Wettin rzecz jasna nie zamierzał na tym poprzestać. Marzył mu się zespół pałacowo-ogrodowy w stylu wersalskim, który zdominowałby stolicę. Wcześniej należało jednak wykupić grunty, wyburzyć bezładną zabudowę i wypłacić odszkodowania dotychczasowym posesjonatom. Plany przygotowali renomowani architekci, na czele z Joachimem Danielem Jauchem i Pöppelmannami – ojcem i synem. Ekipa, której dziełem był Zwinger, pałace Pillnitz, Moritzburg i nowy zamek w Grodnie, nad Wisłą pracowała w żółwim tempie. Powód? Chroniczne pustki w monarszym skarbcu. Król-megaloman mieszkał więc na placu budowy i w niedokończonym pałacu na początku 1733 roku wyzionął ducha. W ostatnich słowach złorzeczył Polakom i prosił Boga o przebaczenie za to, że jego życie „było jednym, nieustannym grzechem”.
August III, w odróżnieniu od poprzednika, prowadził się wzorowo, lecz i on miał problem mieszkaniowy. Małżonka urodziła mu bowiem 14 dzieci, z czego aż 11 dożyło wieku sprawnego. Warszawską rezydencję rozbudowywano więc w miarę, jak zwiększała się familia Wettinów. Otaczały ją obiekty satelickie, z których część była drewniana: oficyny dla służby, stajnie, kuźnie, kordegarda, bramy (główna znajdowała się przy Krakowskim Przedmieściu).
Największą sławą cieszył się Grand Salon, w zależności od potrzeb pełniący funkcję sali balowej, jadalni albo cukierni. Z jego tarasu wystrzeliwano sztuczne ognie. Prócz paradnego dziedzińca pałac posiadał wielki ogród z dworskim teatrem zwanym operalnią. Król był wielbicielem belcanta i miał jedną z najlepszych kapeli w Europie. Gustował też w rozgrywkach mniej wyszukanych – obżerał się i strzelał z okna do bezpańskich psów. Ogród Saski, otwarty dla publiczności jeszcze za życia Augusta Mocnego, od razu stał się dumą stolicy, miejscem, w którym wypadało bywać i być widzianym.
Musztra i porcelana
Śmierć Augusta III w roku 1763 położyła kres epoce świetności pałacu. Caryca Katarzyna chciała zamienić Polskę w rosyjski protektorat. Dynastia saska, skoligacona z Habsburgami i Burbonami, była przeszkodą w realizacji tego planu. Korona musiała więc ozdobić skronie nuworysza Stanisława Antoniego Poniatowskiego. Wettynowie długo nie tracili nadziei, że na tron polsko-litewski wrócą, lecz by obniżyć koszty utrzymania wielkiego, opustoszałego gmachu, zaczęli jego części wynajmować. W pałacu pomieszkiwali magnaci, dawni dworzanie i oficerowie, urzędowała saski ambasador. W jednym z bocznych pawilonów działał sklep z miśnieńską porcelaną.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Pałac ucierpiał podczas insurekcji kościuszkowskiej, dosłownie pod jego oknami Warszawiacy starli się z garnizonem rosyjskim. Po likwidacji Rzeczpospolitej stał się własnością rządu pruskiego. Do gmachu wprowadził się gubernator Georg Ludwig Köhler, łagodnie traktujący Polaków. Po dziesięciu latach uciekł przed Napoleonem w takim popłochu, że zostawił w gmachu rzeczy osobiste (wypłacono mu później odszkodowanie). W prawym skrzydle pałacu działało już wtedy liceum, którego dyrektorem był Samuel Linde. Przyszły autor monumentalnego „Słownika Języka Polskiego” z pochodzenia był Szwedem. Początkowo nauka odbywała się w języku niemieckim. Ukończenie szkoły stanowiło przepustkę na renomowane, europejskie uniwersytety. Edukowali się tu między innymi wieszcz Zygmunt Krasiński, Karol Beyer (zwany „ojcem polskiej fotografii”) i etnograf Oskar Kolberg. Literaturę i język francuski wykładał Mikołaj Chopin, który mieszkał z żoną i dziećmi na drugim piętrze północnego skrzydła. Frycek skomponował w tym lokalu swoje pierwsze utwory. Do kolegów nie miał daleko, bowiem część byłej rezydencji Sasów służyła jako bursa.
Po utworzeniu autonomicznego Królestwa Polskiego w budynku zainstalował się Sztab Główny, a przejściowo także Giełda Kupiecka. Wśród drobnych najemców przeważali urzędnicy i mundurowi, działał też zajazd pod nazwą Hôtel de Bon Goût, czyli Hotel dobrego smaku. Podczas gdy dawna siedziba władców Rzeczpospolitej traciła renomę, rosła ranga pałacowego dziedzińca. Powiększony do rozmiarów placu, stał się on miejscem parad, rewii wojskowych, uroczystych zmian wart i musztry.
Pan kotek był chory
Po powstaniu listopadowym pałac wystawiono na licytację połączoną z konkursem architektonicznym, który miał zdecydować o jego nowym wyglądzie. Wygrał projekt Henryka Marconiego, jednak namiestnik Iwan Paskiewicz wcale się tym nie przejął. Powierzył inwestycję swojemu ulubieńcowi – Adamowi Idźkowskiemu. W roku 1842 oczom warszawiaków ukazała się eklektyczna budowla, składająca się z dwóch części połączonych ustawioną na arkadach kolumnadą. Fasada od strony placu była klasycystyczna, od ogrodów – neogotycka.
Nowy właściciel, kupiec Iwan Skwarcow, liczył że nieźle zarobi na wynajmie lokali. Najbardziej prestiżowe, wielopokojowe apartamenty w południowym skrzydle chętnie wynajmowali arystokraci, tudzież carscy oficjele. Córką jednego z nich, Wacława Łuszczewskiego, była słynna poetessa Deotyma. Rodzice Jadwigi, bo tak miała na imię, prowadzili najpopularniejszy salon literacki Warszawy epoki romantyzmu. Widywano w nim Cypriana Kamila Norwida, Teofila Lenartowicza, Tytusa Chałubińskiego oraz Józefa Ignacego Kraszewskiego. Lojaliści, patrioci, spiskowcy i konfidenci w jednym stali domu.
Od strony placu znajdowały się sklepy z luksusowymi artykułami, galeria obrazów, tudzież pensja dla dobrze urodzonych panien. Jeden z pedagogów, bajkopisarz Stanisław Jachowicz, zdobył nieśmiertelną sławę dzięki wierszykowi o chorym kotku. W tym skrzydle mieszkał też Skwarcow, jego biznesowi partnerzy, lekarze i artyści. W pałacu oprócz polskiego i rosyjskiego rozbrzmiewały inne języki. Warszawa, nawet zdegradowana do roli prowincjonalnego miasta imperium, przyciągała cudzoziemców.
Pałac przepadł, Grób ocalał
Po wybuchu powstania styczniowego gmach przejęło Ministerstwo Wojny, wszyscy cywile musieli poszukać sobie nowego locum. I tak już zostało, choć zmieniały się flagi wywieszane z okien i balkonów. W 1915 roku sztabowców cara zastąpili podkomendni kajzera, a trzy lata później polskie wojsko. Tu pod kierownictwem generała Tadeusza Rozwadowskiego opracowano plan kontrofensywy znad Wieprza, która przesądziła o klęsce bolszewików. W Pałacu Saskim kryptolog-amator, porucznik Jan Kowalewski, rozszyfrowywał depesze wroga. Dobrą passę sekcji szyfrów polskiego wywiadu w latach 30. XX w. kontynuowali sprowadzeni z Poznania trzej młodzi matematycy: Jerzy Różycki, Marian Rejewski, Henryk Zygalski. W biurze mieszczącym się we wschodnim skrzydle (z oknami wychodzącymi na wewnętrzny dziedziniec) złamali kod niemieckiej Enigmy.