Kultura

Bezwstydnie konserwatywny Dylan

Przyznaję – niektóre płótna przyprawiły mnie o ból zębów swą kiczowatą estetyką albo kolorystycznym jazgotem. Na szczęście, równoważą je świetne rysunki oraz prace malowane spontanicznie, bliskie wszelkiej maści ekspresjonistom.

Kto sądzi, że zna twórczość Boba Dylana, a nie wie nic o jego dokonaniach na polu sztuk wizualnych, ten powinien czym prędzej nadrobić tę zaległość.

Jest okazja. W rzymskim Muzeum Sztuki XXI wieku (zwanym MAXXI) do końca kwietnia można oglądać „Retrospectrum” – podsumowanie zjawisk, do których noblista odniósł nie tylko słowem, ale także rysunkiem, obrazem i rzeźbą.

Początki tej działalności sięgają lat 60. ubiegłego wieku, jednak wzmożenie plastycznej kreatywności Dylana nastąpiło mniej więcej od 2010 roku. Zapewne wiąże się to z wiekiem artysty, który w maju będzie obchodził 82. urodziny. Karierę sceniczną ma już za sobą, zarobił fortunę, którą wydaje na kupowanie posiadłości i samochodów. Stać go na zajmowanie się tym, co go kręci.

Może tak lepiej – amatorskie paranie się sztuką nie zagraża w niczym jego muzycznej legendzie. A sam podpis „Bob Dylan”, wyraźnie widoczny w prawym dolnym rogu płócien, gwarantuje ich wysoką rynkową pozycję.

On the Road

Tematem większości spośród ponad stu eksponowanych obiektów jest Ameryka. Ta obecna i tamta sprzed kilkudziesięciu lat (najstarsze rysunki pochodzą z 1973 roku). Oglądamy migawki z podróży artysty: imponujące metropolie, bezkresne autostrady, tereny puste i bezludne, stacje benzynowe, motele, neony, zapyziałe podwórka, obskurne bary, wielkie jak smoki ciężarówki… Wszystko to zobaczone oczyma Dylana podczas tras koncertowych, w trakcie prywatnych podróży, a także na zdjęciach, filmach albo płótnach innych artystów, z Edwardem Hopperem na czele.
Malarstwo Edwarda Hoppera fascynuje wielu, okazuje się, że także Boba Dylana. Na ilustracji Hopperowskie „Nighthawks” (dosłownie „nocne jastrzębie” czyli „nocne marki”) z 1942 roku. Fot. GRANGER / Granger History Collection / Forum
Słynny muzyk-poeta nie ma problemu z tym, czy w swych plastycznych kreacjach jest oryginalny; czy mieści się w jakimkolwiek współczesnym trendzie; czy może jego sztuka trąci anachronizmem. Ma w nosie, jeśli odbiorca poczuje się zakłopotany na widok, hmm… mało odkrywczych kompozycji, zda się – nie licujących z rewolucyjnymi muzyczno-literackimi dziełami Dylana. Na tym polu artysta jest bezwstydnie konserwatywny. Zdumiewają dosłownością, zwłaszcza w kontekście tekstów, pełnych karkołomnych nieraz metafor i podtekstów.

Przyznaję – niektóre płótna przyprawiły mnie o ból zębów swą kiczowatą estetyką albo kolorystycznym jazgotem. Na szczęście, równoważą je świetne rysunki oraz prace malowane spontanicznie, bliskie wszelkiej maści ekspresjonistom. (Na przykład, kilka kompozycji przywołuje na myśl malarstwo Józefa Czapskiego, choć nie sądzę, by ten autor był znany Dylanowi. Jednak fowistów mógł znać i do nich się odnosić).

Największą wartością wizualnych poszukiwań noblisty jest autentyzm. Jak w utworach muzycznych, z empatią reaguje na wykoślawienia amerykańskiego systemu, dostrzega „zwykłych” ludzi z prowincji lub żyjących na marginesie wielkomiejskiego splendoru. I nie kryguje się, komentując te widoki: „Wiem, te obrazy są niemodnie realistyczne, wręcz archaiczne, statyczne, choć zarazem rozedrgane. Ale tak widzę i wybieram, żeby widzieli inni; jestem częścią takiego świata i chcę weń wniknąć. Tak czy siak, to moja robota.”
        ODWIEDŹ I POLUB NAS     Premiera retrospektywy odbyła się w Szanghaju, potem zaliczyło ją Miami, zaś podróż po Starym Kontynencie zaczęła się dwa miesiące temu w Rzymie, gdzie obrazy noblisty zostaną do końca kwietnia.

Dlaczego te prace najpierw obejrzeli Chińczycy, łatwo wyjaśnić: Shai Baitel, kurator omawianej ekspozycji, w 2020 roku został dyrektorem Modern Art Museum w Szanghaju. Tu słowo o nim, jako że jego kariera różni się od zwykłych kuratorskich losów.

Urodzony w Izraelu (1975), studiował handel międzynarodowy i prawo handlowe na Fordham University w Nowym Jorku, po czym obronił dyplom z wyróżnieniem i zdobył tytuł naukowy na Uniwersytecie w Tel Aviv, na kierunku… prawa oraz historii Środkowego Wschodu. Dyrektorowanie w Szanghaju rozpoczął właśnie podsumowaniem plastycznego dorobku Boba Dylana.

Wystawienie „Retrospectrum” w Rzymie Dylan przyjął entuzjastycznie – uważa to miasto za jedno z najpiękniejszych i najbardziej inspirujących na świecie. Szczególnie cieszy go umieszczenie wystawy w MAXXI, najnowszym i najbardziej nowoczesnym muzeum Wiecznego Miasta.

Rzym otwarty na nowoczesność

Obrońcy tradycji przegrali z postępem czy inną cywilizacją

Jeśli świat „staje się” na ulicy – to wśród krzyku, zgiełku, przemocy, protestów. To nie jest świat dla ludzi, których wciąż nie zastąpiły nieczułe humanoidy.

zobacz więcej
MAXXI jest dwudzielną placówką, ukierunkowaną na sztukę najnowszą oraz architekturę. Powstawała ponad dekadę, zanim w 2010 otworzyła się dla publiczności. Autorką projektu była najgłośniejsza projektantka świata, Zaha Hadid, która wygrała międzynarodowy konkurs ogłoszony przez włoskie Ministerstwo Dziedzictwa Kulturowego w 1998 roku, konkurując z 273 kandydatami. Zdaniem fachowców, rzymskie muzeum to perełka w jej dorobku. Projekt MAXXI przyniósł Hadid kolejną w jej kolekcji laurów: prestiżową nagrodą Stirlinga. A realizacja kosztowała – bagatela! – 150 milionów euro.

Prawda, dekonstruktywistyczna budowla jest wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających: już dziedziniec (określony przez Hadid jako przestrzeń do współtworzenia przez artystów i widzów) jawi się jako otwarta ogromna scena dla coraz to wymienianych wielkich instalacji.

Po przekroczeniu drzwi wejściowych MAXXI odwiedzający zostaje wciągnięty w niemal kosmiczne klimaty – a to za sprawą wielokondygnacyjnej wewnętrznej konstrukcji, w której brak kątów prostych. Tu wszystko opiera się na harmonii i iluzyjnym ruchu płynnych linii. Ma się wrażenie, że piętra (poziomy?) przenikają się, antresole falują, sufity przechodzą w łagodnie wznoszące się i opadające, łukowato zakrzywione trapy. Jest dynamicznie, jednocześnie nie dziwacznie, wręcz elegancko: dominują biel i czerń, dynamizowane przez czerwone akcenty.

Choć… Zauważyłam, że w ciągu ostatniej dekady budynek MAXXI przeszedł z kategorii futurystycznych i wizjonerskich do grupy „zabytków nowoczesności”, które zwiedza się dla samej architektury. Ta na szczęście broni się swoją funkcjonalnością. A także „uprzejmym” dopasowaniem do sąsiedztwa.

Kompleks muzealny stanął przy ulicy Guido Reni, wczesnobarokowego malarza włoskiego – to zobowiązuje. A teren, na którym powstał, wcześniej zajmowały koszary wojskowe. Zresztą, po drugiej stronie ulicy wciąż znajdują się rozległe garnizonowe zabudowania. Dookoła zaś wznoszą się zwyczajne domy mieszkalne, najczęściej XIX-wieczne. Taki kontekst wymusił na projektantce nietypową dla niej, klasyczną formę fasady. Za to już od strony dziedzińca budynek zdaje się stawać na głowie, no a wewnątrz – wszystko płynie.
Oprócz czasowych prezentacji, MAXXI szczyci się pokaźną (ponad 400 obiektów) kolekcją współczesnych mistrzów sztuki awangardowej. Po „Retrospectrum” Dylana też pozostanie w zbiorach trwały ślad.

Mianowicie, zestaw wzbogaci podobno pierwsze na świecie muzyczne wideo do utworu „Subterranean Homesick Blues” z 1965 roku. To filmowy zapis wydarzenia, rozegranego na ulicy, z Bobem Dylanem w roli głównej. Śpiewając, piosenkarz rzucał przed i obok siebie niewielkie plansze, których plik trzymał w rękach. Na nich wymalowane zostały fragmenty tekstu utworu. Pisaniem słów zajęli się przyjaciele piosenkarza, co zajęło im noc poprzedzającą występ. Wśród pomocników artysty był poeta i zarazem ideowy przywódca hipisów Allen Ginsberg (widoczny w niektórych ujęciach na wideo-rejestracji). Odkrywcza na tamte czasy forma performance’u, jednocześnie antyestablishmentowy protest song. No i pamiątka po latach, kiedy dojrzewała młodzieżowa rewolucja, której jednym z liderów był nasz bohater.

Na początku był underground

Oczywiście, wspomniane powyżej „zabytkowe” wideo nie jest jedynym filmem na tej retrospektywie. Nie mogło się obyć bez migawek z koncertów z późniejszych lat, gdy Bob Dylan stawał się gwiazdą pierwszej wielkości.

Na początek mamy filmowy kolaż złożony z rejestracji muzycznych podróży Dylana konfrontowanych z jego malowidłami. Tak, wszystko się zgadza: autostrady przecinające wszystkie Stany Zjednoczone wzdłuż i wszerz, które w ciągu półwiecza przebył artysta. A potem odtworzył na płótnach. W następnej sali – kolejny filmowy składaniec, tym razem występy (wybrane z tysięcy, ale te najbardziej znaczące) na różnych scenach świata, w rozmaitych momentach, bez zachowania chronologii.

Człowiek, który sprzedawał maski. Do studia BBC trafił jako prezes Towarzystwa Ochrony Długowłosych Mężczyzn przed Przemocą

Bowie, nierozpoznany przez nikogo, wysiadł na Dworcu Gdańskim w Warszawie, poszedł do księgarni, kupił parę polskich płyt.

zobacz więcej
Jak każdy aspirujący do muzycznej kariery tak i Dylan zaczynał od małych scen klubowych. Jednocześnie, budował pozycję w ekskluzywnym, intelektualnie wymagającym, acz biednym nowojorskim undergroundzie. Tam też rodziły się modowe trendy. Nie miejsce tu, by wymieniać kariery rozkwitające w nowojorskim Chelsea Hotel (hotelu dla artystów, obecnie uznanym za zabytek kultury), ale warto wymienić Patti Smith, przyjaciółkę Boba, która w jego imieniu wystąpiła podczas ceremonii przyznania mu nagrody Nobla.

Bob szybko stał się wzorem do naśladowania, umiał zaznaczyć ubiorem swą indywidualność, choć nigdy nie zawdzięczał rozpoznawalności kostiumom, jak np. David Bowie. Był jednak w awangardzie, jeśli chodzi o sposób noszenia się na co dzień i na estradzie – co może w niewielkim stopniu uwidacznia się na filmach, ale kto zna historię mody, zauważy jego stylistyczne przeobrażenia. Choć dla większości to mało istotny aspekt społecznego funkcjonowania Dylana.

W komentarzu z offu, który słychać na tle koncertowej mozaiki Boba, wyliczane są jego ważniejsze zasługi dla kultury: ponad 600 piosenek, z których co najmniej setka weszła do kanonu wszech czasów. Leci też lista nagród oraz honorów, jakimi został obdarowany przez rozmaite prestiżowe gremia. Grammy (13 azy), Oscary, Złote Globy, Pulitzery i zwieńczenie wszystkiego – Nobel w dziedzinie literatury (2016). Przy okazji dowiedziałam się, że Robert Allen Zimmerman (prawdziwe nazwisko artysty) dostał też francuski Order Legii Honorowej (2013), które to odznaczenie podobno odebrał… w windzie.

Po tych kompaktowo podanych wspominkach kurator wystawy już nie przywołuje muzycznej biografii bohatera. Przechodzimy do poszukiwań na terenie sztuki wizualnej.

Na zapleczu współczesności

Dylan umie patrzeć. Zauważać. Scenki rodzajowe, jakie rysuje ołówkiem na niewielkich kartkach (co za wstecznictwo!) mogłyby zostać uwiecznione sto lat temu: grubas za stołem, zżerający góry jadła, obsługiwany przez Afroamerykankę (strach napisać: czarnoskórą kobietę). Choć to idiotyczna poprawność polityczna – noblista często mówi i malarsko odnosi się do wciąż istniejącego w USA rasizmu.

Najlepszy moim zdaniem pod względem plastycznym, zaprezentowany na wystawie cykl, nosi tytuł „New Orlean” (2012) i naprawdę jest czarny. Znaczy, malowany czarną farbą z niewielkim dodatkiem innych kolorów. W centrum zainteresowania artysty – nie-biali mieszkańcy tego stanu. Ich obyczaje, ich muzyka (z której czerpał nie raz inspiracje). Nie oszukujmy się – Nowy Orlean to nie jest pępek nowoczesności. W Luizjanie wciąż żyją potomkowie niewolników, zachowują dawne obyczaje oraz kultywują dawną religijność. Tu naukę śpiewu pobiera się w chórze kościelnym, a osoby duchowne cieszą się wyjątkowym autorytetem. Bob Dylan świetnie oddaje nastrój kościelnych występów samorodnych śpiewaków. Widzi ich natchnione twarze, zapamiętanie w śpiewie i szczęście w tym wspólnym śpiewaniu; niemal słyszy się pieśni gospel. Oni tę muzykę mają we krwi – a Dylan umiał ją przetworzyć na własny użytek.
Podobały mi się też nieskrywane fascynacje malarstwem Edwarda Hoppera (1882-1967). Tak jakby urodzony 61 lat później twórca pokazywał nam: patrzcie, nic się nie zmieniło. Wielkomiejski ruch, tłum, tysiące rozrywek nie leczą z samotności. Ba, nawet ją wzmagają. Jak Hopper, Dylan notuje sceny knajpianej samotności. Wielkie lady, za którymi urzęduje barman, obsługujący pojedynczych klientów, w milczeniu „zalewających robaka”. Powtórka z Hopperowskich „Nighthawks” (dosłownie „nocne jastrzębie” czyli „nocne marki”) z 1942 roku. Równie samotna jak oni wydaje się dziewczyna, która ćmi peta gdzieś w piwnicy (taki tytuł nosi obraz Dylana z 2020 roku), chowająca się przed ludzkimi spojrzeniami, sam na sam ze swoimi myślami, być może świadoma kiepskich perspektyw na przyszłość. Tak przynajmniej można wnosić po scenerii, w której panna się znajduje. Zupełnie jak pogrążone w depresyjnym letargu kobiety z płócien Hoppera.

Ilustracje do samego siebie

Przyznaję Dylanowi: dobrze rysuje. Znaczy, choć nie ma w jego szkicach lekkości ani maestrii, wydobywa w tych niewielkich kompozycjach klimat zbliżony do cechującego jego poezję. Jego postaci są niezdarne, wręcz toporne, ale przecież ci ludzie nie mają czasu ani powodu ćwiczyć się w elegancji. Momentami te rysunki wydały mi się za dosłowne, nie-po-dylanowsku pozbawione finezji. Po prostu – ilustracje, jakby tłumaczące metafory na proste sytuacje.

Ale może autor takie wizje miał gdzieś z tyłu głowy, w głębi wyobraźni, kiedy pisał „Knocking on Heaven’s Door”: facet walący pięściami w zamknięte wrota. Zresztą, ten utwór został najobficiej zilustrowany przez autora – aż szesnastoma rysunkami (2018). Eksponowane w jednym bloku, stanowią coś w rodzaju komiksu do słynnego utworu.

Nie tylko do tego. Rysunków „pod dyktando” piosenek jest wiele. Pokazane obok ręcznie wypisanych tekstów, à propos których powstały, wydają się pochodzić z odległej przeszłości. Tymczasem wcale tak nie jest. Szkice liczą sobie zaledwie kilka lat, zaś teksty – kilkadziesiąt. Na retrospektywie dawne liryki spotykają się w parze z ilustracją. Zastanawiam się – czy to przywołanie epok, kiedy ludzie uważali umiejętność kaligrafowania za osobną sztukę, nie tak odległą od innych manualnych sprawności? Bob Dylan, rocznik 1941, z pewnością pamięta te czasy.

Stojąc przed drzwiami

Na koniec o wrotach. Od nich zaczyna się wystawa i na nich kończy. Nietrudno zrozumieć ten zabieg w kontekście biografii Dylana. Tylko – co to za drzwi? Skonstruowane ze znajdowanych na samochodowych złomowiskach, metalowe części pojazdów i innych maszyn. Surowce „vintage” zostały pospawane, polakierowane, miejscami pomalowane. Tworzą teraz ażurowe konstrukty o sporych wizualnych walorach. Jednak dla nas, wychowanych w kraju, gdzie onegdaj kwitła tzw. metaloplastyka, kojarzą się z ubóstwem i materiałami zastępczymi, wtórnego zastosowania. Pamiętam te okropne dziełka z metalowych zużytych elementów, udające coś pomiędzy obiektem zdobnym a użytkowym.

Noblista z podobnych rupieci montuje „Podwójne drzwi”. W jego przypadku – to wejście do świata, który dopiero od niedawna zaczął eksplorować. I już na starcie ma sukces.

– Monika Małkowska

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy


Wystawę „Retrospectrum” w Muzeum Sztuki XXI wieku (MAXXI) w Rzymie można oglądać do 30 kwietnia 2023
Zdjęcie główne: „Retrospectrum” w rzymskim Muzeum Sztuki XXI wieku. Fot. Riccardo Antimiani/EPA/PAP
Zobacz więcej
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Flippery historii. Co mogło pójść… inaczej
A gdyby szturm Renu się nie powiódł i USA zrzuciły bomby atomowe na Niemcy?
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Strach czeka, uśpiony w głębi oceanu… Filmowy ranking Adamskiego
2023 rok: Scorsese wraca do wielkości „Taksówkarza”, McDonagh ma film jakby o nas, Polakach…
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
„Najważniejsze recitale dałem w powstańczej Warszawie”
Śpiewał przy akompaniamencie bomb i nie zamieniłby tego na prestiżowe sceny świata.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Najlepsze spektakle, ulubieni aktorzy 2023 roku
Ranking teatralny Piotra Zaremby.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Anioł z Karabachu. Wojciech Chmielewski na Boże Narodzenie
Złote i srebrne łańcuchy, wiszące kule, w których można się przejrzeć jak w lustrze.