Kultura

Sztuka trwająca przed i po nas. Najwięcej problemów nastręczają konserwatorom dzieła współczesne

Trzeba być przygotowanym na wysokie schody: sześć lat studiów, zakres wiedzy od chemii, poprzez biologię, mineralogię i medycynę, po humanistykę. Plus talent plastyczny. Oraz manualna biegłość. Do tego jeszcze niezbędna jest cierpliwość i detektywistyczne zacięcie. A także świadomość, że wkład pracy będą w stanie docenić głównie koledzy po fachu. Dla zewnętrznych obserwatorów liczyć się będzie tylko efekt końcowy, a i to o tyle, o ile media nagłośnią wydarzenie. Bez tego gigantyczna robota przejdzie bez echa.

75-lecie Wydziału Konserwacji i Restauracji Dzieł Sztuki Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie.

Jak smakuje i wygląda beza – ciasteczko z białka i cukru – wie większość czytelników. Czy takie łakocie mogą stać się elementem dzieła sztuki, bynajmniej nie cukierniczej, lecz poważnej, wystawianej w muzeum? Owszem, jeśli jakiś artysta doceni wizualne oraz metaforyczne walory bez.

Tak właśnie uczynił Marek Kijewski, przedwcześnie zmarły (1955 – 2007) polski twórca, znany z zaskakujących, wieloznacznych rzeźb wykonywanych z zupełnie nieklasycznych surowców – bo też tematyka tych obiektów daleka była od tradycji. Kijewski odnosił się – z dużym dystansem i przymrużeniem oka – do masowej kultury, którą zachłysnęliśmy się na początku lat 90. ubiegłego wieku. Wtedy, po naszej transformacji, nie dostrzegaliśmy jej powierzchownego „splendoru”, tymczasowości i bylejakości; nie raziły krzykliwe kolory, naiwne reklamowe slogany, zły gust i… przesłodzony smak.

Bezy cukrowe, choć made in Poland, symbolizowały te kiczowato-tandetne wspaniałości.

Z ciasteczkami jest jednak kłopot: kruszą się. I smakują insektom. Zapewne praca Kijewskiego z biało-różowymi słodyczami nie dotrwałaby do wystawy, na której jest obecnie eksponowana, gdyby nie decyzja, podjęta przez konserwatora: nie ratujemy bez, bo to beznadziejne. Po prostu uszkodzone ciasteczka zastępujemy następnymi. W zgodzie z wymogami współczesnej konserwacji.

Poprawiacze mistrzów

Jak ogromnym wyzwaniom stawiają czoła „lekarze” sztuki, można zorientować się dzięki prezen-tacji „Sztuka na zawsze…?” . Otwarto ją na warszawskiej ASP dla uczcze-nia 75-lecia Wydziału Konserwacji i Restauracji Dzieł Sztuki.

To największy wydział o tej specyfice w Polsce, na światowym poziomie, co znajduje potwierdzenie w liczbie kandydatów na studia z różnych krajów. Ale żeby rozpocząć tę niezwykle wymagającą naukę, trzeba być przygotowanym na wysokie schody: sześć lat studiów, zakres wiedzy od chemii i nauk ścisłych, poprzez biologię, mineralogię i medycynę, po humanistykę, ze szczególnym uwzględnieniem historii, historii sztuki i etyki. Plus talent plastyczny. Oraz manualna biegłość. Do tego jeszcze niezbędna jest cierpliwość i detektywistyczne zacięcie. A także świadomość, że wkład pracy będą w stanie docenić głównie koledzy po fachu. Dla zewnętrznych obserwatorów liczyć się będzie tylko efekt końcowy, a i to o tyle, o ile media nagłośnią wydarzenie. Bez tego gigantyczna robota przejdzie bez echa.

Kiedy po dziesięcioletnich zabiegach restauratorskich (1980 – 1990) udostępniono publiczności „Sąd Ostateczny” w watykańskiej Kaplicy Sykstyńskiej, rozległy się głosy protestu: co za jarmarczne, krzykliwe kolory! Ktoś o prostackich upodobaniach „podkręcił” arcydzieło Michała Anioła!

Tymczasem malowidło tak właśnie pierwotnie wyglądało. „Szlachetna patyna szarości” była po prostu wielowiekowym brudem, który został usunięty.

Co zabawne – fresk miał swego czasu inne problemy, natury obyczajowej. „Sąd Ostateczny” tuż przed śmiercią Michała Anioła został „osądzony” przez nadgorliwego ucznia autora, Daniele da Volterra, który zaingerował w nagość postaci. W konsekwencji tego czynu przeszedł do historii pod niechlubnym przezwiskiem „Majtkarz”.

A przecież da Volterra chciał dobrze: w myśl postanowień soboru trydenckiego, uznającego akty w katolickiej świątyni za skandaliczne, domalował nagusom tak uformowane szaty, że tworzyły coś w rodzaju szortów.

Niejeden „majtkarz” kompromitował się, korygując geniusza. Konserwatorów-korektorów było mnóstwo.

Dziesięć lat temu internet obiegł mem z „jeżusiem”, czyli obraz „Ecce Homo” z Sanktuarium Miłosierdzia w Borja w hiszpańskiej prowincji Saragossa, przedstawiający Jezusa w koronie cierniowej. Dzieło z 1930 roku pędzla Eliasa Garcii Martineza wymagało konserwacji. Zadania podjęła się parafianka Cecilia Giménez, malarka-amatorka. Zanim ukończyła „renowację”, wyjechała na krótki urlop. Wówczas przebieg pracy skontrolowało lokalne stowarzyszenie historyczne. Obraz, który im się ukazał, przeraził ich, a także innych, którym dane było „konserwację” zobaczyć. Wizerunek Jezusa przypominał… jeża. Internauci zaśmiewali się; mem zyskał sławę jako „Ecce Mono” (oto małpa).

400 iniekcji i prześwietlenie. Pacjentka z Jasnej Góry

Zastrzyki czy wlewki? Wosk czy klej? Jak podtrzymać „zdrowie” cudownego obrazu?

zobacz więcej
Jednak nieudolność samozwańczej konserwatorki okazała się atrakcją: do kościoła w Saragossie ciągnęły tłumy przyjeżdżających specjalnie po to, by pośmiać się z „dokonania”.

Ramiona źle ustawione

Zupełnie inna była historia słynnej greckiej rzeżby „Grupa Laokoona”, ilustrującej mit opisany w księdze II Eneidy. Odkopana w Rzymie w 1506 roku, pomimo że w kawałkach, wywołała zachwyt doskonałą znajomością anatomii i mistrzostwem odtworzenia nagich ciał. Debatowano, czy to dzieło grecko-helleńskie, czy rzymska kopia? Niektórzy nawet podejrzewali, że autorem jest Michał Anioł, który dla zabawy stworzył falsyfikat.

Marmurowy posąg odkupił papież Juliusz II i umieścił w Belwederze, gdzie fragmenty złożono w całość. No, prawie całość – brakowało ramienia Laokoona i rąk jego synów. Zaginione części zastąpił ceramicznymi „doróbkami” rzeźbiarz Giovanni Angelo di Montorsoli, także uczeń Michała Anioła. Ponieważ brakowało jakichkolwiek wskazówek, rekonstruktor działał na wyczucie. Wedle własnego gustu i upodobań epoki dodał postaciom dramatyzmu.

W takiej formie rzeźba trwała kilka wieków, zyskując status ikony. Nieoczekiwanie, w 1906 roku odnaleziono oryginalne marmurowe ramię Laokoona. Ponad pół wieku później marmurowa kończyna wróciła na swoje miejsce. I co? Widzom wcale nie spodobała się „prawda” – woleli poprzednią, bardziej ekspresyjną wersję. Jak wiadomo, trudno przełamać ludzkie przyzwyczajenia, zwłaszcza gdy ma się do czynienia z ikoną kultury.

Skoro o ikonach mowa – powstały w 1914 roku słynny „Czarny kwadrat na białym tle” Kazimierza Malewicza, uważany za pierwsze dzieło nieprzedstawiające, uchodził za przełom w sztuce. Zgodnie z wolą artysty, „Czarny kwadrat” miał być eksponowany właśnie jak ikona, w narożniku pomieszczenia. Niestety, oryginalna praca zaginęła. Zachowała się tylko fotograficzna reprodukcja. W 1929 roku Malewicz wykonał replikę swej pierwszej abstrakcji. Tym razem za podłoże posłużył mu inny obraz, co okazało się mieć katastrofalne skutki: czarny kwadrat nie jest już czarny. Pokrywa go gęsta krakelura, spod wierzchnich warstw wyłażą te wcześniej położone warstwy farby. Pierwotnie założony radykalizm kompozycji wziął w łeb – z winy samego autora.
Podobne problemy stały się chlebem powszednim w XX wieku. Wtedy to unieważniono tradycyjny, solidny warsztat, onegdaj jeden z podstawowych wymogów handlowych. Od momentu, kiedy Marcel Duchamp uznał, że dziełem sztuki może być „wszystko”, coraz trudniej dbać o trwałość wielu prac. Im bliżej naszym czasom, tym gorzej.

Konserwatorski koszmar zaczął się wraz z powojennymi eksperymentami. Artyści poczuli absolutną wolność w kwestii użytych surowców – liczył się efekt końcowy. Co z tego, że krótkotrwały? Tym autorzy nie zawracali sobie głowy. A już konceptualiści, performerzy czy twórcy innej, efemerycznej z założenia koncepcji nie dbali o przedłużenie życia swym wizjom.

Czy można się dziwić, że najwięcej problemów nastręcza konserwatorom właśnie sztuka współczesna?

Ale żeby zapobiec błędom i nie stawiać konserwatorów przed ścianą trudności, obecnie przepytuje się artystów, jak w przyszłości postępować z ich dziełami. Oczywiście, dotyczy to twórców żyjących. Lecz wówczas okazuje się, że niektórzy autorzy zupełnie nie przywiązują wagi do trwałości swych dokonań. Tymczasem innego zdania mogą być ci, którzy dbają o kulturowe dziedzictwo.

Jak wyprostować plecy

Co stanie w przyszłości z kompozycjami wykonanymi np. lakierami samochodowymi, farbami przemysłowymi, syntetykami czy mieszaninamii rozmaitych substancji? Degradacja, dekonstrukcja następują niemal na naszych oczach.

A to i tak surowce stosunkowo trwałe. Tymczasem pomysłowość twórców nie ma końca.

Bywały już prace z masła, smalcu, mięsa, plasterków szynki, orzechów włoskich, jabłek, cukierków żelków i innych produktów jadalnych, lecz krótkotrwałych (jak wspomniane na wstępie słodycze); z ekskrementów, krwi, kawałków ludzkiej tkanki cielesnej; z mchów, grzybów, roślin; z wypchanych zwierząt. To jeszcze wciąż obiekty istniejące fizycznie – zaś paleta „psurowców” współcześnie użytych w sztukach wizualnych obejmuje też światło, powietrze, dźwięki, mgłę czy dym.

Konserwatorzy siwieją, stając wobec podobnych wyzwań. Dobrze, jeśli autor żyje i można wspólnie podjąć decyzję: co dalej?

Second hand naszych przodków. Elity kochały przepych, ale stosowały recykling ubrań

Pas kontuszowy noszono ok. 30-50 lat, zanim trafiał z kolejnym pokoleniem do grobu.

zobacz więcej
Jeszcze za życia Magdaleny Abakanowicz jej słynne „Plecy” – seria 80 figur wykonanych z płótna workowego utwardzonego żywicą – zaczęły tracić pierwotny kształt. Instalacja powstała w drugiej połowie lat 70. XX wieku, kiedy artystka dopiero zaczynała eksperymenty ze sztucznymi tworzywami. Sama zauważyła techniczne mankamenty swej pracy. Wydrążone jak skorupy ludzkie plecy, pozbawione głów i kończyn, ustawione w skupisku bezpośrednio na podłodze Muzeum Narodowego we Wrocławiu, jęły wiotczeć, przez to pochylać się coraz bardziej. W tym wypadku artystka podjęła arbitralną decyzję: wymieniamy stare na nowe! Mając już lepszą wiedzę o żywicach epoksydowych, podjęła się wykonania kolejnej serii „Pleców”, przy aprobacie ówczesnego dyrektora placówki Mariusza Hermansdorfera.

