Kultura

Nieuczesany los: nie mógł istnieć bez uznania, alkoholu i bez kobiet

Już w czasach licealnych dopalał się alkoholem, co owszem, wśród braci artystycznej było, i jest, na porządku dziennym, jednak u młodzieży przedmaturalnej niekoniecznie. Co dziwne, matka nie miała nic przeciwko tej skłonności syna, do której sama przyłożyła rękę – nalewkami własnego wyrobu.

19 kwietnia mija 35. rocznica śmierci Jonasza Kofty.

Taka śmierć! Legenda tak to przedstawia: zmarł 4 lutego 1988 roku w SPATiF-ie, na oczach wielu znajomych. Kiedyś mówiło się – w przytomności zebranych. To akurat nie dotyczy tej sprawy.

Choć nie do końca wszyscy byli pod wpływem ogólnodostępnych środków odurzających, to jednak tego feralnego dnia nikomu z obecnych nie przyszło na myśl, że to nie zgryw. A dziennikarka, która umówiła się z nim tam na wywiad, po prostu uciekła.

Ale czy Jonasza Koftę można było uratować? Kiedy trafił do szpitala na intensywną terapię, przez jakiś czas lekarze dawali rodzinie wymijające odpowiedzi. Choć tak naprawdę nie miał szans.

Właściwie tę śmierć trochę prowokował, oswajał, zapraszał.

Dawno temu i (nie)prawda

O tym wydarzeniu wie wielu, nawet tych, którzy nie wgłębiali się specjalnie w twórczość Jonasza Kofty. Ja też słyszałam tę opowieść, która, choć o posmaku konfabulacji, zdarzyła się naprawdę. Sensacja mniej mnie interesowała, za to osobowość bohatera – jak najbardziej. Nasze drogi nigdy nie przecięły się w realu. Mimo to było wiele styków – w postaci miejsc i znajomych, co pozwala mi wyobrazić sobie Jonasza (Janusza) Koftę i przywołać jego osobę na 35. rocznicę tej absurdalnej i przerażającej śmierci.

W pewien sposób idealnie pasował do epoki, w której przyszło mu żyć. Tak jak garstka jemu podobnych „kolorowych motyli” (nie lubię tego określenia, ale ono też jest typowe), stanowił negatyw tego, czym karmił (karmili) obywateli PRL.

Co zabawne, właśnie owe wredne i siermiężne realia stanowiły pożywkę dla kultury. Zwłaszcza dla gatunków na styku życia i sztuki: plakatu, kabaretu, kina, muzyki…

Z dziejów śmiechu. Co Gołas czytał z mankietów i czym popijał nalewkę o poranku?

Wielu pamięta go z filmów, wszyscy – z kabaretowej piosenki „W Polskę idziemy”.

zobacz więcej
Wtedy jeszcze istniał taki zawód: tekściarz. W nim Jonasz Kofta był mistrzem. Tak tę robotę oceniał: „Poezja nie jest profesją. Jest tylko, jak wyższa matematyka, jednym ze sposobów odbioru świata. Profesją jest natomiast tzw. tekściarstwo. Może ono być – w zależności od talentu – galanterią z tworzyw sztucznych lub rzemiosłem artystycznym. Piosenka klasy B jest niezbędna i nie wymagam od niej, żeby dostarczała wielkich przeżyć. Natomiast żądam, żeby nie sprzedawała mi »jabloneksów« jako brylantów, żeby nie chciała być czymś więcej niż dobrą piosenką”.

W jego przypadku twórczość tekściarska klasy B, „na użytek publiki”, przenikała się z kategorią delux – czyli cudowną zabawą słowem, metaforą, kontekstem. Jasne, że nie funkcjonował w pustce. Miał wspaniałych poprzedników i całkiem sporą, godną siebie konkurencję.

Powojenne patchworki

Już na starcie nie miał „zwyczajnie”. Data i miejsce urodzenia Janusza (potem Jonasza) Kofty nie rokowały spokojnej egzystencji: pochodzenie żydowsko (ojciec)-ukraińsko-niemieckie (matka), jesień 1942, miasteczko Mizocz na Wołyniu, pół roku przed atakiem oddziałów UPA na lokalną ludność polską.

Ponure tło historyczne zaważyło na losach rodziny Kaftali, których znamy pod nazwiskiem Kofta. A więc wysiedlenie z Wołynia, potem Ziemie Odzyskane (Wrocław) i ciągła zmiana adresów. Obydwaj synowie Koftów (Janusz starszy, młodszy Mirek) wciąż zmieniali szkoły, wedle trasy, którą wyznaczały zajęcia rodziców.

Gorzej dla chłopców, że rodzina pękła. Janusz został przy ojcu, współzałożycielu rozgłośni Polskiego Radia w Łodzi i Katowicach; matka przeniosła się do Poznania z młodszym bratem Mirosławem. Tata związał się z inną kobietą, której syn z wcześniejszego związku stał się przyszywanym bratem Jonasza. A ojciec, wciąż zajęty, nie miał czasu dla pierworodnego. Potem kolejny obrót o 180 stopni – Janusz wrócił pod skrzydła matki, robiącej naukową (i partyjną) karierę na uniwersytecie poznańskim.

Dziś mówi się: rodzina patchworkowa. Rozwody czy życie na kocią łapę nie należą do rzadkości. Jednak wtedy, w latach powojennych, do problemów uczuciowych dochodziły wybory polityczne. W przypadku rodziców Kofty panowała ideologiczna jedność: lewa, lewa!
        ODWIEDŹ I POLUB NAS     Jak na tamten okres, zawodowo, mieszkaniowo i finansowo powodziło im się więc nieźle. Ale… kto nie miał popapranego dzieciństwa, ten nie ma pojęcia, co to dalej robi z człowiekiem. Kto nie zabiegał o uwagę i serdeczność od ojca/matki, ten nigdy nie zrozumie, dlaczego ktoś tak doświadczony, w dorosłym życiu będzie łaknął uznania, akceptacji, uczucia. Utalentowane dzieci mają gorzej. Wrażliwość wcale nie pomaga odnaleźć siebie, i drogę. Inteligencja, kreatywność, pracowitość dają przez jakiś czas zielone światło do sukcesu. Jonasz tak miał.

Wyróżniał się już w „plastyku” – poznańskim Liceum Sztuk Plastycznych. Zwracał na siebie uwagę na wszelkie sposoby, nie tylko umiejętnościami. Lubił ciuchy i umiał je nosić. Grzebienia nie uznawał, choć to jeszcze nie czasy hipisowskiej plerezy.

Zawsze potargany miał wzięcie u dziewczyn, jednak długo ta jedna, jedyna rozpalała go uczuciowo. Już w czasach licealnych dopalał się alkoholem, co owszem, wśród braci artystycznej było, i jest, na porządku dziennym, jednak u młodzieży przedmaturalnej jeszcze niekoniecznie. Co dziwne, matka nie miała nic przeciwko tej skłonności syna, do której sama przyłożyła rękę – nalewkami własnego wyrobu.

A on chciał być dorosły i samostanowić o swym życiu.

Poznań zrobił się dla niego za ciasny. Tuż przed maturą dowiedział się (i jego brat) o żydowskich korzeniach, o części rodziny, której nie było dane przeżyć Holokaustu. Janusz zaczął czuć się Jonaszem. Jednakże imię, które w dzieciństwie było dlań czymś w rodzaju pseudonimu, zrasta się z nim dopiero w 1968 roku, w wiadomych marcowych okolicznościach.

Nauka w las

Zdał go, ten głupi egzamin dojrzałości w maju 1961. Ciekawostka: pierwszy dowód osobisty odebrał dopiero w wieku 28 lat. Jak mu się udawało być, żyć, zarabiać? Cud! I to w PRL-u!

Po maturze chciał do stolicy, na studia architektoniczne, na które się nie dostał z braku miejsc. Zastępczo zaczyna więc naukę na Wydziale Inżynierii Budowlanej Politechniki Warszawskiej, z czego po kilku miesiącach systematycznego olewania zajęć sam zrezygnował.

W stolicy Janusz miał ojca. I co z tego? Starszy Kofta i jego druga żona wcale nie palili się, żeby mieszkać pod jednym dachem z chłopakiem o – delikatnie mówiąc – niepokornym usposobieniu. Uznano, że taki typ doskonale odnajdzie się na Akademii Sztuk Pięknych, zwłaszcza że chłopak miał manualne zdolności i kreatywność.
Jonasz Kofta (z lewej) i Jan Pietrzak w kabarecie Pod Egidą w 1974 roku. Fot. PAP/CAF/Maciej Kłos
W PRL-u warszawska ASP stanowiła przystań dla kilku niekoniecznie przenikających się grup. Trafiały tam dzieci prominentów i dzieci artystów, które jeszcze nie wiedziały, co robić w życiu, ale na pewno nie chciały pracować na etacie. Dodatkowo, dla pełnoletnich chłopaków ASP stanowiła wybawienie od służby wojskowej. Na uczelnię trafiali też ludzie „przygotowani” przez tamtejsze ciało pedagogiczne (gwarancja przyjęcia), utalentowani i skazani na sukces oraz ci, co przechodzili egzaminacyjne sito dzięki punktom za pochodzenie.

Nie muszę mówić – Kofta ciąży ku bohemie. Jak wielu ówczesnych nie-warszawiaków, zamieszkał w domu studenckim Dziekanka, gdzie stacjonowali przyszli artyści z całej Polski. Miał od większości lepiej: finansowo wspierał go papa, gwarantujący także „plecy” w razie różnego rodzaju wpadek syna. A było ich wiele.

Jonasz od pierwszych lat kumplował się z Adamem Kreczmarem, dwa lata od niego młodszym synem aktorskiej pary. Dzięki tej przyjaźni zaczęła się przygoda Kofty z kabaretem.

Najpierw z Hybrydami. Nieistniejący od 1969 roku lokal-legenda przy Mokotowskiej przyciągał tych, którym nie spieszyło się rano do pracy, za to mieli twórcze ambicje – ale tu nie miejsce na smakowanie klimatu ani historii tego twórczego tygla.

Zresztą, nie jedynego w stolicy. Były jeszcze Dziekanka, Klub Medyka, Stodoła… No i te bardziej „dorosłe” lokale w stowarzyszeniach twórczych (wtedy prężnie działających) plus przybytki w hotelach dla tych bardziej zasobnych, lecz mieszczących się w skali zarobków twórczych. Tam życie zaczynało się po 21. I trwało, ile się dało. Zależało od stanu kieszeni i zdrowia. Jonasz jeszcze je miał.

Trzech kumpli z kabaretu

Hybrydy stały się jego debiutem, dochodem, domem. Potem był kabaret Pod Egidą i wiele innych scen, z tą o najliczniejszej publiczności – czyli III Programem Polskiego Radia.

Na początku kabaretowo, oprócz Adama Kreczmara, Koftę wspierał Stefan Friedmann, aktor (wtedy) znany jako Gienek Matysiak (ten z radiowej sagi „Matysiakowie”). Trójka kumpli, którzy nadawali na tych samych falach, zupełnie rozmijali się z rzeczywistością. Prowadzili ekstrawagancki tryb życia, wymagający czasowo i eksploatujący energetycznie.

Jonasz wytrzymał na ASP do trzeciego roku na Wydziale Malarstwa i Grafiki. Wymiękł podobno z powodu niezaliczonych ćwiczeń wojskowych („Skreślony z listy studentów decyzją z dnia 18 II 1967 roku”). Tak naprawdę z powodu bakcyla, którym zaraził się w Hybrydach. To choroba estrady. Zaczął lubić te skierowane na siebie światła i spojrzenia. Więcej, od aplauzu uzależnił się jak od gradusów. Bez jednego i drugiego nie mógł egzystować. I bez kobiet, które szły za nim jak w dym, wpatrzone w te jego chabrowe oczy.

Umiarkowani buntownicy w granicach prawa

O perwersji III RP opowiada Bronisław Wildstein.

zobacz więcej
Nie tylko damom, także płci brzydszej imponował styl życia peerelowskiej bohemy.

Jonasz i jego paczka nie znali godzin snu ani pracy. Pieniądze też nie grały roli – wiele można było załatwić na twarz (z czegoś znaną), wdziękiem, pomysłowością i tak zwaną „ułańską fantazją”. Czy można się dziwić, że tym odlecianym ponad przeciętność młodym (wciąż) ludziom trzeźwość nie pasowała?

Pożegnanie

Ten koncert oglądałam parokrotnie, jest na YouTube. Rok 1977, koncert galowy XV Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu. „Nastroje, nas troje”.

Ta trójka to Agnieszka Osiecka, Wojciech Młynarski i Jonasz Kofta. Najlepsi w słowie śpiewanym. Trochę ze sobą rywalizowali, ale nie mówili o sobie źle.

„Show z potrójnym dnem”, jak brzmiała zapowiedź. Na estradzie, przy wspólnym, suto zastawionym stole (a jakże, w trakcie koncertu odchodzi konsumpcja, takiej scenografii jeszcze nikt nie znał!), zasiadają autorzy, wykonawcy, muzycy, kompozytorzy. To wielka improwizacja. Zarazem, każdy z „nas trojga” opowiada o sobie, o swej scenicznej/artystycznej drodze. Wydarzenie okrzyknięte najlepszym show festiwali w Opolu.

Pomysłodawcą był Mariusz Walter, ówczesny szef telewizyjnego Studia 2. Jednak były też zasługi Jonasza Kofty, który od razu zapalił się do koncepcji tak różnej od zwykłej festiwalowej poprawności. To on namówił na wspólny występ dwoje z pozostałej trójki autorów, do dziś uchodzących za niedościgłych mistrzów.

Na scenie pojawiły się same gwiazdy, no i tych troje autorów, zarazem konferansjerów, opowiadaczy, aktorów, bohaterów wieczoru. To było sceniczne crescendo Kofty. I tak go chcę zapamiętać.

– Monika Małkowska

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

SDP 2023
Zdjęcie główne: Rok 1974. Jonasz Kofta z rodziną. Fot. TVP
Zobacz więcej
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Flippery historii. Co mogło pójść… inaczej
A gdyby szturm Renu się nie powiódł i USA zrzuciły bomby atomowe na Niemcy?
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Strach czeka, uśpiony w głębi oceanu… Filmowy ranking Adamskiego
2023 rok: Scorsese wraca do wielkości „Taksówkarza”, McDonagh ma film jakby o nas, Polakach…
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
„Najważniejsze recitale dałem w powstańczej Warszawie”
Śpiewał przy akompaniamencie bomb i nie zamieniłby tego na prestiżowe sceny świata.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Najlepsze spektakle, ulubieni aktorzy 2023 roku
Ranking teatralny Piotra Zaremby.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Anioł z Karabachu. Wojciech Chmielewski na Boże Narodzenie
Złote i srebrne łańcuchy, wiszące kule, w których można się przejrzeć jak w lustrze.