upał wysuszył pastwisko na wiór. Suche nasiona traw czepiają się skarpetek, przebijają się przez buty, drażniąc nas niemiłosiernie. Zwierzęta też mają z nimi problem. Na postojach pasterze wyciągają je z psich łap, wyrywkowo sprawdzają też owce. – Jeśli coś takiego zostanie im w oku, mogą je stracić – wyjaśniają. Coraz bardziej suche trawy to znak, że stado musi wyruszyć w wielodniowy marsz.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Kiedy dzień chyli się ku końcowi, zwierzęta same obierają kierunek na gospodarstwo. Choć przewodzące stadu kozły mają nadajnik GPS, to nie jest on im potrzebny. – Same są jak GPS. Doskonale wiedzą, jak wrócić– śmieje się Rogelio.
Jedna z kóz zostaje jednak w tyle. Włazi na ogrodzony teren i zamiast szukać wyjścia, stoi i meczy. – Jak tam wlazłaś? – pyta Rogelio, zupełnie jakby rozmawiał z człowiekiem. – Chciałaś sprawdzić czy trawa tam lepiej smakuje? Jak zaraz nie znajdziesz wyjścia, to zobaczymy się jutro – kontynuuje. Obchodzimy ogrodzenie dookoła, ale nigdzie nie możemy znaleźć dziury, przez którą mogłaby się przecisnąć sporej wielkości koza.
– I co teraz? – pytam, mając przed oczami wizję przenoszenia kozy przez ogrodzenie. – Nic, uspokoi się trochę, znajdzie wyjście i wróci do stada. Kozy często pakują się w takie kłopoty. Zdenerwowane nie mogą znaleźć drogi, ale jak trochę ochłoną, to w końcu im się to udaje. Nie martw się. Bez problemu odnajdzie swoich – zapewnia pasterz. Ruszamy więc za dźwiękiem setek dzwonków, które część zwierząt ma uwieszone u szyi.
Następnego dnia przychodzi wiadomość od Rogelia. Zaginiona koza się znalazła. „Czekała tu na nas rano. Koza nie jest głupia”.
– Agnieszka Niewińska
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy