Jest jeszcze jedna, warta wskazania kwestia, związana z II wojną światową. W 1939 r. niezły polski czołg 7TP kosztował około 231 tys. zł. Na podstawie Małego Rocznika Statystycznego 1939 wiemy, że przeciętny zarobek miesięczny pracownika umysłowego objętego ubezpieczeniem emerytalnym w ZUS wynosił w 1935 r. 280,50 zł (dla mężczyzny). Oznacza to, że jeden czołg wart był około ośmiuset takich miesięcznych wynagrodzeń. Supernowoczesny amerykański czołg Abrams kosztuje około 36 milionów złotych. Jeśli średnie wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw wynosi brutto 7500 zł, to jeden czołg wart jest blisko pięciu milionom takich wynagrodzeń! Nowoczesne uzbrojenie stało się niewiarygodnie drogie, a więc nie ma szans, by użyto go w ogromnej liczbie.
Podczas gigantycznej bitwy na łuku kurskim, Wehrmacht i Armia Czerwona na początku dysponowały tam łącznie około 8 tysiącami czołgów i dział szturmowych. Podczas II wojny światowej liczyły się dywizje; niemiecka dywizja piechoty w 1939 r. miała 17 tys. ludzi, sowiecka dywizja pancerna w 1940 r. – ponad 300 czołgów. Dziś w walkach biorą udział batalionowe grupy taktyczne i grupy brygadowe, a więc zdecydowanie mniej liczebne (ta pierwsza – do tysiąca ludzi, druga – około 3 tysięcy). Trzeba przy tym przyznać, że te słabsze pozornie jednostki zapewne poradziłyby sobie z dowolną drugowojenną dywizją piechoty, a współczesne czołgi rozniosłyby w pył zarówno sowieckie T-34 czy IS-2, jak i niemieckie Pantery oraz Tygrysy czy amerykańskie Shermany.
Lekcje z historii
Cycerońska maksyma
historia vitae magistra, którą katowane są kolejne pokolenia Polaków już w szkole podstawowej, jakkolwiek piękna, wymaga ważnego dopełnienia. Tak, historia jest nauczycielką życia, ale rady, których udziela, są iście pytyjskie (choć na takie nie wyglądają) i mogą prowadzić na manowce. Najważniejsze lekcje z historii XX wieku są jednak oczywiste: nie dać się wciągnąć w wojnę na wyniszczenie oraz skutecznie działać na rzecz pozyskania wsparcia oraz pomocy międzynarodowej. Obie te lekcje Ukraina odrobiła, tymczasem Rosja – zdecydowanie nie.
Jak bardzo w opisie Ukrainy pomylił się wybitny amerykański politolog Samuel Huntington! Pomylił – dodajmy – na nasze, Polaków, szczęście. W wydanej pod koniec minionego stulecia kanonicznej już pracy „Zderzenie Cywilizacji” prorokował, co następuje:
„Panowała [na Zachodzie – przyp. red.] dość powszechna opinia, że może wybuchnąć konflikt zbrojny. […] Jeżeli jednak liczy się czynnik cywilizacyjny, starcie między Rosjanami i Ukraińcami raczej nie wchodzi w grę. Są to dwa narody słowiańskie wyznające przeważnie prawosławie, od wieków utrzymujące bliskie stosunki, powszechnym zjawiskiem są małżeństwa mieszane”.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Niezależnie od tego, jaki obrót przybierze wojna za naszą wschodnią granicą, nie tylko nikt poważny nie zaryzykuje tezy, iż Ukraińcy nie stanowią narodu, lub że są „nie-do-narodem”, ale też musiałby wykazać maksimum złej woli, by przekonywać, że Ukraina nie dokonała, mówiąc Huntingtonem, transferu z cywilizacji prawosławnej do zachodniej. Bo też – tu kolejna słabość koncepcji amerykańskiego uczonego – cywilizacja rosyjska została przezeń fatalnie zdefiniowana: symetrycznie wobec konfucjańskiej czy buddyjskiej, co wyklucza możliwość przynależności prawosławia do Zachodu (swoją drogą, warto przypomnieć sobie, co Huntington sądził o prawosławnych przecież Rumunach!).
Tak czy owak, najważniejszą, tożsamościową bitwę tej wojny – a być może całego okresu liczonego od momentu popadnięcia Ukrainy w zależność od Rosji, czyli umownie od 1654 r. – „bracia kozackiego rodu” już wygrali. Co nie oznacza, że wygrali pozostałe. Na razie jednak, porównując obecne starcia z tymi pierwszo- i drugowojennymi, można wysnuć wniosek, że Rosja jest na drodze do przegranej. I oczywiste jest, że Władimir Putin za wszelką cenę nie chce być rządzącym dyktatorsko prezydentem, który przegrał wojnę. Ale samymi chęciami wygrać się nie da.
– Dominik Szczęsny-Kostanecki
– Piotr Kościński
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy