Mój. Długo szukałem sposobu uhonorowania Mieczysława. Z początku myślałem o wystawieniu mu pomnika na Westerplatte, ale tak się złożyło, że w międzyczasie dostałem informację o odnalezieniu jego grobu w Beckenham pod Londynem. Wtedy pomyślałem, że trzeba Mieczysława pochować w Polsce.
Dlaczego w Gdańsku?
Czułem, że z powodu jego pracy w Gdańsku [po odzyskaniu przez Polskę niepodległości Mieczysław Jałowiecki został pierwszym przedstawicielem rządu polskiego w Wolnym Mieście Gdańsku – red.] w ogóle w Polsce o nim usłyszano. Otworzył Rzeczpospolitej drzwi do Gdańska. Bez tej misji byłby po prostu ziemianinem z Litwy. Myślę, że wyjeżdżał jednak z Polski z żalem, że nikt tej pracy nie docenił, dlatego chciałem go pochować w Gdańsku. Ma najwyższy możliwy pomnik na cmentarzu, z najpiękniejszego kamienia. Z tego samego materiału jest obelisk Gustawa III przed pałacem królewskim w Sztokholmie. Moim zdaniem to, co się niedawno dokonało w Gdańsku, to „rebirth” – odrodzenie Mieczysława.
I co teraz?
Pogrzeby są postrzegane jako koniec pewnej epoki, a w tym przypadku doprowadzenie do ponownego pochówku pradziadka to dopiero początek.
Jakie ma pan plany?
Wydawać kolejne książki. Jedna jest już gotowa – „Ludzie, których znałem”. To alfabet wszystkich osób, które Mieczysław znał i jego opinie o nich. Potem warto wydać cały ten inwentarz majątków sporządzony przez dziadka, bo to jest coś genialnego. Chciałbym też wydać albumy akwareli Mieczysława, no i wspomnienia ze studiów na politechnice w Rydze i członkostwa w korporacji Arkonia, do której należał też m.in. Władysław Anders. Ta książka również jest gotowa. Ludzie chcą też wiedzieć, co się z Mieczysławem działo w Anglii. Nie wiem, czy mam na to odpowiedź. Pradziadek wolał pisać o przeszłości. On miał tak bogate życie przed wojną, że emigracja w Anglii musiała być dla niego banalna. W każdym razie jego wspomnienia są jak oliwki i można z nich jeszcze wytłoczyć z pięć książek.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Domyślam się, że to nie koniec.
Zawsze marzyłem, żeby książki Jałowieckiego zostały włączone do listy lektur szkolnych. Wiem, to trudne, ale ludzie piszą o tym w komentarzach w mediach społecznościowych i dodają, że z tych wspomnień powinien też powstać film. I będzie. Film i serial. Teraz tak się robi. Trzy odcinki „Na skraju imperium”, trzy na „Wolne miasto” i trzy na „Requiem dla ziemiaństwa”.
To „mission impossible”. Nie takich historii nie udało się w Polsce sfilmować.
To będzie wielkie wyzwanie, ale mam nadzieję, że znajdę współpracowników, którzy będą tak samo czuli ten temat. Właściwie to już się dzieje. Kiedyś pukałem do drzwi wielu instytucji i nic, a teraz po prostu się otwierają. Nie chciałbym tylko kolejnej „hiszpanki”… Od dawna myślałem też o stworzeniu fundacji im. Mieczysława Jałowieckiego i myślę, że właśnie teraz trzeba kuć żelazo póki gorące. Jest czas na fundację wspierającą zdrowie psychiczne dzieci, a z drugiej strony finansującą nagrodę literacką imienia mojego dziadka. I jeszcze jedno marzenie: chciałbym, żeby pamięć o Mieczysławie zbliżała ludzi, żeby Litwin, Łotysz, Białorusin i Polak mogli stanąć w jednej sali i popatrzeć na akwarele pradziadka, zapomnieć o polityce i zobaczyć, jaki ten ich wspólny świat był kiedyś piękny.
Czyli historia pana rodziny jednak ma też bardziej optymistyczną stronę?
Pewnie, że ma. Przez większość życia byłem emigrantem tułającym się po morzu bez steru, dopiero, kiedy dobrze poznałem historię Mieczysława Jałowieckiego, naszego rodu, dowiedziałem się kim jestem, skąd pochodzę i dokąd zmierzam. Mieczysław dał mi tożsamość, której długo nie miałem. Teraz jestem Andrzejem Jałowieckim urodzonym w Gdańsku, w rodzinie, która pochodziła z Syłgudyszek na Litwie, która przed wojną znalazła się w Kamieniu
i mam z czego być dumny. Mieczysław dał mi też cel w życiu – popularyzowanie jego spuścizny jest najlepszą pracą, jaką sobie mogłem wymarzyć. Dzięki niemu mogę zostawić ślad, jakoś się w tę historię rodzinną wpisać. Bo jestem ostatni.
I to jest piękna rzecz. Mogę dziś umrzeć wiedząc, że przodkowie będą ze mnie dumni.
– rozmawiała Anna Gwozdowska
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy