Historia

Polak uwielbiany przez Greków

Media w Polsce uznają srebrny medal drużyny piłkarskiej za dotkliwą porażkę. Ich zdanie podzielają kibice. Na Okęciu na biało-czerwonych czeka więc raptem kilkudziesięciu fanów.

Rok 1974, Kazimierz Górski jest na piłkarskim olimpie. Wielbiony przez naród i kadrowiczów, których właśnie doprowadził do trzeciego miejsca na świecie. Co odważniejsi proponują nawet zmianę nazwy miasta Kazimierz Dolny i dodanie do niej nazwiska trenera.

Selekcjoner myśli jednak o zdobywaniu kolejnych laurów, już gdzie indziej. Zwłaszcza, że jest możliwość – zarówno do PZPN, jak i do samego Górskiego zgłaszają się zagraniczne kluby z propozycjami pracy. Głównie niemieckie, a najbardziej konkretna jest propozycja Herthy Berlin (z zachodniej części miasta) – tam chcieliby trenera „orłów” od zaraz. A on jest skłonny przyjąć ofertę i informuje o tym działaczy, ale same chęci nie wystarczą – potrzebna jest jeszcze zgoda „najwyższych czynników”, czyli PZPR. Zielone światło nie nadchodzi, temat się rozmywa.

Dlaczego „trener tysiąclecia”, jak go nazwano, tuż po odniesieniu największego sukcesu w dziejach polskiej piłki nożnej myślał o odejściu z reprezentacji? Czy chciał się rozwijać, a możliwości rozwoju były na Zachodzie? Przeczuwał, że z Janem Tomaszewskim, Kazimierzem Deyną czy Robertem Gadochą osiągnął już szczyt i nie powtórzy mundialowego medalu? Miał dość partyjno-urzędniczych intryg wokół kadry? A może po prostu Kazimierz Górski jako człowiek czujący się najlepiej na ławce trenerskiej i w domowym zaciszu nie mógł się odnaleźć w blasku fleszy, coraz intensywniejszym po mistrzostwach?

Ta ostatnia odpowiedź może być najbliższa prawdzie, szczególnie że na przestrzeni kolejnych miesięcy zainteresowanie reprezentacją nie malaje, kibice i dziennikarze liczą na kolejne wygrane i sukcesy, a tymczasem „srebrna jedenastka” (za trzecie miejsce przyznawano wtedy srebrny medal, bo za drugie – pozłacany) nie zawsze potrafi sprostać tym oczekiwaniom.

Igrzyska wypalonych orłów

Przed igrzyskami olimpijskimi w Montrealu (1976) biało-czerwoni ponieśli pięć porażek z rzędu, a prasa nie zostawia na nich suchej nitki. Bezlitośni są też komentatorzy – legenda dziennikarstwa sportowego, Bohdan Tomaszewski przekonuje, że zamiast piłkarzy na olimpiadę powinno jechać więcej lekkoatletów, a inna ówczesna sława wśród komentatorów Jan Ciszewski radzi, aby polscy piłkarze raczej obejrzeli sobie igrzyska w domu.

Nie dość, że atmosfera wokół kadry jest gęsta, to również wewnątrz roi się od konfliktów. Z jednej strony, podczas zgrupowań wśród zawodników kręcą się agenci, obiecujący im w hotelowych barach finansowe złote góry. Z drugiej, zasłużeni gracze nie życzą sobie w zespole młodszych piłkarzy, niezależnie od ich potencjału – chodzi m. in. o Zbigniewa Bońka. „Deyna powiedział ojcu, że nie potrzebuje nikogo nowego obok siebie”, wspominał Dariusz Górski, syn trenera.

Frustracja wylewa się z piłkarzy – np. Lesław Ćmikiewicz brał do ręki flamaster i pisał na piłce nazwy krajów, z którymi przegrywaliśmy, a następnie kopał ją z całej siły – i z trenera, ale przed olimpiadą sytuacja się nie poprawiła.

Reprezentacja leciała więc do Kanady jak na ścięcie, a morale drużyny nie podbudował fakt, że przed wylotem Górski powiadomił zawodników, iż po igrzyskach odchodzi. W tym czasie miał już propozycję pracy z Kuwejtu – Arabowie zaoferowali mu godne warunki finansowe, a do tego selekcjoner mógł zabrać na Półwysep Arabski towarzystwo: czterech graczy i czterech trenerów.

Potem część dziennikarzy uzna, że opuścił kadrę dla pieniędzy, ale czy można z tego tytułu czynić mu zarzut? „Trener tysiąclecia” swoje dla reprezentacji już zrobił, a poza tym nie był typem człowieka patrzącego w pierwszej kolejności na pieniądze.

Po prostu Górski uważał, że jego relacja z „orłami” się wypaliła, że nie jest w stanie już ich natchnąć, pobudzić do gry, do przysłowiowego gryzienia trawy na boisku.
Powitanie bohaterów – 1974 rok polska reprezentacja prowadzona przez Kazimierza Górskiego zajęła 3. miejsca na Mistrzostwach Świata w Piłce Nożnej w RFN. Fot. PAP/Włodzimierz Ochnio
Występy reprezentacji na igrzyskach przypominają więc sinusoidę – od bezbarwnego meczu z Kubą (0:0) i chłostania piłkarzy przez Górskiego na konferencji prasowej („Sami profesorowie futbolu, każdy gra, jak mu wygodniej”), przez dwa gole Andrzeja Szarmacha i wygraną w półfinale z Brazylią, po szybki nokaut w finale z NRD (po 14 minutach Polska przegrywała 0:2, skończyło się na 1:3). Po spotkaniu selekcjoner będzie wyrzucał sobie, że zgodził się posadzić na ławce, narzekającego na ból kolana Jerzego Gorgonia – bez niego obrona przypominała zaprzęg, w którym każdy z koni ciągnie w swoją stronę.

Media uznają srebrny medal drużyny za dotkliwą porażkę, a ich zdanie podzielają kibice. Na Okęciu na biało-czerwonych czeka raptem kilkudziesięciu fanów. W porównaniu z tłumami wiwatującymi na polskich ulicach dwa lata wcześniej to przepaść.

Meksykański przystanek

Coś się skończyło, ale i coś zaczyna, Górski chce rozpocząć współpracę z jakimś zagranicznym klubem. Nastawia się na wspomnianą ofertę z Kuwejtu – wybiera zawodników i członków sztabu, w Warszawie spotyka się z arabskim szejkiem.

Władza robi jednak trudności, formalności się przeciągają, wreszcie zniecierpliwieni Arabowie rezygnują z Polaka. Zamiast niego, sięgają po trenera z Czech.

Górskiemu nie wypali też praca w szwajcarskim Neuchâtel Xamax. W związku z tym, pan Kazimierz leci w listopadzie 1976 do Meksyku, gdzie ma poprowadzić kurs trenerski. I okazuje się, że jest to przystanek w drodze do...Grecji.
        ODWIEDŹ I POLUB NAS     Za pojawieniem się Górskiego pod Akropolem stoi Manos Mawrokukulakis, kierownik Panathinaikosu Ateny, a zarazem armator z grubym portfelem. Człowiek z poczuciem humoru, ale jesienią 1976 nie było mu wcale do śmiechu. Po głowie chodziła mu bowiem cyfra 5 i to w wyjątkowo negatywnym kontekście. Jego zespół przegrał właśnie piąty mecz z kolei i zajmował dopiero piąte miejsce w lidze – szykował się też następny, piąty (!), sezon bez mistrzowskiego tytułu. Za słabą postawę piłkarzy głową zapłacił szkoleniowiec i to nie byle kto, lecz Brazylijczyk Aymoré Moreira, mistrz świata z 1962 roku (w składzie Canarinhos byli wówczas m.in. Pelé, Garrincha i Mário Zagallo).

Na jego następcę Mawrokukulakis typuje Polaka – sęk w tym, że nie wie, którego. Marzy mu się Kazimierz Górski lub któryś z jego współpracowników z MŚ w 1974 roku: Jacek Gmoch, ewentualnie Andrzej Strejlau.

Na szczęście jest ktoś, kto może Mawrokukulakisowi pomóc w wyborze: ambasador Grecji w PRL i fan Panathinaikosu w jednej osobie. Przez telefon dyplomata poleca Górskiego – „Wielki profesjonalista, w dodatku o bardzo dobrym charakterze: miły, kulturalny, uprzejmy” – ale uprzedza, że trener jest teraz w podróży. Jego rozmówca nie zamierza czekać. Kontaktuje się z ambasadorem Grecji w Meksyku, a ten łapie byłego selekcjonera biało-czerwonych w ośrodku szkoleniowym.

Tymczasowość to norma w tym zawodzie. Nie ma szans na jeden etat do emerytury

Tu nie ma, że tatuś załatwi. Nic nie znaczą układy partyjne czy koneksje towarzyskie.

zobacz więcej
Ambasador jest równie rozgorączkowany jak grecki działacz. Jeśli tylko „mister Gorski” się zgodzi, możemy od ręki zarezerwować lot do Aten. Trener nie mówi „nie”, ale zaznacza, że najpierw musi odwiedzić Warszawę. Do rozmowy Górski – Mawrokukulakis dochodzi więc w jednym ze stołecznych biur podróży. Pan Kazimierz nie jest pazerny, nie stawia zaporowych warunków pracy czy płacy, domaga się jedynie dla siebie tłumacza.

Panowie dochodzą do porozumienia, a że Grecja jest dla komunistów już wtedy krajem politycznie „do strawienia”, trener pakuje walizki. Dalej wydarzenia toczą się błyskawicznie: 1 grudnia wraca z kursu w Meksyku, a już 4 grudnia jest w drodze do Aten.

Polska żegna go bez żalu. Część kibiców, która jeszcze niedawno nosiła go na rękach, teraz najchętniej wysłałaby go na sportową emeryturę. Kazimierz Górski zostaje sam, niepewny, co zastanie na miejscu.

Tymczasem już na lotnisku w Atenach czeka go królewskie przywitanie: setki, może nawet tysiące sympatyków „Koniczynek” z biało-zielonymi flagami, skandujących „Gorski, Gorski, Gorski!”.

Chwilom wzruszenia towarzyszy jednak szereg pytań: czy trener zdoła się zaaklimatyzować w Grecji, czy, choć ugodowy, nie pozwoli sobie wejść na głowę ateńskim piłkarzom i czy podoła wyzwaniu, jakim jest zdobycie mistrzostwa?

Szeryf oszczędny w słowach

Najpierw niech przemówią statystyki: 4-krotny tytuł mistrza Grecji (1977 – Panathinaikos; 1980, 1981 i 1983 – Olympiakos Pireus), 3-krotny Puchar Grecji (1977 – Panathinaikos; 1980 – Kastoria; 1981 – Olympiakos), Puchar Bałkanów (1978 – Panathinaikos). W trakcie sezonu 1979/1980 zmienił wprawdzie klub i w marcu 1980 z Kastorii przeszedł do Olympiakosu, ale w obu klubach spędził tyle czasu, że można go uznać i za mistrza, i za zdobywcę pucharu.

Z relacji współpracowników i podopiecznych wyłania się obraz skromnego, ale świadomego własnej wartości szkoleniowca, który niemal zawsze zachowuje spokój, dba o dobrą atmosferę w zespole, a jeśli chodzi o taktykę, nie szuka kwadratowych jaj. Grecki dziennikarz, Christos Sotirakopoulos w biografii Górskiego określał go jako „wielkie nazwisko z niewielkim ego. Jakże był inny od dzisiejszych trenerów: Mourinho czy Guardioli” i dodawał: „[Górski] wiedział, że danego zawodnika stać na granie na siedem i jeśli zagra na siedem i pół, to będzie wspaniale. Ale jeśli stać cię na dziesiątkę, a grasz na szóstkę, nie nadajesz się do zespołu”.

Zarówno polscy jak i greccy piłkarze wspominają, że Górski był raczej opiekunem sportowców niż surowym szefem. Kimś, kto zapyta o rodzinę, pocieszy dobrym słowem, a w razie potrzeby sypnie groszem. Mylą się jednak ci, którzy szufladkują go jako gościa od atmosfery, o nikłym warsztacie trenerskim. To fakt, Górski nie był innowatorem w zakresie taktyki, nie bawił się też w zawiłe analizy pomeczowe. Stosował proste, ale za to skuteczne środki do zwycięstwa.

Przykładem dodatkowy mecz o mistrzostwo Grecji między Olympiakosem a Arisem Saloniki na koniec sezonu 1979/1980, wygrany przez drużynę Polaka 2:0 (w sezonie zasadniczym obie ekipy zgromadziły identyczną liczbę punktów). Jego przepis na tytuł brzmiał następująco: „obstawiajcie każdy swego. A do tego szybkie wypady i celne strzały, nawet z większej odległości”.
Bal Mistrzów Sportu w 1974 roku. Gwiazda TVP Krystyna Loska i gwiazda wśród trenerów Kazimierz Górski. Fot. /bpt/ PAP/CAF - Tadeusz Zagoździński
Bywał przy tym elastyczny – gdy się zorientował, że piłkarze Panathinaikosu nie czują się komfortowo w akcjach opartych na długich przerzutach (takie ataki preferował w reprezentacji Polski), porzucił ten sposób gry. Pozwolił „Koniczynkom” atakować tak jak lubią – po ziemi, z dryblingami; wymagał zaś dużej liczby strzałów, nawet z dystansu i nawet bez przyjęcia. W relacjach trener – piłkarze bywał koleżeński, ale wyznaczał granice, a gdy ktoś je przekroczył, wyciągał konsekwencje.

Nie bez powodu Stanisław Dygat nazywał Górskiego „szeryfem oszczędnym w słowach”. W Grecji przekonała się o tym trójka piłkarzy: Mimis Domazos, Antonis Antoniadis i Borivoj Djurdjević. Gdy w trakcie meczu Pucharu Europy z FC Brugge pierwszy odmówił wejścia na boisko, a dwóch pozostałych weszło, ale stroiło fochy, po konsultacji z prezesem, trener rozstał się ze wszystkimi. A przecież Domazos był legendą Panathinaikosu (grał w nim od 18 lat), z kolei Antoniadis to 5-krotny król strzelców greckich rozgrywek...

Krzyczą, klaszczą, trąbią

Rysą na wizerunku Kazimierza Górskiego jako trenera greckich klubów są występy na arenie europejskiej – nie odniósł sukcesów ani z Panathinaikosem, ani z Olympiakosem. Ktoś złośliwy mógłby jeszcze dodać, że jego przygoda z „Koniczynkami” zakończyła się w niezbyt sympatycznych okolicznościach. Grupa piłkarzy, na czele z bramkarzem Wasilisem Konstandinu, zbuntowała się bowiem przeciw Polakowi. Golkiper powiedział mu wprost: „Nie chcemy, aby był pan nadal naszym trenerem”. Górski zrezygnował ze stanowiska.

Grecy jednak nadal go uwielbiają. Nie zmienia tego nawet objęcie przez „mister Gorskiego” sterów Olympiakosu, największego rywala Panathinaikosu. Gdy jedzie z ekipą TVP z lotniska na stadion, na jeden z finałów Pucharu Grecji (wysłannicy przylecieli specjalnie na ten mecz) wszyscy kierowcy, którzy rozpoznali trenera, krzyczą, klaszczą, trąbią.

Polak nie może marzyć o spokojnym przejściu przez ateński plac Omonia – wszyscy właściciele knajpek zapraszają go na posiłek lub drinka, a często i na jedno, i na drugie. Inna sytuacja – na widok Górskiego policjant, wypisujący mandat jednemu z polskich turystów w Atenach, odpuszcza: rwie dokument i tylko prosi szkoleniowca, aby „dołożył tym ważniakom z Salonik i Pireusu”. I jeszcze jedno – w niektórych stołecznych lokalach funkcjonują „kąciki Górskiego” z jego zdjęciem i proporczykiem Panathinaikosu.

Kult futbolistów. Polska drużyna pojechała do Kataru jak na wojnę

Petrodolary czynią cuda.

zobacz więcej
Czym tak urzekł mieszkańców Grecji? Może wynikami, a może tym, że to taki swój chłop, i do tańca, i do różańca. A to wypije z kibicami piwo w tawernie, a to na malutkich karteczkach w kawiarni będzie zapisywał podstawowe greckie słowa i ich tłumaczenie, a to poprosi Krystynę Loskę, aby przywiozła mu z Polski ogórki kiszone, kiszoną kapustę, kiełbasy i grzyby.

Po raz pierwszy Górski żegna się z Helladą w 1981 roku, kilka miesięcy przed stanem wojennym. Wcześniej już kilka razy szykował się do powrotu do kraju, ale ostateczna decyzja zapada po trzech bolesnych wydarzeniach: stratowaniu kilkudziesięciu kibiców podczas meczu Olympiakos – AEK Ateny (luty 1981, zginęło 21 osób), trzęsieniu ziemi w Koryncie i Atenach (również luty, ponad 20 ofiar śmiertelnych, 8000 zniszczonych budynków) i śmierci trenera PAOK Saloniki, Gyuli Lóránta w trakcie spotkania z Olympiakosem (maj, umiera na zawał serca).

Do Grecji wróci jeszcze w 1983 roku, zdąży poprowadzić ekipę z Pireusu do ostatniego mistrzowskiego tytułu, objąć inny klub, Ethnikos, a na koniec popracować w Panathinaikosie, tym razem jako doradca.

Warto dodać, że godnym następcą pana Kazimierza na ligowym tronie okazał się nie kto inny, a Jacek Gmoch – w latach 80. zdobył mistrzostwo Grecji z Panathinaikosem i Larissą. Obaj panowie rywalizowali zresztą kilka razy w rozgrywkach, a jedno ze spotkań pomiędzy ich drużynami oglądało podobno aż 35 000 widzów...

Kazimierz Górski zmarł 23 maja 2006 roku w wieku 85 lat.

– Tomasz Czapla

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

SDP 2023
Zdjęcie główne: Rok 1977. Mecz Śląsk Wrocław - Panathinaikos Ateny. Na zdjęciu trener Panathinaikosu Kazimierz Górski. Fot. PAP/Adam Hawałej
Zobacz więcej
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Bankiet nad bankietami
Doprowadził do islamskiej rewolucji i obalenia szacha.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Cień nazizmu nad Niemcami
W służbie zagranicznej RFN trudno znaleźć kogoś bez rodzinnych korzeni nazistowskich, twierdzi prof. Musiał.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kronikarz świetności Rzeczypospolitej. I jej destruktor
Gdy Szwedzi wysadzili w powietrze zamek w Sandomierzu, zginęło około 500 osób.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Burzliwa historia znanego jubilera. Kozioł ofiarny SB?
Pisano o szejku z Wrocławia... Po latach afera zaczęła sprawiać wrażenie prowokacji.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Ucieczka ze Stalagu – opowieść Wigilijna 1944
Więźniarki szukały schronienia w niemieckim kościele… To był błąd.