Nie chcą jej piesi, bo boja się o swoje zdrowie. Nie chcą rowerzyści, bo ścieżki będą jeszcze bardziej zatłoczone. Nie chcą wreszcie kierowcy, bo mają dość uważania na rowerzystów i pieszych.
zobacz więcej
Miasto idealne jest oczywiście miastem bez samochodów, oplecionym gęstą siecią ścieżek rowerowych, z mocno zwężonymi ulicami, za to z szerokimi chodnikami, na których liczne lokale mogą ustawić dużo stolików dla gości spragnionych wegańskiej strawy. Jak tam dotrą? Najlepiej na własnych nogach albo na rowerach, w ostateczności hulajnogą elektryczną lub komunikacją publiczną. Miejsca parkingowe? Uchowaj Boże, im mniej, tym lepiej.
Samochody można wprawdzie łaskawie dopuścić, ale tylko elektryczne, bo tylko takie nie robią hałasu, nie emitują spalin i mają nikły ślad węglowy (widać, że zapomniano o produkcji baterii i sprowadzaniu litu z odległych zakątków świata). Skoro większości ludzi na auta elektryczne nie stać, pojazdom, które nie spełniają ambitnych norm, należy ograniczyć wjazd do centrum, a może nawet do miasta. Jeżeli ktoś nierozważnie upiera się przy samochodowych podróżach, musi ponieść konsekwencje. Oczywiście finansowe.
A co z miejską zielenią? Strzyżone trawniki, kwitnące kwiaty? Ludziom spragnionym widoku zieleni muszą wystarczyć wyrośnięte trawy pełne chwastów. Koszenie trawników jest wbrew naturze, a natura jest najważniejsza.
Czy trzeba dodawać, że miasto nieprzyjazne kierowcom musi być jednak komuś przyjazne? W tej roli doskonale sprawdza się społeczność LGBT. W idealnym mieście parady LGBT, które szerokiej publiczności sprzedano jako parady równości, nie mogą, jak w zamierzchłych czasach, odbywać się bez patronatu ratusza. Marsze tych, którzy chcą demonstrować przywiązanie do wartości patriotycznych i narodowych, można jedynie z niechęcią tolerować.
Klimat, klimat i jeszcze raz klimat
Czy przejaskrawiam? Być może, ale tylko troszeczkę. Wystarczy popatrzeć, jakie rozwiązania są wprowadzane w różnych miastach świata i jak mocno ich autorzy wierzą, że to jedyna droga. Jeżeli w Warszawie takich rozwiązań jeszcze nie ma, to najlepszy dowód, że do ideału jest jej jeszcze daleko. Śmigające rowery i plątanina przeznaczonych dla nich ścieżek – co odbiera przyjemność poruszania się już nie kierowcom, lecz pieszym, którym wszystko to ma ponoć służyć – pokazują jednak, że zmierzamy we właściwym kierunku.
Drogę wskazują bardziej zaawansowani. Jeżeli Londyn, Glasgow czy Kopenhaga wprowadziły strefę niskiej emisji spalin, ograniczając możliwość wjazdu do miasta, to chyba należy podążać ich śladem? Wspólny mianownik dla nowatorskich miejskich posunięć stanowi bowiem walka ze zmianami klimatycznymi, nieważne, jakim kosztem. Nawet kosztem ludzi. Pożytek dla klimatu też zresztą jest wątpliwy, bo zamkniętych stref miejskich nie da się objechać, nie spalając dodatkowych ilości paliwa, a to, rzecz jasna, oznacza niemały ślad węglowy.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Problem polega na tym, że nawet tam, gdzie władze bardzo pragną iść drogą postępu, zwykli ludzie nie nadążają. Mieszkańcy Oksfordu, zamiast cieszyć się, że ich miasto ma szanse dorównać awangardzie, w lutym wyszli masowo na ulice, by zaprotestować przeciwko pomysłom władz. Indagującym ich dziennikarzom lokalnej gazety „Oxford Mail” tłumaczyli, że ograniczanie ruchu powoduje mnóstwo kłopotów, a pożytek z tego jest żaden.
Dla Jenny Wells, właścicielki mobilnego zakładu fryzjerskiego, oznacza to trudności z dotarciem do klientów. Tak opisywała dziennikarzom kłopoty, jakie stały się udziałem mieszkańców Oksfordu: „Zamiast przez centrum miasta muszę jechać okrężną drogą, zajmuje mi to o wiele więcej czasu i zużywam więcej paliwa. Wszyscy na to narzekają. Ruch samochodowy nic a nic nie zmalał, tylko został wypchnięty na inne ulice. A kiedy zainstalowane zostaną kamery i bramki, zostanie nam już tylko jazda dookoła”.