Cywilizacja

Koza nie jest głupia… Wędrówka z pasterzami przez Hiszpanię

Choć przewodzące stadu kozły mają nadajnik GPS, to im jest on niepotrzebny. – Same są jak GPS. Doskonale wiedzą, jak wrócić – śmieje się Rogelio.

Jak w wielkim mieście odnaleźć pasterza? − głowię się, chodząc z jednego końca parkingu przy madryckim węźle przesiadkowym Príncipe Pío na drugi. Z Jesúsem Garzónem, pasterzem, przyrodnikiem i ekologiem umawiam się przez pośredników. Chcę poznać od podszewki życie tych, którzy każdego dnia biorą do ręki laskę pasterską i wędrują po trawiastych pagórkach z setkami owiec i kóz.

– Na pewno go rozpoznasz – zapewnia Concha Salguero ze stowarzyszenia Trashumancia y Naturaleza, które Jesús Garzón założył w latach 90. Za cel postawił sobie przywrócenie w Hiszpanii tradycyjnego pasterstwa. Ważnym jego elementem jest trashumancia (od łac. trans humus – przez ziemię), czyli sezonowe przepędzanie bydła z pastwisk letnich na zimowe. – Jesús jeździ dużym, białym samochodem, ale marki nie pamiętam – dodaje Salguero.

Kiedy na parkingu dostrzegam białe auto, którego koła i nadwozie upstrzone są rudawym błotem, nabieram pewności, że samochód przemierza bezdroża i najpewniej należy do pasterza. Nie mylę się. Jesús Garzón, wysoki mężczyzna koło siedemdziesiątki w beżowym kaszkiecie i kraciastej koszuli, odkłada gazetę i zaprasza do środka. – Ruszamy? – rzuca, kiedy próbuję się usadowić na miejscu pasażera. Spod siedzenia wystaje kilka lasek pasterskich – chudszych i grubszych, jeszcze z korą albo już bez niej.

Madryt szybko zostawiamy za sobą. Jedziemy na północny zachód w kierunku otaczającego hiszpańską stolicę pasma górskiego Sierra de Guadarrama. – Te pastwiska wynajmujemy – Jesús Garzón wskazuje ogrodzone tereny kiedy pędzimy autostradą. – A tędy wiedzie droga, którą przemierzamy ze stadem, idąc do Madrytu – pokazuje.

Co roku jesienią pasterze przechodzą ze swoimi zwierzętami przez hiszpańską stolicę, co wzbudza niemałą sensację. Szeroką jezdnię na placu Cibeles wypełniają nie samochody, a rogate zwierzęta skubiące kwiaty z miejskich donic. Na placu Puerta del Sol zwierzętom miejsca muszą ustąpić tłoczący się tam zwykle turyści. I nie chodzi o doroczną atrakcję dla mieszkańców hiszpańskiej stolicy, ale o zwrócenie uwagi na to, jak ważny dla ekosystemu jest tradycyjny wypas bydła.

O owcach, które jeździły koleją

Jesús Garzón tradycyjnemu pasterstwu przyglądał się szczególnie uważnie, kiedy w latach 80. w administracji wspólnoty autonomicznej Estremadury pełnił funkcję dyrektora generalnego do spraw środowiska. Jednym z największych skarbów natury tego regionu jest dehesa – półnaturalne tereny porośnięte trawą i dębami ostrolistnymi, których żołędzie uchodzą za przysmak zarówno bydła jak i czarnych iberyjskich świń.

Jesús Garzón zastanawiał się, dlaczego dehesa się nie odmładza, a wśród tak ważnych dla niej dębów brakuje młodszych niż stuletnie okazów. Szukając przyczyny, doszedł do zaskakującego wniosku. Jedynym logicznym powodem okazało się ukończenie linii kolejowej Mérida-Astorga. To zaburzyło praktykowany od stuleci cykl przemieszczania się pasterzy ze swoimi stadami. U progu lata wygodniej było koleją przetransportować je w 24 godziny na letnie, wyżej położone pastwiska (dziś transport ciężarówkami zajmuje zaledwie 5-6 godzin) niż podążać tam 30-35 dni pieszo.

Tyle że w oczekiwaniu na sprzyjającą pogodę i wzrost trawy w wyższych partiach, bydło – które dawniej było w drodze na letnie pastwiska – spędzało więcej czasu na terenie estremadurskiej dehesy. Z braku świeżej trawy zwierzęta zjadały młode okazy drzew, pozbawiając te tereny nowego pokolenia dębów ostrolistnych.

Jesús Garzón podkreśla, że praktykowanie tradycyjnego wypasu bydła ludziom i środowisku przynosi wiele korzyści – i nie chodzi tylko o zdrową żywność produkowaną w zgodzie z naturą. Przemieszczające się zwierzęta nie potrzebują na przykład, by dostarczać im paszę. – Słyszę, że rząd zastanawia się, jak pomóc hodowlom przemysłowym poradzić sobie z rosnącymi cenami pasz w związku z wojną na Ukrainie. Pasterzy ten problem nie dotyka – mówi Garzón.
Fot. Agnieszka Niewińska
Wypas ma też pozytywny wpływ na różnorodność biologiczną. Zwierzęta wędrując, przenoszą nasiona różnych roślin, naturalnie użyźniają glebę (w Hiszpanii każda owca przenosi nawet 5 tys. różnych nasion dziennie i użyźnia ziemię 3 kilogramami nawozu), a także zapobiegają pożarom, które coraz częściej pustoszą nie tylko Hiszpanię, ale wiele innych krajów Europy. – Stado tysiąca owiec i kóz zjada dziennie około pięciu ton trawy i chwastów. Dzięki temu w zupełnie darmowy sposób pozbywamy się traw, które po wysuszeniu są łatwopalne. Owce i kozy są jak „strażacy”, przemieszczając się z dolin w góry, tworzą naturalne pasy przeciwpożarowe – tłumaczy Jesús Garzón.

W 1993 r. postanowił ruszyć ze stadem 2,6 tys. owiec merynosowych w drogę przez Hiszpanię – z Estremadury do Zamory. Było to pierwsze takie sezonowe pędzenie bydła po liczącej pół wieku przerwie i wywołało ogromne zainteresowanie. Relacje ukazały się w wielu mediach. Telewizja transmitowała drogę pasterzy.

W efekcie stowarzyszenie Trashumancia y Naturaleza założyło własne stado. Na zakup pierwszych owiec ogłoszona została zbiórka publiczna. Dziś przemieszcza się po hiszpańskich pastwiskach z 1,5 tys. zwierząt – owiec merynosowych i kóz rasy retinta. Prowadzi zajęcia edukacyjne, bierze udział w lokalnych imprezach, promując tradycyjne pasterstwo, prowadzi międzynarodowe projekty.

– Czy przypuszczałem, że zostanę pasterzem? Nie była to dla mnie odległa perspektywa. Jako dziecko mieszkałem z rodziną w Estremadurze. Lata, które nastąpiły po hiszpańskiej wojnie domowej były trudne. Kryzys gospodarczy, zły stan dróg uniemożliwiający transport towarów. Niewielka miejscowość, w której mieszkaliśmy, musiała być samowystarczalna. Moja rodzina miała kilka kóz, by mieć własne mleko. Lubiłem je pasać – mówi Garzón, gdy wyboistą drogą dojeżdżamy do położonego na odludziu gospodarstwa, gdzie przebywają owce i kozy stowarzyszenia Trashumancia y Naturaleza.

Jedzenia nigdy dość

Pierwsze, co rzuca mi się w oczy, to stado nie owiec czy kóz, ale psów. Dużych, pasterskich z masywnymi łapami, mniejszych bardo szybkich i zwinnych oraz szczeniaków, którym w głowie głównie zabawa. Podchodzą, łaszą się, domagają się głaskania. – Zachowują się tak, bo przyjechaliśmy razem. Gdyby jednak ktoś obcy chciał się tu zbliżyć, to nie byłyby tak miłe – uprzedza Jesús Garzón.

Ogrodzony wybieg pełen jest małych koziołków i ich matek. Jedne ssą mleko, inne biegają jak szalone we wszystkie strony, podchodzą do płotu, ciekawsko wystawiając uszy i króciutkie jeszcze rogi przez dziury w siatce. Nieliczne dają się pogłaskać. Reszta na wyciągniętą rękę reaguje ucieczką do swoich rodzicielek, ale po chwili znów są przy płocie.

Opiekujący się zwierzętami Javier, Estremadurczyk, krąży miedzy zwierzętami, pokrzykując zarządza porannym obrządkiem. Kozom ponadawał imiona. Seniorka o wypłowiałej sierści i mocno zakręconych rogach to Vieja (czyli Stara). Jest też Tontona (w wolnym tłumaczeniu Głupiutka, bo ma talent do pakowania się w kłopoty) Colores, Churra, Muchi. Javier bez problemu rozpoznaje kozy. – Jak to robię? Hodowcą kóz jestem od zawsze. Dla mnie one nie są takie same, różnią się – tłumaczy.

Kiedy młode zostały nakarmione, pasterze zbierają stado do całodniowego marszu. Większość zwierząt noce spędza pod gwiazdami. Nad ich bezpieczeństwem czuwają psy, a teren ogrodzony jest elektrycznym pastuchem. Gdy rano pasterze otwierają ogrodzenie, owiec i kóz nie trzeba długo namawiać, by zza niego wyszły. Pędzą w poszukiwaniu świeżej trawy i soczystych liści, wznosząc tumany kurzu.

Wyposażona w pasterski kij ruszam za nimi, a przynajmniej tak mi się wydaje. Z błędu wyprowadza mnie David, pochodzący z Hondurasu pasterz z blisko dwuletnim doświadczeniem w tej profesji. Zwraca uwagę, że zamiast podążać za zwierzętami, pospieszam je. – Trzeba się zatrzymywać, bo inaczej będą iść przed siebie, a przecież chodzi o to, żeby się najadły. Tu potrzeba cierpliwości – tłumaczy. I dodaje, że choć owce i kozy cały czas jedzą, to nigdy nie mają dość.

Dożywianie dzikich zwierząt bardziej im szkodzi niż pomaga

Wyjątek stanowią ptaki.

zobacz więcej
Życie na wsi nie jest mu obce, ze zwierzętami miał wcześniej do czynienia, ale przyznaje, że jego początki na pasterskim stanowisku nie były łatwe. – Zacząłem jesienią. Akurat obrodziły żołędzie i zwierzęta oszalały na ich punkcie. Pędziły od jednego dębu do drugiego, by zjeść ich jak najwięcej. Biegałem za nimi, a ważyłem parę kilo więcej niż teraz. Było bardzo ciężko, chciałem zrezygnować. Postanowiłem tylko dokończyć zaczęty miesiąc pracy – opowiada. W końcu minął sezon na żołędzie, a David został w pracy. Codziennie wkłada solidne buty do marszu, chroniącą przed słońcem czapkę z daszkiem i z plecakiem wypełnionym prowiantem i wodą na cały dzień pracy rusza w drogę ze zwierzętami.

Rogelio, drugi z pasterzy, także pochodzący z Hondurasu zaznacza, że choć pasterstwo to piękna praca blisko natury, to nie każdy się do niej nadaje. – Jeśli ktoś nie miał w domu nawet psa, to raczej się tu nie odnajdzie. Trzeba też pamiętać, że jesteśmy codziennie pod gołym niebem. Wtedy, kiedy jest dobra pogoda, ale także jak leje deszcz czy pali słońce – podkreśla.

Królewskie drogi dla bydła

Nie ma jeszcze 10 rano, a temperatura już oscyluje w okolicach 30 stopni. Dzień zaczynamy, idąc na przełaj przez teren porośnięty trawą, polnymi kwiatami, z rzadka rosnącymi drzewami wzbudzającymi duże zainteresowanie zwierząt ze względu na cień, jaki dają. W końcu wychodzimy na szeroką polną drogę oznaczoną znakiem „drogowym” z zadzierającą ogon krową. „Droga dla żywego inwentarza” – informuje napis na znaku.

– Hiszpania jest jedynym krajem na świecie, w którym istnieje sieć dróg publicznych przeznaczonych dla bydła. Mamy dziewięć głównych szlaków, czyli Cañadas Reales (królewskie szlaki) z licznymi rozgałęzieniami. Cañadas Reales to drogi o szerokości 75 metrów. Łącznie mamy aż 125 tys. km szlaków dla bydła. Zajmują razem jeden proc. powierzchni kraju – tłumaczy Concha Salguero.

Dzięki tej sieci pasterze latem mogą się przemieszczać ze stadami z południa na północ, a jesienią wracać na południowe pastwiska. Nie muszą się martwić o paszę dla bydła, bo przemierzając Cañadas Reales, zwierzęta do woli i gratis mogą skubać rosnącą na trasie trawę. – Sieć została ustanowiona w XIII w. na mocy królewskiego edyktu. Zawdzięczamy ją królowi Alfonsowi X Mądremu, który tym samym otoczył pasterzy królewską opieką. W tamtych czasach dochody z pasterstwa były bardzo ważne dla budżetu królestwa. Wełna merynosów to ropa naftowa tamtej epoki, stąd dbałość o pasterzy – wyjaśnia Concha Salguero.

W 1995 r. Kortezy (hiszpański parlament) przyjęły ustawę o szlakach bydlęcych, potwierdzając tym samym edykt Alfonsa X Mądrego. – Doszło do tego niespełna dwa lata po naszym pierwszym, po wieloletniej przerwie, pędzeniu bydła z Estremadury do Zamory – podkreśla Jesús Garzón. I dodaje: – Cañadas Reales to niesamowite dziedzictwo naszych przodków. Drogi dla bydła są publiczne, nie można ich ani zabudowywać, ani zagarniać pod uprawy, ani sprzedawać. Stowarzyszenie Trashumancia y Naturaleza działa na rzecz rewitalizacji dawnych szlaków pasterskich, zachęca samorządy do utrzymywania ich w dobrym stanie. W tej chwili 20 proc. z nich jest zaniedbanych do tego stopnia, że ciężko z nich korzystać.

Idąc bydlęcym szlakiem ze stadem, docieramy do strumienia. I tu zaczynają się problemy. Zwierzęta tłoczą się, niechętnie idą naprzód, bo choć żar leje się z nieba, to wcale nie mają ochoty się moczyć. Trzech pasterzy musi się nieźle napocić, by odciąć bydłu drogę i zmotywować je do przejścia na drugi brzeg.

O ile owce i kozy w końcu udaje się nakłonić do marszu przez sięgającą najwyżej 40-50 cm wodę, o tyle z koźlętami jest dużo trudniej. Kilkoro maluchów wspięło się na skarpę. Beczą, nawołując matki, ale przekroczyć strumienia ani myślą. – Trudno. Zabierzemy je, wracając. Nigdzie nie pójdą, będą tu na nas czekać – wzrusza ramionami nieźle już zdyszany Rogelio, poprawiając lekki, beżowy kapelusz chroniący przed słońcem.
Fot. Agnieszka Niewińska
Królik przechytrzy psa

Przy przeprowadzaniu zwierząt przez strumień widać, jak ważna w pracy pasterza jest współpraca z psami. Większe poruszają się na obrzeżach stada, chronią je przed zagrożeniami zewnętrznymi. Jeśli na drogę dla bydła nieopatrznie zapuści się rowerzysta, mogą mu napędzić stracha. Mniejsze, zwinne psy pełnią w stadzie rolę porządkowych. Wystarczy gest, dwa słowa pasterza rzucone półgębkiem, by pobiegły zdyscyplinować zwierzęta, które obrały inny kierunek niż reszta. – Gryzą? – pytam Davida. – Jeśli bym im powiedział, żeby ugryzły to tak. Ale nie ma takiej potrzeby. Sama bliskość psów sprawia, że owce i kozy wracają na właściwy tor – wyjaśnia.

Jest jednak sytuacja, w której nawoływania pasterzy psy mają za nic. Kiedy wyczują królika albo dzika, nikt nie jest w stanie ich zatrzymać. Rzucają się w dziką pogoń. Zwykle są jednak na straconej pozycji. Zwłaszcza króliki potrafią je skutecznie przechytrzyć, chowając się np. w stercie gałęzi. Zresztą nie tylko psy na nie czyhają. Kiedy idziemy ze stadem, krążą nad nami drapieżne ptaki. Dobrze wiedzą, że przechodzące przez pole stado, płoszy króliki i drobne gryzonie, które wychodząc na otwarty teren, mogą paść ich łupem.

Minąwszy strumień, zmierzamy prostą drogą na eksperymentalne pastwisko. Eksperymentalne, bo naukowcy Uniwersytetu Autonomicznego w Madrycie w ramach programu Unii Europejskiej – LIFE Cañadas – prowadzą tam wieloletnie badania. Sprawdzają różnice między terenem, na którym wypasa się bydło, a tym, na którym rogate zwierzęta nie postawiły swoich racic.

– Takie badania prowadzimy w wielu miejscach, to projekt długofalowy. Porównujemy m.in. jak wypas wpływa na liczbę gatunków rośli, akumulację biomasy roślinnej, żyzność gleby – wyjaśnia dr Francisco Martín Azcárate, kierujący projektem biolog z Uniwersytetu Autonomicznego w Madrycie. – Nie mamy jeszcze ostatecznych rezultatów. Do tej pory zaobserwowaliśmy jednak, że w miejscach, w których był prowadzony wypas, zwiększyła się bioróżnorodność. Gatunków roślin jest więcej, a ziemia jest bardziej żyzna. Wypas wpływa także na zwiększenie populacji dzikich zapylaczy, tak ważnych dla upraw rolniczych. Bydło hodowane w sposób ekstensywny odgrywa niebagatelną dla środowiska rolę. Dawniej pełniły ją zwierzęta dziko żyjące. Dzisiaj jest ich mniej, dlatego zastąpić powinny je zwierzęta wypasywane w tradycyjny sposób – zaznacza dr Martín Azcárate.

Aktywiści walczą z bydłem

Bydło, jak i trzoda są jednak na cenzurowanym. Hiszpański oddział Greenpeace na swojej stronie pyta w nagłówku: „Wiedziałeś, że hodowla zwierząt generuje tyle gazów cieplarnianych, ile samochody, pociągi, statki i samoloty jednocześnie?” I wyjaśnia, że za 14,5 proc. emisji tych gazów cieplarnianych na świecie odpowiadają bezpośrednio zwierzęta gospodarskie. Zachęca do eliminowania mięsa z diety. Na stronie zamieszcza tygodniowy jadłospis do pobrania – proponowane posiłki składają się m.in. awokado, soi, roślin strączkowych.

Z kolei Greenpeace Europa w 2020 r. opublikował dane, wedle których na Starym Kontynencie odsetek gazów cieplarnianych produkowanych przez zwierzęta gospodarskie był jeszcze wyższy – 17 proc. Dalej poszła organizacja The Climate Healers (Uzdrowiciele Klimatu). W swoim raporcie z 2021 r. twierdzi, że hodowla zwierząt odpowiada za 87 proc. emisji gazów cieplarnianych, a roczna emisja metanu związana z hodowlą ma większy wpływ na globalne ocieplenie niż roczne spalanie wszystkich paliw kopalnych łącznie.

Na arenie międzynarodowej w walkę z metanem zwierzęcego pochodzenia zaangażowała się polska europosłanka Sylwia Spurek. Aktywizuje się szczególnie w mediach społecznościowych. „Mamy zakaz reklamy i promocji papierosów – czas na zakaz promowania mięsa, mleka, nabiału” – zaproponowała na Twitterze na początku 2021 r. Przed niemal rokiem ogłosiła, że prawica przegrywa walkę o kotleta i rosół: „Wczoraj Parlament Europejski przegłosował możliwość podwyższenia VAT na produkty niezdrowe i o dużym śladzie środowiskowym. Odsyłamy mięso i mleko do historii!”

Całe życie ze zwierzętami. Koty i psy Marii i Lecha Kaczyńskich

Jako jedyny tak wysokiej rangi polityk otwarcie mówił o swojej miłości do zwierząt.

zobacz więcej
Rozentuzjazmowała się także, kiedy władze Nowej Zelandii przedstawiły plan opodatkowania metanu wydzielanego przez bydło. Przy tej okazji udostępniła w swoich mediach społecznościowych artykuł, którego ilustracją były owce na zielonej łące. Odmówiła wypicia szklanki kefiru, którą proponowali jej mleczarscy związkowcy, bo dla redukcji metanu pije mleko roślinne.

Najważniejsza jest równowaga

– Mówi się o tym, ile metanu produkuje bydło, ale nikt nie bierze pod uwagę tego, ile metanu powstanie z rozkładającej się trawy i chwastów, której krowa nie zje – komentuje dr Martín Azcárate. – Problemem nie jest bydło, ale sposób jego hodowania. W przypadku intensywnej hodowli zupełnie ginie ekologiczna rola, jaką odgrywają zwierzęta wypasywane w otwartym terenie, przemieszczające się z pasterzami

Podobnych argumentów używa Concha Salguero. – Hodowla intensywna i ekstensywne to dwie zupełnie różne sprawy. Na hodowli intensywnej, przemysłowej zyskuje tylko jej właściciel. Wszyscy inni tracą: zwierzęta, ludzie, środowisko. Zamkniętym w pomieszczeniach zwierzętom sprowadza się pasze na bazie soi. Na przykład z Brazylii, gdzie pod pola uprawne wycina się lasy i wysiedla mieszkańców. Do tego dochodzą leki, antybiotyki podawane zwierzętom. To nie jest zdrowa żywność. W takiej produkcji powstają także szkodliwe ścieki i odpady stałe. W hodowli ekstensywnej te problemy w ogóle nie występują. Do tego migrujące między pastwiskami stada przynoszą bardzo wiele korzyści. Trzeba to wziąć pod uwagę zanim zacznie się używać argumentu o metanie w oderwaniu od innych faktów – mówi.

I dodaje, że najważniejsza jest równowaga. – Problemem dla środowiska jest masowy popyt na konkretny produkt. Naprawdę można zniszczyć ziemię, będąc weganinem, w zasadzie nawet ku temu zmierzamy. Na przykład w Andaluzji ekologiczna uprawa migdałów dokonała spustoszenia, kompletnej suszy w miejscu, które wcześniej było naturalnym pastwiskiem. To nie ma nic wspólnego z ekologią.

Tylko czy wyżywimy planetę, rezygnując z przemysłowej hodowli, skoro według szacunków Population Reference Bureau do 2050 r. na świecie będzie nas 10 mld. Concha Salguero jest zdania, że to możliwe. – 70-80 proc. żywności na świecie jest produkowane przez małych producentów. Problem polega na tym, że przemysłowe hodowle robią wszystko, żeby wyrzucić z rynku indywidualnych rolników – uważa. Podkreśla także, że kupując choćby słynny jamón ibérico z mięsa z ekstensywnych hodowli, zapłacimy więcej niż za produkt z przemysłowej produkcji, ale będzie to cena sprawiedliwa. Skłoni nas także do refleksji nad ilością jedzenia, jakiej potrzebujemy. zmotywuje do tego, żeby go nie marnować.

Szacunki unijnego projektu FUSION opublikowane w 2021 r. wskazują, że przeciętny Europejczyk każdego roku wyrzuca do śmietnika 173 kg żywności.

Pasterz na wagę złota

Jesús Garzón jest przekonany, że świat w końcu powróci do ekstensywnego rolnictwa. – To zajmie trochę czasu, ale w końcu zrozumiemy problem. Był przecież moment, kiedy uważano, że niemowlęta najlepiej karmić specjalnymi mieszankami mleka w proszku. W końcu zrozumieliśmy, że nie ma nic lepszego od mleka matki, nikt już tego nie kwestionuje – porównuje. – Nasze stowarzyszenie nie ustaje w przekonywaniu, jak ważne dla ludzi i klimatu jest inwestowanie w pasterstwo, tworzenie w ten sposób miejsc pracy na wsi. Prowadzimy projekty międzynarodowe, wspieramy pasterzy w innych krajach takich jak choćby Etiopia – mówi.

Choć oficjalnych danych nie ma, to szacunki organizacji pasterskich wskazują, że w Hiszpanii stadami, które migrują sezonowo szlakami dla bydła zajmuje się 2 tys. rodzin. Ich stada liczą łącznie około 650 tys. zwierząt. Tylko we wspólnocie autonomicznej Kastylii i León tradycyjne stada przepędzane sezonowo prowadzi około 500 rodzin posiadających łącznie 30 tys. sztuk bydła (owiec, kóz, krów czy koni). W Aragonii w lecie pędzi się zwierzęta na pastwiska w rejonie Pirenejów. Zajmuje się tym około 750 rodzin posiadających 250 tys. owiec.
Z kolei w Andaluzji to 50 rodzin z 50 tys. owiec i krów. Andaluzyjczycy praktykują także lokalne przepędzanie bydła – między pasmami górskimi Jaén i Granady a doliną rzeki Gwadalkiwir. Zajmuje się tym około 500 rodzin posiadających 300 tys. owiec, kóz i krów. – Do końca XX w., mniej więcej do lat 70., sezonowo wypasywano także świnie i indyki. Świnie latem po zakończonych żniwach na polach i rżyskach. Indyki jesienią prowadzono do lasów dębowych, aby na Boże Narodzenie i Nowy Rok były dobrze utuczone – opowiada Jesús Garzón.

Znalezienie na rynku pracy pasterza wcale nie jest łatwe. Zwłaszcza, jeśli szuka się osoby, która jest obyta ze zwierzętami, ma doświadczenie w prowadzeniu stada. Pasterstwo wciąż ma wizerunek zawodu z minionych epok, wymagającego poświeceń. Dziś jednak w sukurs pasterzom przychodzą współczesne udogodnienia. Od tak banalnych jak telefon czy samochód, którym można transportować niezbędny sprzęt biwakowy, po panele słoneczne, elektryczne pastuchy, przenośne zestawy prysznicowe.

Transhumancia y Naturaleza szacuje, że przy 400-500 owcach lub 120-150 kozach stado jest rentowne. 4-5 osobowej rodzinie gwarantuje życie na godnym poziomie. – Zachęcamy do tego, by tworzyły się grupy czterech rodzin pasterskich pracujących wspólnie. To pozwala na łączenie pasterstwa z życiem rodzinnym. Można wtedy tak dzielić się pracą, by mieć wolny weekend w miesiącu, wyjechać na miesiąc na wakacje z rodziną – mówi Jesús Garzón.

Kozy często pakują się w kłopoty

Kiedy po kilku dniach wracam do gospodarstwa Trashumancia y Naturaleza, by spędzić kolejny dzień z pasterzami widać, że upał wysuszył pastwisko na wiór. Suche nasiona traw czepiają się skarpetek, przebijają się przez buty, drażniąc nas niemiłosiernie. Zwierzęta też mają z nimi problem. Na postojach pasterze wyciągają je z psich łap, wyrywkowo sprawdzają też owce. – Jeśli coś takiego zostanie im w oku, mogą je stracić – wyjaśniają. Coraz bardziej suche trawy to znak, że stado musi wyruszyć w wielodniowy marsz. ODWIEDŹ I POLUB NAS Kiedy dzień chyli się ku końcowi, zwierzęta same obierają kierunek na gospodarstwo. Choć przewodzące stadu kozły mają nadajnik GPS, to nie jest on im potrzebny. – Same są jak GPS. Doskonale wiedzą, jak wrócić– śmieje się Rogelio.

Jedna z kóz zostaje jednak w tyle. Włazi na ogrodzony teren i zamiast szukać wyjścia, stoi i meczy. – Jak tam wlazłaś? – pyta Rogelio, zupełnie jakby rozmawiał z człowiekiem. – Chciałaś sprawdzić czy trawa tam lepiej smakuje? Jak zaraz nie znajdziesz wyjścia, to zobaczymy się jutro – kontynuuje. Obchodzimy ogrodzenie dookoła, ale nigdzie nie możemy znaleźć dziury, przez którą mogłaby się przecisnąć sporej wielkości koza.

– I co teraz? – pytam, mając przed oczami wizję przenoszenia kozy przez ogrodzenie. – Nic, uspokoi się trochę, znajdzie wyjście i wróci do stada. Kozy często pakują się w takie kłopoty. Zdenerwowane nie mogą znaleźć drogi, ale jak trochę ochłoną, to w końcu im się to udaje. Nie martw się. Bez problemu odnajdzie swoich – zapewnia pasterz. Ruszamy więc za dźwiękiem setek dzwonków, które część zwierząt ma uwieszone u szyi.

Następnego dnia przychodzi wiadomość od Rogelia. Zaginiona koza się znalazła. „Czekała tu na nas rano. Koza nie jest głupia”.

– Agnieszka Niewińska

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Owce w Bieszczadach
Zdjęcie główne: Fot. Agnieszka Niewińska
Zobacz więcej
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Legendy o „cichych zabójcach”
Wyróżniający się snajperzy do końca życia są uwielbiani przez rodaków i otrzymują groźby śmierci.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pamiętny rok 2023: 1:0 dla dyktatur
Podczas gdy Ameryka i Europa były zajęte swoimi wewnętrznymi sprawami, dyktatury szykowały pole do przyszłych starć.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kasta, i wszystko jasne
Indyjczycy nie spoczną, dopóki nie poznają pozycji danej osoby na drabinie społecznej.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Jak Kościół katolicki budował demokrację amerykańską
Tylko uniwersytety i szkoły prowadzone przez Kościół pozostały wierne duchowi i tradycji Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Budynki plomby to plaga polskich miast
Mieszkania w Polsce są jedynymi z najmniejszych w Europie.