Historia

Do nich strzelano, ich katowano. Przemyk i inni

„Władza ludowa” lubiła młodym ludziom pokazywać, że ma władzę nad wszystkimi, a najlepszym sposobem okazania tejże władzy była przemoc fizyczna. Milicja chętnie po nią sięgała zarówno w sprawach poważnych, jak i błahych. Pobicie więc młodego człowieka „dla przykładu” było czymś wcale nierzadkim. Jak i zabicie.

W niedzielę 14 maja 2023 o godz. 21:21 TVP1 wyemituje dramat obyczajowy Jana Pawła Matuszyńskiego „Żeby nie było śladów”, zrealizowany na podstawie reportażowej książki Cezarego Łazarewicza na temat okoliczności śmierci Grzegorza Przemyka.

Czterdzieści lat temu, 14 maja 1983 roku, trzy dni przed swoimi dziewiętnastymi urodzinami w warszawskim szpitalu zmarł Grzegorz Przemyk. Przyczyną śmierci były dotkliwe obrażenia jamy brzusznej. Śmiertelne urazy były konsekwencją brutalnego pobicia dokonanego przez trzech milicjantów w komisariacie na ul. Jezuickiej.

Dwa dni wcześniej, 12 maja, Grzegorz Przemyk został zatrzymany na Placu Zamkowym, gdzie razem z kolegami świętował zakończenie egzaminów maturalnych. Milicjanci uznali, że młodzież zachowuje się za bardzo swobodnie, a to organom władzy ludowej się nie podobało. Zatrzymanych zaprowadzono więc na staromiejski komisariat i tam zaczęto bić. Po wypuszczeniu do domu, Grzegorz Przemyk odczuwał ogromny ból w okolicach brzucha. Karetka zawiozła go do stacji Pogotowia Ratunkowego na ulicy Hożej.

Do dzisiaj nie udało się ustalić dokładnego przebiegu zdarzeń. „Władza ludowa” od zawsze lubiła młodym ludziom pokazywać, że ma władzę nad wszystkimi, a najlepszym sposobem okazania tejże władzy była przemoc fizyczna. Milicja chętnie po nią sięgała zarówno w sprawach poważnych, jak i błahych. Pobicie więc młodego człowieka „dla przykładu” było czymś wcale nierzadkim.

Ale Grzegorz Przemyk był synem opozycjonistki, poetki Barbary Sadowskiej. Kilkanaście dni wcześniej został wraz z matką zatrzymany na 48 godzin. A matka w tym czasie była też ofiarą pobicia. Nawet Mieczysław Rakowski, wówczas jeden z najbliższych ludzi z otoczenia Wojciecha Jaruzelskiego, w swoich zapiskach nie wykluczał, że pobicie mogło być działaniem ostrzegawczym dla tych zbyt niepokornych.

Od początku też władze PRL postanowiły ze skatowanej ofiary zrobić prowodyra, a winnych znaleźć zupełnie gdzie indziej. Winny dla władz okazał się być personel karetki, która zabrała Przemyka – w 1984 roku zostali skazani w sfingowanym procesie. W taką wersję, krojoną pod nadzorem szefa MSW gen. Czesława Kiszczaka i głoszoną przez Jerzego Urbana, tubę propagandową junty Jaruzelskiego, mało kto wierzył. Jednak pokazowy, sfingowany proces i presja spowodowały, że wielu osobom zniszczono życie.

Dopadniemy twojego syna…

Prywatna historia Grzegorza Przemyka i jego matki może szokować. Oglądamy rodzinę swobodną jak na tamte czasy. Matkę romansującą z kolegą syna i mało odpowiedzialną.

zobacz więcej
Pięć dni po śmierci warszawskiego maturzysty w Warszawie odbył się jego pogrzeb, który stał się jedną z największych manifestacji od czasu wprowadzenia stanu wojennego. Co ważne, tego zgromadzenia komuniści nie mogli zabronić, a tłumu tak po prostu rozgonić. 19 maja 1983 roku pod kościołem św. Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu, tym samym, w którym odbywały się wtedy słynne nabożeństwa z udziałem księdza Jerzego Popiełuszki, zgromadził się kilkudziesięciotysięczny tłum. Obok kolegów z Liceum Ogólnokształcącego im. A. Frycza Modrzewskiego, które właśnie miał skończyć Grzegorz Przemyk, przybyła młodzież z niemal wszystkich warszawskich szkół. Po nabożeństwie ten wielki tłum w milczeniu ruszył w kierunku cmentarza na Powązkach.

Była to jedna z najbardziej poruszających manifestacji w dziejach Warszawy. I wpisująca się w jedno z wielu narodowych misteriów żałobnych. Bo kiedy Polacy nie mogą manifestować legalnie, manifestują podczas pogrzebów. Tak było w czasie zaborów, tak było też w czasie PRL. Rok później kościół św. Stanisława Kostki był niemym świadkiem kolejnej tragicznej historii, wielkiego pogrzebu zamordowanego przez pracowników resortu MSW księdza Jerzego Popiełuszki.

Grzegorz Przemyk nie był jedyną tak młodą ofiarą tamtego czasu. Można przypuszczać, że antykomunistyczna postawa młodzieży wymusiła później na władzy szereg działań, uruchomienia różnych wentyli bezpieczeństwa, szczególnie w obszarach takich, jak popkultura i sfera obyczajowa. Powołano nawet instytut do badania problemów młodzieży. Młodzi ludzie chętnie angażowali się w manifestacje i różne, często te bardziej brawurowe akcje, więc władze PRL uznały, że będą ich odciągać od tej aktywności antyustrojowej.

Tak zabijano w stanie wojennym

Najmłodszą ofiarą pacyfikacji kopalni „Wujek” był dziewiętnastoletni Andrzej Pełka. Zginął trafiony kulą w głowę. Milicja wydała rodzinie zwłoki z nakazem pochowania w rodzinnej miejscowości – Niedośpielinie, wówczas w województwie piotrkowskim. Mimo że nad pogrzebem „czuwały” dwa plutony ZOMO, kompania pułku manewrowego oraz duża grupa funkcjonariuszy SB, to w tym ostatnim pożegnaniu młodej ofiary stanu wojennego wzięło udział 150 osób, mieszkańcy miejscowości i rodzina zamordowanego. Prawdopodobnie kula, która śmiertelnie ugodziła młodego Pełka była później jedną z tych stanowiących dowód w sprawie zabicia górników z „Wujka”. Oficjalnie, podczas wyjmowania przez lekarzy miała wpaść do przewodu kanalizacyjnego i bezpowrotnie zniknąć.

17 grudnia 1981 roku z praktyk w jednym z gdańskich zakładów pracy wracał dwudziestoletni Antoni Browarczyk. W drodze do domu natrafił na manifestację przeciwko stanowi wojennemu. Nie brał w niej udziału. Jednak w momencie, w którym się tam znalazł, manifestanci próbowali przedostać się pod siedzibę Komitetu Wojewódzkiego PZPR na ulicy Wały Jagiellońskie. Oddziały milicji oddały wtedy strzały. Dwie osoby zostały ranne, a Antoni Borowczyk śmiertelnie ugodzony. Rodzina miała problemy z pogrzebem, władze utrudniały wydanie zwłok, w akcie zgonu wystawiono fałszywą datę śmierci (23 grudnia 1981). Zwłoki Antoniego Browarczyka ostatecznie bliskim wydano, a pogrzeb odbył się w ostatni dzień grudnia 1981 roku.
Najmłodszą ofiarą stanu wojennego był warszawski licealista Emil Barchański. Ten nastolatek organizował razem z rówieśnikami w stanie wojennym konspirację wzorowaną na tej wojennej, akowskiej. Młodzi ludzi kontaktowali się w umówiony sposób, nie znali swoich prawdziwych danych, jedynie pseudonimy. Ta tajna organizacja nosiła nazwę Konfederacja Młodzieży Polskiej „Piłsudczycy”. To on był jednym z inicjatorów i uczestników brawurowej akcji, która miała miejsce 10 lutego 1982 roku, a więc niespełna dwa miesiące po wprowadzeniu stanu wojennego. Kilku młodych ludzi oblało czerwoną farbą, a następnie rzucając „koktajle Mołotowa” podpaliło pomnik komunistycznego zbrodniarza Feliksa Dzierżyńskiego. To wszystko działo się na ówczesnym placu Dzierżyńskiego (teraz Bankowym), zaledwie kilkaset metrów od siedziby stołecznej komendy milicji w Pałacu Mostowskich.

Na początku marca Barchański został zatrzymany przez milicję w tajnej drukarni. Podczas przesłuchań doświadczył okrutnej przemocy. A następnie skazano go na dwa lata więzienia w zawieszeniu. 17 maja 1982 roku podczas procesu kolegów odwołał swoje wcześniejsze zeznania. Oświadczył, że wymuszono je torturami i oświadczył, że może rozpoznać swoich oprawców. Kolejne zeznania Emil Barchański przed sądem miał złożyć na rozprawie w połowie czerwca. Jednak do tego nigdy nie doszło. Zaginął w tajemniczych okolicznościach 3 czerwca 1982 roku. Dwa dni później jego ciało wyłowiono z Wisły. Jego śmierć, a potem dochodzenie do dziś wzbudza wątpliwości. Barchański unikał wody, nie pływał, wedle relacji matki, podczas wakacji na Wybrzeżu nie wszedł ani razy do morza, nie chodził na basen. Nie jest więc możliwe, by z własnej woli wszedł do tak niebezpiecznej rzeki jak Wisła. W chwili śmierci nie skończył jeszcze siedemnastu lat – zwłoki znaleziono na dzień przed urodzinami.

Komuniści z zimną krwią

Pierwsza ofiara stanu wojennego w Nowej Hucie miała 22 lata i jak Browarczyk– znalazła się po prostu w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiedniej porze. Andrzej Szewczyk – robotnik, absolwent Technikum Górniczego w Krakowie i członek Zespołu Pieśni i Tańca „Słowianki” – w nocy z 17 na 18 kwietnia 1982 roku wracał do domu po godzinie milicyjnej. Pechowo trafił na patrol ZOMO i został przez nich skatowany do nieprzytomności. Odnaleziony o świcie na osiedlu Na Stoku, przy postoju taksówek, jeszcze żył. Przewieziony do szpitala, zmarł po 52 dniach – 8 czerwca 1983 roku – nie odzyskawszy przytomności. Jego ciało było tak zmasakrowane, że rodzina rozpoznała go po znamieniu na ręce. – Walczyłem na froncie, otrzymałem krzyż Virtuti Militari, a mój ostatni krzyż to ten na grobie syna – mówił jego ojciec po pogrzebie.

Wielką demonstracją potępiającą stan wojenny stał się w Nowej Hucie pogrzeb Bogdana Włosika na jesieni 1982 roku. Jego śmierć była wyjątkowo prowokacyjna. Początkowo nic nie zapowiadało tej tragedii, podczas wielotysięcznej demonstracji 13 października 1982 roku Włosik szedł nawet na czele pochodu, a po jej zakończeniu bezpiecznie wrócił do domu, zjadł posiłek i udał się do kościoła pod wezwaniem Matki Bożej Królowej Polski w Bieńczycach. W pierwszym okresie po wprowadzeniu stanu wojennego 13. dnia każdego miesiąca odbywały się nabożeństwa w intencji Ojczyzny i ofiar stanu wojennego. Około godziny 18 stojący w okolicach kościoła oficer SB kpt. Andrzej Augustyn wyciągnął pistolet i strzelił do najbliżej idącej osoby. Sprawiał wrażenie jakby działał z zimną krwią. Ofiarę kula śmiertelnie raniła w brzuch. Zabójca po dokonaniu egzekucji spokojnie odszedł do nieoznakowanego radiowozu. W karetce Włosik wyszeptał: „Komuniści mnie zabili”. O godz. 20.15 uczeń technikum wieczorowego i robotnik huty Lenina zmarł na stole operacyjnym szpitala wojskowego. Jego pogrzeb odbył się 20 października 1982 roku i zgromadził kilkudziesięciotysięczny tłum.
Śmierć Bogdana Włosika często przyrównuje się do śmierci najsłynniejszej ofiary protestów stoczniowych w 1970 roku. Zbyszek Godlewski jest symbolem wszystkich ofiar tamtego Grudnia, o nim opowiada słynna „Ballada o Janku Wiśniewskim”. W chwili śmierci miał 18 lat. To z jego ciałem na drzwiach maszerowali robotnicy ulicami Gdyni. Była to zresztą jedna z najbardziej symbolicznych i najbardziej poruszających manifestacji w dziejach Polski.

Pogrzebani nocą w milicyjnej asyście

Pogrzeby często stawały się w zniewolonej Polsce jedyną okazją do masowego zamanifestowania swojego sprzeciwu. Było tak przy pogrzebach znanych osób, ale szczególnie dramatyczny wymiar miały pochówki ofiar systemu. Już w powojennych latach czterdziestych wielkimi demonstracjami były pogrzeby mordowanych działaczy kierowanego przez Stanisława Mikołajczyka Polskiego Stronnictwa Ludowego. Komuniści mieli tego świadomość. Stąd też potajemne pochówki ofiar zbrodni komunistycznych w latach czterdziestych i pięćdziesiątych.

O ile poległym w trakcie demonstracji i strajków w czerwcu 1956 roku w Poznaniu ówczesne władze zorganizowały wspólny pogrzeb, o tyle już inaczej było w przypadku pogrzebów ofiar Grudnia 1970 roku. A te odbywały się po godzinie milicyjnej, późnym wieczorem i w nocy z 19 na 20 grudnia (z soboty na niedzielę) na prawie wszystkich cmentarzach Trójmiasta i Szczecina. Nad pogrzebami nadzór sprawowali kierownicy wydziałów spraw wewnętrznych wojewódzkich rad narodowych. Wszystkie pogrzeby przebiegały według pewnego schematu. Do domów ofiar późnym wieczorem przyjeżdżali urzędnicy z WRN lub MRN i informowali rodziny, że za chwilę odbędzie się pogrzeb. Dla wielu była to pierwsza wiadomość o śmierci. Rodziny na cmentarz dowożono w milicyjnej eskorcie. I jeśli na cmentarzu jednocześnie znajdowało się więcej rodzin niż jedna, to były one od siebie izolowane. Zabraniano także śpiewać nad grobem, ale niektórzy zakaz ten łamali.

Niektóre z rodzin protestowały przeciwko temu traktowaniu. W wyniku protestów w przypadku pogrzebu Zbigniewa Nastałego zamiast trzech osób jednym samochodem, władze pozwoliły udać się na cmentarz dziewięciu osobom dwoma samochodami. Ten siedemnastoletni uczeń przystoczniowej szkoły zawodowej zginął owego 17 grudnia rano w okolicach przystanku SKM Gdynia Stocznia – tak samo, jak Godlewski – od strzału prosto w czoło, gdy oddziały milicji i ludowego wojska otworzyły ogień do robotników udających się do pracy. Pochowany w Gdańsku, dwa miesiące później – w lutym 1971 – został ekshumowany i przeniesiony na cmentarz w rodzinnym Wejherowie.

Największe ustępstwa wywalczyła rodzina Stanisława Sieradzana, ucznia Technikum Chłodniczego i żeglarza, którego płuca przeszyła kula podczas tłumienia protestów na ulicach Gdyni. Też miał niespełna 18 lat. Rodzinie udało się przenieść pogrzeb z 19 grudnia na dzień później. Uroczystość żałobną poprzedziła msza św. w kościele, a uczestniczących w niej blisko 50 osób władze przewiozły na cmentarz autokarem i mikrobusami. Od jednego w tym wypadku nie odstąpiono – pogrzeb musiał odbyć się po godzinie milicyjnej.

Pogrzeby specjalnej troski. Księża interesujący dla SB za życia i po śmierci

Grób ks. Jerzego Popiełuszki był obserwowany do 1989 r., a jego okolica „operacyjnie zabezpieczana”.

zobacz więcej
Podobny przebieg miały pogrzeby zabitych w kopalni „Wujek”, z tą różnicą, że kilku poległych pochowano z dala od Śląska, w rodzinnych miejscowościach. Ale dlaczego w przypadku ofiar z Poznania zorganizowano jawny pogrzeb, a poległych w grudniu 1970 roku chowano po nocy? Zasadniczy wpływ na takie zachowanie władz miało krwawe stłumienie gdyńskiej demonstracji z 17 grudnia 1970 roku. Wówczas manifestacja przekształciła się w symboliczny kondukt, który na drzwiach niósł zabitego stoczniowca.

Jeszcze mocniejszym akcent w historii pozostawiła po sobie śmierć Stanisława Pyjasa7 maja 1977 w Krakowie. Wtedy 24-letni działacz opozycji, student filologii polskiej i filozofii Uniwersytetu Jagiellońskiego, zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach, na kilka dni przed juwenaliami. Znaleziono go w kamienicy przy ulicy Szewskiej 7, ówczesne władze upierały się, że śmierć nastąpiła w wyniku upadku ze schodów.

Śmierć Pyjasa wywołała tzw. Czarny Marsz, masowe demonstracje studentów. Wieczorem 15 maja 1977, na zakończenie manifestacji odczytano pod Wawelem odczytano deklarację zawiązującą Studencki Komitet Solidarności w Krakowie – pierwszą tego rodzaju organizację w Europie Wschodniej – i wzywającą do ujawnienia winnych zbrodni. Prowadzone od lat siedemdziesiątych właściwie do współczesności śledztwa wskazują na śmiertelne pobicie – najprawdopodobniej przez funkcjonariuszy SB, którym na Pyjasa donosił jego kolega i późniejszy działacz SKS Lesław Maleszka. Sprawa do dziś nie jest jednak do końca wyjaśniona .

ODWIEDŹ I POLUB NAS
Warto przypomnieć dwa bardzo podobne pogrzeby, choć dzieliło je ponad 40 lat. Z początku Polski Ludowej i z jej końca.

Marię Tyrankiewiczównę, studentkę Uniwersytetu Łódzkiego, zamordowano 14 grudnia 1945 roku. Cała Łódź wskazywała na czerwonoarmistów jako sprawców zbrodni. Pogrzeb zorganizowali studenci z Bratniej Pomocy, którym milicja nie chciała wydać zwłok z kostnicy. Przed kostnicą zgromadziło się dwa tysiące studentów, którzy wymusili wydanie zwłok. „Uformował się samorzutnie pochód, który w milczeniu zaczął posuwać się głównymi ulicami miasta. Studenci nieśli na ramionach w zupełnym milczeniu białą trumnę ze zwłokami koleżanki. Po drodze do kościoła N. M. Panny na Nowym Mieście pożyczyli krzyż żałobny i dwie czarne chorągwie. I tak (. .. ) dotarli aż do kościoła akademickiego” – pisał o. Tomasz Rostworowski. Następnego dnia rano po nabożeństwie sześciotysięczny kondukt ruszył, ale nie boczną trasą jak kazały władze, lecz głównymi ulicami Łodzi. Przed wejściem na cmentarz kordon wojska odgrodził czoło konduktu z trumną i wieńcami od tłumu.

Do poważnych zajść doszło dopiero po pogrzebie. Wybito szyby w redakcji „Robotnika”, a powracająca z pogrzebu młodzież śpiewała „Rotę” ze zmienionymi słowami: „… aż się rozpadnie w proch i pył sowiecka zawierucha”. W nocy UB aresztował około 1500 osób, głównie młodzież. Prasa pisała o studentach, że wśród nich „odżywają najgorsze nawyki tzw. złotej młodzieży, a więc żyletka, pałka, kastet”, a pogrzeb studentki posłużył im do „warcholskich celów”. W związku z tym zapowiedziano rychłe „przepędzenie paniczyków”.

Wiele lat później, 2 listopada 1986 roku, po 13 dniach walki o życie w dość tajemniczych okolicznościach (podejrzewano pobicie przez milicję) zmarł w olsztyńskim szpitalu student Uniwersytetu Gdańskiego Marcin Antonowicz. Władze spodziewały się, że pogrzeb może zgromadzić dużo osób i próbowały na rodzinie wymóc, by odbył się 5 kilometrów poza miastem. To się nie udało, jednak w opublikowanych przez lokalną prasę nekrologach nie było daty i godziny uroczystości.

Pochówek i tak zgromadził dziesięciotysięczny tłum. Przybyli studenci z Gdańska, duszpasterze akademiccy z Trójmiasta i Olsztyna, dwóch biskupów. Uroczystości żałobne filmowały ekipy amerykańskich stacji telewizyjnych ABC i NBC. Władze podstawiły przed kościołem 15 autobusów miejskich, co zaskoczyło uczestników pogrzebu. Jednak studenci gdańscy po wyjściu z nabożeństwa wzięli trumnę na ramiona i ruszyli z nią na cmentarz. Nad grobem odczytano list Lecha Wałęsy, który na pogrzeb nie mógł przybyć, ponieważ prokuratura nie pozwalała mu opuszczać Gdańska z powodu śledztwa toczącego się przeciwko niemu. Przewodniczący Solidarności pisał: „Śmierć ta jest całkowicie bezsensowna. Dotknęła śp. Marcina w chwili, gdy znajdował się w rękach tych, których elementarnym obowiązkiem jest strzec bezpieczeństwa obywateli. Po raz kolejny potwierdziło się, że aparat MSW działa w Polsce ponad prawem i w poczuciu całkowitej bezkarności”.

Smutną pointą tych wszystkich historii jest fakt, że mimo upadku systemu sprawcy komunistycznych zbrodni w zdecydowanej większości pozostali bezkarni. III Rzeczpospolita nie potrafiła ich pociągnąć do odpowiedzialności. A jeśli to czyniła, to w sposób dalece niesatysfakcjonujący.

– Grzegorz Sieczkowski

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

SDP2023
Tygodnik TVP jest laureatem nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.
Zdjęcie główne: 17 grudnia 1970 w Gdyni. Ciało zastrzelonego przez ludowe wojsko Zbyszka Godlewskiego, niesione przez demonstrantów. Fot. Edmund Pelpliński [Andrzej Wajda (1981-07-10). „Uzupełniam swój życiorys”. Tygodnik Solidarność (2): 11], Domena publiczna, Wikimedia
Zobacz więcej
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Bankiet nad bankietami
Doprowadził do islamskiej rewolucji i obalenia szacha.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Cień nazizmu nad Niemcami
W służbie zagranicznej RFN trudno znaleźć kogoś bez rodzinnych korzeni nazistowskich, twierdzi prof. Musiał.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kronikarz świetności Rzeczypospolitej. I jej destruktor
Gdy Szwedzi wysadzili w powietrze zamek w Sandomierzu, zginęło około 500 osób.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Burzliwa historia znanego jubilera. Kozioł ofiarny SB?
Pisano o szejku z Wrocławia... Po latach afera zaczęła sprawiać wrażenie prowokacji.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Ucieczka ze Stalagu – opowieść Wigilijna 1944
Więźniarki szukały schronienia w niemieckim kościele… To był błąd.