Jednocześnie od kilku dekad w Stanach Zjednoczonych silny jest nurt tzw. christian movies, specyficznych produkcji realizowanych przez wiernych z kościołów protestanckich, do których w USA należy ponad 100 milionów ludzi. Filmy te dziś stanowią ważny segment amerykańskiego kina. Posiadają wierne grono widzów, fundusze, własne studia filmowe, festiwale i nagrody takie jak Movieguide Awards, nazwane chrześcijańskimi Oscarami. Jednak nie wychodzą poza wyznaniową niszę w Ameryce, nie przebijają się do hollywoodzkiego mainstreamu, głównie przez charakter przekazu, ale też tematykę poruszającą np. prawo do życia.
Dlatego serial
„The Chosen” jest przewrotem,
gdyż stworzony przez Amerykanów równie chętnie jest oglądany przez katolików w Europie. – Sądzę, że to sukces „Pasji” Mela Gibsona, filmu katolickiego, zmobilizował środowiska protestanckie do realizacji większej produkcji bazującej na Ewangelii – mówi Tygodnikowi TVP krytyk filmowy Łukasz Adamski, podkreślając, że „The Chosen” trzeba docenić nie tylko za poziom realizacji, ale przede wszystkim za stworzenie własnej społeczności i nowatorski w branży sposób finansowania produkcji. – Serial jest w pełni niezależny od wielkich studiów, co troszkę przypomina mi sytuację ze Stanów w latach lat 70. XX wieku, gdy Afroamerykanie także stworzyli swój własny gatunek „Blaxploitation” w pełni samofinansowany, bez oglądania się na zdominowany przez białych establishment. Dziś mamy sytuację podobną: chrześcijanie finansują sobie własny film o Jezusie, nie oglądając się na interesy wielkiego biznesu, polityczną czy laicką poprawność.
„The Chosen” zebrał już 40 milionów dolarów dotacji od widzów i jest dostępny w ponad 74 wersjach językowych (w tym z dubbingiem w 12 językach). Reżyser zadeklarował ostatnio, że chce, aby jego serial został obejrzany przez co najmniej miliard widzów i aby był dostępny w każdym języku świata.
Skąd wziął się fenomen serialu, który opowiada historię znaną nam dobrze już z pierwszych katechez? Co wyróżnia „The Chosen”? Wszak Ewangelie przenoszono na filmowy ekran od samych początków istnienia kina. Ponad 120 lat temu we francuskim studiu Pathe powstał niemy „La Vie et la passion de Jesus Christ”, początek serii mniej lub bardziej udanych adaptacji życia i dziejów Chrystusa, z których najbardziej docenione przez krytyków były z pewnością „Jezus z Nazaretu” – miniserial biblijny z 1977 roku w reżyserii Franca Zeffirellego oraz wcześniejsza „Ewangelia wg św. Mateusza" Pier Paola Passoliniego. Ten reżyser skandalista, komunista i homoseksualista, tak chciał wszystkich zaskoczyć, że stworzył obraz który… zachwycił krytyków z „L'Osservatore Romano".
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Później były oczywiście kontrowersyjne „Ostatnie kuszenie Chrystusa” Martina Scorsese, a także rockopera Andrew Lloyda Webbera „Jesus Christ Super Star”. Z czasów nam bliższych warte odnotowania są oczywiście najprostsza, najlepiej przyswajalna „Opowieść o Zbawicielu” Phillipe Saville’a (2003) będąca dokładnym odwzorowaniem Ewangelii Św. Jana, później wspomniana już nowatorska, ale szokująca realizmem cierpienia Chrystusa „Pasja” Mela Gibsona czy „Maria Magdalena” Gartha Davisa z ciekawą mroczną kreacją Joaquina Phoeniksa jako Jezusa.
W „The Chosen” nie ma mroku ani cierpienia (jak na razie). Ukończone dotychczas odcinki kończą się wygnaniem Jezusa z rodzinnego Nazaretu. Jest za to ludzkie przedstawienie postaci bohaterów, które czynią z produkcji po prostu dobry serial mogący zainteresować zwyczajnych widzów, także tych dalekich od chrześcijaństwa. Siłą produkcji Jenkinsa jest odwaga w kreacji pobocznych wątków, związanych z codziennym życiem późniejszych apostołów, choć twórcy w napisach zastrzegają, że wydarzenia i wypowiadane kwestie są w pełni zgodne z uznanymi przez Kościół czterema Ewangeliami.
„Autorzy Ewangelii nie pisali scenariuszy.
Oni pisali Ewangelie” – podkreślają.
Warto podkreślić, że Jezus nie jest w tym serialu głównym bohaterem, a po prostu jedną z kilku pierwszoplanowych postaci.