Z żywicami syntetycznymi eksperymentowała również inna wybitna polska rzeźbiarka, przedwcześnie zmarła Alina Szapocznikow. Od początku lat 60. wykonywała odlewy własnego ciała z poliestru i poliuretanu, niekiedy uzupełniając kompozycje o takie dodatki, jak światło, gazety, bandaże, metal, trawa, fotografie.

Po jej śmierci w 1973 roku prace zaczęły tracić oryginalny wygląd. Szarzały, odkształcały się, matowiały. Kuratorzy i historycy sztuki ochoczo dowodzili zbieżności losów artystki i jej dokonań. Taka sentymentalna interpretacja w kontekście wieloletniej nowotworowej choroby Szapocznikow działała na emocje odbiorców. Jednak ten „kod biograficznopodobny” nie do końca zgadzał się z intencjami autorki.

I wtedy do akcji wkroczyła wybitna postać świata konserwatorskiego, profesor Iwona Szmelter. Jak sama mówi, musiała stać się „adwokatem dzieł i praw autorskich artystki”. Po konsultacjach ze spadkobiercą rzeźbiarki (Piotra Stanisławskiego, przybranego syna artystki, modela i zarazem pomocnika matki) konserwatorka podjęła się pod wieloma względami karkołomnego zadania – „odczytania na nowo” dorobku Szapocznikow. W tym przypadku żmudny proces ratowania pionierskich dokonań artystki łączył prace konserwatorskie z restauracją, a nawet rekonstrukcją.

Stare jak nowe, czy nowe jak stare

Rekonstrukcja to ponowne stworzenie obiektów zdestruowanych częściowo bądź w całości. Najbliższe nam przykłady: warszawskie Stare Miasto (nota bene wpisane na listę światowego dziedzictwa kulturowego przez UNESCO), stołeczny Zamek Królewski, Zamek Ujazdowski, w nieodległej przyszłości Pałac Saski…

Z innej beczki – nowatorskie w swoim czasie rzeźby Katarzyny Kobro, unicestwione zostały podczas II wojny. To, co oglądamy na wystawach, jest rekonstrukcją kompozycji, wykonaną wedle zdjęć i pamięci naocznych świadków.

A katedra Notre-Dame? Przecież ta świątynia też będzie odtworzona po tragicznym pożarze w 2019 roku.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Przy zabytkach tak ważnych nie tylko z artystycznego powodu, lecz także stanowiących istotny element dziedzictwa kulturowego, najistotniejsze bywa postanowienie: rekonstruować tak, jak było pierwotnie, czy „poprawiać”, stosując nowe technologie, techniki i surowce? Zdarza się, że sponsorzy i darczyńcy nalegają na zastosowanie „ulepszeń”, bliskich obecnym oczekiwaniom odbiorców, przyzwyczajonych do interakcyjności i ogólnie większej atrakcyjności obiektów zabytkowych.

Rzecz jasna dawnego typu muzeum – gdzie niczego nie wolno dotykać, trzeba mówić szeptem, a do tego zakładać na buty kapcie – nie miałoby dziś szans na frekwencyjne rekordy. Odbiorcy łakną atrakcji i pewnych ułatwień w odbiorze. Nawet najwspanialsze dzieła wymagają teraz specjalistycznej oprawy – przemyślanych aranżacji i całego szeregu działań, wychodzących naprzeciw potrzebom ludzi.

Czy można się dziwić, że profesor Monika Jadzińska, obecna dziekan Wydziału Konserwacji i Restauracji Dzieł Sztuki, zarazem kuratorka wystawy na jego 75-lecie, także postarała się zaskoczyć publiczność? Ona i jej zespół gotów był podjąć każde wyzwanie. No i wyszło wspaniale!


Zaczyna się już na dziedzińcu Akademii Sztuk Pięknych, gdzie wystawiono rzeźby studentów konserwacji. Dalej, w Pałacu Czapskich, w dziesięciu salach można oglądać wybrane eksponaty sztuki dawnej i współczesnej, ocalonej przez pedagogów i studentów warszawskiej ASP. Dla unaocznienia skali trudności, tu i ówdzie, obok obiektów po „kuracji” prezentowane są reprodukcje obiektów przed podjęciem „leczenia”.

Żeby zorientować się, jak przebiegała np. konserwacja pewnego portretu – dostarczonego fachowcom w fatalnym stanie, lecz dla właściciela przedstawiającego dużą wartość emocjonalną – proszę posłuchać, jak wyglądały poszczególne etapy pracy: „Zidentyfikowano technikę i technologię wykonania obrazu oraz ustalono przyczynę jego katastrofalnych zniszczeń. Przeprowadzono m.in. dezynfekcję, stabilizację odczynu pH płótna, a także skaningową kalorymetrię różnicową (DSC), dzięki której ustalono temperaturę mięknięcia warstw stratygraficznych obrazu. Największym wyzwaniem było perfekcyjne wykonanie retuszu naśladowczego (imitacyjnego) warstwy malarskiej. Wykonano go warstwowo z użyciem farb wodnych (akwareli), które laserowano olejno-żywicznie”.

Praca trwa

Nie podejmuję się wyjaśniać, o jakie zabiegi konkretnie chodzi. Obejrzałam za to wynik tych działań i zapewniam: portret wygląda jak nietknięty. Ale gdyby ktoś miał życzenie zapoznać się bliżej z pracą konserwatora, ma szansę uczestniczyć w warsztatach prowadzonych przez profesjonalistów w czasie trwania prezentacji.


Warsztaty to dziś wystawowa norma, podobnie jak kuratorskie czy autorskie oprowadzania. Ta forma sprawdza się, o czym świadczy zawsze spora grupa ich uczestników.

Wracając na sale wystawowe w Pałacu Czapskich – nie mogło tu zabraknąć „ojców założycieli” wydziału: profesorów Bohdana Marconiego, Michała Walickiego, Edwarda Kokoszko. Profesor Marconi, wszechstronny intelektualista i doskonały specjalista, pojawił się nawet… duchem. W jednym z pomieszczeń ustawiony został jego ulubiony, obity kwiecistą materią fotel, w którym zwykł czytać i relaksować się po pracy. Wyobraźmy sobie: profesor zaraz wejdzie, zapali fajkę i zasiądzie do lektury.

Tego typu zabiegi to sposób na ocieplenie pokazu, wymagającego od widza zapoznania się z trudnym, złożonym tematem. Jak tę wiedzę zdobywają studenci, można zobaczyć dzięki filmowym rejestracjom. I nie tylko. W jednej z sal urządzono stanowiska pracy dla adeptów konserwacji. A jakże, działają, nie zwracając uwagi na widzów.

Podeszłam do młodego człowieka zajętego przenoszeniem postaci putta z oryginału na glinianą kopię. „Nie nudno tak bez kolegów?” Spojrzał zdziwiony. Przecież to fascynujące zajęcie!

– Monika Małkowska

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redak-cja i autorzy


Wystawa „Sztuka na zawsze…?” w Pałacu Czapskich (budynek ASP w Warszawie, Krakowskie Przedmieście 5) czynna będzie do 12 listopada 2022.
Patronem medialnym wystawy jest TVP Kultura.
Zdjęcie główne: Badania konserwatorskie nad obiektem pt. Postać siedząca na krześle (Ukrzesłowiona)_ Mariusza Kruka, fot. Archiwum WKiRDS ASP w Warszawie
Zobacz więcej
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Flippery historii. Co mogło pójść… inaczej
A gdyby szturm Renu się nie powiódł i USA zrzuciły bomby atomowe na Niemcy?
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Strach czeka, uśpiony w głębi oceanu… Filmowy ranking Adamskiego
2023 rok: Scorsese wraca do wielkości „Taksówkarza”, McDonagh ma film jakby o nas, Polakach…
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
„Najważniejsze recitale dałem w powstańczej Warszawie”
Śpiewał przy akompaniamencie bomb i nie zamieniłby tego na prestiżowe sceny świata.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Najlepsze spektakle, ulubieni aktorzy 2023 roku
Ranking teatralny Piotra Zaremby.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Anioł z Karabachu. Wojciech Chmielewski na Boże Narodzenie
Złote i srebrne łańcuchy, wiszące kule, w których można się przejrzeć jak w lustrze.