Czy oni w ogóle dokonywali jakichś odkryć i pisali publikacje, z których nauka korzysta do dziś? Czy tylko pojechali tam z Abwehrą i SS i rabowali muzea innych krajów z tego, co „miało niewątpliwą tożsamość aryjską”, niszcząc inne zabytki?
Przed tym pytaniem każdy archeolog ucieka jak diabeł przed święconą wodą. Sytuacja jest bowiem dość skomplikowana. Samo Ahnenerbe prowadziło wykopaliska na 18 stanowiskach w różnych miejscach na świecie. To był duży program badawczy.
Konkretne przykłady tych działań i ludzi? Pierwszym niech będzie wspomniany już Hans Reinhert. Był uczniem Kossiny i zastąpił go na bardzo prominentnej katedrze archeologii na Uniwersytecie Berlińskim. Był członkiem NSDAP, zwolennikiem Rosenberga nie Himmlera, zatem pracował w ramach KfDK. Zajmował się – porządnie – średniowieczną kulturą germańską. Po wojnie został wyrzucony ze środowiska akademickiego, niczego mu nie pozwalano wykładać. Ale dziwnym trafem uchował się jako dyrektor najstarszego i bardzo prestiżowego, choć niewielkiego skansenu archeologicznego w Niemczech: Pfahlbauten Museum nad jeziorem Bodeńskim na granicy Niemiec, Austrii i Szwajcarii, ze słynnymi domami na palach, wykopaliskami z okresu 4-3 tys. lat p.n.e. Więcej, w latach 50. XX w. założył Niemieckie Towarzystwo Archeologii Podwodnej i był znany jako palinolog, czyli specjalista od pyłków roślin. Dożył roku 1990.
Pewno nie tylko on…
Drugi przykład to człowiek całym sercem oddany Ahnenerbe – Herbert Jankuch. Też dożył roku 1990, a był pochodzenia litewsko-mazurskiego. Znany jest głównie jako kierownik organizowanych przez Ahnenerbe od 1938 roku badań archeologicznych na stanowisku Hedeby, dawnym Haithabu, w Szlezwiku-Holsztynie. Był to wówczas jeden z największych projektów archeologicznych na świecie. Hedeby to wielka osada wikińska, najstarsze odnotowane miasto duńskie, dziś znajdujące się na liście Światowego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO. W uznaniu jego badań, Jankuch został w 1940 roku szefem departamentu archeologii Ahnenerbe. Prowadził także prace archeologiczne na Krymie, w Mangup uważanym za stolicę tzw. Gotów nadczarnomorskich. Znalazł się tam, podążając w składzie 5. Dywizji Pancernej SS „Wiking” (warto pamiętać, że złożonej z ochotników duńskich, holenderskich, norweskich etc.), był zresztą później oficerem wywiadu tejże dywizji. Po wojnie został aresztowany przez aliantów, od 1945 do 1948 roku osadzony w więzieniu właśnie za te „zasługi” dla SS, po czym uwolniony, ale z zakazem wykładania na uczelniach. Jednak w 1956 roku przywrócono mu to prawo i zakończył swoją karierę naukową jako profesor pre- i protohistorii na Uniwersytecie w Getyndze.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Można jeszcze wymienić Alexandra Langsdorffa, kustosza berlińskiego Museum für Vor- und Frühgeschichte, a zarazem Standartenführera (pułkownika) SS, odpowiedzialnego m.in. za wywóz zabytków z Florencji do Niemiec itd.
Jak zatem my, archeolodzy, mamy podchodzić do badań i odkryć, często obiektywnie bardzo cennych, dokonanych przez tych ludzi? Nie wspominając, że KfDK miało czasopismo „Deutsche Erbe”, a Himmler wydawał „Germanien”, znacznie bardziej znane. W nich ukazywały się publikacje z tych badań, naukowe, choć wymieszane ze znacznie bardziej popularnymi pseudonaukowymi. Co teraz robić? Cytować je dziś, czy nie?
Ideologia pangermańskości była powszechnie akceptowana nie tylko przez samych „etnicznych Niemców” (cokolwiek miałoby to znaczyć), ale także np. w krajach skandynawskich i w Holandii. Zwłaszcza w Holandii znalazło się wielu i to całkiem dobrych naukowców, zwolenników koncepcji o wielkim wpływie Proto- czy Pragermanów na wszystkie cywilizacje świata. Takim archeologiem był np. Johan Christiaan Böhmers, o przezwisku Assien (1912-1988), który studiował w Amsterdamie, a doktoryzował się w Gröningen. Prowadził badania na zlecenie promującej go Ahnenerbe m.in. w Dolni Věstonice, słynnym stanowisku paleolitycznym na terenie Czech, po ich aneksji przez Niemcy. I tam dowodził śladów germańskiej kultury już w górnym paleolicie!
Czyli ci ludzie jeszcze łupali kamienie, a już mówili po niemiecku. I na dinozaurach jeździli, jak i nasi przodkowie według turbolechitów.
Śmieszkujemy, a jemu też nic się po wojnie specjalnego nie stało – jak był uczonym akademickim, tak nim pozostał. Co więcej, prowadził także badania na zlecenie Ahnenerbe na stanowisku Solone na Ukrainie, wraz z innym holenderskim archeologiem Fransem Burschem. Jednakże w biogramie Burscha nie ma ani słowa o tym, że był związany z Ahnenerbe. Wymazane. Skończył jako uznany uczony i nikt mu złego słowa nie powiedział. Zresztą bohaterowi początku tej historii, Edmundowi Kissowi, też po wojnie nic się nie stało. Dożył 1960 roku, korzystając z całkiem sowitych honorariów za swoje książki, w których obficie dziękował Arthurowi Posnanskyemu za wszechstronną dla ich powstania pomoc.
– rozmawiała Magdalena Kawalec-Segond
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy