Cywilizacja

Mr Scholz goes to Washington

Są przekonani, że Amerykanie powinni słuchać Niemców, gdyż ci ostatni mają za sobą rację i prawo, a ci pierwsi jedynie siłę. Że jest ktoś, kto uczy i ktoś, kogo nauczyć trzeba. Ktoś dojrzały i odpowiedzialny i ktoś nieobliczalny w swoich decyzjach i reakcjach. Czy aby tego nie znamy?

Kiedy czytają Państwo te słowa, Joe Biden wita właśnie Olafa Scholza w Białym Domu. A może jest już po spotkaniu i wygłaszają oświadczenia dla prasy? Oświadczenia wypełnione deklaracjami o transatlantyckiej przyjaźni i współpracy, wspólnej walce o demokratyczno-liberalne wartości w świecie i o poparciu dla Ukrainy „tak długo, jak to potrzebne”. Z pewnością padnie także kilka okrągłych zdań o tym, że przyjaźń obu krajów jest niewzruszona mimo pewnych nieuniknionych różnic, które jednak nie mogą jej przysłonić. Kanclerz Niemiec nie zaniedba zapewne okazji, aby wypowiedzieć się w imieniu Europy i Europejczyków, którzy są sojusznikami Ameryki, ale przecież jako wspólnota są potężni i należy się z nimi liczyć w świecie wielobiegunowym. Prezydent Stanów Zjednoczonych będzie mówił o podziale świata na demokratyczny i autokratyczny.

W ten sposób zaznaczą delikatnie różnice, ale jak jest naprawdę – będziemy dowiadywać się przez następne tygodnie. Politycy wielkich krajów pozostających w sojuszu, ale nie za bardzo zgadzający się ze sobą, nie zwykli o tym mówić otwarcie. Zwłaszcza w sytuacji, w której chiński Smok i rosyjski Niedźwiedź, nie wspominając o mniejszej zwierzynie, chętnie by widzieli konflikt, zaś Smok całkowicie otwarcie kusi Europę, ale przede wszystkim Niemcy, odwróceniem sojuszy. Pozostaje się nam zastanowić nad szerszą perspektywą i spojrzeć na to, jak myślą Niemcy o Amerykanach i co z tego myślenia może wynikać dla przyszłości stosunków transatlantyckich, także dla nas.

„Moralna wyższość”… Niemiec

Mam silne wrażenie, że Olaf Scholz, z całym bagażem niemieckiego myślenia o polityce i poczuciem moralnej wyższości wobec Jankesów, pojechał do Waszyngtonu, aby – jak grana przez Jamesa Stewarta postać w filmie Franka Capry – zrobić tam porządek i pokazać Amerykanom, jak naprawdę powinien być urządzony świat. Wydaje mu się, że rzucona rok temu obietnica „Zeitenwende”, czyli „epokowej zmiany” w niemieckiej polityce, stała się już w publicznym obiegu „słowoczynem” (copyright by Czesław Bielecki), który nie wymaga wypełnienia treścią. I wystarczy do tego, aby jego kraj znowu usadowił się na wygodnej pozycji „moralnego mocarstwa”, które może pouczać innych tak, jakby się wcześniej nic nie stało.
Ursula von der Leyen jeszcze jako minister obrony Niemiec z ramienia CDU rozmawia z Christophem Heusgenem, wtedy doradcą ds. zagranicznych kanclerz Angeli Merkel. Posiedzenie rządu federalnego w Berlinie, 26 kwietnia 2017 r. Fot. PAP/DPA , Michael Kappeler
Jak zwykle takie postawy lepiej są widoczne, gdy obserwuje się ludzi na mniej eksponowanych stanowiskach. Nie są bowiem tak starannie obłożeni piarowskim lukrem i dzięki temu prześwitują ich prawdziwe postawy. Oto przed nami eksponat pierwszy.

Christoph Heusgen, od niedawna szef Monachijskiego Forum Bezpieczeństwa, wcześniej ambasador Niemiec w Narodach Zjednoczonych. A jeszcze wcześniej wieloletni doradca kanclerz Angeli Merkel do spraw zagranicznych w okresie, kiedy Republika Federalna prowadziła swoją jedynie słuszną politykę wobec Rosji. Napisał on w maju ubiegłego roku, na fali „Zeitenwende”, wielce interesujący artykuł – nosił tytuł „Wojna na Ukrainie będzie historycznym punktem zwrotnym” i został opublikowany w prestiżowym amerykańskim czasopiśmie „Foreign Affairs”. Było to w czasie, gdy pomoc wojskowa Niemiec dla Ukrainy niewiele wykroczyła ponad słynne pięć tysięcy hełmów i nie wygasło jeszcze świeże oburzenie na politykę Merkel, która doprowadziła do rosyjskiej inwazji. Jednak Heusgen nie wydawał się tym nazbyt przejęty. Jego artykuł sprowadzał się, ni mniej ni więcej, tylko do pouczania Stanów Zjednoczonych, co powinny zrobić, żeby lepiej odpowiedzieć na agresję Putina i jak powinny zmienić swój sposób myślenia, aby historia potoczyła się „w sposób właściwy”.

Szczególnie ciekawa była opowieść autora pochodząca z czasów jego ambasadorowania w ONZ. Opowieść, by tak rzec, dydaktyczna. Otóż w momencie, gdy zbliżało się głosowanie w Zgromadzeniu Ogólnym nad rezolucją potępiającą Stany Zjednoczone za zamiar przeniesienia ambasady w Izraelu do Jerozolimy, Heusgen (nie tylko on zresztą) otrzymał od amerykańskiej ambasador Nikki Haley notatkę, że jeżeli jego kraj poprze rezolucję, wówczas poinformuje ona o tym prezydenta Donalda Trumpa. Wstrząśnięty tą szykaną niemiecki ambasador, poprosił o spotkanie z Haley i opowiedział jej swoją historię człowieka urodzonego po strasznej wojnie, dojrzewającego w podzielonym kraju i pokładającego nadzieje w Unii Europejskiej, która ustanowiła rządy prawa, nie zaś rządy siły. Po tym wstępie zapytał ją, czy już rozumie, jak zdumiewające jest dla niego żądanie, by zignorował międzynarodowe prawo i nie głosował za tą rezolucją. Tym razem ona była – relata refero – „wstrząśnięta”. Heusgen zreferował następnie krótką wymianę zdań Haley z doradcą, który wytłumaczył jej, że rezolucja Rady Bezpieczeństwa numer 478 jest prawnie wiążąca i zabrania krajom członkowskim umieszczania swoich ambasad w Izraelu w Jerozolimie. Po tej konsultacji Amerykanka miała prędko zmienić temat.

Zauważmy na marginesie, iż Christoph Heusgen nie wspomina, że rezolucja Rady Bezpieczeństwa została przegłosowana w roku 1980, w całkowicie innych warunkach politycznych na świecie, a przede wszystkim – na Bliskim Wschodzie. Stany Zjednoczone wówczas zresztą wstrzymały się od głosu, choć mogły tę rezolucję zawetować. Nie wspomina też o tym, że obok opcji głosowania przeciw rezolucji, czyli – w jego optyce – za łamaniem prawa międzynarodowego, istniała opcja wstrzymania się od głosu, co zaznaczałoby dystans od decyzji prezydenta Trumpa, ale jednocześnie podkreślałoby solidarność raczej ze Stanami Zjednoczonymi, a nie z ich przeciwnikami. Byłoby to rozwiązanie zasługujące na miano dyplomatycznego, jednak Heusgen wolał pouczyć swoją amerykańską koleżankę z pozycji człowieka ciężko doświadczonego i wrażliwego na łamanie prawa. Bardzo dydaktyczne.

Czy Zachód szykuje się do normalizacji stosunków z Moskwą? Raport z Monachium

Ludzie, którzy zawsze mają rację. Nawet jak jej nie mają.

zobacz więcej
Napisałem wyżej, że takie działanie było łamaniem prawa międzynarodowego w optyce ambasadora Niemiec, choć oczywiście w tym przypadku formalnie miał on rację. Mam jednak wrażenie, że argumentu tego użył on czysto instrumentalnie. W tym samym tekście „łamaniem prawa międzynarodowego” nazwał on wycofanie się Stanów Zjednoczonych z porozumienia JCPOA z Iranem z roku 2015 [Joint Comprehensive Plan of Action, dotyczący kontroli irańskiego programu rozwoju broni jądrowej; porozumienie zawarte mimo sprzeciwu Izraela, obawiającego się programu nuklearnego Iranu – red.]. Na takiej zasadzie każde wycofanie się z umowy międzynarodowej, którą się współtworzyło, mogłoby zostać uznane za łamanie prawa.

„Partnerstwo w przywództwie”

Na tym jednak pedagogiczna opowieść ambasadora Heusgena się nie skończyła. Opisał on bowiem następnie swoją harmonijną współpracę z następczynią Nikki Haley. Ta z kolei, choć także nominatka Donalda Trumpa, przeciwstawiała mu się i wspólnie z innymi przestrzegającymi prawa przedstawicielami w ONZ niestrudzenie działała na rzecz lepszego jutra. Oczywiście ręka w rękę z przedstawicielem Republiki Federalnej. „To jest rodzaj współpracy, do jakiego powinien zmierzać globalny sojusz: wspólna polityka opierająca się na międzynarodowym prawie, humanitaryzmie i prawach człowieka” – skonkludował Heusgen.

Powtórzmy jeszcze raz: tekst o niezgodzie na politykę prowadzoną przez poprzedniego prezydenta Stanów Zjednoczonych ubrał on w szaty przypowiastki nieledwie edukacyjnej, w której wystąpiły dwie ambasadorki, zła i dobra. Jedna z nich wspierała politykę swojego prezydenta, druga zaś starała się postępować właściwie. Razem z Niemcami, które przecież zawsze postępują właściwie.

ODWIEDŹ I POLUB NAS
Nie ma zatem wątpliwości, co powinna robić Ameryka: nieustannie konsultować się ze swoimi europejskimi (czytaj – niemieckimi) sojusznikami. W tym kontekście Heusgen przypomina z pewną wyczuwalną tęsknotą obietnicę, jaką w 1989 roku George H.W. Bush złożył Helmutowi Kohlowi: „partnerstwa w przywództwie”. To partnerstwo powinno być wprowadzone zwłaszcza teraz, w obliczu wojny na Ukrainie. Bowiem co prawda Stany Zjednoczone odegrały „niewątpliwie pozytywną” rolę, podejmując międzynarodowe przywództwo po rosyjskiej agresji, ale jednak byłoby o wiele lepiej, gdyby działania społeczności międzynarodowej były „kolektywne”, koordynowane przez partnerów z całego świata, którzy są zdecydowani bronić porządku międzynarodowego.

Można sobie wyobrazić, jak by wyglądała pomoc wojskowa dla Ukrainy koordynowana przez takie praworządne kolektywne kierownictwo: bez zdecydowanego przywództwa Stanów Zjednoczonych i bez takich harcowników, jak Polska, która po prostu zaczęła dostarczać setki czołgów i tony amunicji, nie oglądając się na to, czy z Berlina, Brukseli lub Paryża nadszedł wreszcie kurier z oficjalną zgodą. Kto ciekaw, może sobie spojrzeć na stronę internetową Urzędu Kanclerskiego, gdzie niedawno, w ramach ofensywy informacyjnej mającej pokazać Niemcy jako lidera pomocy wojskowej dla Ukrainy, zamieszczono listę wszystkiego, co wysłano z tego kraju w charakterze pomocy wojskowej. Znaczenie czysto militarne ma supernowoczesny zestaw przeciwlotniczy Iris-T, który przekazano w liczbie jednego (sic!), dalej – cieszące się dobrą opinią aż do chwili sprawdzenia ich w realnej walce haubice kalibru 155 mm (PZH2000) w liczbie 14, przestarzałe i cierpiące na brak pocisków zestawy przeciwlotnicze Gepard w liczbie 32 oraz 500 Stingerów i 900 Panzerfaustów-3. Pozostałe dostawy to w większości sprzęt pomocniczy, niewątpliwie niezbędny do prowadzenia walki, ale zdecydowanie mniej „śmiercionośny”, by użyć starego określenia z okresu wahań, czy Ukrainie dostarczyć jednak coś obok hełmów. Wszystko to na kwotę 2,5 miliarda euro – a dokładnie 2 558 391 406 euro, jak to precyzyjnie wyliczono.
Niemiecka wiceminister obrony Siemtje Moeller podczas oświadczenia dla prasy, związanego z wysłaniem korwety Bundesmarine do Stałej Grupy Morskiej NATO 1 (SNMG1), w ramach sił reagowania zabezpieczających północną flankę Paktu na morzu. Port Wilhelmshaven w północnych Niemczech, 26 lutego 2022. Fot. PAP/EPA, Focke Strangmann
Prezentację eksponatu numer jeden zakończmy zdecydowanym przywołaniem amerykańskiego przywództwa do porządku przez Christopha Heusgena: „Biden może wspierać globalny związek państw zaangażowanych w przestrzeganie prawa międzynarodowego. Będzie to wymagało od Stanów Zjednoczonych zmiany sposobu myślenia: muszą one bardziej systematycznie koordynować działania ze swoimi partnerami i traktować przestrzeganie prawa jako podstawę wszystkich swoich działań”. Inaczej mówiąc: jesteście co prawda duzi, bogaci i potrzebni do naszej ochrony, ale nie myślcie sobie, że możecie z tego powodu się wywyższać, bo to my wiemy co należy robić.

„Niemcy się angażują. A wy Amerykanie?”

Pora na eksponat drugi. Będzie on miał charakter nieco ludyczny, chociaż także niepozbawiony aspektu pedagogicznego. Przed nami Siemtje Moeller, 39-letnia wiceminister obrony w rządzie Olafa Scholza, z wykształcenia nauczycielka francuskiego i hiszpańskiego, która jednak wolała karierę w SPD od uczenia w gimnazjum w Wilhelmshaven. I dzięki temu wylądowała w ministerstwie obrony, choć pewnie w grę wchodziły i inne ministerstwa, jak to w przypadku partyjnych nominacji. Wykorzystała ona swoje talenty nauczycielskie, aby wytłumaczyć Amerykanom, co to takiego „Zeitenwende”. Trzeba przyznać, że zrobiła to z niewymuszonym belferskim wdziękiem i jej koledzy w amerykańskim Departamencie Obrony musieli być nieco zdumieni.

Pani Moeller wybrała się mianowicie w listopadzie ubiegłego roku do Waszyngtonu z oficjalną wizytą. Zanim przyjechała, postanowiła wysłać swoim przyszłym rozmówcom rzeczone wyjaśnienie. Gdyby jednak ograniczyła się do wysłania! Ona postanowiła je opublikować! Z okazji skorzystała renomowana amerykańska Atlantic Council. Na jej stronie internetowej ukazał się tekst pod tytułem „Czym naprawdę jest Zeitenwende?”, autorstwa pani Siemtje. Ogłaszała ona w nim, że aby tę epokową zmianę zrozumieć, trzeba najpierw pojąć różnicę w koncepcjach bezpieczeństwa między oboma krajami. „Niemiecka koncepcja zmiany przez handel nie była efektem chciwości, ani nie była nowa” – napisała Moeller, powołując się na Thomasa Paine, jednego z ojców amerykańskiej rewolucji przeciwko Wielkiej Brytanii, który był zdania, że wolny handel wypleni wojny. Dość oryginalny sposób obrony budowy Nord Stream2…

Pani minister rozpisała się następnie na temat tego, co Niemcy w ramach „Zeitenwende” zamierzają zrobić, nie za bardzo zwracając uwagę na fakt, że od słynnego przemówienia kanclerza Scholza minęło już dziewięć miesięcy i używanie w dalszym ciągu czasu przyszłego zaczynało powoli budzić u obserwatorów zdziwienie. Z rzeczy dokonanych chwaliła się dostarczeniem Ukrainie systemu Iris-T, wieloprowadnicowych wyrzutni rakiet i armatohaubic, „decydujących o odwróceniu losów wojny”. Tak, jeden system przeciwlotniczy, pięć wyrzutni i czternaście armatohaubic, z których połowa zwykle znajdowała się w naprawie, miały odwrócić losy wojny.

Pani Moeller zapewne nie zdawała sobie sprawy z tego, jaką bufonadą była ta wyliczanka. Brzmiałaby znakomicie na wiecu zwolenników niemieckiej socjaldemokracji, łaknących zapewnień o tym, jak ich kraj lideruje pomocy w odpieraniu agresji Putina, ale w oczach fachowców z Departamentu Obrony odsłaniała słabość i niekompetencję ich gościa. Niczym niezrażona zakończyła naprawdę efektownie, pouczając Amerykanów, że „transatlantycka współpraca to nie tylko chęć, ale potrzeba zachowania liberalnego porządku świata, a tym samym naszego sposobu życia w nadchodzącej dekadzie. Niemcy się angażują. A wy?”. Wyobrażam sobie z jaką perwersyjną uciechą ludzie z Atlantic Council publikowali ten tekst…

Biznes z nazistowską przeszłością

Właściciele takich firm jak BMW czy Porsche wymazują historię swoich ojców i dziadków – mówi holenderski dziennikarz.

zobacz więcej
Przywołane wyżej dwa „eksponaty” różnią się od siebie niewątpliwie bardzo. Pierwszy jest odległy od kanclerza Scholza politycznie, drugi bardzo mu bliski. Pierwszy prezentuje doświadczenie i analizę polityczną na wysokim poziomie, drugi doświadczenia nie zdradza, a jego poziom analizy jest raczej szkolny. Jest jednak coś, co ich łączy: sposób myślenia. Przekonanie, że Amerykanie powinni słuchać Niemców, gdyż ci ostatni mają za sobą rację i prawo, a ci pierwsi jedynie siłę.

Czymżesz innym mogłaby się kierować pani Moeller, gdy zamiast sformułować proste i uprzejme zdanie w rodzaju „chciałabym przedstawić moim amerykańskim gospodarzom na czym polega nasza «Zeitenwende»”, zdecydowała się napisać: „oto, co Stany Zjednoczone powinny wiedzieć o tym terminie i tym kluczowym dla Niemiec momencie”? Można oczywiście przypuszczać, że wyszła z niej maniera nauczycielki, zwykłej przemawiać tonem jasnym i zrozumiałym dla swoich uczniów. Bardziej wyrafinowany intelektualnie Heusgen ujął to delikatniej, mówiąc, że Ameryka będzie musiała zmienić swój sposób myślenia, ale czy w istocie to nie jest wyraz tej samej postawy? Wynikającej z przeświadczenia, że jest ktoś, kto uczy i ktoś, kogo nauczyć trzeba, ktoś dojrzały i odpowiedzialny i ktoś nieobliczalny w swoich decyzjach i reakcjach. Czy aby tego też nie znamy?

„Wielobiegunowy” świat Scholza

Wreszcie eksponat najważniejszy: kanclerz Olaf Scholz. Człowiek, który zapewne bardzo chciałby nawiązać do niemieckiej tradycji długoletnich kadencji kanclerzy, jaka pozwalała im na prowadzenie stabilnej polityki. I chyba dlatego unika zbyt jasnego formułowania myśli, woli hasła i pewną wieloznaczność. Nie znaczy to jednak, że nie ma planów. W obszernym artykule opublikowanym w grudniu ubiegłego roku w „Foreign Affairs” rozciągnął „Zeitenwende” na cały świat, bo tektoniczne przesunięcie w polityce dotyczy przecież nie tylko Niemiec, ale wszystkich.

Jego tekst był o wiele bardziej wyważony i spokojny niż teksty w eksponatach numer jeden i dwa. Nie można z niego wyczytać arogancji i chęci pouczania kogokolwiek, a już najmniej Stanów Zjednoczonych. Wolno przypuszczać, że pozostawia to swoim akolitom. Najważniejszym przesłaniem tego tekstu było wezwanie, aby świat znowu nie podzielił się na bloki i pytanie: „jak my, jako Europejczycy i jako Unia Europejska możemy pozostać niezależnymi graczami w narastająco wielobiegunowym świecie?”.

Niemcy wydobywają się z rzeczywistości, w której Stany Zjednoczone były jedynym światowym mocarstwem i ograniczały co prawda własną siłą swoich sojuszników, ale za to zapewniały im bezpieczeństwo. Zresztą w tym czasie świadomość zagrożeń znacznie zmalała i być może wielu naprawdę uwierzyło, że świat już zawsze będzie bezpieczny, a jedyne, co warto robić, to oskarżać światowego policjanta o nadużywanie władzy. Wzrost siły i znaczenia Chin, a także błędy w polityce międzynarodowej popełnione w czasach Busha juniora i Baracka Obamy sprawiły, że ta sytuacja odchodzi w przeszłość. Może się okazać, że świat znowu podzieli się na dwa wielkie bloki (Chiny i Rosja otwarcie do tego dążą) i grupę państw niezaangażowanych, które będą mniej otwarcie występować po jednej ze stron. W ostatecznym rachunku nikt jednak nie pozostanie bez „przydziału”. No, może taki olbrzym jak Indie.
Prezydent Francji Emmanuel Macron, kanclerz Niemiec Olaf Scholz i prezydent USA Joe Biden podczas szczytu G7 na zamku Elmau w Bawarii. 26 czerwca 2022 r Fot. PAP/DPA, Sven Hoppe
Olaf Scholz intensywnie stara się temu przeciwdziałać. Powtarza słowa o świecie „wielobiegunowym” i nie chce się zapisać pod sztandary obozu prowadzonego przez Amerykę, co widać choćby w jego stosunku do Chin. Robi to, mając zapewne nadzieję, że gdy ów nowy świat się wykrystalizuje, to Niemcy osobno, a także Niemcy jako państwo sterujące Unią Europejską staną się samodzielnie jednym z najważniejszych biegunów tego na nowo urządzonego, wielobiegunowego świata. To gra o wielką stawkę. W przywołanym artykule napisał: „Nasza demokracja, bezpieczeństwo i dobrobyt zależą od przywiązania do wspólnych reguł. Dlatego Niemcy zamierzają zostać gwarantem europejskiego bezpieczeństwa, czego oczekują od nas sojusznicy, budowniczym mostów w Unii Europejskiej i adwokatem wielostronnych rozwiązań globalnych problemów. To jedyna dla Niemiec droga, aby pomyślnie nawigować przez geopolityczne bystrza naszych czasów”.

Oto niemiecka wersja macronowskiej „strategicznej autonomii”, tylko nie wypowiedziana wprost i głośno, bo Niemcy w odróżnieniu od Francuzów wolą robić niż przemawiać. Wspólne reguły mają oczywiście trzymać w ryzach Waszyngton, bo przecież Pekin będzie raczej o nich mówił, a nie je stosował i nikt mu tego nie zabroni. Europejskie bezpieczeństwo będzie nadal gwarantowane przez Amerykanów, których Europejczycy pod wodzą Niemiec będą mamić nieustannym podnoszeniem zdolności bojowych, jak teraz Berlin mami ich „Zeitenwende”. Budowa mostów w Unii będzie polegała na pacyfikacji niepokornych. Wielostronne rozwiązania globalnych problemów będą dotyczyły podjęcia gry z Chinami. Wszak jeden ze współpracowników Scholza powiedział ostatnio, iż fakt, że „Wandel durch Handel” z Moskwą nie wypalił, wcale nie musi oznaczać, że to samo nie wypali z Pekinem…

Plany wielkie, a na przeszkodzie może im stanąć rzeczywistość. Fakt, że z zapowiedzianego w mowie o „Zeitenwende” funduszu stu miliardów euro na rozwój Bundeswehry po roku nie wydano jeszcze ani jednego euro, a inflacja już zjadła zeń kilkanaście procent. Fakt, że obiecywane wielokrotnie dojście do 2% wydatków na obronę w budżecie zapewne ziści się dopiero w roku 2026, a potem znowu może spaść. Fakt, że realne dostawy uzbrojenia na Ukrainę są – proporcjonalnie do siły gospodarki – w przypadku Niemiec wielokrotnie niższe niż zaangażowanie Stanów Zjednoczonych.

Niemcy boją się, że następcą obecnego prezydenta USA będzie znowu Donald Trump i on tym razem skutecznie zmusi ich kraj i Europę do wzięcia odpowiedzialności za własne bezpieczeństwo. Patrząc jednak na politykę Joe Bidena można przypuszczać, że także demokratyczny prezydent będzie zdecydowanie do tego dążył. A to byłaby „Zeitenwende” bardzo trudna do przełknięcia dla Olafa Scholza i jego kolegów.

– Robert Bogdański

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Zdjęcie główne: Prezydent USA Joe Biden rozmawia z kanclerzem Niemiec Olafem Scholzem podczas szczytu przywódców Unii Europejskiej, zwołanego w związku z inwazją Rosji na Ukrainę w siedzibie UE w Brukseli. Belgia, 24 marca 2022 r. Fot. POOL / Reuters / Forum
Zobacz więcej
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Legendy o „cichych zabójcach”
Wyróżniający się snajperzy do końca życia są uwielbiani przez rodaków i otrzymują groźby śmierci.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pamiętny rok 2023: 1:0 dla dyktatur
Podczas gdy Ameryka i Europa były zajęte swoimi wewnętrznymi sprawami, dyktatury szykowały pole do przyszłych starć.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kasta, i wszystko jasne
Indyjczycy nie spoczną, dopóki nie poznają pozycji danej osoby na drabinie społecznej.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Jak Kościół katolicki budował demokrację amerykańską
Tylko uniwersytety i szkoły prowadzone przez Kościół pozostały wierne duchowi i tradycji Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Budynki plomby to plaga polskich miast
Mieszkania w Polsce są jedynymi z najmniejszych w Europie.