Cywilizacja

Pokój pod nadzorem ONZ i Chin? Ukraina bez Krymu i Donbasu? A może tylko przerwa w wojnie?

Ukrainie kończy się okres dobrej koniunktury międzynarodowej i będzie musiała zdecydować o pokoju, pod naciskiem jaki do niedawna wydawał się nie do pomyślenia. Jego przyczyną są m.in. rosnące problemy ekonomiczne świata i nieuchronnie nadchodzące zmiany polityczne w USA. Prezydent Wołodymyr Zełenski zapewne zostanie dyskretnie przekonany, aby sam wystąpił z inicjatywą pokojową po wiosenno-letniej ofensywie.

Prawda jest brutalna: granice terytorialne i kształt niepodległości Ukrainy leżą w rękach ukraińskich żołnierzy, ginących na polu walki. Zachód, który obecnie popiera tę walkę „tak długo, jak trzeba”, by zacytować prezydenta Joe Bidena, nie będzie przyjmował tej postawy zawsze. Dlatego ofensywa ukraińska, na którą wszyscy oczekują z coraz bardziej ściśniętym sercem, zadecyduje o wszystkim. Zaś w zachodnich środowiskach decyzyjnych trwają przymiarki do tego, jak mógłby wyglądać pokój, jaki zostanie zaproponowany, a gdy trzeba to narzucony Ukrainie.

Oczywiście Ukraińcy nie będę musieli przyjmować takiego układu i zapewne nie będą chcieli, ale wstrzymanie lub wydatne zmniejszenie pomocy militarnej i gospodarczej zmusi ich do tego, by się ugiąć. Swoją wojnę prowadzą teraz z sukcesem tylko dlatego, że otrzymują ogromne wsparcie. Będą także musieli pogodzić się ze świadomością, że przywrócenie terytorialnej integralności ich państwa, tak brutalnie i niesprawiedliwie zaatakowanego, nie będzie wcale jedynym celem rozmów pokojowych. Być może nawet nie najważniejszym.

Chciejstwo, czyli miejsce nie przy stole

Tak chyba należy rozumieć tekst, jaki ponad miesiąc temu opublikował weteran amerykańskiej dyplomacji, ponad 90-letni już Thomas R. Pickering, w przeszłości ambasador m.in. w Rosji i przy Narodach Zjednoczonych. Swoją długą analizę zatytułował on prosto: „Jak się przygotować do rozmów pokojowych na Ukrainie”. Zaś jako cel tych rozmów wymienił w pierwszym rzędzie osiągnięcie pokoju między Rosją a Ukrainą, podkreślając, że „oczywiście” jest to cel najważniejszy.

Natychmiast potem Pickering jednak stwierdził, że Stany Zjednoczone i ich europejscy partnerzy będą z pewnością chcieli, aby takie pokojowe porozumienie uczyniło cały region stabilniejszym pod względem bezpieczeństwa. Na samym końcu wymienił stabilizację wzajemnych stosunków między Stanami a Rosją, „zwłaszcza na arenie nuklearnej”. Można przypuszczać, że sam ambasador w rozmowach nieco bardziej poufnych byłby skłonny do odwrócenia hierarchii celów. Bardzo wyraźnie było w jego artykule widać, że chciałby pokazać Ukrainie jej właściwe miejsce i jest to raczej miejsce w szeregu, nie zaś przy stole, przy którym podejmowane są decyzje.
Thomas Pickering podczas konferencji „Bulletin of the Atomic Scientists” (założony w 1947 przez naukowców z Projektu Manhatta), który w razie zagrożeń przesuwa wskazówki „Zegara Zagłady”. Ostrzega tym, jak blisko jesteśmy zniszczenia cywilizacji – czyli północy. W 2023 – po inwazji Rosji na Ukrainę, w związku z zagrożeniami klimatycznymi i postępujących technologii – światu do zagłady brakuje już tylko półtora minuty. Fot. PAP/EPA/Matthew Cavanaugh
Pickering podkreślał w swoim planie rolę ONZ i konieczność stworzenia szerokiej koalicji państw, jakie powinny zająć się doprowadzeniem do rozmów pokojowych. Wymieniał w tym gronie Chiny, Turcję i Unię Europejską. Terytoria sporne – czyli te, które znajdowały się pod suwerenną władzą Ukrainy przed rokiem 2014, w tym Krym – chciał oddać na okres przejściowy 3-5 lat pod zarząd administracji ONZ, zaś następnie urządzić tam uczciwe referenda. Chciał także, aby Ukraina po wojnie zadbała o mniejszość rosyjskojęzyczną, dając Quebec za przykład dobrego postępowania z różnojęzycznymi grupami.

Ten ostatni pomysł może świadczyć o tym, że Pickering, który był ambasadorem w Rosji w latach 1993-96 – zatem w okresie poważnego osłabienia tego państwa i w czasie, gdy na Zachodzie żywiono nadzieje na rozwój tam społeczeństwa obywatelskiego i budowę demokracji – nie bardzo zdaje sobie sprawę z tego, czym Rosja jest obecnie pod rządami Władimira Putina. Oczekiwanie, że rosyjski dyktator pozwoli na uczciwe referenda i porównywanie sytuacji w infiltrowanych przez jego ludzi regionach do sytuacji w Quebeku jest czystym fantazjowaniem. Czy też – jak to powiadał Melchior Wańkowicz – chciejstwem.

Elukubracje sędziwego dyplomaty były jednak tylko wstępem do o wiele poważniejszego wystąpienia autorstwa Richarda Haasa i Charlesa Kupchana, które ukazało się w Foreign Affairs nieomal dokładnie w miesiąc po artykule Pickeringa. Haas to odchodzący właśnie na emeryturę, ale bynajmniej nie sędziwy, długoletni prezes renomowanego think tanku Council on Foreign Relations, wcześniej zajmujący eksponowane stanowiska w Departamencie Stanu i administracji prezydenta George’a H.W. Busha. Zaś Kupchan to jego kolega z CFR i profesor politologii na Uniwersytecie Georgetown.

Opublikowali oni artykuł o tym, że Zachód potrzebuje „nowej strategii” na Ukrainie i powinien przyjąć takie stanowisko, które pozwoliłoby „uznać realia bez poświęcania pryncypiów”. Każdy, kto kiedykolwiek czytał wystąpienia polityczne czy dyplomatyczne zaraz pozna, co to oznacza: skoro realia nie są po naszej stronie, a nie da się ich zmienić, zaś pryncypiów nie można poświęcić, bo to by źle wyglądało, to jedynym sposobem na pogodzenie jednych z drugimi jest przeorientowanie pryncypiów tak, aby nadal pozostały „pryncypiami”, ale bardziej pasowały do realiów.

Inaczej mówiąc, Haas i Kupchan zaproponowali, aby pozostawić w mocy sformułowaną przez prezydenta Bidena zasadę, że pomoc Ukrainie będzie trwała „tak długo, jak trzeba” – czyli pryncypia pozostaną w mocy. Lecz należy tą zasadę dookreślić czasowo. Mianowicie powinna ona obowiązywać mniej więcej do końca tego roku, a konkretnie do czasu, gdy pogoda uniemożliwi prowadzenie działań ofensywnych przez armię ukraińską. Ameryka powinna przy tym wspomóc Kijów dostawami militarnymi najmocniej jak to możliwe, aby dać Ukraińcom szansę odbicia jak największej części zajętego przez Rosjan terytorium. Po tym czasie jednak Stany Zjednoczone i Europa będą miały, jak piszą autorzy, „dobry powód”, aby zaprzestać polityki symbolizowanej przez zdanie „tak długo, jak trzeba”.

Krym i Donbas „sprzedane” za 3 tryliony dolarów?

Jak będą wyglądały nowe „pryncypia”? „Podtrzymanie istnienia Ukrainy jako suwerennej i bezpiecznej demokracji jest priorytetem, ale ten cel nie wymaga odzyskania przez ten kraj pełnej kontroli nad Krymem i Donbasem” – napisali Haas i Kupchan. Dla wykrwawionej Ukrainy brutalnie musiało zabrzmieć uzasadnienie takiego rozwiązania. Wymaga tego bowiem, piszą obaj autorzy, światowa gospodarka, która – jak szacuje OECD – w roku 2023 z powodu wojny urośnie o kwotę mniejszą o nieomal trzy tryliony dolarów niż urosłaby, gdyby ta wojna się nie toczyła. Ekonomiczne kłopoty powodują także niepokoje polityczne „od Francji po Peru”, a ponadto wojna wzmaga rywalizację geopolityczną między demokracjami Zachodu i blokiem Chińsko-Rosyjskim. W ten sposób Haas i Kupchan pokazali, co to znaczy „wyważać racje między rozmaitymi priorytetami”.

Narody Zjednoczone w objęciach Moskwy

Szczyty hipokryzji w ONZ.

zobacz więcej
Także ci autorzy uznają, podobnie jak Pickering, że zakończenie walk powinno być nadzorowane przez organizacje międzynarodowe, wymieniając tu ONZ lub OBWE. A także przez „wpływowe kraje”, jak Chiny i Indie, które należałoby poprosić o wsparcie propozycji zawieszenia broni. Nie wydaje się, aby nadmiernie poświęcali oni uwagę ocenie realności tego planu. Nie odnoszą się do co najmniej problematycznej roli OBWE w monitorowaniu sytuacji na wschodzie Ukrainy po roku 2014. Nie zadają pytania o to, jakie siły mogłyby wejść w skład ewentualnego kontyngentu ONZ i co mógłby on zrobić, jeżeli któraś ze stron zechciałaby jednak po jakimś czasie zaatakować. Nie interesuje ich, czy „wpływowe kraje” chciałyby uczestniczyć w realizacji takiego pomysłu i jaka mogłaby być ich rola, deklarowana i rzeczywista.

Ważne jest w tym artykule i w tym planie zupełnie co innego. Znów podobnie do ambasadora Pickeringa, Haas i Kupchan są najbardziej zainteresowani zbudowaniem porozumienia z Rosją w sprawie bezpieczeństwa. Piszą: „Sojusznicy z NATO rozpoczęliby strategiczny dialog z Rosją na temat kontroli zbrojeń i szerszej europejskiej architektury bezpieczeństwa”.

Jako przykład, że taki dialog jest możliwy, autorzy wymieniają rozmowy w formacie „2 plus 4”, gdy po zakończeniu Zimnej Wojny zjednoczenie obu państw niemieckich negocjowano przy współudziale USA, Wielkiej Brytanii, Francji i Związku Radzieckiego. Haas znajdował się wówczas w ekipie prezydenta Busha i zapewne dlatego uważa ten model za użyteczny, jednak krótkowzroczność tego przekonania aż bije po oczach. Porównywanie chwiejącego się i rozpadającego Związku Radzieckiego pod kierownictwem Michaiła Gorbaczowa, rozmontowującego system komunistyczny, do konsekwentnie budującej dyktatorski i autorytarny system Rosji Putina mogło przyjść do głowy tylko analitykom, którzy przywykli do wygodnych foteli i miękkich dywanów w instytucjach decyzyjnych świata zachodniego…

A co, jeżeli po osiągnięciu i ustabilizowaniu zawieszenia broni tak zaprojektowane rozmowy pokojowe nie przyniosłyby sukcesu, co zresztą wydaje się dość prawdopodobne? Haas i Kupchan uważają, że… nie należałoby się tym przejmować. Wymieniają półwysep Koreański i Cypr jako dwa miejsca w świecie, gdzie po zawieszeniu broni nie osiągnięto żadnego porozumienia i formalnie strony znajdują się tam w stanie wojny. Ich zdaniem nie jest to oczywiście rozwiązanie idealne, ale zawsze lepsze od stanu intensywnej wojny, jaki istniał przedtem. Piszą: „Ta formuła godzi strategiczny pragmatyzm z politycznymi pryncypiami. Pokój na Ukrainie nie może być zakładnikiem celów wojennych, które choć moralnie uzasadnione, są prawdopodobnie nieosiągalne”.

„Pakt bezpieczeństwa” niebezpieczny dla Polski i Ukrainy

Jako zachętę dla Ukraińców, by przyjęli taki plan, można potraktować dość ogólnie wspomniane gwarancje w postaci „sformalizowanego paktu bezpieczeństwa”. Jednak tego, jaki charakter miałoby owo „sformalizowanie”, z artykułu trudno się domyślić. Jedno jest pewne: nie byłyby to gwarancje ze strony całego Paktu Północnoatlantyckiego, ale uczestniczyłyby w nich Stany Zjednoczone.
Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski wita się z polskimi żołnierzami podczas swojej wizyty w Warszawie. Obok niego premier Polski Mateusz Morawiecki. 5 kwietnia 2023. Fot. Marcin Banaszkiewicz / FotoNews / Forum
Można się spodziewać, że do grona uczestników owego paktu byłaby z pewnością doproszona Polska, jako jedyna siła militarna w regionie zdolna w niedługiej perspektywie do realnego działania. Nie przypuszczam, aby zechciały przystąpić do niego Niemcy, które zapewne zasłoniłyby się tysiącem znakomitych uzasadnień, związanych z realizacją ich słynnej misji wynikającej z tego, że w przeszłości wywołały dwie wojny światowe.

I nie wydaje mi się, że Polska powinna zgadzać się na występowanie w roli jedynego de facto gwaranta bezpieczeństwa Ukrainy w Europie. Bo w ten sposób kraje zachodu Europy w perfidny sposób wykorzystywałyby zarówno Polskę, jak i Ukrainę, do zapewnienie bezpieczeństwa im samym. Nawet jeżeli do paktu przystąpiłaby Wielka Brytania i mniejsze kraje Europy Środkowej i Wschodniej, ciężar realnych działań nie spoczywałby na nich. A dla Niemiec i Francji bylibyśmy po prostu przedpolem. I my, i Ukraińcy. Pomysł Haasa i Kupchana jest po prostu niebezpieczny, stwarzając w konsekwencji kategorię krajów „frontowych”, do których należałaby oczywiście Ukraina, ale także Polska i co najmniej kraje Bałtyckie.

Jak jednak wspomniałem, pomysł „paktu bezpieczeństwa” należy raczej traktować w kategoriach osłody gorzkiej pigułki, jaką Ukraina dostałaby do przełknięcia. Zaś w ostatecznym rachunku, jaki piszą autorzy analizy, „Ukraina miałaby niewielki wybór i zmuszona byłaby do podporządkowania się polityce, która dałaby jej militarne i gospodarcze wsparcie, by zabezpieczyć terytorium znajdujące się pod jej kontrolą – czyli zasadniczą większość kraju – przy rezygnacji z odzyskania siłą rejonów znajdujących się pod rosyjską okupacją”.

Obszernie opisałem poglądy wyrażone przez Richarda Haasa i Charlesa Kupchana, gdyż od dłuższego czasu, czytając opinie wyrażane przez zachodnich analityków, odnoszę wrażenie, że reprezentowany przez nich nurt myślenia rośnie w siłę. Także z powodu możliwości zmiany ekipy w Białym Domu, co może nastąpić już za półtora roku. W takim okresie niepewności wzrasta wydatnie rola przedstawicieli deep state, a takimi obaj autorzy niewątpliwie są.

„Czerwona linia” Putina, za którą kryje się zagłada atomowa

Jednak uczciwość nakazuje wspomnieć, że nie jest to jedyny nurt myślenia wśród ludzi zaangażowanych w kształtowanie amerykańskiej polityki zagranicznej. Interesująco się złożyło, że dokładnie tego samego dnia, gdy w Foreign Affairs ukazał się omówiony tekst, inni dwaj autorzy, Ian Brzezinski i Alexander Vershbov opublikowali na stronie internetowej The Atlantic Council zbiór postulatów pod adresem zaplanowanego na lipiec szczytu NATO w Wilnie. Tekst ten nie jest oczywiście w całości poświęcony Ukrainie, ani też z natury rzeczy nie może obejmować propozycji pokojowych dla Ukrainy, ale jeden jego aspekt w wyraźny sposób się do tej kwestii odnosi. I to odnosi w sposób wyraźnie różny od tego, jak widzą rzeczywistość Pickering, Haas i Kupchan.

Chodzi mianowicie o postulat całkowitego wsparcia celów wojennych Ukrainy: „Ukraina i tylko ona sama musi zdefiniować swoje cele w tej rozpętanej przez Rosję wojnie. W Wilnie sojusznicy powinni zasygnalizować swoje całkowite zaangażowanie we wsparcie Ukrainy w jej wysiłku osiągnięcia w tym konflikcie zwycięstwa w sposób, jaki sama zdefiniuje”. Dalej autorzy wspominają o odzyskaniu całości terytorium w granicach z roku 1991, włączając w to Krym.

To ostatnie jest szczególnie ważne, bo w przypadku Krymu putinowskiej propagandzie udało się chyba zasiać bardzo poważne wątpliwości w umysłach wielu zachodnich analityków. Narracja o tym, że Ukraińska SRS „dostała” Krym od Nikity Chruszczowa w roku 1954, a wcześniej półwysep był po prostu częścią Rosji, wydaje się być celna.

Prawdziwy podział świata. Wojownicy i pieczeniarze

Czy Macron zachęcił Chiny do inwazji na Tajwan?

zobacz więcej
Chętnie bowiem pisze się w zachodnich mediach o tym, że większość mieszkańców półwyspu mówi po rosyjsku, zwraca się uwagę na ewentualne trudności związane z reintegracją regionu z państwem Ukraińskim, a niektórzy autorzy wręcz zakładają z góry, że może tam dojść do prześladowań na tle etnicznym. Co ciekawe, ci sami autorzy niespecjalnie wydają się zwracać uwagę na to, co robią tam Rosjanie obecnie, na przykład w odniesieniu do Krymskich Tatarów. Dlaczego? Odpowiedź chyba jest prosta: bo nie o dbałość o mniejszości etniczne tu chodzi. Tajemnica tej jednostronności kryje się w drugiej części putinowskiej narracji, czyli w skutecznym wmówieniu części zachodnich elit, że próba odzyskania Krymu może się spotkać z reakcją w postaci użycia przez Rosję broni nuklearnej. Donieck, Ługańsk czy Chersoń nie, ale Krym to jest z pewnością owa „czerwona linia” Putina, poza którą kryje się zagłada atomowa.

Rosyjskiemu dyktatorowi udało się w pewnym sensie uzyskać „specjalny status” dla Krymu w umysłach wielu ludzi na Zachodzie. Jeden z nich, Brytyjczyk Anatol Lieven napisał nawet, że Krym stał się dla władz w Kijowie „potworem Frankensteina”. Czyli tworem, który po tym, jak długotrwała wewnętrzna propaganda ukraińska wdrukowała go w ludzkie umysły jako niezbędny cel wojenny, zaczął żyć własnym życiem i nie będzie można go poświęcić w imię porozumienia w rodzaju „ziemia za pokój”. Krym po prostu przeszkadza, wydaje się potencjalnie niebezpieczny i wielu obserwatorów chętnie by nim pohandlowało.

Nowy prezydent zdecyduje, czy złamać obietnice dane Ukrainie

Kwestię percepcji roli Krymu na Zachodzie należałoby jednak rozważać bardziej w kategoriach psychologicznych niż politycznych, co zresztą dobrze byłoby osobno przeanalizować. Teraz jednak wypada wrócić do pomysłów związanych z zakończeniem wojny na Ukrainie i przywołać opinię z obozu potencjalnego następnego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Wiele wskazuje na to, że może nim zostać obecny gubernator Florydy Ron DeSantis. Zdanie, jakie napisał półtora miesiąca temu zelektryzowało wszystkich śledzących walkę Ukrainy i pomoc udzielaną jej przez Zachód: „Podczas, gdy Stany mają wiele żywotnych narodowych interesów, dalsze zaangażowanie w terytorialny spór między Ukrainą, a Rosją nie jest jednym z nich”.

Spotkała go za to krytyka z wielu stron, nie tylko ze strony Demokratów. Krytyka ta w wielu przypadkach miała więcej wspólnego z wewnętrzną walką polityczną, niż z poglądami na niepodległość i terytorium Ukrainy, bo DeSantis jest interesującym celem zarówno dla Joe Bidena, jak i dla Donalda Trumpa. Od krytyki ciekawsza jednak wydaje się obrona, jakiej podjął się stosunkowo młody politolog z Florydy Mario Loyola. Być może w przyszłości odnajdziemy go w ekipie kolejnego prezydenta. Co ciekawe, łamów dla tej obrony udzielił mu ultraliberalny The Atlantic.

Loyola napisał wprost, że DeSantis ma w kwestii Ukrainy rację, zaś jego stanowisko wynika po prostu z realizmu jego poglądów. Obszerny tekst młodego politologa z pewnością jest inteligentniej napisany niż teksty innych „realistów”, jak Johna Mearsheimera i Stephena Walta, nie będących w stanie uniknąć wewnętrznych sprzeczności i słabości argumentacji. On zaś przedstawił spójne stanowisko, delegitymizujące w istocie całe granice Ukrainy z roku 1991: „Zawierając duże połacie Rosji historycznej, miliony etnicznych Rosjan i kluczową dla kraju bazę morską w Sewastopolu (…), granice te w istocie zapewniały Rosji w krótkim terminie hegemonię. Oto, dlaczego od 1991 roku do rewolucji Euromajdanu w roku 2014 prorosyjscy kandydaci wygrywali niemal wszystkie wybory prezydenckie”.

Politolog pisał dalej, że Rosja być może z punktu widzenia prawa jest agresorem, ale z punktu widzenia historycznego i strategicznego walczy o utrzymanie swojej strategicznej pozycji. Zaś Ameryka, angażując się w pomoc Ukrainie, jest de facto uczestnikiem wojny. Loyola krytykował także brak wyraźnego celu amerykańskiego zaangażowania, bo za taki nie uznał wspierania walczącego kraju „tak długo, jak trzeba”. Wreszcie, najważniejszym elementem jego rozważań były Chiny, które są podstawowym celem amerykańskiej polityki zagranicznej w XXI stuleciu i tu w pełni zgodził się ze zdaniem DeSantisa, że polityka Bidena w sprawie Ukrainy „pcha Rosję do faktycznego sojuszu z Chinami”.

ODWIEDŹ I POLUB NAS
Dalej Loyola postawił pytanie, które wydaje się zasadne: co zrobić, jeżeli Rosja zdecyduje się na jednostronne zawieszenie broni i jednocześnie oznajmi, że jakikolwiek atak ze strony Ukrainy spotka się z odpowiedzią jądrową? Jego zdaniem będzie to oznaczało wpędzenie Ameryki w niechcianą alternatywę, gdy będzie zmuszona wybierać między złamaniem obietnic danych Ukraińcom, a przystąpieniem do wojny nuklearnej.

Wydaje mi się, że w świetle tego właśnie pytania należy czytać przywołaną wcześniej propozycję Haasa i Kupchana, którzy chcieliby „uznać realia bez poświęcania pryncypiów”, czyli nagiąć pryncypia tak, aby pasowały do realiów. W ten sposób Amerykańscy kreatorzy polityki chcą zapewne wybrnąć z sytuacji, której realność czują. Wiele wskazuje na to, że Ukrainie kończy się dobry okres koniunktury międzynarodowej i będzie musiała zadecydować o swoim pokoju pod naciskiem, który jeszcze kilka miesięcy temu wydawał się nie do pomyślenia. Składają się na to narastające problemy ekonomiczne świata, rosnące zagrożenie chińskie, nieobliczalność Rosji i nieuchronnie nadchodzące zmiany polityczne w USA.

Zachodowi, w pierwszym rzędzie Stanom Zjednoczonym, nie będzie oczywiście zależało na stworzeniu wrażenia, że opuścił walczących dzielnie Ukraińców. Nikomu nie jest potrzebna opowieść o „zdradzie Zachodu”, a już najmniej samemu Zachodowi. Dlatego można się spodziewać, że prezydent Wołodymyr Zełenski zostanie dyskretnie przekonany, aby sam wystąpił z inicjatywą pokojową po wiosenno-letniej ofensywie, zakończonej jakimś rodzajem sukcesu. Straty, jakie w jej wyniku Ukraina poniesie, pomogą zapewne przekonać sporą część społeczeństwa, że jest to dobre rozwiązanie. Pytaniem, na które na razie nie ma dobrej odpowiedzi, jest: czy zakończenie walk, do jakiego najprawdopodobniej dojdzie pod koniec roku, będzie można nazwać pokojem, czy tylko przerwą w wojnie? A także jak i kiedy ta przerwa się zakończy?

– Robert Bogdański

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

SDP2023
Tygodnik TVP jest laureatem nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.
Zdjęcie główne: Sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg i prezydent Ukrainy Wołodymyr Zelenski podczas spotkania w Kijowie 20 kwietnia 2023 roku. Wizyta szefa Paktu Północnoatlantyckiego na Ukrainie nie została zapowiedziana i była pierwsza od rozpoczęcia inwazji Rosji na ten kraj w lutym 2022 roku. Fot. PAP/EPA/ Prezydenckie Służby Prasowe Ukrainy
Zobacz więcej
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Legendy o „cichych zabójcach”
Wyróżniający się snajperzy do końca życia są uwielbiani przez rodaków i otrzymują groźby śmierci.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pamiętny rok 2023: 1:0 dla dyktatur
Podczas gdy Ameryka i Europa były zajęte swoimi wewnętrznymi sprawami, dyktatury szykowały pole do przyszłych starć.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kasta, i wszystko jasne
Indyjczycy nie spoczną, dopóki nie poznają pozycji danej osoby na drabinie społecznej.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Jak Kościół katolicki budował demokrację amerykańską
Tylko uniwersytety i szkoły prowadzone przez Kościół pozostały wierne duchowi i tradycji Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Budynki plomby to plaga polskich miast
Mieszkania w Polsce są jedynymi z najmniejszych w Europie.