Nie ma siły, muszą tam pojechać! Papa Pankiewicz przyklasnął, obiecał wsparcie i kontakty, ale, na Boga, nie posiadał środków, żeby sfinansować im przejazd i utrzymanie w nadsekwańskiej stolicy.
No to młodzież sama zajęła się zbieraniem kasy. Urządzali bale, spektakle, wyprzedaże. Zdobyli fundusze na mniej więcej kilkumiesięczny pobyt plus przejazd.
Szlak przecierali najbardziej przebojowi: Jan Cybis (nazywany Janem Kapistą), Zygmunt Waliszewski, Artur Nacht (później Nacht-Samborski), Józef Czapski, Piotr Potworowski, Hanna Rudzka-Cybisowa, Janusz Strzałecki i kilku innych, słabiej zaistniałych w historii sztuki polskiej.
Jak dali sobie radę na miejscu? Przeszli przyspieszony kurs życia i… języka francuskiego – bo jedynie Czapski płynnie posługiwał się mową Moliera. On też pełnił funkcje sekretarza grupy, zdobywając u swych wpływowych arystokratycznych krewnych rozmaite „granty” dla kolegów. Także urządzali imprezy, jakich świat nie widział. W 1925 roku zrobili w Paryżu bal, do którego sami przygotowali dekoracje i zaprosili najbardziej prominentnych artystów owych czasów: Picassa, Bonnarda, Cocteau, Gertrude Stein, Brancussiego (ach, co to był za bal!!!). Podobno w pamięć zapadł pomalowany na biało melonik Nachta.
Proszę sobie wyobrazić – zamiast planowanych kilku miesięcy kapiści zatrzymali się w Paryżu kilka lat. Jedni wrócili na początku lat 30., inni zostali dłużej (jak Nacht-Samborski, który miał niefart powrócić na łono ojczyzny w 1939 roku, kiedy samo jego pochodzenie – żydowskie – skazywało go na niebyt). Niektórzy nigdy nie wrócili do kraju – na przykład Józef Czapski, uważany przez czerwone władze za wroga ojczyzny.
Ale co do kapistów. Dali radę zakotwiczyć się w Paryżu, pracować tam, nawet wystawiać. Co więcej, zdobyli (głównie dzięki Czapskiemu) sponsorów. Po raz pierwszy zaprezentowali prace w 1930 roku w Galerii Zak (z pozytywnym oddźwiękiem krytyki, co jeszcze nie przekładało się na zakupy); w następnym roku odnieśli sukces w Genewie, w Galerie Moos (znów na wernisażu imponująca frekwencja, później – posucha, aż znowu Czapski udrożnił swoje, czy raczej rodzinne kontakty). Jednocześnie wystawiali w ojczyźnie. Ich popularności przysłużył się periodyk „Głos Plastyków”, wydawany od 1930 do 1938; po wojnie wznowiony jako półrocznik do 1948.
Halo, halo. Plastycy mówią i nauczają
Tak zatytułowany był pierwszy numer pisma wydawanego przez Związek Zawodowy Polskich Artystów Plastyków w Krakowie. Publikowano krytyki, polemiki, biografie i porady, ale nade wszystko popularyzowano sztukę najnowszą i prezentowano autorów. Najaktywniejszy dziennikarsko okazał się Cybis. On też uchodził za teoretyka grupy – choć cóż to była za teoria?
„Płótno nie musi być namalowane, tylko rozstrzygnięte po malarsku” – to najważniejsze przesłanie, złota myśl lansowana przez mistrza Jana. Mimo to powiedzonko się przyjęło. Podobnie jak równie niekonkretne i bałamutne „malarz powinien malować tak, jak ptaki śpiewają”. Wedle kapistów tymi rajskimi ptakami, zarazem malarskimi guru byli Paul Cézanne (1839-1906) oraz rówieśnik i kumpel Pankiewicza – Pierre Bonnard (1867-1947).
ODWIEDŹ I POLUB NAS
W porządku, wspaniali artyści – ale nasi malarscy awanturnicy zdawali się nie dostrzegać tego, co wstrząsało światem sztuki w połowie lat 20. ubiegłego stulecia. Dobrze, mogli przegapić surrealizm – w końcu ten kierunek czy ruch dopiero raczkował. Nie musieli polubić abstrakcji geometrycznej – Amsterdam i De Stijl (czyli neoplastycyzm) czy Berlin i Bauhaus (czyli zaczyn modernizmu) nie leżały na ich trasie docelowej. Kubizm też można było uznać za nurt przebrzmiały, podobnie jak wywrotowy dadaizm. Jednak zbyć milczeniem art déco? Zwłaszcza że wystawiali w Galerii Zak, czyli miejscu stworzonym przez madame Jadwigę Zak, wdowę po Eugeniuszu Żaku (Zaku), zmarłym w 1926, znanym z figuratywnego, symboliczno-sielankowego malarstwa.
Dla ciekawych: Eugeniusz Żak, artysta żydowskiego pochodzenia, zmarł w 1926; dwa lata później wdowa po nim otworzyła galerię przy Saint-Germain-des-Prés. Pani Jadwiga dokonała żywota w Auschwitz w 1944, jednak galeria została ponownie otwarta w 1946 i poprowadzona przez Wladymira Raykisa, zgodnie z testamentem Mme Zak.
„Cybis równa się malowanie”
Od 50 lat przyznawane są nagrody jego imienia, ustanowione dla upamiętnienia samego Cybisa, ale nade wszystko – ku chwale malarstwa jako medium.
Warto sobie uzmysłowić, że w czasie, gdy nagrodę ukonstytuowano, w 1973 roku, malarstwo zdawało się być w odwrocie. Na plan pierwszy wysuwały się trendy zrywające z tradycją – konceptualizm, performance, sztuka ziemi, sztuka ciała, sztuka poczty… Mimo ówczesnych mód, w Polsce malarstwo zawsze cieszyło się estymą. Nic dziwnego, że wyborom laureatów nagrody imienia Cybisa nieustannie towarzyszyły emocje.