Historia

Barman z Virtuti Militari

Na cmentarzu w Dallas w stanie Teksas spoczywa barman miejscowej restauracji, którego najstarsi mieszkańcy pamiętają jako znawcę trunków i świetnie przyrządzanych koktajli. Zawsze miał w zasięgu ręki pistolet Magnum, co miejscowych nie dziwiło. Do dzisiaj nie wiedzą, że ta broń była jego największym przyjacielem w tułaczce po świecie.

W tym roku mija 50 lat od śmierci owego barmana. O jego grobie na amerykańskim cmentarzu już prawie nikt nie pamięta. Nie pozostawił bliskich, był bezdzietnym kawalerem, zmarł na zapalenie płuc. Jego nazwisko – Szczeniowski – dla Amerykanów było nie do wymówienia. W pamięci nielicznych pozostał jako jeden z najodważniejszych uczestników konspiracji w okupowanej Polsce podczas II wojny światowej i walecznego żołnierza Powstania Warszawskiego. Podchorąży, awansowanym w czasie powstania do stopnia podporucznika. Odznaczony najwyższym polskim orderem wojskowym: krzyżem Virtuti Militari.

Pierwszy raz usłyszałem o Ignacym Szczeniowskim w stanie wojennym, zbierając dokumentację do mojej debiutanckiej książki „Królewska 16” (wyd. PAX 1983). 20-tysięczny nakład rozszedł się szybko i wydawca był bliski podpisania umowy na drugie wydanie. Odstąpił, gdy w Radiu Wolna Europa wyemitowano półgodzinną pozytywną recenzję „Królewskiej 16”. To jednak sprawiło, że o książce dowiedziały się polskie środowiska emigracyjne w Wielkiej Brytanii, USA i Francji. I stamtąd zaczęła przychodzić do mnie korespondencja dotycząca podchorążego-podporucznika „Paprzycy”, gdyż pod takim pseudonimem znany był w konspiracji i powstaniu. Ale zanim dowiedziałem się o nim więcej, musiały mi wystarczyć relacje uczestników reduty Królewskiej 16, mieszkających w Polsce.

Powstanie. Odebrał zrzut 16 stenów na oczach Niemców

Był ostatnim dowódcą, do kapitulacji, jedynej powstańczej reduty wysuniętej w Ogród Saski. Wszyscy moi rozmówcy, jego żołnierze-powstańcy, łączniczki, sanitariuszki wypowiadali się o nim z podziwem. W powstaniu patrzyli na niego z zachwytem, jak w obraz. Dla „Miki” Marii Draheimówny-Manczarskiej z obsady reduty, „Paprzyca” pozostał wzorem wspaniałego dowódcy i najpiękniejszym wspomnieniem z Powstania Warszawskiego. Mówiła po latach: – Kochaliśmy go wszyscy.

Czym mógł im zaimponować ten niewiele starszy od nich, schorowany (malaria?), podpierający się laską, niewymawiający słowa „r” wychudzony szatyn o wzroście nieco ponad 180 cm? Który w największym ogniu walk nie schylał się, tłumacząc potem swoim chłopcom, że skulony stanowiłby lepszy cel dla wroga?

Czy tylko odwagą, spokojem, szybkością i trafnością podejmowanych decyzji, znajomością języka angielskiego i francuskiego? A może też celnym okiem i niezawodną ręką? Wiele lat później jego podkomendni z powstańczej reduty Jan Bałazy „Czarny” i Franciszek Jelonek „Żandarm” wspominali: – Jak z kilkunastu metrów strzelił do położonej na barykadzie butelki i kula przeszła przez otwór w szyjce, wybijając dno, to oddech nam zaparło.
Powstańcy warszawscy na ulicy Królewskiej, po drugiej stronie Ogrodu Saskiego. Fot. Eugeniusz Haneman – z Jerzy Piorkowski (1957) „Miasto Nieujarzmione”, Warsaw: Iskry, pp. 134 no ISBN, Public Domain, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=4347749
Ten sam strzelec „Żandarm” Jelonek opowiedział mi, jak został ranny 4 września, gdy siedział z rkm-em na trzecim piętrze kamienicy, ostrzeliwując ulicę Graniczną. Ściągnął na siebie ogień artyleryjski. Pocisk rozbił ścianę, a odłamek trafił „Żandarma” pod lewą pierś. Nie stracił przytomności. Zapamiętał, że pierwszy zjawił się przy nim „Kot” Tadeusz Szustkiewicz, a chwilę później „Paprzyca”. Wziął go na ręce i zniósł po schodach mówiąc głośno: – Mój Boże, wszystkich chłopaków mi zabiją.

„Żandarm” wyszeptał z trudem: – Panie poruczniku, czy ja umrę?

– Cicho bądź, nie umrzesz – odpowiedział „Paprzyca” i zaniósł rannego do Izby Chorych przy ul. Próżnej 14.

18 września jeden z zasobników zrzuconych przez amerykańskie samoloty wylądował w Ogrodzie Saskim między stanowiskami polskimi i niemieckimi. Leżał zwrócony w kierunku polskiej placówki przy Królewskiej 16. Obie walczące strony pilnowały go pieczołowicie, reagując strzałami na każdą próbę dotarcia do niego. Mjr „Krzyś” Emil Kumor, oficer inspekcyjny Komendy Okręgu AK Śródmieście Północ, który wieczorem przyszedł do reduty na Królewskiej 16, wspominał po latach:

„Paprzyca” zebrał wszystkich wolnych od służby żołnierzy i zapytał: – Kto ze mną idzie na ochotnika? Potrzebuję do tej akcji tylko czterech ludzi. Reszta pozostanie na stanowiskach i w razie potrzeby otworzy do Niemców ogień ponad naszymi głowami i nie dopuści do ich kontrataku”.

Zgłosili się wszyscy, „Paprzyca” zarządził więc losowanie. Wybrał dwóch. Wyruszyli o północy. Nogi owinięte mieli szmatami, a jedyną ich bronią był nóż, który zabrał ze sobą „Paprzyca” do przecięcia sznurów łączących zasobnik z czaszą spadochronu. Bezszelestnie doczołgali się do zasobnika. „Paprzyca”, nie poruszając zasobnika, przeciął sznury. Niemcy nie zareagowali. Może drzemali w tym czasie. Powstańcy odczołgali się, ciągnąc za sobą zasobnik. Było w nim 16 pistoletów maszynowych sten i zapasowe magazynki z amunicją.

Meldunek „Paprzycy” o zasobniku dotarł do dowódcy powstania, gen. „Montera” Antoniego Chruściela. Major „Krzyś” Kumor zasugerował generałowi, by zasobnik pozostawił dowódcy reduty w nagrodę za bohaterski czyn. Generał wyraził zgodę. Emil Kumor wspominał:

Wiedziałem dobrze, że na tym odcinku placówka ta jest najlepiej wyposażona dosłownie we wszystko: w broń, amunicję, w lekarstwa oraz w żywność. Niezależnie od tego zrobiłem tak ze względów wychowawczych. Czułem do tych chłopców specjalny sentyment. Ile razy w czasie inspekcji zapytałem dowódcę lub jego żołnierzy, czy mają jakieś braki, względnie czegoś potrzebują, zawsze otrzymałem jedną i tę samą odpowiedź – za wszystko dziękujemy, jesteśmy samowystarczalni i jakoś dajemy sobie radę.

Powstanie w rzece alkoholu. Dodawał odwagi, ale i ratował życie

6 sierpnia płk Antoni Chruściel „Monter” wydał rozkaz o zwalczaniu pijaństwa. Napisał w nim: „Stwierdzam, że oddziały używają alkoholu (...) Oddział podniecony alkoholem i chwilowo brawurowy, jest po paru godzinach nie do użycia”.

zobacz więcej
A żebym nie miał jakichkolwiek zastrzeżeń wobec tych zapewnień, częstowali mnie sardynkami, serem szwajcarskim i innymi frykasami, a moją łączniczkę czekoladą. (…) Naprawdę z wielką przyjemnością przychodziłem tutaj na inspekcję. Twarze oficerów i żołnierzy były zawsze uśmiechnięte, a w każdej chwili byli gotowi nawet do najbardziej ryzykownej akcji. Dowódca odcinka, kapitan „Rum” Bilski [dowodził batalionem szturmowym w północnym Śródmieściu], któremu placówka ta podlegała, na moje zapytanie, dlaczego do tej pory nie podał dowódcy placówki, podchorążego „Paprzycy” do awansu na podporucznika za jego wartości dowódcze i bohaterstwo, odpowiedział mi: – Nie kwestionuję jego wyczynów i bohaterstwa, ale mam jedno zasadnicze zastrzeżenie, że po każdej udanej akcji zamyka się w swojej kwaterze i wypija dużo wódki.

Po wysłuchaniu tego meldunku kazałem zaraz sporządzić wniosek o awansowanie „Paprzycy” i przysłać go do mnie przez łącznika. Po otrzymaniu tego wniosku poparłem go i wysłałem do rąk własnych generała „Montera”. Tego dnia jeszcze ukazała się w rozkazie dziennym wzmianka o awansie podchorążego „Paprzycy”. Wychodziłem z założenia, że jeśli oficer, przełożony, a nawet dowódca po udanej akcji dla odprężenia nerwów musi wypić obojętnie jaką ilość alkoholu, to w żadnym wypadku nie jest to przestępstwem, za które można byłoby go karać. Poza tym „Paprzyca” nie upijał się, awantur nie robił, a co najważniejsze, nikogo do tej jednoosobowej libacji nie namawiał. Z przyjemnością obserwowałem, jakim zaufaniem darzyli go jego podwładni. On zaś za ich serca płacił im sercem.


Po upadku powstania. Wyjawił swe prawdziwe nazwisko

1 października, w czasie zawieszenia działań, gdy przerwano wymianę ognia podporucznik „Paprzyca” zarządził na dziedzińcu reduty zbiórkę załogi w dwuszeregu z pełnym uzbrojeniem. Podchorąży „Lotnik” Tadeusz Sztekiel zapamiętał, że stanęło ich razem dwudziestu czterech, prawie wszyscy ranni lub kontuzjowani. Od strony wieży ciśnień w Ogrodzie Saskim zbliżyła się do nich grupa niemieckich oficerów. Najstarszy rangą, pułkownik, zapytał z niedowierzaniem: – To wszyscy? Niemożliwe, żeby kilkunastu chłopców broniło się przed dwoma pułkami.

„Paprzyca” milczał, jego zastępca, podchorąży „Rybitwa” Stanisław Wawrzyńczyk głośno przetłumaczył słowa Niemca. Po latach wspominał:

Obejrzeli naszą broń i zapytali, gdzie ukryliśmy resztę. A my w żadnym dniu powstania nie byliśmy lepiej uzbrojeni: w angielski zrzutowy piat z amunicją, rosyjską rusznicę przeciwpancerną, lekki lotniczy karabin maszynowy, pistolety maszynowe – steny, thompsony, polskie błyskawice, niemieckie schmeissey oraz rosyjskie pepesze, karabiny, pistolety, granaty butelki zapalające, a w odwodzie miotacz płomieni. I zapasy amunicji na kilkanaście dni.

Byli najlepiej uzbrojonym oddziałem, nawet nie w sile pełnego plutonu, w Śródmieściu.
Kpr „Janko” Pilarski - Szczeniowski w stalagu. Fot. ©Maciej Kledzik
Kilka dni później, przed wyjściem do niewoli, „Paprzyca” ujawnił też wtedy „Mice” Marii Draheimównie (po wojnie zamężnej Manczarskiej) swoje prawdziwe nazwisko i powiedział jej, żeby gdy będzie po wojnie w Zakopanem, odwiedziła jego matkę w willi „Marilor”. Ale poprosił majora „Krzysia” Kumora o wystawienie mu legitymacji AK na kaprala o pseudonimie „Janko”. Wyszedł do niewoli ze swoimi żołnierzami z reduty Królewska 16 pod przybranym nazwiskiem Kazimierz Pilarski, którego używał w czasie okupacji (było jednym z kilku nazwisk przybranych w owym czasie). Przebywał wraz z nimi w obozie jenieckim dla szeregowców i podoficerów w Stalagu VII B w Memmingen. Stamtąd pochodzi załączone zdjęcie podporucznika „Paprzycy” w otoczeniu jeńców-powstańców.

Poszukiwania w kraju. Urok pajęczycy i straceni towarzysze

Zupełnie przypadkowo, podczas jednego ze spotkań z moimi bohaterami z Królewskiej 16, dowiedziałem się od Kazimierza Łumińskiego „Kocia”, że w sierpniu 1945 roku spotkał we Frankfurcie nad Menem porucznika Szczeniowskiego „Paprzycę”. Plutonowy „Kocio”, wyzwolony kilka miesięcy wcześniej z obozu jenieckiego przez Amerykanów, podobnie jak wielu jego kolegów nie podjął jeszcze decyzji o powrocie do Polski. Szczeniowski zupełnie nie pamiętał go z powstania. „Kocio” przypomniał mu, że w połowie września przyszedł z kolegą Adamem Drzewoskim „Benonem” do reduty Królewska 16 po radiostacje, baterie i akumulatory, które pozostawili ewakuując się około 10 sierpnia 1944 roku z kamienicy przy Królewskiej 16. Obaj byli z plutonu cichociemnego „Agatona” Stanisława Jankowskiego. Opuszczając redutę ze sprzętem, przekazali dowódcy „Paprzycy” radio z akumulatorami, z którego codziennie korzystał aż do kapitulacji.

I to „Paprzyca” doskonale pamiętał. Zaproponował plutonowemu Łumińskiemu służbę u siebie. Był oficerem łącznikowym przy US Army. Kwaterował w stolicy Wielkiego Księstwa Luksemburg. Kazimierz Łumiński wspominał:

Początkowo było nas trzech, kierowca Rysiek Szczepański, Jerzy Baranowski, który po powrocie do Polski został moim szwagrem i ja. Jeździliśmy do Brukseli, gdzie Ignacy Szczeniowski składał wizyty Czartoryskim i innym polskim książętom i hrabiom, których nazwisk już nie pamiętam. Znał ich bardzo dobrze. Mówił płynnie po francusku, angielsku i niemiecku. Opowiadał nam, że jako dziecko najpierw nauczył się francuskiego, a potem dopiero polskiego. Był bardzo towarzyski, miły, ale kobiety dla niego nie istniały. My podrywaliśmy dziewczyny, on nigdy.

Kiedyś, już po powrocie do Polski, usłyszałem na jakimś spotkaniu kombatantów, że nie zbliżając się do kobiet, zapewne miał skłonności homoseksualne. Zaprzeczam. Spaliśmy w jednym pokoju. Nigdy do nas nie zbliżył się, nie zrobił żadnego niestosownego gestu. Kiedyś wspomniał o jednej kobiecie swojego życia, ale nie wymienił jej imienia ani nazwiska.

Polskie superagentki – śmierć przychodzi od „swoich”

To Muszkieterowie pierwsi przesłali na Zachód meldunki o zbrodniach niemieckich na Polakach i Żydach, zdobywali fotografie tajnych doków dla U- Botów i plany operacji Barbarossa (ataku na ZSRR). Niestety, wprawiali dowództwo ZWZ w irytację.

zobacz więcej
Kim była ta kobieta? Na podstawie relacji przekazanej mi przez mieszkającego w Warszawie Henryka Scipio del Campio, krewnego Ignacego Szczeniowskiego, w lutym 1940 roku spotkał się z Krystyną Skarbek-Giżycką. W tym czasie była agentką brytyjskiego Special Operations Executive (SOE), pokonującą szlaki kurierskie na trasie Budapeszt – Warszawa przez Tatry. Nie mam na to dowodów ani relacji, ale z dużym prawdopodobieństwem można przyjąć, że pokonawszy szlaki tatrzańskie, zatrzymała się w Zakopanem w willi „Marilor” u Eleonory Marii Szczeniowskiej, matki Ignacego. Niemcy po wkroczeniu do Zakopanego zajęli „Marilor”, pozostawiając właścicielce kilka pokojów. W jednym z nich mogła gościć agentkę Krystynę, która przyjechała do Warszawy z Zakopanego 17 lutego 1940 roku.

W tym i innych miastach Generalnej Guberni wisiały rozlepiane przez władze okupacyjne listy gończe z jej zdjęciem i wysoką nagrodą pieniężną za wskazanie miejsca pobytu agentki brytyjskiego wywiadu. Ile czasu Ignacy, zwany w rodzinie i przez przyjaciół Inkiem, spędził towarzysząc Krystynie? Mógł jej pomagać przy zbieraniu materiałów zleconych przez brytyjski wywiad.

Czy znali się już wcześniej? Zapewne tak. Krystyna Skarbek-Giżycka doskonale jeździła na nartach, przed wojną wygrała konkurs na Miss Nart w Zakopanem. Czy wówczas poznała Inka Szczeniowskiego? Czy już wówczas, tak jak inni mężczyźni, uległ jej urokowi? Nie była pięknością, nie podkreślała urody kosmetykami, ale miała w sobie coś, co jak magnes przyciągało do niej mężczyzn. I różniła się od innych kobiet tym, że to ona zawsze dokonywała wyboru partnera.

Maria Nurowska, autorka książki o Krystynie Skarbek, pisze o jej wypielęgnowanym, złocistym odcieniu skóry, pięknych, staranne ułożonych włosach, zgrabnej figurze pełnej wdzięku, inteligencji i niezwykłej odwadze. Tak ją opisała: „Nie była wampem, który świadomie niszczy mężczyzn; ona ich uwodziła, przywabiała w jakiś sobie tylko wiadomy sposób. Tak, jakby wysnuwała wokół siebie tysiące niewidzialnych niteczek, a oni się łapali w tę erotyczną pajęczynę… Uśmiech, spojrzenie z ukosa, czuły gest” (M. Nurowska, Miłośnica, Warszawa 1998, s. 111).

