Kultura

Najpierw dopada nas ryk

Wbrew marzeniom redaktorek „Dużego Formatu” próba połączenia „człowieczeństwa” i „zwierzęcości” prowadzi do jednego: do potworności.

Turyści znają go przede wszystkim za sprawą term, historycy – edyktu, którym w 212 roku nadał prawa obywateli rzymskich większości wolnej ludności Cesarstwa. Głównie, jak się ocenia, z myślą o korzyściach fiskalnych, ale jednak. Jedni i drudzy, mówiąc o nim, używają najczęściej przydomka – nikt poza starożytnikami nie kojarzy Luciusa Septimiusa Bassianusa, jak nazywał się „z urodzenia”, ani Marcusa Aureliusa Antoninusa, jak nazwał go, siedmioletniego, ojciec, cesarz Septymiusz Sewer, usiłując „podłączyć” zapoczątkowaną przez siebie dynastię pod Antoninów, cesarzy rzymskiego Złotego Wieku. Większość kojarzy Karakallę.

W galijskiej wełnie

Ten jego przydomek sugerowałby, że był trendsetterem i modnisiem: w końcu caracalla to długi, wełniany płaszcz z kapturem, do czasów Bassaniusa nieznany w Rzymie. Ale to mylny trop: cesarz w płaszczu chadzał, gdy było mu chłodno podczas walk w Brytanii i Germanii. Sięgnięcie po wygodny i ciepły strój świadczy raczej o pogardzie dla finezyjnych rozrywek i stylizacji, trochę jak u dzisiejszych entuzjastów dresu. I w to znacznie łatwiej uwierzyć.

Najważniejsi kronikarze jego czasów, zarówno Herodian jak Kasjusz Dion, szczerze go nie znosząc, potwierdzają jednak jego siłę, twardość i fascynację prostym, żołnierskim rzemiosłem, ze szczególnym uwzględnieniem prac saperskich: podczas wypraw wojennych cesarz rwał się do ścinania drzew, stawiania mostów, wznoszenia fortyfikacji, dzielił trudy z żołnierzami nie na pokaz, lecz z upodobania. Był uwielbiany przez wojsko i podzielał to uczucie, dosypując mu żołdu aż doprowadziło to do wydrenowania skarbca i zapoczątkowało gigantyczną inflację III wieku. Kasiusz Dion przezywa go wręcz „Tarautasem”, od przydomka popularnego wówczas gladiatora.

Słabość do żołnierskiego rzemiosła pozwoliła mu też dość prędko rozstrzygnąć problem, jakim było dlań współrządzenie z młodszym bratem, Septymiuszem Getą. Co tam zresztą współrządzenie: obaj bracia nie bardzo byli w stanie przebywać pod jednym dachem.
Karakalla dzielił trudy z żołnierzami nie na pokaz, lecz z upodobania. Fot. G. Dagli Orti / De Agostini / Forum
„Pospieszyli więc [po śmierci ojca, Septymiusza Sewera, u którego boku walczyli z Piktami w dzisiejszej Szkocji – ws] wraz z matką do Rzymu, ale od razu w drodze zaznaczył się rozłam między nimi. Bo ani nie zatrzymywali się w tych samych zajazdach, ani nie jedli razem posiłków, okazywali natomiast wielką podejrzliwość przy spożywaniu wszystkich potraw i napojów, by jeden nie uprzedził drugiego i albo sam, albo przez kogoś z pozyskanej służby nie podał bratu trucizny. Dlatego właśnie tym więcej przyspieszali swą podróż żywiąc obaj nadzieję, że życie ich mniej będzie narażone na niebezpieczeństwo, gdy znajdą się w Rzymie i podzieliwszy się pałacem cesarskim, każdy z nich oddzielnie będzie mógł się urządzić według swego upodobania w szerokim i rozległym pomieszczeniu” – relacjonuje Herodian.

I po bracie

Rzym też był dla nich jednak za ciasny, „przy widowiskach opowiadali się za przeciwnymi stronami. Knuli też wszelkiego rodzaju zamachy na siebie, starali się skłonić podczaszych i kucharzy, by domieszali przeciwnikowi trucizny”, a po pół roku było to już zbyt nerwowe i Karakalla rozkazał dowódcy swojej straży pretoriańskiej przebić brata mieczem – w dodatku na oczach matki, Julii Domny.

Nie przysporzyło mu to szczególnej popularności, a jeszcze mniej – terror skierowany przeciw zwolennikom Gety i zamordowanie prawnika Papiniana, który odmówił stworzenia wywodu prawnego, który uzasadniałby zabójstwo.

Parszywa dwunastka, czyli oblicza władzy

Z „Żywotów cezarów” znamy anegdotę o kościach, które „zostały rzucone”, czy pieniądzach, które nie śmierdzą.

zobacz więcej
Ale termy – owszem, termy ceniono. Co Septymiusz zaczął, Karakalla dokończył. Położone przy via Appia, mogły zmieścić ponad półtora tysiąca osób jednocześnie. Niewolnicy, żołnierze i dzieci wchodzili za darmo, pawie pasły się na trawnikach, trytony i tuńczyki, poganiane witką przez Erosa, pląsały na czarno-białych mozaikach. Baseny, sale masażu i ćwiczeń gimnastycznych, biblioteki, łaźnie suche i parowe. Główny budynek liczył 220 na 114 metrów, kopuła caldarium wznosiła się na ponad 40 metrów. W podziemiach turkotały wozy z drewnem, którym opalano gigantyczne piece.

Wielkie mycie skończyło się dopiero w roku 537, gdy łupiący Miasto Goci zakręcili kurek, a dokładniej, porąbali akwedukty. Urywające się w powietrzu na wysokości kilkudziesięciu metrów łuki u wielu budziły zgrozę, a Piranesi portretował je w swych albumach poświęcanych rzymskim ruinom. Kto woli mniej efektowne znaki przemijania, może zgarnąć w dłoń garść bazaltowych i marmurowych kostek, które osypały się z mozaik i chrzęszczą pod butami. To duża przewaga mozaik nad freskami: złuszczona farba nie chrzęści.

Przemiany Riccarda

W lutym 2023 roku swoją multimedialną wystawę „Lessico Animale. Mysterion” („Leksykon zwierząt”) otworzył w podziemiach term Karakalli Yuval Avital – 45-letni włoski artysta, urodzony w Jerozolimie, wzięty tu i fetowany. Liczba Muz, które mu sprzyjają, dorównuje niemal liczbie miast, gdzie gościł: przedstawia się jako reżyser, kompozytor, gitarzysta, malarz i twórca dynamicznych realizacji przestrzennych, wystawia w Turynie, Rzymie, Florencji, Istambule, Nowym Jorku i na biennale drezdeńskim.

Avital podejmuje też kwestie najważniejsze: opera „Fuga Perpetua” (2016) poświęcona była losom uchodźców i otrzymała patronat UNHCR, zamówiona przez rząd włoski opera „Hiob” (2018) poświęcona była rocznicy ustaw norymberskich, Zagładzie, rasizmowi i prześladowaniom. Zmienność zainteresowań Yuvala jest ogromna, gdy usiłuję ogarnąć jego dorobek, natychmiast przychodzi mi na myśl inny artysta włoski Riccardo, co prawda zrodzony tylko w finezyjnie złośliwej wyobraźni Umberto Eco, autora „Wahadła Foucault”.

Oto, co czytamy o Riccardzie – pozwolę sobie na dłuższy cytat, bo smaczny, zwłaszcza w przekładzie Adama Szymanowskiego – na stronach „Wahadła”:

„Na początku lat sześćdziesiątych Riccardo produkował bardzo nudne obrazy, pracowite sploty czerni i szarości, bardzo to było geometryczne, trochę optical, dostawało się oczopląsu. Nosiły tytuły »Kompozycja 15«, »Paralaksa 17«, »Euklides X«. Ledwie zaczął się rok sześćdziesiąty ósmy, jął wystawiać w instytucjach, gdzie trwały strajki okupacyjne, zmienił odrobinę paletę, teraz malował wyłącznie ostre kontrasty czerni i bieli, pociągnięcia pędzlem nabrały rozmachu i tytuły zmieniły się na »C'est rien qu'un debut«, »Molotov«, »Sto kwiatów«. Kiedy wróciłem do Mediolanu, zobaczyłem, że wystawia w kręgach, gdzie czczono doktora Wagnera; wyeliminował czerń, pracował nad strukturami białymi i kontrasty wynikały jedynie faktury pociągnięć pędzlem na porowatym papierze firmy Fabriano, tak że obrazy – wyjaśniał – ujawniały rozmaite profile zależnie od kąta padania światła. Nosiły tytuły »Pochwała dwuznaczności«, »Poprzez«, »Ca«, »Bergstrasse« i »Odmowa 15«.Tego wieczoru, ledwie weszliśmy do nowej galerii, zrozumiałem, że poetyka Riccarda doznała głębokiej ewolucji. Ekspozycja nazywała się »Megale Apophasis«”.
        ODWIEDŹ I POLUB NAS     Więc Avital podobnie jak Ricchardo ewoluuje: byli uchodźcy, rasizm, etnografia i odkrywanie głębokich, regionalnych korzeni (podczas multimedialnej realizacji „Grzechoczące ogrody” w kalabryjskim Mulinum San Floro zawiesił na 50 drzewach oliwnych z blachy falistej 180 dzwonków i grzechotek pochodzących z całego obszaru Morza Śródziemnego), była muzyka techno i uderzenie dźwiękiem (w instalacji „Alma Mater” wzniósł „las” 140 głośników i projektorów światła), a teraz przyszedł czas na coś innego: na kondycję ludzką i „Lessico Animale. Mysterion”, również multimedialne.

Jest to zresztą multimedialność do potęgi, ponieważ artysta pochwycił w multimedialną ramę swoich rysunków, rzeźb i nagrań sztukę, a właściwie misterium „Prolog”, które wyreżyserował i wystawił w ubiegłym roku w Padwie na Reggio Parma Festival z grupą adeptów Teatro Due.

W plemiennym kręgu

Dziewiętnaścioro studentów szkoły aktorskiej „Casa degli Artisti” znalazło się wówczas na scenie nieprzerwanie przez sześć dni („Spektakl trwał sześć dni, jak czas Stworzenia w wielu kulturach”, precyzują w przewodniku kuratorzy). Yuval Avital skupił ich w plemiennym kręgu wokół ogniska. Na zewnątrz nich trwała nieznana i niepoznawalna ciemność, krąg wytyczały dodatkowo gliniane, nieco ponadludzkiej wielkości figury, gałęzie drzew przycięte jak rogi, sterty kości i lustra. Aktorom dano do dyspozycji duże naczynia z wodą, gliną, popiołem i barwnikami takimi jak ochra, towarzyszącymi ludzkości od zarania.
W siwej glinie tapla się, wskakuje na siebie, udaje walkę lub kopulację dziewiętnaścioro aktorów „Casa degli Artisti”. Fot. ©Yuval Avital 2022, picture courtesy of the artist.
Niemal półnadzy mieli za zadanie przedzierzgnąć się najpierw w „archetypalne postacie ludzkie” – ojca, matkę, przewodnika, dziecko – a następnie przemienić, jak skrupulatnie wyliczają kuratorzy, w „koziorożce, koty, wrony, dziki, lwy, króliki, owce, wilki i osły”. A następnie – ponownie przeistoczyć się w ludzi, po drodze grając jeszcze, bagatela, „młodość, żałobę, przemoc, troskę i kruchość”. Wszystko to służyć miało – to już Avital – pokazaniu „pierwotnej materii, z której wszyscy się rodzimy i do której wracamy”. Oraz „przezwyciężeniu iluzorycznej opozycji »ludzkie-zwierzęce«”. No i jeszcze „eksplorowaniu aktywno-dynamicznej natury Wszechświata”.

Na wystawę „Lessico Animale” schodzi się zamkniętymi na co dzień schodami: jednymi z dziesiątków, które prowadziły do „technicznych” podziemi term, sto lat temu z kawałkiem uporządkowanych i doświetlonych przez archeologów. Kilkadziesiąt stopni: miły półmrok, miły chłód.

Najpierw dopada nas ryk. Źródeł dźwięku jest kilkadziesiąt (te doświadczenia z prezentacji „Alma Mater”…), niełatwo rozróżnić treść każdej ze ścieżek dźwiękowych, tym bardziej, że większość utrzymana jest w niskich rejestrach, a w kamiennych podziemiach wszystkie głosy dudnią i nakładają się na siebie. Jest mruczenie – zwierzęco-ludzkie murmurandum kołysankowe. Jest mruczenie, w którym słychać syte zwierzę, kota albo żbika. Jest ryk ataku, walki, spełnienia seksualnego. Jest ryk wściekłego tłumu, rozdrażnionego w takim stopniu, że zatracił już zdolność artykulacji. I jest wrzask, rzężenie, charkoczący ryk stworzenia (człowieka? zwierzęcia?) doświadczającego tortur, cierpiącego, konającego. Ten dźwięk kołuje, nasila się i słabnie, chwilami można odeń ogłuchnąć, chwilami jest jak głuche echo.

Krampus i Cerunnus

Pierwszych kilkadziesiąt metrów korytarzy zajmują wielkoformatowe płótna, właściwie parawany, odmalowane własną ręką przez Avitala: szybką, grubą plamą, kontrastowymi kolorami namalowane są dziesiątki postaci ludzko-zwierzęcych, czasem z ogonami, najczęściej rogatych: mnóstwo odniesień, od celtyckiego Cerunnusa z jelenimi rogami, przez minotaury i fauny, aż po rogaczy podobnych do bawarskiego Krampusa: z rogami wygiętymi jak u antylop i długim, daleko wystawionym, karminowym językiem.

Czasem na parawanach, czasem obok nich, na rusztowaniach (a może rusztach) umieszczone są poczwary i hybrydy, przy których centaury i harpie wydają się słodkie jak wielkanocne zajączki: głowy ludzkie umieszczone na pajęczych nogach lub przyfastrygowane do macek ośmiornicy, sturękie wielogłowce, ludzie-chrabąszcze, niemowlęce główki na czterech rękach.

A przecież to tylko prolog. Bo potem, kiedy miniemy paleniska wielkich pieców, pojawiają się ekrany, na których nagrano misterium Teatro Due.

Magia groźnych praktyk voodoo

W Paryżu Teresa Tyszkiewicz rozkręciła się artystycznie.

zobacz więcej
W siwej glinie tapla się, wskakuje na siebie, udaje walkę lub kopulację dziewiętnaścioro aktorów „Casa degli Artisti”. Za mało wiem o obyczajach żbików i kruków, żeby ocenić, na ile wiernie naśladują ich prężenie grzbietów, skok w stronę ofiary, wydziobywanie wnętrzności. Ale można odczytać, że starają się naśladować te czynności, w chwilach, kiedy nie duszą się, nie ściągają nawzajem w błoto, nie skaczą na siebie, nie liżą się i nie rozmazują sobie na czole kolejnych warstw sadzy, tłuszczu i popiołu. Utytłani, mokrzy, wychudzeni, siwi, ryczący, są ludzcy – i nieludzcy.

Fiasko pewnego marzenia

Myliłem się, mimo efekciarstwa i talentu do rozpoznawania modnych wątków, Yuval Avital jest naprawdę artystą. Przed nim z tą kwestią – eksplorowania „granic człowieczeństwa”, naszych animalnych korzeni, wydobycia „zwierzęcych instynktów” – mierzyło się wielu: od de Sade’a i Artauda z jego „teatrem okrucieństwa”, przez Grotowskiego i Bataille’a, aż po Passoliniego i jego ostatni film „Salò, czyli 120 dni Sodomy”. A jednak zdołał on opowiedzieć tę samą prawdę w inny sposób, pokazać może dobitniej niż by pragnął, fiasko pewnego marzenia.

Bo marzenie o zbliżeniu się do świata zwierząt, o przekroczeniu granicy, jest stare jak świat. Czasem wyraża się w zachowaniach tak oczywistych i wspólnych większości z nas jak tulenie swojego psa czy kota, czasem w tak durnych, jak zachwalane niedawno przez „Duży Format” tworzenie „rodzin międzygatunkowych”, z uperfumowanym piesiem jako namiastką dziecka. „W jednym wspólnym śnie ludzi mieszkają włochate zwierzęta” – pisał Miłosz.

Ale to rozdzielenie się nastąpiło – nie piszę tu nawet o ewolucji, lecz o antropologii – przed tysiącami lat. I nie ma doń powrotu, nie ma przywrócenia, a próba połączenia w jedno „człowieczeństwa” i „zwierzęcości” prowadzi do jednego: do potworności.

Avital prowadzi tych, którzy mają siłę wytrzymać ciemność, ryk, wicie się aktorek ze strąkami sklejonych gliną włosów i dziecio-ośmiornice do odkrytego u stóp term Karakalli mitreum: jednej z wielu w Cesarstwie świątyni Mitry, zaaranżowanej na kształt jaskini, gdzie adepci bliskowschodniego kultu czekali na ożywczy bryzg krwi szlachtowanego byka, który miał im przynieść odrodzenie i zjednoczenie ze światem istot żywych.

Ale na końcu tej hybrydycznej drogi nie ma zjednoczenia: mogą najwyżej paść słowa, które przejmują dreszczem tak samo jak wiele lat temu, kiedy po raz pierwszy czytało się genialne opowiadanie Izaaka Babla poświęcone francuskiemu pisarzowi i jego wywołanemu syfilisem obłąkaniu: „Monsieur de Maupassant va s'animaliser”.
Po wszystkim można, oczywiście, wyjść na powierzchnię. Jeszcze raz Krampus, ośmiornice, ryk, i już znowu trytony, efeby, łuki z płaskiej rzymskiej cegły wielkie jak podcienia Sali Kongresowej i pamięć okrucieństw Karakalii.

Lubił je, choć nie aż tak jak Neron czy Heliogabal: pacyfikował prowincje, zrównał z ziemią Aleksandrię, ale to w ramach obowiązków urzędowych, nic osobistego. Zginął też jak człowiek, od miecza setnika, przekupionego przez prefekta pretorianów Macrinusa, którzy przejął tron.

Można też wziąć na dłoń i podrzucać, trochę bezmyślnie, garść bazaltowych kostek, które grzechoczą sucho, oszczędnie jak do rytmu Herbertowi, którego Yuval Avital albo nie czytał, albo zlekceważył.

pan Cogito rozmyśla
nad estetyką hałasu

sama idea owszem
pociągająca

zastąpić Homera
trzęsieniem ziemi
Horacego
kamienną lawiną

wydobyć z trzewi
to co jest w trzewiach
przerażenie i głód
obnażyć drogi
pokarmu
obnażyć drogi
oddechu
obnażyć drogi
pożądania
grać na czerwonym gardle
oszalałe pieśni miłosne

(…) kłopot polega na tym
że krzyk wymyka się formie
jest uboższy od głosu
który wznosi się
i opada

krzyk dotyka ciszy
ale przez ochrypniecie
a nie przez wolę
opisania ciszy

– Wojciech Stanisławski


TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

SDP 2023
Zdjęcie główne: W roku 537 łupiący Miasto Goci porąbali akwedukty. Na zdjęciu: Termy Karakalli współcześnie. Fot. ANGELO CARCONI/EPA/PAP
Zobacz więcej
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Flippery historii. Co mogło pójść… inaczej
A gdyby szturm Renu się nie powiódł i USA zrzuciły bomby atomowe na Niemcy?
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Strach czeka, uśpiony w głębi oceanu… Filmowy ranking Adamskiego
2023 rok: Scorsese wraca do wielkości „Taksówkarza”, McDonagh ma film jakby o nas, Polakach…
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
„Najważniejsze recitale dałem w powstańczej Warszawie”
Śpiewał przy akompaniamencie bomb i nie zamieniłby tego na prestiżowe sceny świata.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Najlepsze spektakle, ulubieni aktorzy 2023 roku
Ranking teatralny Piotra Zaremby.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Anioł z Karabachu. Wojciech Chmielewski na Boże Narodzenie
Złote i srebrne łańcuchy, wiszące kule, w których można się przejrzeć jak w lustrze.