Kultura

Młodość stulatka, czyli nobilitowani Paryżem

Zamiast planowanych kilku miesięcy kapiści zatrzymali się w Paryżu kilka lat. Jedni wrócili na początku lat 30., inni zostali dłużej. Nacht-Samborski miał niefart powrócić na łono ojczyzny w 1939 roku, kiedy samo jego pochodzenie – żydowskie – skazywało go na niebyt. Niektórzy nigdy nie wrócili do kraju – na przykład Józef Czapski, uważany przez czerwone władze za wroga ojczyzny.

Będzie rocznicowo: sto lat temu uformował się Komitet Paryski; 125 lat temu przyszli na świat dwaj istotni dla formacji kapiści – Piotr Potworowski i Artur Nacht (potem Nacht-Samborski); pół wieku temu po raz pierwszy przyznano nagrodę malarską im. Jana Cybisa, nieformalnego szefa ugrupowania K.P.

Stolicą światowej kultury był wtedy Paryż, a język francuski uchodził za obowiązkowy dla wszystkich aspirujących do miana Europejczyka. Ale kiedy dziś opowiada się o kapistach, czyli o formacji młodych polskich malarzy zorientowanych na Paryż, to brzmi jak story z gatunku „Jurassic Park”. Komitet Paryski (w skrócie K.P.) skrzyknął się w 1923 roku na krakowskiej ASP. Plan paryskiej eskapady wprowadzili w życie rok później, nie przewidując nawet, na jakie nadzieją się schody.

Co zabawne, wspomniany film Stevena Spielberga ukazał się równo 30 lat temu, w czerwcu 1993 – czyli też obchodzi okrągłą rocznicę. I chyba młodym ludziom łatwiej uwierzyć w ożywione dinozaury niż wyobrazić sobie problemy, z jakimi borykali się adepci sztuki sprzed stulecia.

„Sto lat, sto lat, niech żyją, żyją nam…”

Te życzenia właśnie spełniły się – dla całej formacji K.P. Wprawdzie samych kapistów nie ma wśród żywych, ale ich sztuka ma wciąż rynkową moc oraz siłę przyciągania publiczności na wystawy. A to za sprawą kilku wiodących postaci, którym ruch zawdzięcza legendę, miejsce w naszej historii sztuki, a także nieprawdopodobnie długi i szeroki zakres oddziaływania na młodsze pokolenia, właściwie aktualny do dziś…

Jak to się stało, że kierunek – nie bójmy się tego nazwać po imieniu – przebrzmiały w momencie inicjacji, wywodzący się z XIX-wiecznego impresjonizmu i czegoś, co nieprecyzyjnie określa się postimpresjonizmem, wciąż funkcjonuje na arenie sztuk wizualnych?

W polskiej interpretacji wszystko to wrzucono do jednego kotła z napisem „koloryzm”. Kto nie wierzy, że to wciąż działa, niech sięgnie po pierwszy lepszy katalog aukcyjny z ofertą na przykład „młodej sztuki”. Do jubileuszowego bukietu można dołożyć pokaz Anny Ryś-Rzepińskiej (rocznik 1953, też jubilatka) prowokacyjnie zatytułowany „Czy to tylko koloryzm” w Muzeum Archidiecezji Warszawskiej.

Ale przed wszystkim wypada wspomnieć prezentację „Akty” Artura Nachta-Samborskiego w stołecznej Galerii aTAK (do 29.07.2023) oraz wystawę zorganizowaną w Domu Artysty Plastyka na 50-lecie Nagrody im. Cybisa – malarstwa i rysunków patrona wyróżnienia „Starzeje się przede wszystkim nowość. 50 lat nagrody im. Cybisa”.
Z ciekawostek: w czerwcu tego roku II klasa A warszawskiego Liceum Ogólnokształcącego im. Aleksandra Fredry uczciła stulecie powstania ugrupowania kapistów, odwiedzając wydział Malarstwa i Grafiki stołecznej ASP. „Podziwialiśmy prace studentów i szukaliśmy w nich inspiracji na zbliżające się wakacje”, piszą uprzejmie małolaty.

Tak z serca, czy profesorskiego podszeptu? Nie wiadomo.

Skok na główkę

Spróbujmy zrekonstruować minione stulecie przez pryzmat losów i dokonań kapistów.

Lata 20. XX stulecia. Polska już znów istnieje na mapie świata, jej mieszkańcy nie dzielą się na poddanych ruskich, pruskich i austriackich. Krakowska Akademia Sztuk Pięknych ma najdłuższą tradycję tudzież renomę najbardziej liberalnej (od dawna przyjmuje kobiety i obywateli pochodzenia żydowskiego), a także wabi autorytetami, czyli gronem profesorskim o imponującym dorobku i różnorodnych zainteresowaniach. Nie ma wprawdzie wśród nich awangardystów – ci skupiają się w stołecznej uczelni plastycznej, ale to jeszcze nie czasy, kiedy abstrakcja zdobywa rzesze fanów.

Członkowie przyszłego ugrupowania spiknęli się na pokładzie krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, zaczadzeni artystycznymi rewelacjami rozsiewanymi przez profesora Józefa Pankiewicza (1866-1940). Belfer imponował światowym otrzaskaniem: miał wpisany do CV paryski epizod „impresjonistyczny”, jeszcze z końca XIX wieku; okres „podróżniczy” po Zachodzie Europy z czasów dekadenckiego fin de siècle’u; wreszcie hiszpańską przygodę z fowizmem i kubizmem z lat I wojny (i trochę po niej). Na krakowską uczelnię wrócił w 1923 roku (nominację profesorską otrzymał w 1906 roku, ale od 1908 jakoś nie składało się, żeby podjął tam pracę).

Młodzi go uwielbiali, choć poprowadził wyjątkowo różnorodne stadko, rekrutujące się z rozmaitych środowisk i terenów. Oczywiście, gdyby był malarzem miernej próby, nigdy nie uzyskałby autorytetu u krytycznie nastawionych studentów. Jednak Pankiewicz władał pędzlem po mistrzowsku, a gdy zmieniał stylistykę, zawsze trafiał w sedno po swojemu, nie naśladując mistrzów. Za to umiał opisać ich specyfikę, najważniejsze cechy, sekrety twórcze. Opowiadał swym podopiecznym o francuskim tyglu kulturalnym, zaś studenci chłonęli jego słowa z otwartymi gębami, umysłami i sercami.

Tajemnica zaginionej malarki grupy Kolor

Uważano, że zginęła podczas wojny. A przeżyła. Ukryta pod obcym nazwiskiem aż do śmierci, jakby udawała, że jej nie ma.

zobacz więcej
Nie ma siły, muszą tam pojechać! Papa Pankiewicz przyklasnął, obiecał wsparcie i kontakty, ale, na Boga, nie posiadał środków, żeby sfinansować im przejazd i utrzymanie w nadsekwańskiej stolicy.

No to młodzież sama zajęła się zbieraniem kasy. Urządzali bale, spektakle, wyprzedaże. Zdobyli fundusze na mniej więcej kilkumiesięczny pobyt plus przejazd. Szlak przecierali najbardziej przebojowi: Jan Cybis (nazywany Janem Kapistą), Zygmunt Waliszewski, Artur Nacht (później Nacht-Samborski), Józef Czapski, Piotr Potworowski, Hanna Rudzka-Cybisowa, Janusz Strzałecki i kilku innych, słabiej zaistniałych w historii sztuki polskiej.

Jak dali sobie radę na miejscu? Przeszli przyspieszony kurs życia i… języka francuskiego – bo jedynie Czapski płynnie posługiwał się mową Moliera. On też pełnił funkcje sekretarza grupy, zdobywając u swych wpływowych arystokratycznych krewnych rozmaite „granty” dla kolegów. Także urządzali imprezy, jakich świat nie widział. W 1925 roku zrobili w Paryżu bal, do którego sami przygotowali dekoracje i zaprosili najbardziej prominentnych artystów owych czasów: Picassa, Bonnarda, Cocteau, Gertrude Stein, Brancussiego (ach, co to był za bal!!!). Podobno w pamięć zapadł pomalowany na biało melonik Nachta.

Proszę sobie wyobrazić – zamiast planowanych kilku miesięcy kapiści zatrzymali się w Paryżu kilka lat. Jedni wrócili na początku lat 30., inni zostali dłużej (jak Nacht-Samborski, który miał niefart powrócić na łono ojczyzny w 1939 roku, kiedy samo jego pochodzenie – żydowskie – skazywało go na niebyt). Niektórzy nigdy nie wrócili do kraju – na przykład Józef Czapski, uważany przez czerwone władze za wroga ojczyzny.

Ale co do kapistów. Dali radę zakotwiczyć się w Paryżu, pracować tam, nawet wystawiać. Co więcej, zdobyli (głównie dzięki Czapskiemu) sponsorów. Po raz pierwszy zaprezentowali prace w 1930 roku w Galerii Zak (z pozytywnym oddźwiękiem krytyki, co jeszcze nie przekładało się na zakupy); w następnym roku odnieśli sukces w Genewie, w Galerie Moos (znów na wernisażu imponująca frekwencja, później – posucha, aż znowu Czapski udrożnił swoje, czy raczej rodzinne kontakty). Jednocześnie wystawiali w ojczyźnie. Ich popularności przysłużył się periodyk „Głos Plastyków”, wydawany od 1930 do 1938; po wojnie wznowiony jako półrocznik do 1948.

Halo, halo. Plastycy mówią i nauczają

Tak zatytułowany był pierwszy numer pisma wydawanego przez Związek Zawodowy Polskich Artystów Plastyków w Krakowie. Publikowano krytyki, polemiki, biografie i porady, ale nade wszystko popularyzowano sztukę najnowszą i prezentowano autorów. Najaktywniejszy dziennikarsko okazał się Cybis. On też uchodził za teoretyka grupy – choć cóż to była za teoria?

„Płótno nie musi być namalowane, tylko rozstrzygnięte po malarsku” – to najważniejsze przesłanie, złota myśl lansowana przez mistrza Jana. Mimo to powiedzonko się przyjęło. Podobnie jak równie niekonkretne i bałamutne „malarz powinien malować tak, jak ptaki śpiewają”. Wedle kapistów tymi rajskimi ptakami, zarazem malarskimi guru byli Paul Cézanne (1839-1906) oraz rówieśnik i kumpel Pankiewicza – Pierre Bonnard (1867-1947).
        ODWIEDŹ I POLUB NAS     W porządku, wspaniali artyści – ale nasi malarscy awanturnicy zdawali się nie dostrzegać tego, co wstrząsało światem sztuki w połowie lat 20. ubiegłego stulecia. Dobrze, mogli przegapić surrealizm – w końcu ten kierunek czy ruch dopiero raczkował. Nie musieli polubić abstrakcji geometrycznej – Amsterdam i De Stijl (czyli neoplastycyzm) czy Berlin i Bauhaus (czyli zaczyn modernizmu) nie leżały na ich trasie docelowej. Kubizm też można było uznać za nurt przebrzmiały, podobnie jak wywrotowy dadaizm. Jednak zbyć milczeniem art déco? Zwłaszcza że wystawiali w Galerii Zak, czyli miejscu stworzonym przez madame Jadwigę Zak, wdowę po Eugeniuszu Żaku (Zaku), zmarłym w 1926, znanym z figuratywnego, symboliczno-sielankowego malarstwa.

Dla ciekawych: Eugeniusz Żak, artysta żydowskiego pochodzenia, zmarł w 1926; dwa lata później wdowa po nim otworzyła galerię przy Saint-Germain-des-Prés. Pani Jadwiga dokonała żywota w Auschwitz w 1944, jednak galeria została ponownie otwarta w 1946 i poprowadzona przez Wladymira Raykisa, zgodnie z testamentem Mme Zak.

„Cybis równa się malowanie”

Od 50 lat przyznawane są nagrody jego imienia, ustanowione dla upamiętnienia samego Cybisa, ale nade wszystko – ku chwale malarstwa jako medium. Warto sobie uzmysłowić, że w czasie, gdy nagrodę ukonstytuowano, w 1973 roku, malarstwo zdawało się być w odwrocie. Na plan pierwszy wysuwały się trendy zrywające z tradycją – konceptualizm, performance, sztuka ziemi, sztuka ciała, sztuka poczty… Mimo ówczesnych mód, w Polsce malarstwo zawsze cieszyło się estymą. Nic dziwnego, że wyborom laureatów nagrody imienia Cybisa nieustannie towarzyszyły emocje.
Jeszcze słowo o patronie. Chłopski syn, urodzony we wsi Froebel (pol. Wróblin) na Górnym Śląsku, pod koniec XIX stulecia, pierwotnie nawet bez znajomości mowy polskiej, poczuł związek z polskością oraz artystyczne powołanie. Wbrew rodzinie nie podjął studiów prawniczych i zapisał się na krakowską Akademię. Tamże, pod wpływem fascynujących opowieści profesora Józefa Pankiewicza o urokach i artystycznej potędze Paryża, jego studenci zawiązali Komitet Paryski, o czym już było na wstępie. Pomijając osobiste oraz pochodzeniowe perypetie Cybisa i Nachta-Samborskiego, wiele ich łączyło. Obydwaj po II wojnie zostali profesorami stołecznej uczelni; obaj doświadczyli szykan w okresie socrealizmu, wokół obu narosła legenda „prawdziwych malarzy”, dla których sensem życia była twórczość i dyskusje. Rzecz jasna, o sztuce. Gadanie o polityce było dla nich stratą czasu. Cybis zmarł 13 grudnia 1972 roku, dziewięć lat przed stanem wojennym. Miał szczęście!

Pierwszym laureatem nagrody imienia mistrza Jana okazał się – jakże by inaczej! – jego wieloletni asystent, wcześniej student, faworyt Cybisa, czyli Tadeusz Dominik. Tenże, poznał swego przyszłego mentora podczas egzaminów wstępnych na Akademię Sztuk Pięknych, tuż po wyzwoleniu, które odbywały się… w Zachęcie, jako że budynek obecnej ASP doznał znacznego uszczerbku podczas powstania warszawskiego.

Czapski doceniony

Kto pamięta tę anegdotę, której niechlubnym bohaterem stał się minister kultury Zdzisław Podkański? Urzędnik wyraził życzenie spotkania z artystą… wiele miesięcy po jego śmierci.

Kurz na telefonie… Wyciskał żółć jak cytrynę, dodając, w zależności od potrzeb, kilka kropel jadu, ocieplając oranżem, brudząc

Jest dla wielu guru. Jego losy mogłyby służyć za kanwę dla filmu o „artyście przeklętym”.

zobacz więcej
W ogóle, Józef Czapski-malarz miał pecha do decydentów. Przez kilkadziesiąt lat PRL-owska cenzura dbała, żeby jego nazwisko jak najrzadziej pojawiało się w oficjalnej historii sztuki, polityce, literaturze. Po prostu je wykreślano (na przykład, w „Pamiętnikach” Jana Cybisa Czapski figuruje jako Cz. albo Józio). Mimo to do rodaków docierały o nim informacje; ukazywały się książki w drugim obiegu.

Obrazy najdłużej czekały na uznanie ze strony polskiej publiczności. Nie tylko klimat polityczny im nie sprzyjał – także plastyczne mody. Bo nawet ci, którzy znali malarskie dokonania artysty z lat 60. i 70., nie zachwycali się nimi. Tak było od czasów studiów. Wśród kapistów Czapski pełnił funkcje sekretarza i osobę od promocji grupy formacji – ale uchodził za najmniej zdolnego. Geniuszami okrzyknięto Cybisa i Zygę (Zygmunta) Waliszewskiego (zmarł przedwcześnie, w 1936, w wieku 39 lat). Ta opinia ciągnęła się latami.

Po wojnie Cybis odwiedzał Czapskiego we Francji i kręcił nosem na „dziwny świat Józia”. Z czasem artystyczne rozdźwięki między przyjaciółmi nasiliły się. Do tego stopnia, że Cybis odmówił udziału we wspólnej wystawie pozostałych przy życiu kapistów, planowanej przez Zdzisława Kępińskiego w 1962 roku. Jakie miał argumenty? „Niech każdy żyje, jak potrafi. A na historię jeszcze przyjdzie czas, po co fałszować już teraz.”

Te słowa ziściły się, lecz chyba nie po myśli Cybisa. Po 1989 roku nareszcie poznaliśmy prace Czapskiego. Jakby w akcie rekompensaty, posypały się większe i mniejsze pokazy; przyznawano wiekowemu twórcy nagrody (m. in. w 1991 roku dostał nagrodę im. Cybisa). Legenda ożyła, ale nie na długo.

Dotyk Nachta

Że Artur Nacht-Samborski naprawdę wielkim artystą był, publiczność przekonała się dopiero po jego śmierci (1898-1974). W warszawskiej galerii aTAK można oglądać akty kobiet, tak jak je widział Nacht. Niezbyt piękne. Fascynowała go Wenus z Willendorfu, ta figurka grubej baby z epoki paleolitu (szacowana waga: między 85 do 105 kg; wzrost: 155 cm; obecna ocena: duża nadwaga).

Co do Artka. Wysoki nie był. No, raczej niski i na tyle z wyglądu semicki, że w czasie okupacji nie wychodził z domu. Za życia niemal w ogóle nie wystawiał. Ten „zapóźniony” kapista (dołączył do ugrupowania niemal w ostatniej chwili, tak zresztą jak do pracowni Pankiewicza), wrócił do Polski w 1939 roku, w czasie najmniej fartownym dla ludzi jego pochodzenia. W czasie wojny przybrał (załatwiono mu papiery) nazwisko Stefan Samborski. Po wyzwoleniu należał do najbardziej wpływowych postaci naszej plastyki, lecz właściwie pozostawał… nieznany. Nie wystawiał, wciąż zwlekał z ujawnieniem poszukiwań. Dopiero po śmierci zaczęła się jego wielka kariera.

Charakterystyczne dla Nachta-Samborskiego są „portrety” kwiatów doniczkowych i portrety ludzi. Ujętych niemal szkicowo, z zatartymi rysami. Gdzie tu ślad traumatycznych doświadczeń? Daremnie ich szukać – bo według Nachta, sztuka powinna unikać osobistych przeżyć.

Tak też uważali inni kapiści.

– Monika Małkowska

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy


Akty Artura Nachta-Samborskiego można oglądać w w Galerii aTAK, Warszawa, ul. Mazowiecka 11 lok. 38 do 29 lipca 2023 roku.
SDP 2023
Zdjęcie główne: Członkowie grupy KP w 1925 r.; widoczni m. in. Hanna Rudzka i Jan Cybis, Józef Czapski, Artur Nacht, Zygmunt Waliszewski, Piotr Potworowski, Józef Jarema. Fot. Wikimedia
Zobacz więcej
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Flippery historii. Co mogło pójść… inaczej
A gdyby szturm Renu się nie powiódł i USA zrzuciły bomby atomowe na Niemcy?
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Strach czeka, uśpiony w głębi oceanu… Filmowy ranking Adamskiego
2023 rok: Scorsese wraca do wielkości „Taksówkarza”, McDonagh ma film jakby o nas, Polakach…
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
„Najważniejsze recitale dałem w powstańczej Warszawie”
Śpiewał przy akompaniamencie bomb i nie zamieniłby tego na prestiżowe sceny świata.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Najlepsze spektakle, ulubieni aktorzy 2023 roku
Ranking teatralny Piotra Zaremby.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Anioł z Karabachu. Wojciech Chmielewski na Boże Narodzenie
Złote i srebrne łańcuchy, wiszące kule, w których można się przejrzeć jak w lustrze.