W taką erotyczną pajęczynę dał się złapać Ignacy Szczeniowski? Maria Nurowska w książce „Miłośnicy” nie wspomina o nim ani jednym zdaniem. Nie wiedziała o jego istnieniu. A on, czy szukał Krystyny na obczyźnie? Nie znalazłem na to dowodów. Zapewne w 1952 roku dowiedział się o zasztyletowaniu Krystyny Skarbek w Londynie przez jej adoratora, irlandzkiego stewarda Dennisa Muldowney’a. Głośno było o tym w mediach angielskojęzycznych.
Willa „Marilor” przy ul. Sienkiewicza w Zakopanem w międzywojniu (1918 – 1939). Fot. NAC/Koncern Ilustrowany Kurier Codzienny, sygn. 1-U-8050
W maju 1946 roku Kazimierz Łumiński z Jerzym Baranowskim zdecydowali o powrocie do Polski. Kazimierz Łumiński wspominał:

Przed wyjazdem sprzedałem samochód i podzieliliśmy się pieniędzmi. Po równo, między trzech. Ja byłem kasjerem. Porucznik Szczeniowski nie chciał pieniędzy, nie przywiązywał do nich żadnej wagi. Został w Belgii, a my wróciliśmy do Polski jako repatrianci. Na granicy przyznałem się do stopnia szeregowca, chociaż byłem wtedy plutonowym.

Pojechałem do Zakopanego. Willę „Marilor” Eleonory Szczeniowskiej znali wszyscy miejscowi. Przyjęła mnie szczupła, wysportowana, siwa pani. Zapytała, czy syn polecił jej coś przekazać. – Nie, nic – odpowiedziałem – prosił tylko, żebym panią odwiedził.


Ignacy Szczeniowski szukał na emigracji swoich towarzyszy z powstańczej reduty w Ogrodzie Saskim. W emigracyjnym, londyńskim piśmie „Orzeł Biały” dał krótkie ogłoszenie w 1946 roku: „Porucznik Paprzyca poszukuje swoich chłopców z Królewskiej 16”. Nikt się nie odezwał. Przypadkowo spotkał w Nordheim najmłodszego z obrońców reduty, 15-letniego „Kicię”. Miałem dużo szczęścia, że zupełnie przypadkowo trafiłem na „Kicię” w trakcie pisania „Królewskiej 16”. Przez ponad trzydzieści lat po wojnie nie ujawnił się jako powstaniec, nie zapisał do Związku Bojowników o Wolność i Demokrację (ZBOWiD-u), nie nawiązał kontaktów z kolegami-powstańcami. W kwaterze poległych powstańczego batalionu „Kiliński” na Wojskowych Powązkach wyryto mu przy pseudonimie N.N. A on żył.

Zaprosił mnie do siebie i pokazał list od swego dowódcy, porucznika „Paprzycy”, datowany 16 września 1946 roku. Ignacy Szczeniowski pisał:

Drogi mój Geniusiu!

Bardzo mnie ucieszył Twój list, który teraz dopiero otrzymałem, bo byłem w podróży. Zacznijmy od najważniejszych rzeczy. Grunt, żebyś się uczył.
[W tym miejscu podał londyński adres majora Kazimierza Bilskiego „Ruma”, dowódcy powstańczego batalionu szturmowego „Rum”, w składzie którego walczyła załoga reduty Królewska 16. Zasugerował, że major mógłby mu pomóc w Londynie]. Gdyby możliwości nauki były tam żadne, mógłbym jedynie przenieść Cię do Belgii. Wtedy on znów może Ci pomóc w wyjeździe do mnie. Ale najgorzej, że pewnie nie mówisz po francusku.

Ja dopiero zaczynam urządzać się cywilnie
[przestał być oficerem łącznikowym US Army]. Spodziewam się, że dopiero za jakieś dwa miesiące będę ustalony. Wtedy służę Ci wszelką pomocą. Teraz forsy do Anglii stąd wysyłać nie wolno, ale mam na parę dni jechać do Frankfurtu i pewnie znajdę jakąś okazję. Pisuj jednak często i wyczerpująco na mój adres luksemburski. Muszę wiedzieć, co masz zamiar studiować, żeby coś postanowić. Nie trać kontaktu. Na dancingi ciągle nie lataj, na to masz jeszcze dużo czasu.

Atmosfera nagonki, oskarżeń i dyskryminacji oficerskiej oraz towarzyskiej. Co się stało z generałami Powstania Warszawskiego?

W niewoli generałowie „Bór” i „Monter” przestali się do siebie odzywać.

zobacz więcej
Od Twojej Mamy miałem dopiero jeden list, chociaż napisałem już parę. Od Janka [starszego brata Eugeniusza, w powstaniu o pseudonimie „Czarny”] dotychczas nie, nawet trochę się niepokoję. Wtedy w Nordheim myślałem, że mnie szlag trafi, jak mi zwiałeś sprzed nosa. Miałem tu ładne stanowisko i mógłbyś ze mną jeździć wszędzie i spokojnie rozważylibyśmy Twe dalsze losy. Trudno. Nic straconego, tylko z właściwym sobie rozsądkiem rozważ swoje zamiary i nie zostawiaj mnie bez wiadomości.

Bardzo jestem z Ciebie dumny, że dałeś sobie radę w niewoli i później.

Geniusiu, Kochany, nie zrażaj się naszą obecnie podłą sytuacją polityczną, brakiem dla Was serca i uznania. Nie walczyłeś przecież po to, by imponować gawiedzi. Uważam stanowczo, że powinieneś wytrwać po tej stronie, i tylko na to uważać, żeby się przyzwoicie wykształcić. Nie obawiaj się niczego. Jakoś sobie damy radę. Ściskam Cię serdecznie.

Inek S.


Przekazując mi ten list Eugeniusz „Kicia” opowiedział, co wydarzyło się po 17 września 1944 roku. Tego dnia wymknął się z reduty Królewska 16, nie meldując o tym dowódcy, do mamy na obiad przy ulicy Zielnej, w pobliżu zdobytego 20 sierpnia gmachu PAST-y. Wychodząc z bramy został ostrzelany przez niemiecki karabin maszynowy. Wspominał:

Dostaję serię, padam na bruk. Jacyś cywile z przeciwległej bramy ściągają mnie pod ostrzałem ze środka ulicy. Mocno krwawię, oberwałem sześcioma pociskami. Dwoma w lewą nogę, i te zdruzgotały mi kość udową na długości trzech centymetrów, dwoma w brzuch i dwoma w prawą nogę, kule przeszły przez mięśnie. Tej samej nocy operowali mnie w szpitalu przy ulicy Śliskiej. Następnego dnia czekałem na amputację nogi. Odnalazła mnie matka i nie zgodziła się.

Kiedy „Kicia” nie wrócił, dowódca reduty uznał go za dezertera. W szpitalu przy Śliskiej odnalazła go „Mika” Draheimówna i przyniosła tę wiadomość do reduty. Kilka dni później szpital został zbombardowany. „Kicia”, zasypany pod gruzami, uznany został za zabitego. Odkopany, ocalał. Po kapitulacji przewieziony został z transportem 1029 rannych powstańców do szpitala jenieckiego w Stalagu IV B/H w Zeithain. Był pod opieką znakomitego chirurga ppłk. dr. Tadeusza Bentkowskiego. Po kilku miesiącach uciekł. Przedostał się do 2 Korpusu Polskiego na Zachodzie. Był żołnierzem w 5 Kresowej Dywizji Piechoty od kwietnia 1945 do lipca 1948 roku. Jako małoletni ukończył gimnazjum, a potem liceum dla żołnierzy 2 Korpusu w Casarano. Wrócił do Warszawy. Został studentem Wydziału Historii (specjalizacja archeologia) Uniwersytetu Warszawskiego. Po uzyskaniu dyplomu magisterskiego rozpoczął pracę w Zakładzie Paleolitu Polskiej Akademii Nauk.
1960 rok. Pierwsi spikerzy Telewizji Polskiej (od lewej): Jan Suzin i Eugeniusz Pach – najmłodszy powstaniec z oddziału „Paprzycy”, obrońców reduty Królewska 16. Fot. Zygmunt Januszewski PAT/arch. TVP
W 1955 roku stanął do konkursu na spikera w Telewizji Polskiej, do którego zgłosiło się dwa tysiące chętnych. Eugeniusz „Kicia” Pach wygrał go razem z Janem Suzinem. Rozpoczął pracę 12 grudnia 1955 roku, zakończył 13 grudnia 1981 roku. I już do niej nie wrócił. Był nie tylko powszechnie znanym spikerem telewizyjnym, ale też realizatorem, reportażystą, reżyserem, kierowcą rajdowym. Będąc bez pracy w stanie wojennym, ujawnił się jako były powstaniec i wystąpił o prawa kombatanckie. Znalazł pracę u mistrza rajdowego Sobiesława Zasady, którego był pilotem w latach siedemdziesiątych. W wieku emerytalnym kupił z żoną scenografką domek na obrzeżach Puszczy Białej, gdzie zmarł w lutym 2016 roku. Pochowany na cmentarzu Bródnowskim w Warszawie. Po powrocie do Polski nie szukał kontaktu z Ignacym Szczeniowskim.

Poszukiwania za granicą. Droga do „Old Warsaw”

Bardzo pomogła mi „Mika” Draheimówna-Manczarska, która w stanie wojennym wyjechała do USA. Odnalazła tam Olgierda Szczeniowskiego. Dla Olgierda Ignacy – Inek był przyrodnim stryjem, z drugiego małżeństwa Eleonory z Gadomskich z jego dziadkiem Ignacym Szczeniowskim z Kapuścian na Podolu koło Winnicy. Był, jego zdaniem, ku utrapieniu rodziny „szaławiłą” żyjącym z dnia na dzień. W wojsku regularnym nie służył. Według Olgierda:

Na wiosnę 1940 roku przypadkowo spotkałem go na ulicy w Warszawie i „koczowaliśmy” wspólnie tu i tam. Wróciłem właśnie z Zakopanego, gdzie zawaliła się moja „droga na Węgry” i po raz pierwszy zmieniłem nazwisko. Inek pod swoim prawdziwym nazwiskiem Szczeniowski pojechał do Zakopanego, gdzie go natychmiast gestapo zamknęło. Wykupiła go po paru miesiącach matka. Później spotykałem go od czasu do czasu, gdy byłem w Warszawie. Obaj siedzieliśmy po uszy w konspiracji, ale oczywiście co i jak – nie było to tematem rozmów. Parę razy przyprowadził do mnie, mieszkałem wtedy przy ul. Świętojańskiej 2, gdzie były biura Rady Głównej Opiekuńczej (RGO), swych lżej rannych chłopaków.

Podczas powstania widziałem go raz, gdy przyszedł na specjalną odprawę do dowództwa Śródmieścia Północ, w przeddzień próby przebicia Starówki do nas. Ja byłem oficerem obserwacyjnym w sztabie płk. „Radwana”
[Franciszka] Pfeiffera, przesiedziałem Powstanie na szczycie Prudentialu. Po raz drugi widziałem go w Ożarowie, gdy w otoczeniu swoich chłopaków wychodził na transport do Stalagu. Nie chciał ich zostawić i pójść z nami do oflagu. Wiem, że za powstanie dostał Virtuti, rozkaz podpisał osobiście generał „Bór” [Tadeusz] Komorowski. Po moim wyzwoleniu w Lubece nie mogłem go nigdzie odnaleźć.

„Ulubiony spiker milionów Polaków”, który w PRL ośmielił się przemilczeć wizytę Chruszczowa

Był jednym z niewielu prezenterów, którzy w stanie wojennym nie występowali w mundurze.

zobacz więcej
Dzięki Olgierdowi – oficerowi rezerwy 19 Pułku Ułanów Wołyńskich, w czasie okupacji i w powstaniu w NOW-AK, po wojnie w oddziale wartowniczym US Army, przed wojną reporterowi w „Expressie Porannym”, później w „Kurierze Warszawskim”, w latach 1941/42 redaktorowi pisma „Odwet” w lasach w rejonie Łańcuta – otrzymałem adres dwóch braci Ignacego mieszkających we Francji. Jana, inżyniera, oficera rezerwy saperów, po wojnie w hutnictwie francuskim na wysokich stanowiskach i Jerzego, byłego dyplomaty RP. Natychmiast do nich napisałem, wysyłając egzemplarz „Królewskiej 16”. Odpisał mi Jan (poniżej fragmenty obszernego listu).

Inek, imienia Ignacy nie lubił, urodził się w czerwcu 1906 roku w Kapuścianach, majątku naszego ojca w powiecie bracławskim, blisko miasta Tulczyn. Rodzina nasza była pochodzenia ruskiego z okolic Żytomierza, ale rychło spolszczona po Unii Lubelskiej, gdy kraj ten został przyłączony do Korony.

Paprzyca to nasz herb polski, ale w rodzinie używano raczej wcześniejszego herbu ruskiego Izasław. Inek wybrał przydomek Paprzyca zapewne dlatego, by na wypadek śmierci rodzina mogła wpaść na jego ślad. (…).

Inek był bardzo szczupłym, wysokim brunetem (a nie blondynem, jak podano w książce). Miał około 185 cm. Był słabego zdrowia (malaria, słabe płuca) i cierpiał na krzyże (częste lumbago). Ale z laską ani przed wojną, ani po wojnie nie chodził. Nigdy też nie jeździł konno (być może kiedyś próbował i upadł, ale o tym nie wiemy). Był człowiekiem inteligentnym o dość dużej kulturze, ale bardzo niechętnie się uczył. Miał bardzo dobre serce.

W 1917 roku, wobec rewolucji, schroniliśmy się w Kijowie, gdzie przeżyliśmy najścia 1917-1918 roku. Rząd Petlury, potem oblężenie przez bolszewików i zdobycie miasta. Potem wejście wojsk niemieckich i austriackich.

W czerwcu 1918 roku mogliśmy wyjechać i zamieszkaliśmy w Zakopanem, gdzie uczęszczaliśmy do tamtejszego gimnazjum. Inek musiał je opuścić i 6-tą gimnazjalną odbył w Korpusie Kadetów we Lwowie bez większego sukcesu. Ostatecznie zdał maturę w Bydgoszczy. W wojsku nigdy nie służył ze względu na stan zdrowia.

Dnia 8-ego września 1939 roku opuściłem Warszawę z jednostką saperską, do której należałem jako oficer rezerwy. Wtedy Inek był jeszcze cywilem. Wiem, że brał udział w obronie Warszawy, ale jako prosty żołnierz.

Bardzo wcześnie wszedł do AK i myślę, że odbył podchorążówkę konspiracyjną. Zdaje się, że przez pewien czas był w oddziale Ochrony Rządu. Miał oddziałek doskonale wyszkolonych i oddanych sprawie żołnierzy.

Wiem o jednej akcji, gdy ukradł samochód mercedes Szefa Gestapo Warszawy. Idąc na jakąś robotę z uzbrojonymi chłopcami, zobaczył przed Pocztą na placu Napoleona
[dziś Powstańców Warszawy] auto z szoferem. SS-mani poszli załatwić coś na Poczcie. Sterroryzowali szofera i pojechali autem, które później wymieniono na dwóch więźniów Pawiaka. W ustach brata był to doskonały kawał, ale następnego dnia (zdaje się, była to niedziela), gdy Niemcy szaleli poszukując auta, brat pojechał nim na spacer po Warszawie (mówił mi o tym wspólny znajomy, który go spotkał na ulicy).
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Historyk Tomasz Strzembosz nie wymienia tej akcji i jej uczestników w opracowaniach o oddziałach konspiracyjnej Warszawy. Potwierdza ją Olgierd Szczeniowski: W niedzielę w szkopskim mundurze pojechał na przejażdżkę po Żoliborzu, żeby wypróbować, czy dobry samochód. Zadzwonił do gestapo i obiecał zwrócić samochód, jeżeli szkopy wypuszczą z Alei Szucha [siedziba gestapo] jednego z jego chłopców. Zwolnili, a on im podrzucił samochód.

Po tym, jak przestał być oficerem łącznikowym w Luksemburgu, Ignacy Szczeniowski pracował przez jakiś czas w administracji francuskiej zony okupacyjnej, później jako robotnik w Belgii, skąd wyjechał do Stanów Zjednoczonych Ameryki. Znalazł zatrudnienie jako barman w restauracji „Old Warsaw” w Dallas. To była jego ostatnia w życiu praca. Nie spisał i nie pozostawił wspomnień, nikt do niego nie dotarł, żeby je spisać. Przeszedł zapomniany do historii konspiracji i Powstania Warszawskiego jako podchorąży-podporucznik „Paprzyca” Kazimierz Pilarski.

– Maciej Kledzik

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy


1 sierpnia br. wszystkie relacje, korespondencję i zebraną dokumentację o reducie Królewskiej 16 i jej obrońcach przekażę wraz z innymi archiwalnymi dokumentami i relacjami do Archiwum Akt Nowych w Warszawie.
Zobacz więcej
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Bankiet nad bankietami
Doprowadził do islamskiej rewolucji i obalenia szacha.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Cień nazizmu nad Niemcami
W służbie zagranicznej RFN trudno znaleźć kogoś bez rodzinnych korzeni nazistowskich, twierdzi prof. Musiał.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kronikarz świetności Rzeczypospolitej. I jej destruktor
Gdy Szwedzi wysadzili w powietrze zamek w Sandomierzu, zginęło około 500 osób.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Burzliwa historia znanego jubilera. Kozioł ofiarny SB?
Pisano o szejku z Wrocławia... Po latach afera zaczęła sprawiać wrażenie prowokacji.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Ucieczka ze Stalagu – opowieść Wigilijna 1944
Więźniarki szukały schronienia w niemieckim kościele… To był błąd.