Rybak z Krzyżem Walecznych
piątek,
20 stycznia 2023
W stanie wojennym przywódcy opozycji, którzy uniknęli aresztowań, ukrywali się czasem w mieszkaniach byłych akowców, korzystając z ich doświadczeń i wiedzy. Stanisław Wawrzyńczyk, w konspiracji i w Powstaniu Warszawskim podchorąży „Rybitwa” awansowany do stopnia podporucznika, ukrywał Bogdana Lisa z kierownictwa gdańskiej Solidarności.
Stanisław Wawrzyńczyk urodził się w Kiel w Niemczech w 1918 roku. Po odzyskaniu przez Rzeczpospolitą niepodległości, rodzina przeniosła się wraz z nim i rodzeństwem nad polskie wybrzeże, do Gdyni. We wrześniu 1939 roku musiał stamtąd uciekać przed Niemcami. Przedostał się do Łodzi, a gdy ją włączono do III Rzeszy, przekroczył granicę Generalnej Guberni i III Rzeszy i szczęśliwie dotarł do Warszawy. Ukończył szkołę podchorążych w stopniu plutonowego i od 15 kwietnia 1943 roku objął stanowisko zastępcy dowódcy 41 kompanii Wojskowej Służby Ochrony Powstania (WSOP).
W godzinie W
Wspominał w rozmowie ze mną w styczniu 1983 roku:
31 lipca po południu zajęliśmy lokal na pierwszym piętrze w domu przy ulicy Próżnej 14, przy rogu Próżnej i placu Grzybowskiego. Były to biura urzędu miejskiego, który wydawał mieszkańcom Warszawy kartki żywnościowe. Oprócz dowódcy kompanii porucznika „Romańskiego” Romana Wyczółkowskiego, mnie i starszego sierżanta „Kolejarza” (N.N.) było z nami około trzydziestu strzelców, z których najmłodszy liczył 12 lat, trzy sanitariuszki i pięć łączniczek.
Rano 1 sierpnia dostałem przepustkę od porucznika „Romańskiego” i pojechałem do kuzynów na Mokotów. Wróciłem około 13.30. Kilka minut później „Romański” otrzymał wiadomość, że ma udać się do dowództwa [wyszedł około godz. 15 z towarzyszącym mu kapralem Bolesławem Kordeckim „Jastrzębskim”, uzbrojonym w pistolet z dwoma magazynkami i dwoma granatami do kwatery płk. „Montera” Antoniego Chruściela przy ul. Jasnej 22]. Przed wyjściem zdążył jeszcze wysłać do rotmistrza „Leliwy” [Henryka] Roycewicza, dowódcy IX Zgrupowania, łączniczkę „Annę” [Barbarę Pawłowską-Teige], którą rotmistrz zatrzymał przy sobie w dowództwie. Przejąłem dowództwo kompanii, „Romański” wrócił dopiero następnego dnia.
Siedzieliśmy na pierwszym piętrze przy Próżnej 14. Kobiety i chłopaków wysłałem do piwnicy, zostało przy mnie dwóch podoficerów i dwóch młodych mężczyzn oraz trzy łączniczki. Całe uzbrojenie stanowił mój pistolet vis z zapasowym magazynkiem, dwa granaty konspiracyjnej produkcji „filipinki”, angielski granat zrzutowy, siekiery i kilofy. Zająłem stanowisko w wąskim pokoiku od strony ulicy Próżnej z balkonem o balustradzie z betonowych słupków.
Około godziny 16.15 sprzed kościoła Wszystkich Świętych przy placu Grzybowskim wybiegł uzbrojony oddział z zamiarem zaatakowania budynku przy Próżnej 1, gdzie mieścił się posterunek gestapo [żandarmerii]. Biegną, strzelają. Gestapowcy wyrzucili z budynku kasę pancerną, ustawili na niej rkm, którym zaczęli kosić atakujących. Padło trzech zabitych, kilku jest rannych, chcą się chować w bramach i nie mogą, bo przedtem kazałem dozorcom pozamykać i zabarykadować wszystkie bramy. Dozorcy otworzyli bramy, wciągnęli rannych. Reszta wycofała się w ulicę Bagno.
Około 16.30 od ulicy Zielnej podjechał pod posterunek gestapo samochód ciężarowy, z którego rozładowano broń i amunicję. Dwadzieścia minut później dwóch żołnierzy niemieckich z rkm-em na dachu szoferki dało sygnał szoferowi. Samochód ruszył i zatrzymał się u wylotu Próżnej na plac Grzybowski pod balkonem, na którym miałem stanowisko. Przez chwilę się zawahałem. Czy mogłem narażać życie kilkudziesięciu bezbronnych osób, których Niemcy prawdopodobnie rozstrzelaliby?
Decyduję się i rzucam z balkonu zrzutowy granat obronny produkcji angielskiej, kilka metrów niżej, na skrzynię ciężarówki. Obaj Niemcy giną, szoferowi udaje się uciec. Schodzę do bramy i ostrożnie wystawiam hełm na kiju. Biją po nim seriami. Wystawiam drugi raz. To samo. Bezradnie patrzę na lśniącą lufę rkm-u. Nagle staje koło mnie 12-letni „Kajtek” [Kazimierz Idzikowski] i prosi: – Ja pójdę, panie podchorąży.
Krzyczę: – Uciekaj mi stąd łobuzie! – i bezwiednie wystawiam hełm na zewnątrz. Niemcy walą w niego całą serię. Tę chwilę wykorzystał chłopak i widzę, że jest już pod samochodem. Niemcy łupią po drewnianej skrzyni samochodu aż drzazgi lecą. A on przeszedł na maskę, z niej na szoferkę, wskoczył na skrzynię i zrzucił najpierw rkm, zapasową lufę do niego, a później trzy skrzynki z amunicją. Zeskoczył ze skrzyni i przy wściekłym ostrzale, niedraśnięty dociągnął broń i amunicję do bramy.
I prosi: – Skoczę jeszcze po karabin, panie podchorąży. Odpowiedziałem: – Jak ci się udaje, to idź.
Ściągnął karabin i taśmę z amunicją. Odbieram broń, a jemu łzy lecą: – Przecież to ja zdobyłem, to moje.
Już na niego nie krzyczałem. Powiedziałem, że jak będzie więcej broni, to na pewno dostaniesz. Najpierw dostał awans na kaprala, później Krzyż Walecznych i wymarzony karabin.
Likwidacja „gołębiarza”
W połowie sierpnia – opowiadał Stanisław Wawrzyńczyk – zatrzymałem na Próżnej, przy barykadzie może 70-letnią babinę, z chustą na głowie i koszem w ręku. Poprzednio już kilka razy przechodziła tłumacząc zawsze, że idzie po ziemniaki do piwnic domów przy Próżnej. Warta ją zawsze przepuszczała i tym razem to zrobiła. Kiedy baba przeszła, przypomniałem sobie, że przeglądałem wszystkie piwnice i ani śladu ziemniaków w nich nie znalazłem. Poszedłem cicho za nią, a ona zamiast do piwnicy, wchodzi na strych domu przy Próżnej 10. Podkradłem się i widzę, że otwiera małe drzwiczki w zamurowanej ścianie do komina i wkłada przez nie jedzenie i amunicję. Wycofałem się i zawołałem chłopców. Złapali babinę, ale nic nie chciała powiedzieć. Sprali ją pasami, potem wypuścili.
Byłem pewien, że w zamurowanym schowku siedzi gołębiarz [tak nazywano dywersantów w zdobytych dzielnicach, strzelających do powstańców i cywilów]. Tylko jak się do niego dobrać. Otworzyłem drzwiczki przy kominie i wrzuciłem granat. Krzyczę do chłopców, by obstawili dachy i sam wskakuję na dach przy Próżnej12. Nagle seria przeszła mi nad głową, ledwo uskoczyłem za komin. A on miał zamaskowane wejście na dach, przykryte papą. Siedział za kominem ze szmajserem [pistoletem maszynowym] i karabinem.
Ukradł samochód mercedes szefa Gestapo Warszawy, który potem wymieniono na dwóch więźniów Pawiaka.
zobacz więcej
Rozkazem dowódcy Powstania nr 31 z 18 września 1944 roku Stanisław Wawrzyńczyk odznaczony został Krzyżem Walecznych.
Losy kompanijnego archiwum
Wspominał: Wieczorem przed wyjściem do niewoli z porucznikiem „Romańskim” i „dziadkiem”, dozorcą domu przy Próżnej 14, zakopaliśmy archiwum 9 kompanii pod murem ulicy Zielnej. Dokumenty, meldunki, rozkazy zapakowane zostały w futerał po maszynie do pisania. Jak wróciłem do kraju w 1947 roku, pierwsze kroki skierowałem na Próżną. Dozorca żył. Powiedział, że „Romański” był już w 1945 roku i wykopał archiwum. Łączniczka Kazimiera Filarska „Grzymała” przekazała mi potem, że „Romański” nie wytrzymał napięcia nerwowego i oddał archiwum do Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego.
Potwierdzam. Zbierając w stanie wojennym dokumentację do mojej pierwszej książki „Królewska 16” (PAX, 1984), odnalazłem w Archiwum KC PZPR mieszczącym się w podziemiach Sejmu meldunki i rozkazy 9 kompanii. Jak tam trafiły? Ze zlikwidowanego w 1956 roku archiwum Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, podzielonego na trzy części. Dwie pozostałe części zasobu przekazane zostały do Centralnego Archiwum Wojskowego w Rembertowie i archiwum MSW. Obecnie zbiory dawnego archiwum KC PZPR znajdują się w Archiwum Akt Nowych.
Nie odnalazły się dotychczas negatywy zdjęć robionych w czasie powstania przez Stanisława Wawrzyńczyka. Jak opowiadał: Przed wyjściem do niewoli zakopałem, pod piekarnikiem w palenisku kuchni restauracji w kamienicy Królewska 16, szesnaście niewywołanych filmów. Umieściłem je w blaszanych pudełkach, obwiązałem workiem i oblepiłem smołą. Aparat fotograficzny Kodak, którym robiłem zdjęcia, przekazałem ostatniego dnia powstania cywilowi, prawnikowi, przy Próżnej 14. Po powrocie do kraju nie odnalazłem już negatywów.
W stanie wojennym
Stanisław Wawrzyńczyk i jego żona Maria byli zadeklarowanymi antykomunistami i w PRL-u żyli skromnie. Stanisław pływał na kutrze rybackim, Maria zajmowała się domem i dziećmi. Po powstaniu Solidarności znaleźli się w jej strukturach. Stan wojenny zastał ich w domu.
W zupełnie innej sytuacji znalazł się Bogdan Lis, współorganizator i działacz gdańskiej Solidarności. Tak relacjonował swoje pierwsze godziny stanu wojennego w Gdańsku:
Szedłem ulicą Jana z Kolna, później Robotniczą i wtedy nagle wyprzedziły mnie dwa ciężarowe wozy wypełnione zomowcami. Miałem pod pachą teczkę z napisem „Komisja Krajowa NSZZ «Solidarność»”, a oni zakręcili i zatrzymali się jakieś sto metrów od mnie. Nie wiedziałem, czy pryskać, czy nie, ale w końcu poszedłem prosto i nikt mnie nie zatrzymał. Doszedłem do domu i w zasadzie położyłem się spać. Po pół godzinie przyjechali dwaj koledzy […] i mówią, że należy wiać z domu, bo coś niedobrego się dzieje – hotele obstawione, Zarząd Regionu też.
Od tego momentu Bogdan Lis stał się jednym z najbardziej poszukiwanych działaczy Solidarności.