Oczywiście doszukiwano się sekretnych przyczyn, morderstwa, ba, otrucia! Szczególną uwagę przypisywano filiżance, którą Stanisław August zdążył dopić i odstawić przed utratą przytomności. Zastanawiano się, czy nieznani sprawcy nie użyli zawsze modnej
aqua tofana, ulubionej trucizny epoki nowożytnej (arszenik z chlorkiem rtęci). Zastanawiano się nad sprawcami: krąg dawnych dworaków Katarzyny, zawsze nieżyczliwy Stanisławowi? A może Prusacy, niechętni myśli o spłacaniu należności za skonfiskowane w Warszawie klejnoty, meble i pałace?
Woda w komórkach, polipów brak!
Ale w filiżance był tylko bulion mięsny, specjał od kilkunastu lat podawany rano Stanisławowi (nasz król cenił zalety esencjonalnego rosołku na sto lat przed Sissi, cesarzową Austrii), a przyrządzany przez jego zaufanego kucharza, imć Pawła Tremo. Kamaryla Katarzyny się wykruszała, Prusakom nie opłacałoby się dla kilku groszy, których i tak nie oddali, inicjować skrytobójstwa na terytorium Rosji. Wszystko to stres, stres i zatoki. „Poczciwy nasz Pan umarł po prostu na apopleksję nerwową, jaka musiała się wywiązać z pracy nader żmudnej i nieprzyjemnej” – donosił Boeckler Fryderykowi Baciarellemu w liście pisanym w kilka tygodni później do Warszawy, wysyłanym dyskretnie, z pominięciem cenzury. A zbadał sprawę starannie, jak można wnosić z kolejnych akapitów, w których mowa o „wodzie w komórkach mózgowych” i „braku narośli polipowych w naczyniach”. Sinych paznokci i szczękościsku – niezawodnych objawów użycia neapolitańskiej trucizny – też by nie przegapił.
Można wyobrażać sobie te ostatnie godziny, w szybkim zmierzchu, wśród pochylonych w wiecznym przeciągu płomyków świec, w dzwonieniu marmurów karelskich i fińskich (cała kamienna chwała imperium widoczna jest w tym pałacu, wzniesionym przez faworyta Katarzyny, Grigorija Orłowa – bo to i Finlandia, i półszlachetne kamienie Gruzji, i bałtyckie granity). Tyle było Stanisława Augusta w literaturze – pamiętniki, monografie, pamflet Karola Zbyszewskiego, kolejne powieści Józefa Ignacego Kraszewskiego – aż dziw, że nikt nie napisał opowiadania o tych ostatnich godzinach, o myślach rwących się pod obolałym ciemieniem, pod za wysokim stropem.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Petersburg przed czterdziestu laty, Ona, młoda i chętna – czy zakochana? Listy, kwity, fawory, ciężkie powietrze sal sejmowych (posłowie żywią się bigosem) i ckliwy, słodko-kwaśny zapach pudru. Skrzypienie osi powozów, Paryż, haftki, znów listy i banknoty, które w majaczeniach zrywają się z biurka jak garść moli, krążą jak nietoperze. Świece, strugi wosku i mleka, skrzyp szubienic na Rynku. I obsesyjna, jak tylko w snach bywa, udręczająca, dzwoniąca w skroniach myśl: czy
lorgnon na pewno we właściwej kieszeni kamizelki?
Bo Stanisław August Poniatowski nade wszystko starał się być
comme il faut.
To był tak naprawdę jego sekret królewski, największy, jaki pozostawił nam po 31 latach swojego panowania. Większy niż Szkoła Rycerska, niż inwestycje w teatry i Łazienki, z których trochę sobie podkpiwano, niż Komisja Edukacji Narodowej. Ba – większy nawet niż współautorstwo Ustawy Rządowej z 3 maja i współscenariusz jej przeprowadzenia.
Jak być kochanym
Sekretem królewskim Stanisława była sztuka funkcjonowania w czasach, gdy możliwości manewru, margines swobody są nieskończenie małe, niemal żadne. A jednak trzeba działać, ruszać się, żyć – tak, jakby wszystko było normalnie. Jakby wszystko było wolno; podczas, gdy nie ma normalności i nie wolno nic.