Historia

Powstanie w rzece alkoholu. Dodawał odwagi, ale i ratował życie

„Każdy z rannych żołnierzy dostawał codziennie porcję 50 g spirytusu (...) Piliśmy już drugi tydzień ranną porcję, nie zastanawiając się nad jego pochodzeniem. Dopiero któryś z młodych lekarzy poinformował nas, że spirytus pochodzi ze słojów, w których przechowywane były preparaty, jak serce czy nerki, czyli pomoce do nauki anatomii. Wiadomość ta nie zrobiła jednak na nas większego wrażenia” – wspominał jeden z powstańców.

Nikt nigdy nie obliczył, i już nie obliczy, ile tysięcy litrów alkoholu znajdowało się w Warszawie przed 1 sierpnia 1944 roku. Najwięcej w magazynach i lokalach gastronomicznych kontrolowanych przez Niemców, ale też w prywatnych zasobach mieszkańców. Alkohol był nie tylko źródłem nieszczęść i upadku, dzięki niemu uratowano życie tysiącom rannych w powstańczych szpitalach, a ludność Śródmieścia – przed epidemią czerwonki. Obok złota, dolarów i biżuterii stał się niezastąpionym środkiem płatniczym. Był także bronią stosowaną przez Niemców w walce z powstańcami.

„Pogrzeb, pogrzeb….”

Dla powstańców celem numer jeden było zdobycie broni i amunicji, dla wygłodzonych mieszkańców zaopatrzenie się w żywność w opuszczonych w panice przez niemieckich właścicieli sklepach „nur für Deutsche”. W padającym, ulewnym deszczu nie zwracając zbytnio uwagi na gwiżdżące wokoło kule, wynoszono ze sklepów Meinla i innych, podobnych mięso, wędliny, słodycze i wszystko to, co było niedozwolone dla Polaków skazanych na przydziały kartkowe, również papierosy i alkohol.
W pierwszych dniach Powstania Warszawskiego miedzy ulicami Jasną i Sienkiewicza powstańcy zdobyli samochody. Fot. PAP/Alamy
Z wielu rozmów, które prowadziłem z powstańcami, bohaterami moich książek, pamiętam doskonale wieczór przy herbacie w mieszkaniu Władysława Twardo na Saskiej Kępie. Przed wojną reprezentant Polski w hokeju na lodzie i lekkoatleta, w konspiracji i w Powstaniu Warszawskim podchorąży „Kandys”, dowódca 116 plutonu osłonowego ppłk. „Radwana” Edwarda F. Pfeiffera dowodzącego I Obwodem Śródmieście. „Kandys” ze swoimi żołnierzami brał udział w zajęciu o północy budynku Arbeitsamtu, przedwojennego Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego przy pl. Małachowskiego.

Wspominał: „Nad ranem obszedłem posterunki i zapoznałem się z rozkładem sal i pomieszczeń na parterze. Przy wejściu do skarbca leżały w nieładzie skrzynie. Były w nich łupy wojenne, które zapobiegliwi Niemcy przygotowali do wywiezienia. Czego tam nie było! Maszyny do pisania, stare ubrania, zapałki, zabawki dziecięce, duże ilości wódki, różne drobiazgi, bezwartościowe lub mało warte przedmioty.

Ustawiwszy skrzynie w lewej strony holu zameldowałem o znalezieniu wódki. Przyszedł rozkaz zniszczenia alkoholu, dookoła którego zaczęli już krążyć żołnierze z mojego plutonu. Nie dowierzając nikomu, sam zrzuciłem około 300 butelek, tłukąc je o asfalt. Wódka spłynęła do kanału. Niektórzy żołnierze kiwali rozpaczliwie głowami, a kpr. „Wit” Eugeniusz Sokołowski szeptał: pogrzeb, pogrzeb...”.

Podpalał ciężarówki, brał udział w zamachach. Dziewczyny skubały go z odłamków

Burzliwe życie Stanisława Likiernika.

zobacz więcej
Podobne wydarzenie miało miejsce w zajętych, już w godzinie „W”, magazynach browaru Haberbusch-Schiele przy ul. Grzybowskiej 58, wejście od ul. Ceglanej 2/4. Ksiądz kapelan kpt. Wacław Zbłowski „Struś” wspominał: „Posesja Haberbuscha, gdzie zagospodarowaliśmy się, stanowiła cały osobny świat piwnic. Najpierw spaliśmy na workach cukru, a worków z surowym i palonym jęczmieniem używaliśmy do ochrony okien i barykad.

Nasi wojacy z Woli zaraz też znaleźli stróża tej posesji i z nim odkryli zamurowane jeszcze przed wojną dwie piwnice. Znaleziono tam różne dobre rzeczy do picia i jedzenia: wódki, spirytus, miody (jeden siedemdziesięcioletni), masło w beczkach itp. Niedługo jednak cieszyliśmy się tymi zdobyczami, bo wiadomość o nich szybko doszła do Naczelnej Kwatery. Na jej polecenie, nie rozkradzioną resztkę alkoholu skonfiskowano (słusznie), a kupę butelek z jego zawartością rozbito o kocie łby na ulicy Ceglanej. Dla wielu było zabawne, jak cywile – sam to widziałem – spijali na klęczkach płynącą rynsztokiem ciecz”.

Nie wszyscy dowódcy wydawali podobne rozkazy. 16 sierpnia st. sierż. „Grześ” Jan Kreter wysłał żołnierzy z dowodzonego przez siebie Plutonu Szturmowego z Grupy „Chrobry II” do ewakuacji wina i alkoholi ze składów Makowskiego.

Oddział podniecony alkoholem i chwilowo brawurowy…

Do dowództwa powstania kwaterującego w gmachu Powszechnej Kasy Oszczędności przy ul. Świętokrzyskiej, róg Jasnej zaczęły docierać meldunki o nadużywaniu alkoholi przez niektórych powstańców, a nawet grupy powstańców. Już 6 sierpnia płk Antoni Chruściel „Monter” wydał rozkaz o zwalczaniu pijaństwa.
„Rozpijanie szeregów będzie stanowiło niezatartą plamę na czole dowódcy” – pisał płk Antoni Chruściel „Monter” (w środku). Fot. Wikimedia
Napisał w nim: „Stwierdzam, że oddziały używają alkoholu. Stan, w jakim trwamy, nie sprzyja wywieraniu wpływu przez starszych dowódców. Polecam podać natychmiast do oddziałów, że rozpijanie szeregów będzie stanowiło niezatartą plamę na czole dowódcy, który widząc, co się dzieje, nie wkracza; niektórzy bezpośredni dowódcy dają sami zły przykład. Oddział podniecony alkoholem i chwilowo brawurowy, jest po paru godzinach nie do użycia”.

Rozkaz dotarł do walczących w Śródmieściu i na Powiślu. Nie wszyscy go przestrzegali.

Przypadkowo obrońcy kamienicy reduty przy ul. Królewskiej 16, wysuniętej w Ogród Saski, odkryli 25 sierpnia magazyn z alkoholami i żywnością w zamurowanych piwnicach restauracji „Pod Sarenką”. Według relacji kilku powstańców zmagazynowano tam tysiące litrów spirytusu, bimbru i alkoholu w butelkach. Były też też futra, garnitury, bele materiałów, maszyny do pisania i dwie walizki z zegarkami na rękę.

Dowódca reduty, podchorąży „Rybitwa” Stanisław Wawrzyńczyk był na przepustce. Kiedy wrócił, tylko trzech żołnierzy było trzeźwych. Cudowny przypadek sprawił, że Niemcy, oddaleni o kilkadziesiąt metrów nie zorientowali się, czym się zajmuje załoga reduty.

Warszawa pokrzyżowała plany Stalina

Romuald Szeremietiew: Bez Powstania Warszawskiego nie byłoby Solidarności i odzyskania przez Polskę niepodległości po 1989 roku.

zobacz więcej
„Rybitwa” natychmiast wysłał meldunek do dowódcy 9 kompanii, por. „Romańskiego” Romana Wyczółkowskiego, który polecił znaleziony alkohol przenieść na noszach i w plecakach do kwatery dowództwa przy ul. Próżnej 14. Do konwojowania wyznaczył 17-letnią łączniczkę „Siódemkę” Danutę Krempę.

„Nie byłam lojalna. Chłopcy dawali mi butelki wypełnione wodą, a ja im w zamian butelki z wódką. Po drodze mijałam wielu dyżurujących kolegów, którzy robili to samo. Ilość butelek zgadzała się” – wyznała po latach.

Powstańcze oddziały pierwszej linii walk charakteryzowała dyscyplina, bez wspomagania alkoholem. Zdarzyło się w IV Zgrupowaniu „Gurt”, że dowódca por. „Gurt” Czapla usunął z szeregów AK, jak napisał w rozkazie dziennym nr 36 z 14 września, „za opilstwo i niesubordynację strz. [kpr ?] »Cygana II« Ryszarda [N.N.] i strz. »Chińczyka« Jana [N.N.] z plutonu 152. Wymienionych należy skreślić z ewidencji”.
Chwila wytchnienia. Powstańczy posiłek. Fot. NAC
Przypadki pijaństwa były częstsze wśród oddziałów zaplecza, w tym żandarmerii wojskowej. Świadczy o tym meldunek por. „Remigiusza” Jerzego Zbigniewa Olszewskiego, oficera inspekcyjnego Grupy „Chrobry II” do dowódcy mjr „Zygmunta” Zygmunta Brejnaka z 17 sierpnia (Archiwum Akt Nowych). Napisał w nim (część meldunku zniszczona, naddarta), że por. „Czarnecki” rozbroił i doprowadził do aresztu patrol żandarmerii w sile 1 plus 4: plut. pchor. „Jaksę”, kpr. „Żuka” i szeregowców „Janera”, „Małego” i „Kedziorę”.

Por. „Remigiusz” Olszewski meldował: „Patrol żandarmerii, będąc w stanie nietrzeźwym, rozbroił 3 posterunki przy ul. Siennej 52, 55 i 58. Na prośbę porucznika Czarneckiego, by patrol udał się do oficera inspekcyjnego lub do Dowódcy »Chrobry II« odmówił, wyrażając się, że nie uznaje i nie zna żadnej władzy, poza swoim bezpośrednim przełożonym. Po rozbrojeniu posterunków poszli wymienieni na wódkę do porucznika Cisa. Alkohol został potwierdzony przez porucznika Czarneckiego na stole. Na rozkaz porucznika Czarneckiego, że działa z polecenia p. majora Zygmunta, odmówił złożenia broni dobrowolnie i por. Czarneecki musiał użyć siły. Melduję, że podchorąży plut. Jaksa jest stale w stanie nietrzeźwym oraz inni żołnierze z plutonu żandarmerii”.

Cudownie ocaleni. Niezwykłe przypadki z Powstania Warszawskiego

„Usłyszałam słowa Andrzeja, powiedział mi, żeby się czołgać. Później okazało się, że wtedy nie żył już od trzech dni”. „Było tak, jakby mnie Matka Boska swoim płaszczem zasłoniła”. „Odezwał się we mnie głos, który mówił, co należy zrobić”.

zobacz więcej
W tym samym archiwum zachowała się nadpalona kartka z raportem z 10 września 1944 roku sierżanta Wiesa – Edwarda, kierownika komórki kontrwywiadu. Opisał w niej pożar wskutek bombardowania dowództwa przy ul. Marszałkowskiej 129. Meldował:

„Sprawą zorganizowania gaszenia powinna się zająć drużyna kpt. Zeta. Kpt Zet będąc pijanym, nie był zupełnie w stanie zorganizować jakiejkolwiek obrony tłumacząc się tym, że do tego potrzebny jest co najmniej oddział pożarnej z motopompami I dostateczną ilością wody. Dzięki tylko energicznej postawie ppor. Orlicza, który inicjatywę biorąc w swoje ręce, kiedy pożar zagrażał następnemu budynkowi, [pożar] zlokalizował.

Kpt Zet nie cieszy się tu dobrą opinią wojska ani ludności cywilnej, ponieważ codzienne picie wódki w schronie (magiel) w towarzystwie porucznika Aleksandra i używanie trywialnych wyrażeń w towarzystwie kobiet I dzieci oraz ciągłe siedzenie w schronie dało mu przydomek »Kpt Ochroniarza«. Ludność zaznacza, że nie wypada wiekiem podeszłemu i w randze kpt. oficerowi zachowywać się w ten sposób”.

Pijanych łatwiej na barykadach zlikwidować

Bombardując i burząc Warszawę, Niemcy posługiwali się najcięższą artylerią, bombami lotniczymi, samobieżnymi pojazdami wypełnionymi materiałami wybuchowymi („goliatami”), miotaczami płomieni itp. bronią. Ponosili duże straty i w wielu miejscach nie mogli złamać powstańczej obrony. Kilkakrotnie zastosowali i wprowadzili do walk nową broń – zatruty alkohol.
9 września kilkunastu powstańców z 2 i 3 kompanii IV Zgrupowania „Gurt” zatruło się żywnością i alkoholem pozostawionym przez Niemców wypartych z hotelu Astoria przy ulicy Chmielnej. Do butelek z wermutem i wódką Niemcy dosypali trucizny, po której amatorzy alkoholu umierali w konwulsjach, z pianą na ustach. Nie pomogło płukanie żołądków.

Około dziesięciu powstańców, w tym większość podchorążych, zmarło w szpitalach, punktach sanitarnych i w kwaterach, m.in. kpr pchor. „Mazur” Franciszek Mazur, kpr pchor. „Dudek” Stefan Dutkiewicz, kpr pchor. „Jaś” Edward Jankowski i 42-letni kpr „Haberbusch” Franciszek Haberbusch, wszyscy z 152 plutonu 3 kompanii oraz strz. „Wódka” Kazimierz N.N. i kpr „Bimber” Leon Więckowski z 191 plutonu 2 kompanii.

Myśmy na powstanie czekali. Jego wybuch wywołał euforię

My, którzy braliśmy udział w walkach w 1944 roku, nie dalibyśmy sobie tego odebrać.

zobacz więcej
Por. „Gurt” Czapla, dowódca IV Zgrupowania, napisał w rozkazie dziennym z 14 września: „Stwierdzono wypadki śmiertelnego zatrucia naszych żołnierzy, które nastąpiły po spożyciu żywności, alkoholu podstępnie pozostawionego przez npla w opuszczonych obiektach. Żywność zatruta była arszenikiem, który nie zmienia smaku potraw a wódka metylem. W związku z powyższym nakazuję, aby w obiektach opuszczonych przez npla wszelką żywność i napoje zabezpieczyć na miejscu aż do zbadania przez lekarza, czy nadaje się do użycia. O powyższym pouczyć wszystkich żołnierzy”.

Trzy tygodnie wcześniej nie doszło do podobnego zdarzenia dzięki przytomnemu rozkazowi mjr. „Krzysia” Emila Kumora, oficera inspekcyjnego IV Rejonu Śródmieście.

Hale Mirowskie zdobyte przez powstańców 2 sierpnia, zostały po kilku dniach odbite przez niemieckie oddziały posuwające się z Woli w kierunku Ogrodu Saskiego. Mjr Kumor napisał: „Nagle pewnego dnia Niemcy bez walki oddali Hale Mirowskie. Po zajęciu ich przez nasze oddziały okazało się, że w piwnicach Niemcy pozostawili nam 1000 litrów (w oryginalnych opakowaniach) wódki wyborowej i spirytusu. Po otrzymaniu meldunku od dowódcy odcinka o powyższym fakcie, nakazałem wyznaczyć ekipę ludzi – pod dowództwem oficera, z zadaniem potłuczenia wszystkich pełnych butelek aż do ostatniej. Rozkaz został wykonany, a fortel Niemcom się nie udał. Chodziło im zapewne o to, aby żołnierz złakomił się na wódkę, a pijanych łatwiej będzie na barykadach i placówkach zlikwidować”.

Mjr „Krzyś” Kumor nie miał okazji sprawdzić, czy pozostawiony alkohol był zatruty, czy też nie.

Jedna z relacji mówi, że po zdobyciu Komendy Policji przy Krakowskim Przedmieściu granatowi policjanci przetrzymywani w budynku przez Niemców wynosili zwijających się w konwulsjach kolegów. Mieli podobne objawy jak przy wypiciu zatrutego alkoholu.

Ranna porcja wątrobówki

Alkoholu w powstaniu nie można kojarzyć tylko z pijaństwem. Służył do dezynfekcji we wszystkich szpitalach, także w tych, w których brakowało wody, był bardzo skutecznym lekarstwem na choroby przewodu pokarmowego.
Szpital kompanii „Koszta” na zdjęciu Eugeniusza Lokajskiego. Fot. PAP/Alamy
Już w połowie sierpnia wskutek niedoboru witamin, brudu z braku wody zaczęła się szerzyć w Śródmieściu czerwonka, również w szpitalach. Ranny powstaniec Stefan Sękowski wspominał: „Przy ówczesnym stanie wycieńczenia, spowodowanego wykrwawieniem i niedożywieniem, jak też przy całkowitym braku lekarstw, czerwonka oznaczała śmierć. Toteż zbierała ona obfite żniwo, a prowizoryczny cmentarzyk na podwórzu szpitalnym powiększał się.

Z braku jakichkolwiek już innych środków, profilaktycznie każdy z rannych żołnierzy dostawał codziennie porcję 50 g spirytusu. I o dziwo, lekarstwo to okazało się skuteczne, gdyż nikt z nas, żołnierzy stosujących tę kurację, nie zapadł na czerwonkę. Piliśmy już drugi tydzień ranną porcję spirytusu, nie zastanawiając się nad jego pochodzeniem. Dopiero któryś z młodych lekarzy poinformował nas, że spirytus pochodzi ze słojów, w których przechowywane były preparaty, jak serce czy nerki, czyli pomoce do nauki anatomii. Wiadomość ta nie zrobiła jednak na nas większego wrażenia. Od tej chwili ze śmiechem wypijaliśmy codziennie porcję nerkówki, sercówki czy wątrobówki, i co najważniejsze, nie zachorowaliśmy na czerwonkę”.

Alkohol był substytutem narkotyków na uśmierzenie bólu, środkiem dezynfekującym i odkażającym. Odkażano nimi narzędzia chirurgiczne, ręce chirurgów i dezynfekowano rany.

Kpr. pchor. „Łunicz” Jerzy Adamski z kompanii „Zemsta”, po przejściu 2 września kanałami do Śródmieścia jako jeden z ostatnich obrońców Starówki, trafił ranny do punktu sanitarnego w pasażu Italia. Wspominał: „Urzędujący tam lekarz wyciągnął trochę instrumentów chirurgicznych, obudził sanitariuszkę, z szafki wydobył dwie butelki wódki, otworzył je, kazał mi usiąść na stole i wyciągając jedną z butelek ku mnie powiedział: – Panie podchorąży, albo pan przeżyje, albo tężec.

Pociągnąłem nieźle z butelki i oddałem ją doktorowi, który pociągnął także parę łyków, potem wziął pęsetę i zerwał nią ropień z mojej rozharatanej łydki. Ropień rozmiarami i kształtem przypominał biało-żółty serdelek. Gazą umoczoną w wódce lekarz przetarł ranę, chlusnął na nią wódką z butelki, wprawnie owinął nogę bandażem, klepnął mnie w plecy i powiedział: – To wszystko, co mogłem zrobić”.

Zezwolił nieletnim łącznikom na wypicie wina

Szlachetne trunki towarzyszyły, za zgodą dowódców, obchodzonym na zapleczu świętom, uroczystościom, ślubom.
Grupa powstańców z plecakami zdobytymi no Poczcie Głównej, przed kamienicą na ulicy Moniuszki 11.Zdjęcie Eugeniusza Lokajskiego. Fot. PAP/Alamy
14-letni goniec „Pogoń” Filipowicz z Oddziału Osłonowego płk. „Montera” Chruściela zanotował 15 sierpnia po uroczystej dekoracji powstańców w PKO Krzyżami Walecznych i Krzyżami Zasługi oraz awansach: „Koniec apelu, składamy gratulacje awansowanym i odznaczonym. Przyniesiono kilka butelek wina, dzisiaj wyjątkowo można trochę wypić, uruchamiam patefon, Jan Kiepura śpiewa Ninon, ach, uśmiechnij się”.

Ten sam goniec „Pogoń” Filipowicz opisał, jak jego drużynowy, kpr. „Gryf” Jerzy Lubicz-Ledóchowski źle potraktowany przez dowództwo, wyciągnął na kwaterze na pierwszym piętrze w kamienicy przy ul. Szpitalnej 5 z szafy butelkę wódki.

„Pogoń” wspominał: „Nie jestem przyzwyczajony do wódki, jeść mi się chce, ale trochę muszę wypić”. A kiedy wyciągnięta została kolejna butelka, „Pogoń” wyszedł. Kiedy wrócił – „na kwaterze chrapanie, wszyscy śpią, no, i nikt nam nic nie ukradnie, a do Niemców jest ze 300 m”.

„Z naszej mogiły nowa się Polska – zwycięska narodzi”. Strofy, które towarzyszyły Powstaniu Warszawskiemu

Powojenny rząd, dyplomacja i Sejm nie były dla chłopców z „Parasola”. „Ziutek” nie mógł tego wiedzieć, ale coś przeczuwał. „Czerwona zaraza” to wiersz równie znany, jak „Pałacyk Michla”.

zobacz więcej
14-letni kpr. „Lubicz” Świderski z harcerskiego plutonu łączników batalionu „Gustaw” opisał w dzienniczku pod datą 7 września opuszczenie bronionych stanowisk przy ul. Czackiego i przeniesienie do nowej kwatery w siedmiopiętrowej kamienicy przy ul. Górskiego 3. Ponieważ brakowało wody, dowódca plutonu, kpr podharcmistrz Witold Piasecki „Wiktor” zezwolił nieletnim łącznikom na wypicie wina. „Lubicz” napisał: „Robimy sobie z dodatkiem jakichś jeszcze cudów wspaniały napój”.

Dla odprężenia nerwów musi wypić

W połowie września Maria Dreihemówna „Mika”, prowadząca kuchnię w kamienicy-reducie przy Królewskiej 16, przypadkowo odkryła w piwnicy butelki wódki utopione w kotle z przecierem pomidorowym przez właściciela restauracji „Pod Sarenką”. O odkryciu zameldowała dowódcy reduty. Ten nakazał jej zachowanie tajemnicy i polecił, by do roznoszonej codziennie o 5 rano gorącej kawy na posterunki, dolewać do każdego kubka po jednym kieliszku wódki.

„Pomysł był pierwszorzędny – wspominała po latach. – Żołnierze zmęczeni nocnym czuwaniem i zziębnięci porannym chłodem, z niecierpliwością czekali na ukazanie się naszej trójki, która niosła gorący, ożywczy napój. Zawsze towarzyszył mi sierżant „Kalinowski” Stanisław Nowakowski i jedna z dziewcząt. Sierżant budził mnie codziennie o czwartej rano, żebym zdążyła przygotować kawę”.
Oddziały Armii Krajowej opuszczają Warszawę w październiku 1944 roku. Fot. NAC
Zdarzył się też przypadek dowódcy, który po brawurowo przeprowadzonych akcjach, każdorazowo musiał wypić alkohol. Wiedząc o tym, dowódca batalionu pomijał go w awansach i odznaczeniach. Docenił, wizytując placówkę-redutę przy Królewskiej 16 w Ogrodzie Saskim mjr „Krzyś” Emil Kumor, oficer inspekcyjny Obwodu Śródmieście.

Opisał to w powojennych wspomnieniach: „Dowódca odcinka, kapitan „Rum” [Kazimierz Bilski], któremu placówka ta podlegała, na moje zapytanie, dlaczego do tej pory nie podał dowódcy placówki, podchorążego „Paprzycy” [Ignacego Szczeniowskiego] do awansu na podporucznika za jego wartości dowódcze i bohaterstwo, odpowiedział mi: – Nie kwestionuję jego wyczynów i bohaterstwa, ale mam jedno zasadnicze zastrzeżenie, że po każdej udanej akcji zamyka się w swojej kwaterze i wypija dużo wódki.

Po wysłuchaniu tego meldunku kazałem zaraz sporządzić wniosek o awansowanie „Paprzycy” i przysłać go do mnie przez łącznika. Po otrzymaniu tego wniosku poparłem go i wysłałem do rąk własnych generała „Montera”. Tego dnia jeszcze ukazała się w rozkazie dziennym wzmianka o awansie podchorążego „Paprzycy”.

Wychodziłem z założenia, że jeśli oficer, przełożony, a nawet dowódca po udanej akcji dla odprężenia nerwów musi wypić obojętnie jaką ilość alkoholu, to w żadnym wypadku nie jest to przestępstwem, za które można byłoby go karać. Poza tym „Paprzyca” nie upijał się, awantur nie robił, a co najważniejsze, nikogo do tej jednoosobowej libacji nie namawiał. Z przyjemnością obserwowałem, jakim zaufaniem darzyli go jego podwładni. On zaś za ich serca płacił im sercem”.

Para butów za litr spirytusu

W drugim tygodniu powstania skończyły się zakupy za okupacyjne złotówki zwane młynarkami. W pierwszych dniach można było jeszcze kupić jednego papierosa egipskiego, sporta lub mewę za 20, 30 lub 40 złotych. Kilogram koniny kosztował początkowo 500 złotych, w drugim tygodniu walk już 2000 złotych. W trzecim mało kto chciał sprzedawać za okupacyjne „młynarki”, które straciły wartość. Zastąpił je handel wymienny głównie spirytusem i wódką.
W trzecim tygodniu sierpnia w Śródmieściu litr wódki odpowiadał kilogramowi cukru, 20 kilogramom pszenicy lub 200 papierosom sport. Za uszycie pary butów lub bluzy ze spodniami trzeba było zapłacić 1 litr spirytusu.

W handlu bronią i amunicją istniała tylko jedna waluta, spirytus. Pistolet i rewolwer kosztowały 10 litrów, pistolet maszynowy sten 20 litrów, sto sztuk amunicji 2 litry spirytusu. W miarę upływu czasu, gdy zapasy spirytusu i wódki wyczerpywały się, a broni przybywało, to ceny jej malały.

W czasie zawieszenia działań 1 października 1944 roku w Oddziale Osłonowym dowódcy powstania zrodził się pomysł, by pohandlować wymiennie z Niemcami: wódka za konserwy. Dwóch powstańców przeszło przez barykady do nienaruszonego działaniami wojennymi gmachu Ministerstwa Komunikacji przy ul. Chałubińskiego. Wymienili cztery litry wódki na osiem kilogramów konserw mięsnych.

– Maciej Kledzik,
emerytowany profesor historii


TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

28.07.2019
Zobacz więcej
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Bankiet nad bankietami
Doprowadził do islamskiej rewolucji i obalenia szacha.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Cień nazizmu nad Niemcami
W służbie zagranicznej RFN trudno znaleźć kogoś bez rodzinnych korzeni nazistowskich, twierdzi prof. Musiał.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kronikarz świetności Rzeczypospolitej. I jej destruktor
Gdy Szwedzi wysadzili w powietrze zamek w Sandomierzu, zginęło około 500 osób.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Burzliwa historia znanego jubilera. Kozioł ofiarny SB?
Pisano o szejku z Wrocławia... Po latach afera zaczęła sprawiać wrażenie prowokacji.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Ucieczka ze Stalagu – opowieść Wigilijna 1944
Więźniarki szukały schronienia w niemieckim kościele… To był błąd.