Sentyment za czasem zniewolenia pod berłem imperium Habsburgów, które rozpadło się jak domek z kart?
Wśród polskich, jak i ukraińskich historyków panuje absolutna zgoda, że
zabór austriacki był najbardziej liberalny. Bez znaczenia, czy dany historyk pochodzi z Mazowsza, ze Śląska czy jeszcze innego miejsca. Ten zabór dawał naprawdę ogromną szansę wielu osobom w Galicji, na rozwój gospodarczy i nie tylko. Druga sprawa, że we Lwowie mit Franciszka Józefa jest jeszcze większy niż ten w Krakowie, bo mimo wszystko dla Polaków to jest zabór. Dla Ukraińców to był taki dobry cesarz. Powstawały wręcz bajki narodowe, które nadal są wydawane, o jakimś mitycznym, wspaniałym, dobrym cesarzu obdarowującym ludzi. Pomnik Franciszka Józefa stanął nawet w Czerniowcach na Bukowinie.
Właśnie staram się rozgryźć ten mit C.K Monarchii…
To jest mit neutralny. Austro-Węgry to przecież takie sympatyczne retro-imperium, które już nie istnieje, dlatego nam nie zagraża. Można odczuwać do niego sentyment, bo to nie żadna zdrada, nie jesteśmy mu nic winni, a i ono nie rości sobie do nas pretensji. Inna sprawa, że jak nie wspominać dobrze tych czasów, skoro był to okres świetności Lwowa. Do dzisiaj, co bardzo ciekawe, w ogłoszeniach dotyczących nieruchomości we Lwowie ludzie piszą: „Sprzedam mieszkanie w budynku austriackim”, albo „wynajmę mieszkanie w budynku polskim”. I nie chodzi tu o przynależność właścicieli, tylko o okres historyczny. Bardzo zabawne są też sytuacje, gdy ktoś dokonał rozbiórki jakiejś stodoły albo rudery i sprzedaje cegły. Tam też piszą, że „cegła austriacka”, co magicznie sprawia, że taki towar nabiera dwa lub trzy razy wyższej ceny niż nowa cegła ze składu budowlanego.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Jest jeszcze inna sprawa, o której nie wiedzą ci wspominający z rozrzewnieniem C.K. Monarchię. Urzędników wysyłano tam z Wiednia jak na zesłanie, nie było gorszego za przeproszeniem „zadupia”. Nikt z Wiednia do tego Lemberg nie chciał jechać. Nie było tam żadnych atrakcji, nie było teatru, uniwersytetu, dobrej rozrywki, to była uboga prowincja, ale jechano tam, ponieważ w tym miejscu niesamowicie szybko można było zrobić karierę. Nie miało znaczenia, czy byłeś Niemcem, Polakiem czy Ukraińcem – jeżeli pokazywałeś lojalność, awansowałeś bardzo szybko. Te wspomnienia w rodzinach, w konkretnych przypadkach, mają silne oddziaływanie na teraźniejszość.
Ostatnio wspominaliśmy w Tygodniku TVP człowieka, który właśnie we Lwowie zyskał rozgłos na cały świat. Wielu nie ma świadomości tego, iż to tu zaczął się ów wielki przemysł naftowy, ale także tego, że to właśnie Ignacemu Łukasiewiczowi Lwów zawdzięcza swój boom w XIX wieku.
To prawda. Odkrycie złóż ropy naftowej, gazu, ozokerytu – bo tych chemicznych elementów odkryto tam wiele – sprawiło, że na terenach Galicji powstała taka wschodnioeuropejska Kalifornia, miejsce, gdzie wszyscy jechali, gdzie łatwo było o sukces. Do Lwowa napłynęło ogromnie dużo inwestycji i pieniędzy. Świadczy o tym liczba banków i hoteli powstałych raptem przez pierwszą dekadę funkcjonowania szybów Łukasiewicza i innych. Co ciekawe, pamięć akurat o nim przetrwała, bo opowieść o lampie naftowej Łukasiewicza była chroniona nawet w czasach sowieckich. Przy rynku we Lwowie jest stara apteka, która nazywała się kiedyś „Pod czarnym orłem” i przy niej jeszcze w latach 80. zeszłego wieku wystawiono makietę informującą, że tu powstała ta pierwsza lampa – oczywiście bez podania narodowości jej wynalazcy. A już po odzyskaniu przez Ukrainę niepodległości mit Łukasiewicza, mit lampy naftowej, wszystkiego co było związane z technicznym progresem na tym terenie, bardzo szybko się rozwinął i procentuje do teraz. Mamy we Lwowie przy ulicy Ormiańskiej atrakcję dla turystów w postaci pomnika z brązu dwóch mężczyzn, wynalazców lampy naftowej: Ignacego Łukasiewicza i jego współpracownika m.in. w wynalezieniu destylatu naftowego Jana Zeha, który w Polsce jest trochę zapomniany.