Historia

Zmarł, jak żył: uprzejmie. Zdążył dopić filiżankę i odstawić

Sekretem królewskim była sztuka funkcjonowania w czasach, gdy możliwości manewru są niemal żadne: cokolwiek zamierzy, Petersburg i Berlin zakażą wprost, albo uruchamiając krzykaczy. I może doszedł do wniosku, że jedno się liczy: zachować szyk. 225 lat temu, 12 lutego 1798 roku, w Pałacu Marmurowym w Petersburgu zmarł ostatni władca Rzeczypospolitej Obojga Narodów – Stanisław August Poniatowski.

– Nasz ostatni król zmarł uwięziony w Rosji – powiedziałem. Bezpotomnie. A jeśli zdążył spłodzić dzieci, to tylko z imperatorową Katarzyną, wiele lat wcześniej. Nic o tym nie wiadomo w Moskwie.

– Ha, ha, ha! – zaryczał zachwycony Hugh. – Pieprzona imperatorowa! Pieprzony Kreml! Pieprzona Europa! Królestwa już nie z tego świata!


Paweł Huelle, „In Dublin’s Fair City”, [w:] Opowiadania na czas przeprowadzki, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 1999

Przeziębił się najpewniej w dniu prawosławnego święta Jordanu, obrzędu święcenia wody na pamiątkę Chrztu Pańskiego. 19 stycznia 1798 roku w Petersburgu wiał lodowaty wiatr, zaś do pobożnych ceremonii dodano – jak to za cara Pawła, i nie tylko – paradę wojskową. Stanisław oglądał ją w gronie najdostojniejszych gości cesarzowej, z logii, w której Maria Fiodorowna rozkazała uchylić okna. „Ani król, ani księżniczki nie okazywały najmniejszej niecierpliwości na zimno; patrząc na imperatorową tak wytrwałą, nie śmiano się skarżyć” – napisał w jednej z ostatnich nadesłanych do Warszawy relacji.

Długo w łóżku nie poleżał; interesy! Nader skomplikowany spór trzech zaborczych dworów, które w traktacie rozbiorowym zobowiązały się spłacić długi Stanisława Augusta, lecz oczywiście się do tego nie kwapią, wszedł w decydującą fazę: trwają narady Najjaśniejszego Pana z dawnym kamerdynerem, dziś – plenipotentem Franciszkiem Ryxem, który przybył z Warszawy, trzeba pisać listy.

Skradziony pocałunek

A ponadto – bale, bale i iluminacje. Jak nie pokaz menueta w wykonaniu piętnastu dobrze urodzonych panien z rodziny Poniatowskich, to karnawał. Jak nie salwy armatnie z okazji narodzin kolejnego syna imperatorowej, to skromna kolacja w gronie przyjaciół: posła Wielkiej Brytanii Charlesa Whitwortha, emigrantki miniaturzystki Élisabeth Vigée Le Brun. Ledwie jest czas skrobnąć w pierwszych dniach lutego do Onufrego Kickiego, do Warszawy: „Przyjślijcie mi »Skradziony pocałunek« Fragonarda!”.

Chyba już nie zdążył rzucić nań okiem. 12 lutego w południe – zawroty głowy i utrata przytomności. Jeszcze kilka godzin – obcasy służby, konsyliarza Jana Boecklera, ba, cara Pawła, który raczył odwiedzić chorego dźwięczą po wiecznie zimnych posadzkach pałacu, wyłożonego 32 rodzajami marmuru. Zgon nastąpił nietypowo, wieczorem.
Śmierć Stanisława Augusta Poniatowskiego (1764 – 1795), obraz pędzla Marcello Bacciarellego. Fot. Domena publiczna, Wikimedia
Oczywiście doszukiwano się sekretnych przyczyn, morderstwa, ba, otrucia! Szczególną uwagę przypisywano filiżance, którą Stanisław August zdążył dopić i odstawić przed utratą przytomności. Zastanawiano się, czy nieznani sprawcy nie użyli zawsze modnej aqua tofana, ulubionej trucizny epoki nowożytnej (arszenik z chlorkiem rtęci). Zastanawiano się nad sprawcami: krąg dawnych dworaków Katarzyny, zawsze nieżyczliwy Stanisławowi? A może Prusacy, niechętni myśli o spłacaniu należności za skonfiskowane w Warszawie klejnoty, meble i pałace?

Woda w komórkach, polipów brak!

Ale w filiżance był tylko bulion mięsny, specjał od kilkunastu lat podawany rano Stanisławowi (nasz król cenił zalety esencjonalnego rosołku na sto lat przed Sissi, cesarzową Austrii), a przyrządzany przez jego zaufanego kucharza, imć Pawła Tremo. Kamaryla Katarzyny się wykruszała, Prusakom nie opłacałoby się dla kilku groszy, których i tak nie oddali, inicjować skrytobójstwa na terytorium Rosji. Wszystko to stres, stres i zatoki. „Poczciwy nasz Pan umarł po prostu na apopleksję nerwową, jaka musiała się wywiązać z pracy nader żmudnej i nieprzyjemnej” – donosił Boeckler Fryderykowi Baciarellemu w liście pisanym w kilka tygodni później do Warszawy, wysyłanym dyskretnie, z pominięciem cenzury. A zbadał sprawę starannie, jak można wnosić z kolejnych akapitów, w których mowa o „wodzie w komórkach mózgowych” i „braku narośli polipowych w naczyniach”. Sinych paznokci i szczękościsku – niezawodnych objawów użycia neapolitańskiej trucizny – też by nie przegapił.

Można wyobrażać sobie te ostatnie godziny, w szybkim zmierzchu, wśród pochylonych w wiecznym przeciągu płomyków świec, w dzwonieniu marmurów karelskich i fińskich (cała kamienna chwała imperium widoczna jest w tym pałacu, wzniesionym przez faworyta Katarzyny, Grigorija Orłowa – bo to i Finlandia, i półszlachetne kamienie Gruzji, i bałtyckie granity). Tyle było Stanisława Augusta w literaturze – pamiętniki, monografie, pamflet Karola Zbyszewskiego, kolejne powieści Józefa Ignacego Kraszewskiego – aż dziw, że nikt nie napisał opowiadania o tych ostatnich godzinach, o myślach rwących się pod obolałym ciemieniem, pod za wysokim stropem.

ODWIEDŹ I POLUB NAS
Petersburg przed czterdziestu laty, Ona, młoda i chętna – czy zakochana? Listy, kwity, fawory, ciężkie powietrze sal sejmowych (posłowie żywią się bigosem) i ckliwy, słodko-kwaśny zapach pudru. Skrzypienie osi powozów, Paryż, haftki, znów listy i banknoty, które w majaczeniach zrywają się z biurka jak garść moli, krążą jak nietoperze. Świece, strugi wosku i mleka, skrzyp szubienic na Rynku. I obsesyjna, jak tylko w snach bywa, udręczająca, dzwoniąca w skroniach myśl: czy lorgnon na pewno we właściwej kieszeni kamizelki?

Bo Stanisław August Poniatowski nade wszystko starał się być comme il faut.

To był tak naprawdę jego sekret królewski, największy, jaki pozostawił nam po 31 latach swojego panowania. Większy niż Szkoła Rycerska, niż inwestycje w teatry i Łazienki, z których trochę sobie podkpiwano, niż Komisja Edukacji Narodowej. Ba – większy nawet niż współautorstwo Ustawy Rządowej z 3 maja i współscenariusz jej przeprowadzenia.

Jak być kochanym

Sekretem królewskim Stanisława była sztuka funkcjonowania w czasach, gdy możliwości manewru, margines swobody są nieskończenie małe, niemal żadne. A jednak trzeba działać, ruszać się, żyć – tak, jakby wszystko było normalnie. Jakby wszystko było wolno; podczas, gdy nie ma normalności i nie wolno nic.

Lullierka u boku Poniatowskiego. Karliczka, kochanka, kurierka o mądrych, czarnych oczach

Powiernica Stanisława Augusta, aż do śmierci niepoważna i rokokowa, zmarła 220 lat temu.

zobacz więcej
Jego heraldycznym zwierzęciem był Ciołek, co dało początek tuzinom satyr, ale mógłby być nim ukwiał: osiadły, skazany na falowanie morza, na to, co przyniosą pływy. Malowano go w monarszych gronostajach, lecz zamiast tego powinien stać się patronem tych, którzy w sytuacjach ekstremalnych zachowują się jak gdyby nigdy nic: policyjnych negocjatorów rozmawiających z terrorystami, matek i żon ze spokojnym uśmiechem wyjmujących nóż z ręki paranoika. Nikt jeszcze, o ile mi wiadomo, nie przeprowadził tej paraleli, ale jedynym w jakiś sposób podobnym mu człowiekiem w dziejach Rzeczypospolitej wydaje mi się Janusz Korczak: Stary Doktor, idący wraz z wychowankami Domu Sierot na Umszlag.

Doświadczał tego – jak doskonale pokazał Richard Butterwick w niedawno opublikowanym „Świetle i płomieniu”, dziejach odrodzenia i zniszczenia Rzeczypospolitej – przez cały czas swego panowania. ŻADNEGO ruchu: cokolwiek zamierzy, Petersburg i Berlin albo zakażą wprost, albo storpedują czubkiem pióra, uruchamiając którąś z frakcji magnackich czy pojedynczego krzykacza.

Żadnego ruchu. Większość dorosłych, którzy prowadzą samochód w naszym klimacie, doświadczyła przynajmniej raz wpadania w poślizg: maszyna, którą przed chwilą tak miło prowadziło się jedną ręką – ciepło, delikatny szum nawiewu, ragtime z Radia Classic, a na dnie papierowego kubka resztka espresso (z Orlenu, a jakże) – nagle dygocze, ustawia się bokiem i sunie, lekko i bez dźwięku, w poprzek pasa. A my oceniamy odległości: przydzwoni w barierkę? Czy w bagażnik opla przed nami? O, TIR!

Tak właśnie patrzał SAP, przez 31 lat. O, Czartoryscy. O, nowy ambasador Rossyi. O, pruski poseł.

I może, skamieniawszy w tej nieuchronności jak karelskie marmury, doszedł do wniosku, że to jedno się liczy: zachować szyk. Nie wykrzywić się w nieprzystojnym grymasie strachu czy gniewu. Dobrze wyglądać w tej ostatniej scenie – z berłem, w atłasach czy za kółkiem.

I tę naukę zachował i podczas ostatnich trzech lat, spędzonych na wygnaniu. Doświadczał tego samego, co od chwili koronacji, tylko bardziej. Nie mógł już literalnie nic: a zachowywał się, jakby mógł wszystko.

Strzępy tytułów

Ciąg upokorzeń rozpoczął się w dniu przymusowego opuszczenia Warszawy, 7 stycznia 1795, kiedy nie pozwolono mu przemówić ze stopni karety do stłoczonej na dziedzińcu Zamku służby i garstki warszawiaków. Immédiatement – jak napisze król w jednej z pierwszych korespondencji – pojazd został otoczony przez oddział dragonów Tormasowa, ktoś zaciął konie – i w drogę!

Jechał przez Pragę, Zakręt, Węgrów, Brańsk i Bielsk Podlaski, za którym po II rozbiorze zaczynała się już granica rosyjska – a dalej na Woiszki, Białystok, Kuźnicę, Sokółkę i Grodno. Jechał przez zgliszcza po jesiennej ofensywie Rosjan, przez wyrąbane lasy, rozjechanym przez armaty i markietanki traktem – a honory i ziemie odpadały od niego, jakby stary ptak gubił pióra. „Książę siewierski i czernihowski” odpadło pewnie już podczas przeprawy przez pospiesznie naprawiony most na Wiśle. „Książę inflancki i smoleński” – gdzieś za Miłosną. „Książę wołyński i podlaski” – przy przekraczaniu Liwca. Tak po kolei, strzępy pergaminów toną w wodzie, która zbiera się we wgłębieniach po końskich kopytach: „ruski”; „pruski”; „mazowiecki”.
Stanisław August po abdykacji – dwa obrazy z 1797 roku, namalowane w Petersburgu przez Élisabeth Vigée Le Brun. Na pierwszym od lewej król przestawiony jest w pełnym monarszym rynsztunku (obraz w zbiorach Wersalu). Na drugim – jako nowy Henryk IV, z masońskim medalem z Okiem Opatrzności. Fot. www.metmuseum.org i www.abcgallery.com, Domena publiczna, Wikimedia
Aż wreszcie z Bożej łaski i woli narodu król Polski i Wielki Książę Litewski wjeżdża w lutym 1795 w bramę grodzieńskiego zamku.

„Pałac [zamek – w.s.] opatrzyć z całą ścisłością potrzeba, u wszystkich drzwi wchodowych rozstawić warty, żeby nikt z niego wynijść ani się do niego dostać nie mógł bez waszej wiedzy. Albowiem, przy całym dla króla należnym uszanowaniu, pamiętać należy, że wszystkie rozporządzenia odbywają się tutaj z rozkazu Cesarzowej; jej władza jest tylko obowiązująca, król więc żadnego udziału mieć nie powinien w zarządzaniu krajem” – poinstruował już w grudniu ubiegłego roku książę gubernator Nikołaj Repnin hrabiego Eliasza Bezborodkę, mianowanego marszałkiem dworu królewskiego.

I nie miał udziału. Rano bulion lub kakao od Tremo – i przeglądanie listów. Korespondencja – perlustrowana. „Proszę wszystkie listy przychodzące do pałacu, wprzódy do mnie przysyłać” (to Repnin). Goście – okoliczna szlachta próbuje dostać się na audiencję do monarchy – spisywani i wypytywani, zwykle okładani dodatkowym sekwestrem. Wybierał się Stanisław August na spacery – zawsze powozowi królewskiemu towarzyszy 26 dragonów i Aleksandr Bezborodko. Okazało się, że lubi przekraczać kolaską Niemen i patrzeć z jego lewego, wyższego brzegu na zachód, w stronę Warszawy – most rozebrano.

Podbity adamaszkiem

I tak miało być już zawsze: czy w Grodnie, czy w Moskwie lub dalej jeszcze, dokąd zamierzała go zesłać Katarzyna, czy w Petersburgu, gdzie ostatecznie zaprosił go jej następca, car Paweł I. W marmurach, w przepychu, w ceremoniale, tytułowany „Jego Królewską Mością” nawet po akcie abdykacji (zadbał o to, by został on sygnowany w dniu imienin Katarzyny, 25 listopada 1795) – i bezustannie upokarzany. To Repnin karci go za ofiarowanie wierzchowca oficerowi dragonów, to na pożegnanie z grodzieńskim zamkiem oferują mu trochę starych mebli. To car Paweł, który nie widział powodów, by powściągać swój temperament choleryka, ofuknie go podczas uroczystej wieczerzy za spiskowanie Polaków gdzieś w Wilnie czy na Wołoszczyźnie – i zamilknie na miesiąc.

A Stanisław – comme il faut. Nienaganny. Wielkoduszny – to obraz Rubensa podaruje wicekanclerzowi, to rzeźbę Herkulesa – Pawłowi. Odwiedza petersburskie antykwariaty – raz wypatrzył puzdro należące zapewne do Marii Antoniny! – lombardy i manufaktury.

Bywa. Bywa, i pisuje o tym w biuletynach, słanych do Warszawy. Ależ splendory! Choć relacja spisana została w trzeciej osobie, bez wątpienia jest autorstwa króla. „Na zwykły swój ubiór – czytamy tę autodeskrypcję – król zarzucił dalmatykę ze złotego adamaszku z galonami złotymi i wielkim krzyżem na piersiach, a znowu na to wielki płaszcz królewski z aksamitu czerwonego z ogonem i podbitego gronostajami; na głowie miał kapelusz czarny aksamitny z podniesionym skrzydłem, na którym był mały krzyżyk czerwony zamiast guzika i podwójna prosta kita biała i czerwona. Pięciu szambelanów, jako to: Stroganow, Worcel, Potocki, Demidow i Łopuchow nieśli ogon królewskiego płaszcza”.

Na dębowym blacie – obrana cytryna

Oto korespondencja dyplomatyczna, co się zowie! A w tym samym czasie – 12 Februarii 1797 – przed wyjazdem z Grodna do Petersburga pisze do koniuszego koronnego, swego głównego plenipotenta Onufrego Kickiego:

Król poddał niepobite wojsko. Dlaczego Polacy zgięli kark przed Katarzyną?

Książę czy król? Wojna czy kapitulacja? Jak broniliśmy Konstytucji 3 Maja.

zobacz więcej
„A gdyby zdarzyło się [pisać przez okazję] coś najsekretniejszego, do mojej wiadomości potrzebnego, to i tam WPan przy podpisie swoim ten sam znak ~ połóż, a na reszcie białego papieru mlekiem lub cytryną to będzie napisane. Bo lubo ja WPanu daję cyfrę [szyfr – w.s.], jednak wiedząc, jak mocno podejrzliwi są w tamtym kraju, gdzie ja jadę (…) lepiej będzie, abyś mleka lub cytryny raczej niż cyfr użył”.

I tak już miało być stale. Adamaszek w biuletynach, a wieczorami – obrana cytryna, smolący palce płomień świecy, nad którą trzeba przesunąć listy z kraju, by odczytać.

Bratanek, książę Józef Poniatowski, utracjusz i bohater – zaklina stryja w listach o jakiś gest odmowy, protest, sprzeciw. On sam doczekał śmierci najbardziej romantycznej z możliwych i choć nie wiemy, czy Byrona czytywał, najwyraźniej umiał wyczuć nowy Zeitgeist. I pragnął romantycznego gestu od stryja – a my, żyjąc w cieniu polskich romantyków, nie klasyków, skłonni bylibyśmy mu przyklasnąć. W istocie, co miał do stracenia ekskról Polski i Wielki Książę Litewski? Co mu szkodziło, by skrzywić się, wycedzić szyderstwo. Bezcenny kapitel ciała by mu nie spadł, zbyt ryzykowna byłaby analogia z losem Ludwika XVI; najwyżej zabrakłoby balwierza do ufryzowania głowy.

Ale oczekując tego, dajemy tylko dowód niezrozumienia, jak dalece Stanisław August był człowiekiem Oświecenia. Wieść o katordze jeńców polskich, wcielonych do rosyjskiej armii – i dalmatyka z adamaszku. Obelżywy list od Repnina – i rozmowa z carem o zaletach domów opieki dla podrzutków. Miesiąc niełaski cesarzowej – i dbałość o to, by należycie jaśniała rozeta orderu św. Stanisława na nabożeństwie. Comme il faut, mój drogi, comme il faut!

Przez 31 lat panowania deklamował, zawsze skłonny do cierpiętnictwa, że korona królewska na skroniach ciąży mu niczym cierniowa. Ale myślę, że w trzecim roku zesłania, podczas defilady w dniu święta Jordanu nie próbował się nawet specjalnie chronić przed przeciągiem.

– Wojciech Stanisławski

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy


W pracy nad tekstem wykorzystałem m.in. biografię Stanisława Augusta pióra Stanisława Mackiewicza oraz zapomnianą trochę monografię Marii Żywirskiej „Ostatnie lata życia króla Stanisława Augusta” (PIW, Warszawa 1975), z której zaczerpnąłem też wszystkie cytaty z listów.
Zdjęcie główne: Stanisław August Poniatowski w Petersburgu, obraz pędzla Jana Czesława Moniuszki z 1883 roku. Król patrzy na pejzaż z Pałacem Marmurowym, miejsce swego zamieszkania w ostatnich latach życia. Nad nim – obraz Katarzyny Wielkiej. Fot. agraart.pl, Domena publiczna, Wikimedia
Zobacz więcej
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Bankiet nad bankietami
Doprowadził do islamskiej rewolucji i obalenia szacha.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Cień nazizmu nad Niemcami
W służbie zagranicznej RFN trudno znaleźć kogoś bez rodzinnych korzeni nazistowskich, twierdzi prof. Musiał.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kronikarz świetności Rzeczypospolitej. I jej destruktor
Gdy Szwedzi wysadzili w powietrze zamek w Sandomierzu, zginęło około 500 osób.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Burzliwa historia znanego jubilera. Kozioł ofiarny SB?
Pisano o szejku z Wrocławia... Po latach afera zaczęła sprawiać wrażenie prowokacji.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Ucieczka ze Stalagu – opowieść Wigilijna 1944
Więźniarki szukały schronienia w niemieckim kościele… To był błąd.