Występy reprezentacji na igrzyskach przypominają więc sinusoidę – od bezbarwnego meczu z Kubą (0:0) i chłostania piłkarzy przez Górskiego na konferencji prasowej („Sami profesorowie futbolu, każdy gra, jak mu wygodniej”), przez dwa gole Andrzeja Szarmacha i wygraną w półfinale z Brazylią, po szybki nokaut w finale z NRD (po 14 minutach Polska przegrywała 0:2, skończyło się na 1:3). Po spotkaniu selekcjoner będzie wyrzucał sobie, że zgodził się posadzić na ławce, narzekającego na ból kolana Jerzego Gorgonia – bez niego obrona przypominała zaprzęg, w którym każdy z koni ciągnie w swoją stronę.
Media uznają srebrny medal drużyny za dotkliwą porażkę, a ich zdanie podzielają kibice. Na Okęciu na biało-czerwonych czeka raptem kilkudziesięciu fanów. W porównaniu z tłumami wiwatującymi na polskich ulicach dwa lata wcześniej to przepaść.
Meksykański przystanek
Coś się skończyło, ale i coś zaczyna, Górski chce rozpocząć współpracę z jakimś zagranicznym klubem. Nastawia się na wspomnianą ofertę z Kuwejtu – wybiera zawodników i członków sztabu, w Warszawie spotyka się z arabskim szejkiem.
Władza robi jednak trudności, formalności się przeciągają, wreszcie zniecierpliwieni Arabowie rezygnują z Polaka. Zamiast niego, sięgają po trenera z Czech.
Górskiemu nie wypali też praca w szwajcarskim Neuchâtel Xamax. W związku z tym, pan Kazimierz leci w listopadzie 1976 do Meksyku, gdzie ma poprowadzić kurs trenerski. I okazuje się, że jest to przystanek w drodze do...Grecji.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Za pojawieniem się Górskiego pod Akropolem stoi Manos Mawrokukulakis, kierownik Panathinaikosu Ateny, a zarazem armator z grubym portfelem. Człowiek z poczuciem humoru, ale jesienią 1976 nie było mu wcale do śmiechu. Po głowie chodziła mu bowiem cyfra 5 i to w wyjątkowo negatywnym kontekście. Jego zespół przegrał właśnie piąty mecz z kolei i zajmował dopiero piąte miejsce w lidze – szykował się też następny, piąty (!), sezon bez mistrzowskiego tytułu. Za słabą postawę piłkarzy głową zapłacił szkoleniowiec i to nie byle kto, lecz Brazylijczyk Aymoré Moreira, mistrz świata z 1962 roku (w składzie Canarinhos byli wówczas m.in. Pelé, Garrincha i Mário Zagallo).
Na jego następcę Mawrokukulakis typuje Polaka – sęk w tym, że nie wie, którego. Marzy mu się Kazimierz Górski lub któryś z jego współpracowników z MŚ w 1974 roku: Jacek Gmoch, ewentualnie Andrzej Strejlau.
Na szczęście jest ktoś, kto może Mawrokukulakisowi pomóc w wyborze: ambasador Grecji w PRL i fan Panathinaikosu w jednej osobie. Przez telefon dyplomata poleca Górskiego – „Wielki profesjonalista, w dodatku o bardzo dobrym charakterze: miły, kulturalny, uprzejmy” – ale uprzedza, że trener jest teraz w podróży. Jego rozmówca nie zamierza czekać. Kontaktuje się z ambasadorem Grecji w Meksyku, a ten łapie byłego selekcjonera biało-czerwonych w ośrodku szkoleniowym.