Magiczna Śpiewająca Harfa
piątek,
7 kwietnia 2023
Pamiętam naszą salkę katechetyczną w podziemiach kościoła Wszystkich Świętych. Ja siedziałem w rzędzie po prawej, a ta, dla której przychodziłem tu przez ostatnie dwa lata, zajmowała ławkę w środkowym rzędzie, gdzieś pod koniec... Wielkanocne opowiadanie Wojciecha Chmielewskiego.
– pamięci księdza Tadeusza Szczękulskiego (1948–2021)
Blacha na dachu kościoła pod wezwaniem świętego Patryka na Gocławiu ma kolor zielony. Wieje wiosenny wiaterek. Ksiądz Tadeusz wolno idzie po przykościelnym placu i opowiada. O wycieczce do Meksyku, do Matki Bożej z Guadalupe i dalej, w dół wielkiej rzeki, na brzegach której żyją wielkie papugi. Wysoki mężczyzna o zawsze idealnie ogolonej, gładkiej twarzy i wesołych szarych oczach, był taki sam jak wtedy, gdy pracował w parafii Wszystkich Świętych na placu Grzybowskim w Warszawie. Niemal wcale się nie zmienił, a przecież minęło tyle lat. Ksiądz Tadeusz zdążył być proboszczem w jakiejś mazowieckiej wiosce, potem jeszcze gdzieś, teraz emerytura. Jest rezydentem, odprawia mszę świętą, spowiada.
– Oświetlenie w kościele za ołtarzem widziałeś?
Kiwam głową, byłem przed chwilą na mszy, którą odprawił.
– Moja robota, projekt i wybór sprzętu. Proboszcz jest mi bardzo wdzięczny.
Dziedziniec kościelny jest jasny, obszerny i wyłożony kostką Bauma. Kierujemy się do otynkowanej na biało plebanii. Ksiądz Tadeusz zaprasza do siebie. Klatki schodowe na plebaniach. Byłem na kilku. Zawsze ten sam zapach – kuchnia, pasta do podłogi lub odświeżacz powietrza, jeszcze coś. Jakby szczególnego rodzaju samotność żyjących tu mężczyzn, woda kolońska, zimne światło, odprasowane koszule. Kościelna cisza.
Pamiętam naszą salkę katechetyczną w podziemiach kościoła Wszystkich Świętych. Ksiądz Tadeusz zasiadał za biurkiem na podwyższeniu, niżej w trzech rzędach stały ławki. Ja siedziałem w rzędzie po prawej, a ta, dla której przychodziłem tu przez ostatnie dwa lata, zajmowała ławkę w środkowym rzędzie, gdzieś pod koniec. Katechezy były w każdy czwartek, mijały jedna za drugą, przychodziłem, spóźniałem się, ksiądz Tadeusz się irytował, ale nigdy nie złościł. Taki po prostu był i pozostał po tych wszystkich latach w różnych miejscach, lepszych i gorszych.
– Kiedyś, podczas kolędy, wchodzę do jednego domu, a gospodarz do mnie: proszę księdza, ksiądz jest na pewno zmęczony i głodny. Owszem, ja mu na to, dziś już kończę, pański dom jest ostatni. Piątkowy wieczór. Wtedy on: mam dla księdza pierwszorzędną sarninkę, paluszki lizać, zaraz upiekę. Ja mu na to, ale przecież piątkowy post, nie mogę przecież. A ten swoje. Żachnął się. Proszę księdza! Sarninka doskonała, sam strzeliłem, krucha, delikatna. Dalej oponuję nie, nie, nie da rady, kochany panie, jeśli pan nic nie ma, to proszę wziąć trochę mąki, wody, kluski mi zrobić, posolić i ja to zjem. Taki to był mądrala z mojego parafianina! Potem z ambony będę mówił o potrzebie przestrzegania postu, a taki mi powie: ale u mnie w piątek sarninę żarłeś!
W ostatniej klasie liceum ksiądz Tadeusz zaczął przebąkiwać o maturze z religii. Tym samym miała zakończyć się nasza edukacja religijna, którą wiedliśmy od maleńkiego. Zasady były inne niż w szkole: należało wybrać sobie temat spośród zaproponowanych przez księdza, a potem napisać pracę, ale w domu. Mogła mieć dowolną długość, potem trzeba było przynieść ją księdzu i już.
To był sen bajkowy. Na lekcji rosyjskiego wstał i zaczął walczyć ze smokiem…
zobacz więcej
W mieszkaniu księżowskim regały z książkami za szkłem. Kilka autorstwa Mariana Zacharskiego, nie chce mi się jednak pytać o powody takiego wyboru. Wywiad. Ciężki temat. Wolę słuchać, jak ksiądz opowiada historyjki, może po prostu lubię ton jego głosu, nie zmienił się i przypomina mi wciąż o dawnych czasach, o mojej młodości. Ksiądz Tadeusz lubi się śmiać na cały głos, nigdy się tego nie wstydził, a przy tym wcale nie jest rubaszny. Taka pogoda ducha, niezmienna, zawsze była mi obca, może to dlatego tak lubię tego faceta?
Na wielkim monitorze migają zdjęcia z Meksyku. Plac przed katedrą w stolicy cały wypełniony ludźmi, długa kolejka do wizerunku Matki Boskiej, który nie został uczyniony ręką człowieka. Ale o tym też nie mówimy. Ksiądz klika myszką, a ja słucham jego komentarzy, jem kokosankę i piję herbatę z cytryną. Nadchodzi wieczór. Pokój, w którym siedzimy jest przedzielony przepierzeniem z szafek na dwie części, w drugiej jest coś w rodzaju kuchennego aneksu, choć przecież ksiądz sam tu posiłków nie przygotowuje. A może przeciwnie, jest na specjalnej diecie i nie może jeść tego, co inni pracujący w tej parafii? Niewiele wiem, naprawdę mało. Na przykład teraz ksiądz Tadeusz z wielkim znawstwem opowiada o rodzajach obiektywów, wymienia ich parametry. Nic z tego nie rozumiem, ale kiwam głową. Pokaz zdjęć trwa dalej.
Nie pamiętam nic z tego, co napisałem w mojej pracy maturalnej. Mój temat dotyczył miłości chrześcijańskiej, a ja, zakochany chłopak, pisałem o moich wyobrażeniach związanych z tamtą dziewczyną, pisałem o tym, jak mogłoby być, gdyby dwoje chrześcijan kochało siebie do końca, i jak bardzo jest to zgodne z tym wszystkim, czego uczyliśmy się na religii. Dużo inwencji włożyłem w tę pracę, a do dziewczyny nie potrafiłem się nawet odezwać. Pamiętam tylko jej błyszczące, żywe oczy i włosy opadające na lewy policzek. Podejść do niej tak zwyczajnie, a potem co niby powiedzieć? Że po chrześcijańsku ją kocham? Zostało mi bicie serca, rozbiegane spojrzenie, mnóstwo myśli, układających się w pętlę, po której krążyłem od katechezy do katechezy.
Ksiądz Tadeusz przekonuje mnie właśnie, że powinienem pojechać z rodziną nad Plitwickie Jeziora do Chorwacji, tam jest pięknie, wodospady, i to jakie! Czysta woda. Oglądamy teraz zdjęcia stamtąd. Widać kamienie na dnie, biały piasek, kolorowe rybki, wodospady jak z filmu Disneya.
Dziewczyna, w której tak bardzo byłem zakochany w roku zdawania matury z religii, też była z Disneya. Trudno było wyobrazić sobie kogoś takiego jak ona w czasie powszechnej brzydoty. Taplaliśmy się wszyscy w gnijącej komunie, a ona była Pocahontas, królewną Śnieżką i Śpiewającą Magiczną Harfą w jednej osobie. Dla mnie drugiej takiej nie było na warszawskich szarych ulicach.
Księdzu Tadeuszowi bardzo podobała się moja praca maturalna i na świadectwie, które miało formę składanej na dwoje legitymacji z zarysem twarzy Matki Boskiej Częstochowskiej na okładce, dostałem najwyższą ocenę. Obraz tamtej dziewczyny był ze mną jeszcze długo po zakończeniu nauki religii. Już nigdy nie usiadłem w ławce w salce katechetycznej, ale tęskniłem. A potem?