To pod niego „Oppie” napisał w „Foreign Affairs”, w lutym 1953, a więc na samym początku kadencji, artykuł zalecający zatrzymanie licytacji na broń jądrową. W tekście tym porównał USA i ZSRS do dwóch skorpionów zamkniętych w butelce. Każdy może zabić drugiego, ale za cenę własnego życia.
Eisenhower początkowo zdawał się przyznawać mu rację. Oppenheimer był wtedy przewodniczącym Komitetu Doradczego przy Komisji Energii Atomowej. Ale przyszło przeciwdziałanie. Kongresmen David Borden przesłał FBI dossier „Oppiego” wraz z opinią, że to on może być sowieckim szpiegiem i autorem atomowych przecieków. To właśnie stało się powodem dochodzenia przed specjalną radą wyłonioną z Komisji Energii Atomowej. Eisenhower zabiegał o taką formułę, nie chcąc, aby sprawą zajęła się sławna senacka komisja Josepha McCarthyego, która poza wszystkimi racjami czy brakiem racji nie szanowała tajemnic i często robiła swojej administracji (McCarthy to republikanin) kłopoty.
Prawda, oskarżenia Bordena były niesprawiedliwe, a postępowanie rady – inkwizycyjne, oparte po części o utajnione dokumenty. Oppenheimer miał ograniczoną możliwość obrony. Choć Nolan przypisuje mu częściowo niekonsekwencję, częściowo naiwność, próbuje w tych długich sekwencjach męczących przesłuchań budzić do niego sympatię.
Rację miał Strauss
Powiem raz jeszcze: tamten czas miał swoje patologie, komisja McCarthy’ego biła na oślep i nie zawsze sprawiedliwie. Możliwie, że ta rada również. Ale prawda jest taka, że to Oppenheimer nie miał racji. W tym sensie odsunięcie go od narodowego bezpieczeństwa było niezłym pomysłem. To jak najbardziej forsowny wyścig zbrojeń i wynikła z niego technologiczna przewaga Ameryki, uratował świat przed dominacją Sowietów. A tego się z filmu nie dowiemy.
Podobnie nie dowiemy się, że „Oppiemu” groziło tylko odebranie dostępu do tajnych danych, więc utrata posady w Komisji Energii Atomowej, za to gdyby podobnej rangi i funkcji sowiecki funkcjonariusz państwowy zaczął się dzielić ze Stalinem swoimi wątpliwościami co do sensu wyścigu zbrojeń, ukarano by go śmiercią. W czasach zastępców Stalina – zapewne śmiercią cywilną.
Jako antagonista Oppnheimera, zrazu ukryty potem jawny, pokazany jest admirał Lewis Strauss. Postać niesłychanie ciekawa, także Żyd, syn sprzedawcy butów, który do wszystkiego doszedł własną pracą. Samouk dysponujący perfekcyjną wiedzą, stał się bogaczem, a potem funkcjonariuszem państwowym. Za Trumana ten republikanin był członkiem Komisji Energii Atomowej. Za Eisenhowera – jej przewodniczącym.
„Rząd rosyjski, rząd ateistów nie będzie miał żadnych oporów moralnych, żeby rozwijać nowe rodzaje broni” – ostrzegał Strauss, optując za „bombą super” (czyli wodorową). Tu pokazano go jako człowieka obrażonego na rywala o rzekome podkopywanie jego autorytetu wśród uczonych. W odwecie miał zainicjować intrygę wymierzoną w Oppenheimera.
Możliwe, że te motywy wchodziły w grę, a metody Straussa były być może godne pożałowania. Ale było to zarazem poważne starcie racji, którego nie da się sprowadzić do tuzinkowych rozgrywek czysto personalnych. I teraz narażę się płaczliwym pacyfistom: to Strauss miał rację. W każdym razie miał jej więcej niż doktor fizyki, pognębiony przez niego w finale, choć wpływający swoją historią także na zablokowaniu kariery samego Straussa.
Nie jest moim celem zniechęcanie kogokolwiek do efektownego, strasznie długiego, ale kipiącego emocjami filmu Nolana. Ale tak się składa, że my znamy finały tej historii i innych podobnych. O ile wojownicy mccarthyzmu popełnili niejedną niegodziwość, podyktowaną partyjną lub środowiskową nienawiścią, o tyle wiemy, że dzieje zimnowojennej Ameryki przemawiają za zaletami ryzyka w relacjach z Sowietami. Ryzyka, które wtedy mogło się wydawać groźne lub moralnie naganne.
Nie występuję tu w obronie jednej partii, w różnych tego typu kwestiach panował w USA względny konsensus – bronię przecież demokraty Trumana na równi z republikaninem Straussem. Wygląda na to, że Hollywood nawet w swoich bardziej oryginalnych produkcjach nie jest w stanie uwolnić się od pewnych schematów. Nie tylko Hollywood zresztą. Film jest amerykańsko-brytyjski, Brytyjczykiem jest sam Nolan. Dotyczy to tak naprawdę elit całego Zachodu.
– Piotr Zaremba
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy