Podobny przebieg miały pogrzeby zabitych w kopalni „Wujek”, z tą różnicą, że kilku poległych pochowano z dala od Śląska, w rodzinnych miejscowościach. Ale dlaczego w przypadku ofiar z Poznania zorganizowano jawny pogrzeb, a poległych w grudniu 1970 roku chowano po nocy? Zasadniczy wpływ na takie zachowanie władz miało krwawe stłumienie gdyńskiej demonstracji z 17 grudnia 1970 roku. Wówczas manifestacja przekształciła się w symboliczny kondukt, który na drzwiach niósł zabitego stoczniowca.
Jeszcze mocniejszym akcent w historii pozostawiła po sobie śmierć Stanisława Pyjasa7 maja 1977 w Krakowie. Wtedy 24-letni działacz opozycji, student filologii polskiej i filozofii Uniwersytetu Jagiellońskiego, zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach, na kilka dni przed juwenaliami. Znaleziono go w kamienicy przy ulicy Szewskiej 7, ówczesne władze upierały się, że śmierć nastąpiła w wyniku upadku ze schodów.
Śmierć Pyjasa wywołała tzw. Czarny Marsz, masowe demonstracje studentów. Wieczorem 15 maja 1977, na zakończenie manifestacji odczytano pod Wawelem odczytano deklarację zawiązującą
Studencki Komitet Solidarności w Krakowie – pierwszą tego rodzaju organizację w Europie Wschodniej – i wzywającą do ujawnienia winnych zbrodni. Prowadzone od lat siedemdziesiątych właściwie do współczesności śledztwa wskazują na śmiertelne pobicie – najprawdopodobniej przez funkcjonariuszy SB, którym na Pyjasa donosił jego kolega i późniejszy działacz SKS Lesław Maleszka. Sprawa do dziś
nie jest jednak do końca wyjaśniona .
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Warto przypomnieć dwa bardzo podobne pogrzeby, choć dzieliło je ponad 40 lat. Z początku Polski Ludowej i z jej końca.
Marię Tyrankiewiczównę, studentkę Uniwersytetu Łódzkiego, zamordowano 14 grudnia 1945 roku. Cała Łódź wskazywała na czerwonoarmistów jako sprawców zbrodni. Pogrzeb zorganizowali studenci z Bratniej Pomocy, którym milicja nie chciała wydać zwłok z kostnicy. Przed kostnicą zgromadziło się dwa tysiące studentów, którzy wymusili wydanie zwłok. „Uformował się samorzutnie pochód, który w milczeniu zaczął posuwać się głównymi ulicami miasta. Studenci nieśli na ramionach w zupełnym milczeniu białą trumnę ze zwłokami koleżanki. Po drodze do kościoła N. M. Panny na Nowym Mieście pożyczyli krzyż żałobny i dwie czarne chorągwie. I tak (. .. ) dotarli aż do kościoła akademickiego” – pisał o. Tomasz Rostworowski. Następnego dnia rano po nabożeństwie sześciotysięczny kondukt ruszył, ale nie boczną trasą jak kazały władze, lecz głównymi ulicami Łodzi. Przed wejściem na cmentarz kordon wojska odgrodził czoło konduktu z trumną i wieńcami od tłumu.
Do poważnych zajść doszło dopiero po pogrzebie. Wybito szyby w redakcji „Robotnika”, a powracająca z pogrzebu młodzież śpiewała „Rotę” ze zmienionymi słowami: „… aż się rozpadnie w proch i pył sowiecka zawierucha”. W nocy UB aresztował około 1500 osób, głównie młodzież. Prasa pisała o studentach, że wśród nich „odżywają najgorsze nawyki tzw. złotej młodzieży, a więc żyletka, pałka, kastet”, a pogrzeb studentki posłużył im do „warcholskich celów”. W związku z tym zapowiedziano rychłe „przepędzenie paniczyków”.
Wiele lat później, 2 listopada 1986 roku, po 13 dniach walki o życie w dość tajemniczych okolicznościach (podejrzewano pobicie przez milicję) zmarł w olsztyńskim szpitalu student Uniwersytetu Gdańskiego
Marcin Antonowicz. Władze spodziewały się, że pogrzeb może zgromadzić dużo osób i próbowały na rodzinie wymóc, by odbył się 5 kilometrów poza miastem. To się nie udało, jednak w opublikowanych przez lokalną prasę nekrologach nie było daty i godziny uroczystości.
Pochówek i tak zgromadził dziesięciotysięczny tłum. Przybyli studenci z Gdańska, duszpasterze akademiccy z Trójmiasta i Olsztyna, dwóch biskupów. Uroczystości żałobne filmowały ekipy amerykańskich stacji telewizyjnych ABC i NBC. Władze podstawiły przed kościołem 15 autobusów miejskich, co zaskoczyło uczestników pogrzebu. Jednak studenci gdańscy po wyjściu z nabożeństwa wzięli trumnę na ramiona i ruszyli z nią na cmentarz. Nad grobem odczytano list Lecha Wałęsy, który na pogrzeb nie mógł przybyć, ponieważ prokuratura nie pozwalała mu opuszczać Gdańska z powodu śledztwa toczącego się przeciwko niemu. Przewodniczący Solidarności pisał: „Śmierć ta jest całkowicie bezsensowna. Dotknęła śp. Marcina w chwili, gdy znajdował się w rękach tych, których elementarnym obowiązkiem jest strzec bezpieczeństwa obywateli. Po raz kolejny potwierdziło się, że aparat MSW działa w Polsce ponad prawem i w poczuciu całkowitej bezkarności”.
Smutną pointą tych wszystkich historii jest fakt, że mimo upadku systemu sprawcy komunistycznych zbrodni w zdecydowanej większości pozostali bezkarni. III Rzeczpospolita nie potrafiła ich pociągnąć do odpowiedzialności. A jeśli to czyniła, to w sposób dalece niesatysfakcjonujący.
– Grzegorz Sieczkowski
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy