Pierwsza z tych książek to
„Bella, ciao” Piotra Siemiona (Filtry, 2022), druga –
„Plan Kiszczaka” Wojciecha Czabanowskiego (Novae Res, 2022). Jedną i drugą przyjdzie mi odrobinę streścić i zaspojlerować, co jest o tyle wybaczalne, że „Bella, ciao” ukazała się na wiosnę, więc wszyscy zdążyli już ją omówić, a przynajmniej przekartkować, a „Plan Kiszczaka”, jeszcze ciepły (grudzień) obfituje w zapowiedzi zwrotów akcji i jej streszczenia już na skrzydełkach i ostatniej stronie okładki.
„Bella, ciao” traktuje o kilku dniach wiosny po długiej, wyniszczającej i przesiedlającej miliony wojnie. Jesteśmy na Ziemiach Zachodnich, poniemieckich, mamy eszelon z bieżeńcami z głębi kraju, wojsko, które niby współdziała z Sowietami i jest im podporządkowane, choć skrycie ich nienawidzi, i grupę „wyklętych”, którzy nienawiści ukrywać nie muszą, muszą za to ukrywać się sami, jeśli chcą przebić się na Zachód.
Z tym, że Zachodu właściwie nie ma, są ziemie niczyje i sowieckie transporty wojskowe, bezlitosne w piciu, gwałceniu i kradzieży. To mógłby być rok 1945, to mogłaby być jakaś proza Konwickiego albo „Pieszo” Mrożka, „Pierwszy dzień wolności” albo „Prawo i pięść” – gdyby nie sugestia niedawnego uderzenia bomby jądrowej (której jednak Sowieci w '45 nie mieli) i inne tropy pokazujące, że to nie prosty
remake roku 1945, lecz raczej kolejna odsłona tej samej tragedii.
„Plan Kiszczaka” to cudowne szaleństwo, odwrócenie wszystkich świętości i znaków niczym w karnawałowym orszaku przebierańców, z osłem, który strzyże uszami spod biskupiej tiary, którą mu nasadzono: dość powiedzieć, że historia ta zaczyna się od wypowiedzenia przez Wojciecha Jaruzelskiego 13 grudnia 1981 r… – wojny Związkowi Sowieckiemu; a następnie nabiera rumieńców, w miarę jak miejsce akcji (i teatr walk) przenosi się na Wołyń i pod Kijów, a do zmagań dołączają niedobitki Wyklętych z lat wojny, Solidarność, CIA i UPA.
Gdzie jest „odwieczna polskość”?
Morderczy cocktail, niczym „biały niedźwiedź” (wytrawne wino musujące, do którego wlano kieliszek dobrze zmrożonego spirytusu) – a u Siemiona to samo, tylko lepiej przegryzione i mniej stężone, więc najpierw odejmuje nogi, potem przytomność. Ale jedna i druga powieść grają na naszej najbardziej obolałej pamięci historycznej, najżywszych identyfikacjach (my z Wyklętych, my z AK, my z Solidarności i konspiry) i – PRZEKRACZAJĄ JE.
W jednej i drugiej powieści (przepraszam, to już ostatnie spoilerowanie) niby-wyklęci i niby-żołnierze Polski Ludowej, milicjanci Kiszczaka i zagończycy z Podkarpacia – w sytuacji, gdy świat staje na głowie i przesuwają się bieguny magnetyczne – ostatecznie łączą siły, odrzucając swoje quasi-partyjne, a w każdym razie polityczne identyfikacje na rzecz sprawy polskiej starszej (i większej) niż jakakolwiek organizacja, choćby i bliska.
Jeśli to nie jest wyraz śmiertelnego znużenia zastygnięciem Polski w dwóch wrogich okopach, tęsknoty za tym, co Klub Jagielloński kilka lat temu nazwał „polskością inkluzywną”, polifoniczną, łączącą i spajającą – to nie wiem, jakiego jeszcze sygnału potrzebowaliby czytelnicy, by tę tęsknotę dostrzec.
– Wojciech Stanisławski
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy