Lamberts nie ukrywa radości z tego, że udało mu się przekonać szefową Komisji Europejskiej i wielu komisarzy, aby wzięli udział w tym trzydniowym spotkaniu. Poprzednia konferencja o podobnej tematyce, jaka miała miejsce w roku 2018 gościła tylko jedną unijną komisarz, a ówczesny przewodniczący Juncker był nastawiony do idei chłodno. Teraz szefowa Komisji wygłasza przemówienie otwierające, a na banerach ogłaszających konferencję widnieje logo Europejskiej Partii Ludowej. Cóż za zmiana!
Nie oznacza to oczywiście zgody merytorycznej, co do tego Lamberts nie ma najmniejszych wątpliwości, jednak nie o to mu chodzi. Do tej pory niosący ideę post-wzrostu traktowani byli jak „niebezpieczni radykałowie” lub „niepoważni marzyciele”. Teraz debatują z największymi, maja szansę przedstawić swoje argumenty tam, gdzie tworzone jest europejskie prawo i – dzięki zgromadzonym na sali aktywistom, którzy zapisali się na konferencję – mogą poczuć się tam u siebie.
Co sprawiło, że Ursula von der Leyen podjęła decyzję, aby wpuścić radykałów „na salony”? Zapewne w czasach, gdy aktywiści klimatyczni przyklejają się do nawierzchni dróg i obrazów w galeriach, a także – o zgrozo! – zakłócają konferencje unijne, jak to miało niedawno miejsce, szefowa Komisji chce za wszelką cenę uniknąć oskarżenia o to, że Unia Europejska w jakikolwiek sposób opóźnia walkę ze zmianami klimatycznymi i nie jest dostatecznie energiczna w ratowaniu planety. Przecież cała narracja „zielonego ładu” opiera się na wytworzeniu przekonania, że Unia radykalniej niż ktokolwiek i kiedykolwiek dokonuje zwrotu ku zielonej przyszłości.
I w chwili, gdy narracja ta rozwija się w najlepsze, pojawiają się aktywiści, którzy chcą przekonać społeczeństwo, że ten radykalizm jest za mało radykalny i zwraca się w złym kierunku. Von der Leyen postanowiła się postąpić według starego amerykańskiego powiedzenia: „if you can’t beat them, join them”, czyli – jak nie możesz ich pokonać, przyłącz się do nich. Ponieważ otwarta walka byłaby fatalnie odebrana przez opinię publiczną, lepiej było udać przyjaźń i wygłosić swoje, starając się, aby własna narracja zwyciężyła narrację przeciwnika.
Niezwykle charakterystyczne z tego punktu widzenia były dwa otwierające przemówienia przedstawicielek dwu unijnych najważniejszych instytucji. Roberta Metsola pokazała się jako ktoś, kto nie ma ochoty schlebiać publiczności i zamierza wprost bronić swoich przekonań. Kilkakrotnie w swoim wystąpieniu wypowiedziała nienawistne sali słowo „wzrost” i dodała, że to jest coś, czego oczekują społeczeństwa i co politycy powinni ludziom zapewnić. Z górnych rzędów rozległy się gniewne pomruki.
Ursula von der Leyen wybrała inną drogę. Ona postanowiła zastąpić słowo „post-wzrost” określeniem „zielony wzrost” i przyłączyła się do krytyki pojęcia wzrostu gospodarczego, dodając jednak istotne zastrzeżenie: „wzrost gospodarczy oparty na paliwach kopalnych musi się skończyć”. Całkowicie otwarcie też powiedziała, że wszystko zależy od tego, kto „wygra narrację”. Sala klaskała, Philippe Lambert uśmiechał się, ale odpowiedź dla obu pań była już przygotowana.
Po przemówieniach otwierających zaproszono trzy kolejne osoby, których wystąpienia miały wartość salw armatnich mających zrównać z ziemią pozycje przeciwnika, a w tym przypadku – przeciwniczek. Co interesujące, obie panie, Roberta Marsola i Ursula von der Leyen, inaczej niż zwykle, gdy oficjele wysokiej rangi „zaszczycają obecnością”, wygłaszają swoje przemówienia, a następnie z przepraszającym uśmiechem wymykają się do „niecierpiących zwłoki” innych zajęć, siedziały do końca i wysłuchały tego, co mieli do powiedzenia adwersarze. Być może chciały pokazać uprzejmość, być może musiały pokazać uwagę, a być może chciały posłuchać osobiście, jak ich przekaz zostanie sponiewierany.
Zaczęła Sandrine Dixson-Decleve, współprzewodnicząca Klubu Rzymskiego, od którego myślenie w kierunku post-wzrostu się rozpoczęło. W roku 1972 Klub opublikował słynną książkę grupy amerykańskich naukowców pod tytułem „Granice wzrostu”, w której stawiali oni tezę, że zasoby Ziemi są skończone, a liczba ludności będzie przyrastać w sposób nieograniczony, więc prędzej czy później (raczej prędzej) te zasoby się wyczerpią.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Z jednak strony ich myśl zawierała założenie prawdziwe, bo skoro Ziemię można zmierzyć i zważyć, to znaczy, że jest skończona, a jej zasoby także. Z drugiej jednak ich prognozy oparte były w wielu punktach na błędnych założeniach, co sprawiło, że szereg przepowiedni się nie sprawdziło. Inaczej mówiąc: czy zasoby ropy naftowej się wyczerpią? Kiedyś tak. Ale nie w roku 1992, jak się o tym mogliśmy naocznie przekonać, a co autorzy książki wieszczyli z powagą.
Niezależnie od szczegółowych kwestii, „Granice wzrostu” osiągnęły gigantyczny sukces wydawniczy, rozchodząc się w trzech milionach egzemplarzy, a do naszego myślenia wprowadziły – zdroworozsądkowe skądinąd – przekonanie, że musimy konsumować zasoby Ziemi z umiarem.
Sandrine Dixson-Decleve, choć Belgijka, grzmiała z mównicy niczym La Passionaria, wzywając polityków do okazania „woli zmian”, a na słowa Metsoli o wzroście odpowiedziała, że ludzie „nie chcą wzrostu, chcą bezpieczeństwa” i potrzebny jest im „Nowy Plan Marshalla”.
Drugim mówcą była wschodząca gwiazda postępowej ekonomii, Jason Hickel, urodzony w Swazilandzie a wykształcony w Stanach Zjednoczonych autor książki „Less is more: how degrowth will save the world” („Mniej znaczy więcej: jak post-wzrost uratuje świat”). Wezwał do umorzenia niespłacalnych długów wobec IMF, czym wywołał entuzjazm zgromadzonych i zaproponował szeroki program robót publicznych, który ustabilizuje według niego gospodarkę i zlikwiduje bezrobocie zapewniając każdemu ciągłą pracę przy rozmaitych budowach. Słuchający go młodzi ludzie zdawali się być zachwyceni, zapewne licząc na to, że to nie oni będą na tych budowach pchać taczki.
Wymienił też szereg kategorii produktów, których wytwarzanie powinno zostać zmniejszone lub zastopowane, gdyż są „całkowicie nieznaczące dla ludzkiego dobrobytu”, wśród nich wołowinę, broń i reklamy. Słuchający go młodzi ludzie o sympatycznie wyglądających twarzach zdawali się być zachwyceni tą perspektywą. Zapewne większość z nich nie jada wołowiny i denerwują ich reklamy, ale zaprzestanie produkcji broni w sytuacji, gdy autorytarne reżimy zbroją się na potęgę, wydaje się jednak nieco zbyt daleko idącą ekstrawagancją.
Nie widziałem, czy Philippe Lamberts bił brawo, ale zapewne tak, a nawet jeżeli nie, to w końcu on zadecydował, aby Hickel wystąpił jako jeden w pierwszych i przedstawił swoje poglądy szefowym ważnych europejskich instytucji. Jak łączy to ze zdecydowanie antyputinowskim stanowiskiem europejskich Zielonych? Trudno powiedzieć.
Wreszcie wisienka na torcie: ostatnią osobą przekazującą Metsoli i von der Leyen swoje poglądy była aktywistka klimatyczna Adelaide Charlier, nieco tylko starsza od Grety Thunberg i z pewnością milej wyglądająca. Poprosiła ona, by nie pokazywać młodym „mylnych map przyszłości”, bo czas „przenieść nasze narody z ruchomych piasków nielimitowanego wzrostu gospodarczego na twardy grunt inkluzywnego dobrobytu”. Na retoryczne pytanie, kiedy aktywiści będą zaspokojeni odpowiedziała, że „nie będziemy zaspokojeni tak długo, jak długo granice planety nie będą uznawane za horyzont, którego nie można przekroczyć dla dobra ludzi i innych żywych organizmów”. Czyli nigdy.