Cywilizacja

Postępowi barbarzyńcy w Europarlamencie

Przez trzy dni przez sale Parlamentu Europejskiego przewinęło się kilkudziesięciu mówców zgadzających się w jednym: należy dokonać zasadniczych zmian w światowym systemie ekonomicznym. Zmian, w których zasadniczą rolę odegrają działacze, a wcielą je w życie rządy dysponujące aparatem przymusu.

Szczupły, sympatyczny i energiczny czterdziestolatek z krótko przystrzyżoną brodą, opowiada ze swadą, posiłkując się kolorowymi slajdami, jak należy zmienić podstawową zasadę, na jakiej działają firmy. Mówi, że dawniej firmy zorganizowane były wokół jednej myśli: jak wygenerować jak największą wartość. I to prowadzi do zagłady planety. Nie może być tak dłużej, bo inaczej nie dokonamy niezbędnej transformacji. Trzeba więc organizować firmy wokół innej zasady: jak wiele korzyści możemy wytworzyć. Czterdziestolatek wymienia je obszernie: korzyści dla społeczeństwa, dla pracowników, dla społeczności, dla ekologii, dla planety… Na sali odzywają się frenetyczne oklaski.

Mówca nie wymienia jedynie tych, którzy zainwestowali w te firmy własne pieniądze. Najwyraźniej im się żadne korzyści nie należą. A może ich korzyścią jest prosta satysfakcja z tego, że korzyści odnoszą inni? Czy to zresztą istotne? Sprawdzam notkę biograficzną sympatycznego czterdziestolatka. Nic nie wskazuje w niej na to, aby kiedykolwiek prowadził własny biznes i ryzykował w nim własne pieniądze. W jego giętkim umyśle pojawia się zapewne myśl, że jakoś trzeba sprawić, aby posiadacze pieniędzy oddali je na użytek firm produkujących korzyści dla wszystkich wokoło, tylko nie dla nich, ale myśli tej przezornie nie wypowiada. Wolno przypuszczać, że wywołałaby ona niepotrzebną konfuzję wśród entuzjastycznych słuchaczy.

Zamiast budzić podobne kontrowersje, władczym tonem każe wyświetlić slajd przedstawiający długą listę możliwych działań wspierających biznesy, a na ich czele znajdują się oczywiście dotacje. Państwowe, choć także miejskie, regionalne i międzynarodowe. Sala promienieje. Uśmiecha się zwłaszcza siedzący w pierwszym rzędzie jowialny, niewysoki sześćdziesięciolatek w okularach, o aparycji księgowego z misją, może jednak biegłego rewidenta. Do niego odnoszą się wszyscy występujący, a on nagradza ich aprobującym spojrzeniem patrona i gospodarza.

Niedługo po energicznym czterdziestolatku na mównicy pojawia się nieco odeń starszy wysoki, szczupły człowiek z kępkami rzadkich włosów na głowie, który przemawia nerwowo i jakby do samego siebie, bo staccato jego błyskotliwych sformułowań jest dla zgromadzonych zapewne zrozumiałe jedynie w części. Jest ubrany w juniorki w dwu odcieniach zieleni, a przed podejściem do mównicy zdejmuje jasnozieloną marynarkę, aby zademonstrować podkoszulek w kolorze pistacjowym z napisem „Społeczna Ekologiczna Gospodarka. Przyszłość.” Wygłasza płomienną filipikę przeciwko rynkowi jako takiemu, kończąc ją konkluzją, że nie istnieje coś takiego, jak gospodarka rynkowa, że wszyscy żyjemy w gospodarce planowej, a skoro tak, to powinniśmy wyciągnąć z tego wnioski i zacząć naprawdę planować. Mówi, że nie potrzebujemy społecznej gospodarki rynkowej, jakiej chciałaby Ursula von der Leyen, tylko społecznej gospodarki ekologicznej w jej szerokiej rozmaitości.

Wybucha wrzawa. Młodzi ludzie obecni na sali wstają i biją brawo. Wcześniej taki entuzjazm zapanował na chwilę tylko wtedy, gdy mówca powiedział, że wszystkie rynki są zmilitaryzowane, a dokładnie, gdy powiedział to o rynku amerykańskim. Sympatyczny patron siedzący w pierwszym rzędzie także bije brawo i uśmiecha się aprobująco. Porozumienie między mówcą, patronem a większością publiczności jest doskonałe: zły jest rynek, zła jest Ameryka, źli są właściciele firm chcący osiągać zysk, zły jest wzrost gospodarczy, choćby był i „zielony”. Dobra jest gospodarka ekologiczna i „inkluzywny dobrobyt”.

Nie byłoby w tym obrazku niczego dziwnego, bo mamy przecież w pamięci obraz krawców berdyczowskich powtarzających na głos za swym koryfeuszem wersety „Kapitału” Marksa (dziś zapewne byłby to Piketty) i wiemy, że podobne zgromadzenia odbywają się regularnie, czasem nawet z udziałem osób szeroko znanych. Jednak to zgromadzenie było o tyle niezwykłe, że miało miejsce na sali plenarnej Parlamentu Europejskiego, a rozpoczęło się od przemówień jego przewodniczącej Roberty Metsoli i przewodniczącej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen.

Jego zorganizowanie w tym miejscu i pod tym patronatem było osobistym sukcesem miłego pana o aparycji księgowego, który kończy właśnie trzecią kadencję jako europoseł i jest współprzewodniczącym frakcji Zielonych w europarlamencie. Pan nazywa się Philippe Lamberts, jest Belgiem i powołuje się na swoją wiarę chrześcijańską. Od lat jego marzeniem było wprowadzenie na europejskie salony pojęcia „degrowth”, czyli po polsku „post-wzrostu”, co w naszym języku – inaczej niż zwykle – brzmi lepiej niż w językach obcych, bo wskazuje na jakiś inny rodzaj wzrostu, ale jednak wzrostu, natomiast słowo to po angielsku sugeruje po prostu odwrotność wzrostu.

Nie brzmi to atrakcyjnie i propagatorzy tego pojęcia i tej postawy, bo w tym przypadku postawa jest o wiele ważniejsza, starają się usilnie tłumaczyć, że nie ma to nic wspólnego z recesją. Takie bowiem skojarzenie nasuwa się automatycznie każdemu, kto choć trochę interesuje się gospodarką. Zapewne dlatego, aby nie budzić złych asocjacji, konferencja zorganizowana przez Lambertsa nosi tytuł „Beyond growth”, czyli „Nie tylko wzrost”. Wszyscy na sali wiedzą jednak o co chodzi. To po prostu mądrość etapu.
Fot. printscreen/ www.beyond-growth-2023.eu/programme/
Lamberts nie ukrywa radości z tego, że udało mu się przekonać szefową Komisji Europejskiej i wielu komisarzy, aby wzięli udział w tym trzydniowym spotkaniu. Poprzednia konferencja o podobnej tematyce, jaka miała miejsce w roku 2018 gościła tylko jedną unijną komisarz, a ówczesny przewodniczący Juncker był nastawiony do idei chłodno. Teraz szefowa Komisji wygłasza przemówienie otwierające, a na banerach ogłaszających konferencję widnieje logo Europejskiej Partii Ludowej. Cóż za zmiana!

Nie oznacza to oczywiście zgody merytorycznej, co do tego Lamberts nie ma najmniejszych wątpliwości, jednak nie o to mu chodzi. Do tej pory niosący ideę post-wzrostu traktowani byli jak „niebezpieczni radykałowie” lub „niepoważni marzyciele”. Teraz debatują z największymi, maja szansę przedstawić swoje argumenty tam, gdzie tworzone jest europejskie prawo i – dzięki zgromadzonym na sali aktywistom, którzy zapisali się na konferencję – mogą poczuć się tam u siebie.

Co sprawiło, że Ursula von der Leyen podjęła decyzję, aby wpuścić radykałów „na salony”? Zapewne w czasach, gdy aktywiści klimatyczni przyklejają się do nawierzchni dróg i obrazów w galeriach, a także – o zgrozo! – zakłócają konferencje unijne, jak to miało niedawno miejsce, szefowa Komisji chce za wszelką cenę uniknąć oskarżenia o to, że Unia Europejska w jakikolwiek sposób opóźnia walkę ze zmianami klimatycznymi i nie jest dostatecznie energiczna w ratowaniu planety. Przecież cała narracja „zielonego ładu” opiera się na wytworzeniu przekonania, że Unia radykalniej niż ktokolwiek i kiedykolwiek dokonuje zwrotu ku zielonej przyszłości.

I w chwili, gdy narracja ta rozwija się w najlepsze, pojawiają się aktywiści, którzy chcą przekonać społeczeństwo, że ten radykalizm jest za mało radykalny i zwraca się w złym kierunku. Von der Leyen postanowiła się postąpić według starego amerykańskiego powiedzenia: „if you can’t beat them, join them”, czyli – jak nie możesz ich pokonać, przyłącz się do nich. Ponieważ otwarta walka byłaby fatalnie odebrana przez opinię publiczną, lepiej było udać przyjaźń i wygłosić swoje, starając się, aby własna narracja zwyciężyła narrację przeciwnika.

Niezwykle charakterystyczne z tego punktu widzenia były dwa otwierające przemówienia przedstawicielek dwu unijnych najważniejszych instytucji. Roberta Metsola pokazała się jako ktoś, kto nie ma ochoty schlebiać publiczności i zamierza wprost bronić swoich przekonań. Kilkakrotnie w swoim wystąpieniu wypowiedziała nienawistne sali słowo „wzrost” i dodała, że to jest coś, czego oczekują społeczeństwa i co politycy powinni ludziom zapewnić. Z górnych rzędów rozległy się gniewne pomruki.

Ursula von der Leyen wybrała inną drogę. Ona postanowiła zastąpić słowo „post-wzrost” określeniem „zielony wzrost” i przyłączyła się do krytyki pojęcia wzrostu gospodarczego, dodając jednak istotne zastrzeżenie: „wzrost gospodarczy oparty na paliwach kopalnych musi się skończyć”. Całkowicie otwarcie też powiedziała, że wszystko zależy od tego, kto „wygra narrację”. Sala klaskała, Philippe Lambert uśmiechał się, ale odpowiedź dla obu pań była już przygotowana.

Po przemówieniach otwierających zaproszono trzy kolejne osoby, których wystąpienia miały wartość salw armatnich mających zrównać z ziemią pozycje przeciwnika, a w tym przypadku – przeciwniczek. Co interesujące, obie panie, Roberta Marsola i Ursula von der Leyen, inaczej niż zwykle, gdy oficjele wysokiej rangi „zaszczycają obecnością”, wygłaszają swoje przemówienia, a następnie z przepraszającym uśmiechem wymykają się do „niecierpiących zwłoki” innych zajęć, siedziały do końca i wysłuchały tego, co mieli do powiedzenia adwersarze. Być może chciały pokazać uprzejmość, być może musiały pokazać uwagę, a być może chciały posłuchać osobiście, jak ich przekaz zostanie sponiewierany.

Zaczęła Sandrine Dixson-Decleve, współprzewodnicząca Klubu Rzymskiego, od którego myślenie w kierunku post-wzrostu się rozpoczęło. W roku 1972 Klub opublikował słynną książkę grupy amerykańskich naukowców pod tytułem „Granice wzrostu”, w której stawiali oni tezę, że zasoby Ziemi są skończone, a liczba ludności będzie przyrastać w sposób nieograniczony, więc prędzej czy później (raczej prędzej) te zasoby się wyczerpią. ODWIEDŹ I POLUB NAS Z jednak strony ich myśl zawierała założenie prawdziwe, bo skoro Ziemię można zmierzyć i zważyć, to znaczy, że jest skończona, a jej zasoby także. Z drugiej jednak ich prognozy oparte były w wielu punktach na błędnych założeniach, co sprawiło, że szereg przepowiedni się nie sprawdziło. Inaczej mówiąc: czy zasoby ropy naftowej się wyczerpią? Kiedyś tak. Ale nie w roku 1992, jak się o tym mogliśmy naocznie przekonać, a co autorzy książki wieszczyli z powagą.

Niezależnie od szczegółowych kwestii, „Granice wzrostu” osiągnęły gigantyczny sukces wydawniczy, rozchodząc się w trzech milionach egzemplarzy, a do naszego myślenia wprowadziły – zdroworozsądkowe skądinąd – przekonanie, że musimy konsumować zasoby Ziemi z umiarem.

Sandrine Dixson-Decleve, choć Belgijka, grzmiała z mównicy niczym La Passionaria, wzywając polityków do okazania „woli zmian”, a na słowa Metsoli o wzroście odpowiedziała, że ludzie „nie chcą wzrostu, chcą bezpieczeństwa” i potrzebny jest im „Nowy Plan Marshalla”.

Drugim mówcą była wschodząca gwiazda postępowej ekonomii, Jason Hickel, urodzony w Swazilandzie a wykształcony w Stanach Zjednoczonych autor książki „Less is more: how degrowth will save the world” („Mniej znaczy więcej: jak post-wzrost uratuje świat”). Wezwał do umorzenia niespłacalnych długów wobec IMF, czym wywołał entuzjazm zgromadzonych i zaproponował szeroki program robót publicznych, który ustabilizuje według niego gospodarkę i zlikwiduje bezrobocie zapewniając każdemu ciągłą pracę przy rozmaitych budowach. Słuchający go młodzi ludzie zdawali się być zachwyceni, zapewne licząc na to, że to nie oni będą na tych budowach pchać taczki.

Wymienił też szereg kategorii produktów, których wytwarzanie powinno zostać zmniejszone lub zastopowane, gdyż są „całkowicie nieznaczące dla ludzkiego dobrobytu”, wśród nich wołowinę, broń i reklamy. Słuchający go młodzi ludzie o sympatycznie wyglądających twarzach zdawali się być zachwyceni tą perspektywą. Zapewne większość z nich nie jada wołowiny i denerwują ich reklamy, ale zaprzestanie produkcji broni w sytuacji, gdy autorytarne reżimy zbroją się na potęgę, wydaje się jednak nieco zbyt daleko idącą ekstrawagancją.

Nie widziałem, czy Philippe Lamberts bił brawo, ale zapewne tak, a nawet jeżeli nie, to w końcu on zadecydował, aby Hickel wystąpił jako jeden w pierwszych i przedstawił swoje poglądy szefowym ważnych europejskich instytucji. Jak łączy to ze zdecydowanie antyputinowskim stanowiskiem europejskich Zielonych? Trudno powiedzieć.

Wreszcie wisienka na torcie: ostatnią osobą przekazującą Metsoli i von der Leyen swoje poglądy była aktywistka klimatyczna Adelaide Charlier, nieco tylko starsza od Grety Thunberg i z pewnością milej wyglądająca. Poprosiła ona, by nie pokazywać młodym „mylnych map przyszłości”, bo czas „przenieść nasze narody z ruchomych piasków nielimitowanego wzrostu gospodarczego na twardy grunt inkluzywnego dobrobytu”. Na retoryczne pytanie, kiedy aktywiści będą zaspokojeni odpowiedziała, że „nie będziemy zaspokojeni tak długo, jak długo granice planety nie będą uznawane za horyzont, którego nie można przekroczyć dla dobra ludzi i innych żywych organizmów”. Czyli nigdy.

Albo dzieci, albo ekologia. Jeden nastolatek mniej to ulga dla Ziemi

Decyzja, by ograniczyć potomstwo nabiera wagi tym większej, jeśli podejmują ją osoby opromienione blaskiem korony. Książę Harry też nie zamierza mieć więcej niż dwójkę dzieci, bo boi się o dobro planety.

zobacz więcej
Przez trzy dni przez salę plenarną Parlamentu Europejskiego i jego sale boczne przewinęło się kilkudziesięciu mówców zdradzających różny stopień radykalizmu, ale zgadzających się w jednym: należy dokonać zasadniczych zmian w światowym systemie ekonomicznym. Zmian, w których zasadniczą rolę odegrają działacze, którzy będą stanowili awangardę intelektualną ruchu i wskazywali jego cele, a także państwa, które będą dysponowały aparatem przymusu i systemem zachęt, i będą wymuszały zmiany i dopłacały do nich.

W dyskusjach wiele było górnolotnych sformułowań i zaklinania rzeczywistości, ale niewiele myślenia o tym, jak osiągnąć zakładane cele. W końcu o wiele łatwiej i atrakcyjniej jest mówić o „inkluzywnym dobrobycie”, a trudniej o tym, kto za ten dobrobyt zapłaci. Podobnie dobrze jest przymknąć oczy i pomarzyć o „gwarantowanym dochodzie” dla każdego, ale o wiele gorzej jest wyobrazić sobie konsekwencje życia w tak zorganizowanym społeczeństwie, w którym nie tylko trzeba będzie wypłacać ludziom pieniądze, ale także zapobiegać temu, aby nie zarabiali na boku, bo to zaburzy idealną równowagę społeczną.

Jak skłonić młodych, ambitnych ludzi do uczestnictwa w robotach publicznych w charakterze wykonawców? A co zrobić z przedsiębiorcami, którzy postawieni wobec sytuacji, gdy zainwestowane przez nich pieniądze będą obracać się w „korzyści” wyłącznie dla innych, po prostu nie zechcą inwestować? Oczywiście rolę inwestora przejmie państwo, a gospodarka stanie się gospodarką centralnie planowaną.

Co wreszcie, gdy po pomyślnym wygaszeniu produkcji broni i amunicji nie będzie czym powstrzymać Wagnerowców jadących w charakterze forpoczt Putina na zachód? Korzyść z tego będzie z pewnością taka, że wszystkie rozterki młodych ludzi zatroskanych o planetę i ekologię zostaną rozwiane przez sprawujących władzę komisarzy. I nie będą to komisarze unijni.

Wpuszczając tych ludzi na salony panie Metsola i von der Leyen podjęły niebezpieczną grę. Zapewne, jak pisałem wcześniej, chciały przechwycić narrację i stanąć na czele pochodu postępu tak, aby po pierwsze nie posuwał się on zbyt szybko, a po drugie by zmienił kierunek marszu. Nie wydaje się, aby to im się udało. Młodzi aktywiści stanowiący publiczność konferencji najbardziej entuzjastycznie podchodzili do pomysłów najbardziej radykalnych, zaś Philippe Lamberts, ich patron, dobrotliwie sprzyjał wszelkim skrajnościom.

W Brukseli wydarzyło się coś, co było europejskim ekwiwalentem wejścia człowieka-bizona na Kapitol. Tylko, że w Ameryce człowiek-bizon dostał półtora roku więzienia, zaś w Europie postępowi barbarzyńcy cieszą się poważaniem. Roberta Metsola zaczęła swoje wystąpienie od przypomnienia chwili, w której dwadzieścia lat wcześniej jako młodziutka aktywistka po raz pierwszy ujrzała wnętrze sali zgromadzeń euro parlamentu i poczuła potęgę demokracji. Moją obawą jest, że za dwadzieścia lat podobne wspomnienie wygłosi panna Adelaide Charlier, której po drodze uda się wspiąć na podobne jak Metsoli stanowisko. Jak wtedy będzie wyglądała Europa?

– Robert Bogdański

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy


Konferencja „Beyond Growth” odbyła się w dniach 15-17 maja 2023.
SDP 2023

Zdjęcie główne: Philippe Lamberts i Ursula von der Leyen w czasie sesji Parlamentu Europejskiego w Brukseli w marcu 2023. W tle niemiecka deputowana Terry Reintke, jedna z liderek Zielonych, współprzewodnicząca Grupy Parlamentu Europejskiego ds. Praw LGBT, prywatnie partnerka francuskiej senator Mélanie Vogel. Fot. EPA/OLIVIER HOSLET Dostawca: PAP/EPA.
Zobacz więcej
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Legendy o „cichych zabójcach”
Wyróżniający się snajperzy do końca życia są uwielbiani przez rodaków i otrzymują groźby śmierci.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pamiętny rok 2023: 1:0 dla dyktatur
Podczas gdy Ameryka i Europa były zajęte swoimi wewnętrznymi sprawami, dyktatury szykowały pole do przyszłych starć.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kasta, i wszystko jasne
Indyjczycy nie spoczną, dopóki nie poznają pozycji danej osoby na drabinie społecznej.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Jak Kościół katolicki budował demokrację amerykańską
Tylko uniwersytety i szkoły prowadzone przez Kościół pozostały wierne duchowi i tradycji Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Budynki plomby to plaga polskich miast
Mieszkania w Polsce są jedynymi z najmniejszych w Europie.