W ormiańskim kręgu Monika nazywana jest nie tylko
spiritus movens , ale i koniem pociągowym potężnego działania. W ostatnich latach tak się zabrała za ormiańskie sprawy – głównie archiwa, stare dokumenty, mapy, akta majątkowe i metrykalne, papiery sądowe – że niemal zanurzyła się w tym nieistniejącym świecie. I napisała dwie arcyciekawe książki
(fragmenty jednej z nich drukowaliśmy kilka tygodni temu na naszych łamach), choć bieżących zadań było bez liku. Przede wszystkim doprowadzić do tego, żeby Fundacja Kultury i Dziedzictwa Ormian Polskich (FKiDOP) miała się gdzie podziać i gdzie pokazać swoje skarby.
Ekspatriacja nad Wisłę
Ormianie są w Polsce od wieków. Pierwszy przywilej dostali we Lwowie od króla Kazimierza Wielkiego w 1367 roku, potwierdził go Władysław Jagiełło w 1388 w Łucku. Ale dopiero powojenna utrata Kresów – z owym mitycznym Pokuciem, katedrą we Lwowie i morelowymi sadami nad Czeremoszem – sprawiła, że polscy Ormianie zjechali nad Wisłę i Odrę. Masowo. O tamtym exodusie nie mówią inaczej jak „ekspatriacja”, żeby raz na zawsze odciąć się od upiornej peerelowskiej „repatriacji”, bo nikt przecież nie wracał do ojczyzny, tylko był jej pozbawiony.
Kresowianie – także polscy Ormianie – wyjeżdżali, niektórzy ostatnim możliwym transportem, ze swoimi świętymi obrazami, księgami parafialnymi, podróżnymi kuframi pradziadków i innymi drobiazgami, które w nowym miejscu osiedlenia przestały pełnić swoją rolę. I powoli stawały się tylko pamiątkami historii, której przez lata i tak nie można było pokazywać.
– Ksiądz Kazimierz Filipiak, ostatni proboszcz ormiańskokatolickiej parafii ze Stanisławowa, przez kilka lat błąkał się po Polsce z parafialnymi walizami i pudłami – opowiada Monika Agopsowicz, którą ten legendarny kapłan chrzcił w Gdańsku, bo to tam w końcu, w 1958 roku, osiadł. Objął zrujnowany przez sowieckich żołnierzy, i potem latami dewastowany, kościół św. Piotra i Pawła, który powoli stał się punktem orientacyjnym dla rozporoszonej ormiańskiej wspólnoty.
Monika Agpospowicz pisze o tym w swojej książce „Kresowe Pokucie. Rzeczpospolita Ormiańska”, cytując księdza: „W ostatnich tygodniach przed wysiedleniem byłem bardzo często wzywany do NKWD, nieraz nawet dwa razy dziennie, a wizyty ich miałem u siebie na plebanii co godzinę. Chodziło im przede wszystkim o Cudowny Obraz Matki Najświętszej Łaskawej, którego nie pozwolono mi zabrać ze sobą. Musiałem więc po kryjomu wyjąć Cudowny Obraz z ołtarza i w wielkiej tajemnicy, dzięki życzliwości i uczynności dwojga biednych staruszków, którzy zgodzili się na przewiezienie Cudownego Obrazu na Zachód”.