– Idea pokoju jest ważna. I jest nam wspólna. I należy ją bezwzględnie promować.
– Ale powinien to być pokój rozsądny. Dobrze skonstruowany. Bez tych wszystkich waszych „Pax tibi” i nadstawiania drugiego policzka. Pokój oświecony, racyonalny, stwarzający perspektywy dla handlu powszechnego.
– Powinien to być pokój – by tak rzec – francuski.
– Ale i o wkładzie myśli niemieckiej nie należy zapominać.
– Chwała francuskiej kultury nie powinna być zapomniana przy żadnej okazji.
– Pamiętajmy, że na Wschodzie jest chaotycznie. I niebezpiecznie. Miasta zmieniają nazwy, a książki – przynależność. I trudno się w nim połapać, zresztą po co.
– A Polacy niby tacy teraz solidarni, a Ukraińców gnębili jak miło. Drzwi stowarzyszenia przed nimi zamykali.
I wszystko to przekazane na okładce książeczki o rozmiarach 158 na 95 mm! Jeśli nie jest to arcydzieło porównywalne z porcelanową fasadą pałacu Trianon – nazwijcie mnie paserem.
Z czym do Pekinu?
Wobec takiej perfekcji przekazu człowiek staje właściwie bezradny. Jedyna, bezradna myśl – prędzej marzenie – jaka się pojawia, to: czy kiedykolwiek podobny poziom osiągnąć może polska dyplomacja? Jak wyglądać powinien prezent ofiarowany przez głowę państwa polskiego podczas wizyty w, powiedzmy, Pekinie? Coś, co miałoby sporą (ale nie przesadną, nie chodzi o nuworyszowskie gesty) wartość artystyczną. W jakiś sposób dawałoby wyraz polskim koncepcjom politycznym. Było miłe dla gospodarza – miłe, ale z jakimś ukrytym ziarenkiem piasku, odrobinę wskazującym na polski prymat. No, i wsadzało szpilkę komuś trzeciemu, przypominało, że na tamtego, to nie warto za bardzo liczyć…
Dane już mamy. Polska idea? Wiadomo: Międzymorze,
Za Waszą i Naszą. Polskie przewagi kulturowe? No, trochę ich jest, nie aż tak wiele, ale trochę. Komu chciałoby się wkłuć szpileczkę – też z grubsza wiadomo.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Wyobraźmy więc sobie – ja przynajmniej sobie wyobraziłem – głowę państwa polskiego, która w perspektywie kilku lat musi udać się do Pekinu. Duże mocarstwo. Złożone relacje. I co, znów zawieziemy „Pana Tadeusza” po mandaryńsku?
Początkowo, nie ukrywam, działałem trochę po omacku i trafiałem jak kulą w płot. Można by szukać po antykwarniach pocztówki z Guangzhouwan, czyli francuskiej „specjalnej strefy ekonomicznej”, wymuszonej w pierwszej połowie XX wieku na Chinach przez Francję. Kartka musiałaby być w dodatku napisana przez polskiego turystę i ze zgrozą opisywać obyczaje francuskich kolonistów, rozbijających się rykszami, w duchu solidarności z uciśniętymi Chińczykami.
Zadanie – beznadziejne. Nie ma takich kartek. Nie było takich turystów. Wartość artystyczna – znikoma.
Pędzel Tamary
Porzuciłem myśl o ocalałej belce z przeprawy na Berezynie, gdzie polskie oddziały broniły resztek Wielkiej Armii (jakie to ma niby znaczenie dla Chin?). Kusił mnie przez chwilę unikalny atlas pędzla i pióra polskiego jezuity Michała Boyma, prezentujący florę Chin („Flora Sinensis”, 1658, a właściwie, by przytoczyć pełen tytuł – „Flora Sinensis, fructus floresque humillime porrigens, Serenissimo et Potentissimo Principi, ac Domino, Domino Leopoldo Ignatio, Hungariae Regi florentissimo, etc. Fructus Saeculo promittenti Augustissimos, emissa in publicum a R. P. Michaele Boym, Societatis Iesu Sacerdote et a Domo Professa eiusdem Societatis Viennae Maiestati Suae una cum felicissimi Anni apprecatione oblata. Anno salutis MDCLVI Viennae, Austriae”).
Biały kruk prawie. Piękne malunki. Niby pochwała Chin, ale odrobinę kłopotliwa, bo dynastia Ming, na rzecz której lobbował ojciec Boym, właśnie upadała. No i – w środku jest wiersz dedykacyjny dla sponsora wydania, cesarza Leopolda I, opiewający m.in. jego zwycięstwa nad armią króla Francji. Całość po łacinie, w języku bliskim Polakom.
Tak, „Florę chińską” warto postawić na półce rezerwowej. Ale mam coś lepszego.