Karygodny polski imperializm przeszkadzał nie tylko w budynkach rządowych. Brytyjskie związki zawodowe karmione bolszewicką propagandą spowodowały falę strajków dokerów, którzy nie chcieli ładować zakupionej przez Polskę broni. Przez miasta Anglii przeszła fala demonstracji pod hasłem: „Ręce precz od Rosji”.
Marszałek polny Jan Smuts, przedstawiciel Południowej Afryki w Gabinecie Imperialnym, uważał Polaków za kafirów (urodzonych niewolników, arab.) i apelował do premiera jeszcze podczas konferencji w Paryżu, by w ogóle nie tworzyć „zamku z piasku” – czyli Polski. Kraj ten zabierze ziemie zamieszkałe „przez Niemców i Rosjan”(sic!) i jego powstanie będzie niesprawiedliwością wobec tych wielkich narodów. Kompetencje ekscelencji w zakresie stosunków pomiędzy ludami Zulu i Soto oparte były zapewne na solidniejszych podstawach.
Philip Kerr, protektor Namiera, już w czasie wojny polsko-bolszewickiej utwierdzał premiera w przekonaniu, że bolszewicy chcą pokoju, a przeszkodą jest „polski imperializm”. Maurice Hankey, sekretarz gabinetu premiera, zapisał w pamiętniku: „Osobiście wątpię, by Polska była coś warta, jako że jej naród jest niestabilny”. Wspomniany już Philip Kerr, sekretarz osobisty premiera, uważał, że stosunkom Zachodu z bolszewikami przeszkadza „absurdalna polska ofensywa”. To byli użytkownicy biurek, przez które przechodziły dziesiątki notatek i memoriałów Namiera zanim trafiły na biurko najważniejsze.
Polska pozostawała dla Anglików nierozwiązywalną zagadką nawet, gdy podejmowali trud wizyty w tym kraju. Sir Maurice Hankey był w Rzeczypospolitej w składzie misji międzysojuszniczej pod koniec lipca 1920 roku. Już po sześciu dniach wyjechał, odnosząc wrażenie, że Piłsudski szykuje przewrót probolszewicki, aby zachować nadwątloną władzę, a tak w ogóle to jest
przyjacielem Lenina.
Norman Davies w książce „Orzeł biały i czerwona gwiazda” cytuje jego wrażenia: Piłsudski to „wyjątkowy mizerak, najwyraźniej w głębokiej depresji, krótko ostrzyżony na niemiecki fason, (...) ograniczony, podstępny i wyjątkowo próżny prezydent (...), któremu wydaje się, że jest Napoleonem”; Witos to „chłop na pokaz”; Daszyński – „proniemiecki, z rozbieganymi niebieskimi oczami”; Rosvadossski (Rozwadowski – szef sztabu) – „nieznośny”. Tyle zobaczył w Polsce sir Maurice.
„Bania w Paryżu”, przedtem i teraz
Francja inaczej patrzyła na wojnę polsko-bolszewicką i walkę o granice powstającego państwa. Granicząc z Niemcami, chciała mieć zaprzyjaźniony kraj, który by mógł szachować Niemcy od wschodu. Najlepiej, żeby to była Rosja, ale po przewrocie bolszewickim Francja musiała postawić na Polskę.
Około 3 000 oficerów i podoficerów szkoliło polskie wojsko w ramach francuskiej misji wojskowej. Pełne wyekwipowanie armii Hallera nie zakończyło dostaw sprzętu wojennego do Polski. Probolszewickie strajki w Czechosłowacji wstrzymały dostawy na kilka tygodni, ale to już nie wina Francji, tylko rządu czechosłowackiego, który nie kwapił się, aby zaradzić sytuacji.