Biały tydzień
piątek,
5 maja 2023
Nigdy nie lubiła historii. Okrutna i skomplikowana, zwłaszcza ojczysta. Nie ma ta Polska szczęścia, tak od małego powtarzała jej matka, jeszcze za komuny, kiedy w sklepie spożywczym można było kupić tylko ocet lub musztardę… Opowiadanie Wojciecha Chmielewskiego.
Odwróciła głowę. Panorama miasta, wieczorna w szarościach i plamach światła przesuwała się za oknem kolejki. Rzeka była ciemniejsza, odbijały się w niej barwne smugi oświetlonych mostów, na całym lewym brzegu ktoś pędzlem nakropił cynobrowej i złotej farby. Tak to wyglądało, kiedy pociąg wjeżdżał na most. Oko najpierw zatrzymało się na budynku ZNP, potem na dwóch wieżach św. Krzyża i latarni św. Trójcy. Dalej czerwone dachy domów na Krakowskim Przedmieściu, kostka Teatru Wielkiego, oświetlony Hotel Bristol, a potem już wieża zegarowa Zamku Królewskiego i ostatnie dwie plamki: kopuła Sakramentek i gotycka baszta kościoła Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny na Nowym Mieście.
Patrzyła przez szybę na uciekające miasto, ale wciąż widziała tylko drobną postać matki stojącą w kościelnej ławce. Szare oczy, chyba zupełnie już wyblakłe. I popielaty prochowiec ściągnięty w pasie, chociaż było ciepło.
Majowa pogoda. Kwitnie bez, wielkie kwiaty piętrowo tkwią na kasztanowcach, co prawda przez dwa dni padało i było chłodniej, ale na szczęście w dzień zamówionej za ojca mszy świętej od rana świeciło słońce.
W kościele odświętnie. Obie zupełnie zapomniały o tym, że przecież trwa biały tydzień, choć rok temu też tu były, tu stały. W tym samym rzędzie ławek po lewej, może trochę bliżej głównego ołtarza. „Tylko dnie i noce często się dłużą, a lata biegną zawsze bardzo szybko”. Kto to powiedział? Napisał? Gdzie to przeczytała?
Matka stała cicha, mała. Nawet nie odpowiadała na wezwania księdza, nie śpiewała. Modliła się? Kiedyś obie były katoliczkami, głośno protestowała, kiedy córka nie chciała chodzić na lekcje religii. „To ważniejsze niż szkoła i wszystkie twoje zainteresowania!”, krzyczała.
Znany rekolekcjonista, teolog i autor błyskotliwych artykułów dotyczących wiary, pełniący rolę autorytetu dla „wykształconych z dużych miast”.
zobacz więcej
Przypomniała sobie tamten krzyk teraz, kiedy patrzyła na lewobrzeżny brzeg Warszawy. Czerwieniało na wschodzie, potem wszystko przesłoniły drzewa, pociąg wziął zakręt i zatrzymał się na stacji Stadion Narodowy. Wtedy chodziły w maju pod kapliczkę na sąsiednim podwórku, by wraz z innymi kobietami odmówić Litanię oretańską. Matko Przedziwna, Matko Dobrej Rady, Panno Roztropna, Zwierciadło Sprawiedliwości...
Matka co rok zamawia mszę za duszę ojca w rocznicę śmierci, która przypada 9 maja. Rok temu dzieci na białym tygodniu było niewiele, dziesięć dziewczynek, tyle samo chłopców, pandemia wymusiła podział na małe grupy. Pamięta, że zrobiło jej się smutno, tak niewiele dzieci przystępowało do komunii, widziała, że to tylko jedna grupa, potem będzie jeszcze jedna, ale i tak wrażenie było przygnębiające.
W tym roku inaczej. Dzieci stoją w kilku rzędach, ołtarz przybrany białymi kaliami. Ich zapach unosi się w świątyni, miesza z majowym powiewem ciągnącym od drzwi, które raz za razem się uchylają. Po skończonej pracy spóźnieni rodzice przychodzą, by pomodlić się razem z córką, z synem. Niektórzy dźwigają torby z laptopami, jadą prosto z biur.
A jej biały tydzień? Zachowało się kilka zdjęć. Na jednym stoi w białej sukience na podwórku, może w drodze do kościoła na Chłodnej. Widać ławki i drzewka, które rosły na trawnikach. Obok stoi Kasia i jej braciszek Paweł, który potem został księdzem. W tle blok, w którym wtedy mieszkała z rodzicami. Adres Krochmalna 2. Obrazek ze świata, którego już nie ma, choć przecież blok stoi jak stał, a drzewa na podwórku porosły wysokie. Wianek był z białych stokrotek.
Po rozwodzie kupiła sobie mieszkanie w peryferyjnej dzielnicy. Dużo taniej, zaoszczędziła sporo. Do centrum dojeżdżała teraz szybką koleją miejską albo podmiejskimi pociągami, kursowały bardzo często, z dojazdem do pracy nie miała żadnych problemów. Wciąż dużo pracowała, mieszkała samotnie w dwóch pokojach, Ania z mężem przyjeżdżała od czasu do czasu z Paryża. Wnuków nie było.
Podszedłem do malucha, zaprosił mnie do środka. Usiadłem. On w łapie miał butelkę piwa. Podał mi bez słowa, pociągnąłem. – Codziennie tu tak sam siedzę i piję dwa Łódzkie Mocne.
zobacz więcej
Przed zarazą także kwitły bzy, ich zapach, kiedy uliczką odchodzącą prostopadle od torów codziennie wracała do domu. Po wybuchu pandemii wszyscy pozamykali się w domach, a ona bardzo bała się o matkę. Choroba kosiła przede wszystkim osoby starsze. Matka zniosła jednak odosobnienie bardzo dobrze i w pierwszej kolejności się zaszczepiła, potem drugi raz i jeszcze.
Ona za to zachorowała. Gorączka, straciła węch i smak, ale na szczęście też już była zaszczepiona. Zakupy robiła jej sąsiadka, zostawiała pełne siatki przed drzwiami i naciskała na dzwonek. Ten czas spędzony w domu wlókł się i wlókł. Po chorobie była praca online, zebrania online. Źle to znosiła. Utyła i oklapła, spędzała całe dnie w dresie przed monitorem, tylko na zabrania musiała się malować, uśmiechać, udawać, że wszystko jest w porządku, choć nie było.
Wtedy też poczuła, jak wielka jest jej miłość do matki, miłość, której przez całe dorosłe życie raczej nie okazywała. Z natury nie była wylewna, ale w sytuacji, kiedy co dzień w telewizji patrzyła na coraz większy słupek zgonów, znowu stała się córeczką swej mamy, stojącą w białej sukience w kościelnej ławce i składającą ręce w nicianych rękawiczkach. Oglądającą się za siebie, żeby zobaczyć ją wśród innych mam. Była tam. Patrzyła z dumą i miłością na swoją córkę. Przecież miała tylko ją!
W wagoniku szybkiej kolei miejskiej lubi obserwować dzieci. Patrzeć na ich buzie. Pewnego ranka matka wiozła w wózku chłopczyka, który bez przerwy głośno płakał. Nie dało się go uspokoić. Pewnie był chory, miał wysoką gorączkę, tak myślała. Teraz, po wybuchu wojny, dużo dzieci ukraińskich jeździ tą trasą z opiekunami. Słyszała już imiona: Wowa, Sołomija, Nadia, Rusłanka, wypowiadają je matki, chroniące się tu przed ruskimi bombami. Dzieci i mamy są ładnie ubrane, widać, że do Polski uciekły w pierwszych tygodniach osoby zamożniejsze, biedota pozostała, wydana na łup żołdactwa.