Rozmowy

Niemcy już w XIX wieku wierzyli w istnienie przed setkami lat wielkiej cywilizacji „Rasy Panów”

Archeologia nazistowska szukała śladu Atlantów, jako przedstawicieli „Rasy Panów”, w górach, gdzie nie dotarł „potop” spowodowany grawitacją czwartego Księżyca: a to w Himalajach, a to w Andach, a to na Kaukazie, a to nie wiedzieć czemu w Skandynawii, bo tam gór żadnych wysokich nie ma, ale są runy, więc pasowało – mówi prof. dr hab. Mariusz Ziółkowski, archeolog z Uniwersytetu Warszawskiego, kierownik Centrum Badań Andyjskich i profesor nadzwyczajny Uniwersytetu Katolickiego Santa María w Arequipie w Peru.

TYGODNIK TVP: Skąd u pana zainteresowanie tematyką niespecjalnie związaną z archeologią południowoamerykańską, której się pan poświęcił? Gdzie nazistowskie Niemcy i ich zbrodnicza, pseudonaukowa organizacja Ahnenerbe, a gdzie archeoastronomia, o której kiedyś rozmawialiśmy?

MARIUSZ ZIÓŁKOWSKI: Może od razu rozwińmy ten tajemniczy termin: chodzi o Studiengesellschaft für Geistesurgeschichte Deutsches Ahnenerbe e.V., czyli w wolnym tłumaczeniu Towarzystwo Badań i Nauczania o Niemieckim Dziedzictwie Przodków. Powołano je 1 lipca 1935 roku z inicjatywy Heinricha Himmlera i następnie włączono w struktury SS, jako instytucję badawczą i propagandową. Co do moich zainteresowań, to na pewno nie chcę wchodzić w paradę kolegom doskonale znającym historię niemieckiej archeologii, w tym tego wstydliwego jej rozdziału. Natomiast w trakcie moich badań w Ameryce Południowej w dwóch przypadkach zetknąłem się ze specyficzną działalnością niemieckich archeologów, prowadzoną od końca lat 20. i w latach 30. XX wieku pod auspicjami między innymi właśnie Ahnenerbe. Przede wszystkim chodzi o stanowisko Tiahuanaco w Boliwii, gdzie prowadziłem przez szereg sezonów wykopaliska z moimi włoskimi kolegami.

Tiahuanaco to jest tam, gdzie Brama Słońca w słynnym monumentalnym kompleksie megalitycznym Puma Punku? Chyba nawet Polak go odkrył.

Nie Polak, ale jest tam pewien związek z człowiekiem, którego Boliwijczycy uważają za Polaka – Arthurem Posnanskym. Był cesarsko-królewskim inżynierem i oficerem marynarki (podobno), a urodził się w Wiedniu w rodzinie o polsko-żydowskich korzeniach. Jego rodzice byli Żydami, oboje, z tym że jego ojciec Izaak Posnansky pochodził z Witkowa koło Poznania. Formalnie zatem Arthur Posnansky z Polską nie miał nic wspólnego, aczkolwiek są informacje, że po polsku mówił. Postać absolutnie fascynująca, ja go określam: Baron Münchhausen archeologii Ameryk.

Ale po kolei: Tiahuanaco leży niedaleko jeziora Titicaca, ponad 3800 metrów nad poziomem morza, na stepie wysokogórskim. To olbrzymie konstrukcje kamienne ze słynną Bramą Słońca, kamienie doskonale obrobione, ale ze śladami zniszczenia. Indianie lokowali tam początek ery, w której żyjemy, bo to tam bóg Wirakocza miał stworzyć dzisiejszą ludzkość. Z tradycji ustnej zapisanej przez Hiszpanów było wiadomo, że jest to stanowisko przedinkaskie. Ale jak stare? Dywagacje na ten temat zaczęły się już w XIX w. i prowadzili je też sami Boliwijczycy, przypisując miejscu na początku wieku XX rodowód tak stary, że miało ono rzekomo być początkiem wszystkich kultur Nowego Świata.
Archeolog Wendell Bennett i Arthur Posnansky w ruinach Tiwanaku w 1933 roku. Fot. Mhuyustus – Praca własna, Domena publiczna, Wikimedia
W nastroju szukania niezwykle odległych korzeni Tiahuanaco, pojawia się wspomniany Arthur Posnansky. Człowiek energiczny i z niezwykłym szczęściem do dużych pieniędzy, których część przeznaczył na badania Tiahuanaco, w którym się zakochał w 1903 roku, gdy zobaczył tam wykopaliska ekipy francuskiej. Uznał, że Tiahuanaco zostało zniszczone w wyniku katastrofy geologicznej (trzęsienia ziemi połączonego z czymś jeszcze), bo tak sobie tłumaczył rozrzucenie owych kamieni. Dziś dobrze wiemy, że ta katastrofa to było rabunkowe i wielowiekowe pozyskiwanie budulca. Pół starego La Paz jest z nich zbudowane, kamienie młyńskie z nich ciosano itd.

Jak on datował Tiahuanaco?

Idąc za wspomnianymi boliwijskimi teoriami uznał, że to jest końcówka górnego paleolitu, czyli między 17 a 10 tysiącami lat przed naszą erą. Właśnie tego ma dowodzić jego podstawowe dzieło „Tiahuanacu, la cuna del hombre americano”, czyli „Tiahuanaco, kolebka człowieka amerykańskiego”. Posnansky zaczął propagować te pomysły między innymi w Niemczech jeszcze przed 1914 rokiem, a co ciekawe, miał świetne kontakty z Niemcami nawet w czasach hitlerowskich. Dlaczego był tak ceniony? I to mimo tego, że walczył z prominentnym niemieckim archeologiem Maxem Uhle, który twierdził, skądinąd słusznie, że Tiahuanaco powstało góra kilkaset lat przed Inkami i zapewne w głowę się pukał, czytając teorie Posnansky’ego?

I tu się pojawia ten trzeci, czyli Edmund Kiss, niemiecki architekt, archeolog-samouk, dorabiający w międzywojniu pisaniem powieści, które dziś określilibyśmy jako fantasy. Dzięki uzyskanej w 1928 wysokiej nagrodzie literackiej, udał się do Boliwii, za sugestią Posnansky’ego, z którym nawiązał kontakt rok wcześniej. Serdecznie się z nim zaprzyjaźnił i przejął jego teorię, ale posunął się dalej. Z 17 tys. lat zrobił się lat milion – bo to się zgadzało z teorią Hannsa Hörbigera. Po powrocie do Niemiec wykorzystał informacje o Tiahuanaco m.in. do napisania wielu artykułów, w których dowodził obecności Pragermanów w Andach. A równolegle napisał trylogię fantasy o Atlantydzie, której mieszkańcy mieli rzecz jasna również dotrzeć w Andy. Podsumowaniem jego pseudonaukowych teorii było dzieło wydane w 1937 roku pod tytułem „Das Sonnentor von Tihuanaku und Hörbiger Welteislehre”, czyli „Brama Słońca z Tiahuanaco a teoria Światowej Ery Lodowcowej Hörbigera”. Książka ta jest wydawana w wielu językach do dzisiaj. Jest w niej na przykład „odczytany” kalendarz z Bramy Słońca sprzed miliona lat i tym podobne sensacje.

Jak się coś takiego czyta, to – mówiąc potocznie – „mózg staje dęba”.

Ale zwolenników znalazł, w tym Heinricha Himmlera, który się tą książką zachwycił i podarował specjalnie oprawiony egzemplarz Adolfowi Hitlerowi na Boże Narodzenie. Himmler zatrudnił następnie Kissa w Ahnenerbe i zlecił mu m.in. zorganizowanie wielkiej ekspedycji do Tiahuanaco w roku 1939. To miała być największa ekspedycja Ahnenerbe w historii: 21 naukowców, samolot do zdjęć lotniczych (sic!), pula wynagrodzeń przekraczająca czterokrotnie wszystko, co Niemcy wydali na słynną ekspedycję do Tybetu w latach 1938-39. Wybuchła jednak II wojna światowa i to przedsięwzięcie nie doszło do skutku. Tym niemniej „dziedzictwo” Kissa pozostało żywe do dziś i to nie tylko w formie kolejnych reedycji jego książki o Tiahuanaco. Mam graniczące z pewnością podejrzenie, że rysunkowe rekonstrukcje Kissa (był wszak architektem) budowli Tiahuanaco wpłynęły na rekonstrukcje niektórych z tamtejszych świątyń, zrealizowane od początku lat 60. XX w. przez boliwijskich archeologów.

„Pamiątki” po Hitlerze. Kłopot czy biznes?

Aligator Führera zdechł rok temu w moskiewskim zoo mając 84 lata. Wypchano go i umieszczono w Muzeum im. Darwina.

zobacz więcej
Kolejny mój kontakt z działalnością Ahnenerbe miał miejsce na drugim krańcu świata – na polskim Pomorzu. Pracuję tam na stanowisku, które stało się przedmiotem głośnej w latach 20. i 30. ubiegłego wieku kontrowersji pomiędzy archeologami polskimi i niemieckimi. Ze strony niemieckiej głównie z Gustawem Kossiną i Wolfgangiem La Baume, a polskiej – Józefem Kostrzewskim i Jackiem Delektą. Chodziło o przynależność kulturową wczesnośredniowiecznego cmentarzyska Uniradze w gminie Stężyca: germańskie czy słowiańskie? Po inwazji niemieckiej w 1939 weszła w ten spór również Ahnenerbe. Według wszelkiego prawdopodobieństwa to właśnie jej funkcjonariusze skonfiskowali i wywieźli całą dokumentację polskich wykopalisk – i ślad po niej zaginął.

Ten spór Kostrzewskiego z Kossiną pokazuje, że w naszej części świata archeologia nie należy do nauk społecznych, a historycznych. A Klio, muza historii, uwielbia szyć sobie szaty z flag narodowych. Czy zatem „archeologia nazistowska” to jakaś czysto niemiecka pseudonaukowa aberracja (i zbrodnia), czy też przykład dość powszechnego fenomenu archeologii nacjonalistycznej? Może nie posuniętej aż do takiego ekstremum, żeby sądzić za nią w Norymberdze i wieszać, ale jednak nacjonalistycznej.

To absolutnie nie jest rzecz wyjątkowa. Z tym, że Ahnenerbe Heinricha Himmlera oraz druga, konkurencyjna niemiecka organizacja z czasów III Rzeszy, czyli KfDK (skrót od Kampfbund für Deutsche Kultur, czyli Liga Bojowa o Kulturę Niemiecką) Alfreda Rosenberga, dopuściły się realnych zbrodni. I mimo licznych tytułów profesorskich i doktorskich, nie były to kluby „miłych chłopców w okularach”. Szczególnie tzw. pion antropologiczny Ahnenerbe, uwikłany w zbrodnicze eksperymenty na więźniach obozów koncentracyjnych. Tu na marginesie: Ahnenerbe i KfDK nie konkurowały ze sobą ideologicznie, a o strefy wpływów w nazistowskich Niemczech. Członkowie Ahnenerbe stanęli przed Trybunałem w Norymberdze za udział w zbrodniach wojennych III Rzeszy i kilku z nich zostało skazanych, a jeden, sekretarz generalny Wolfram Sievers, na karę śmierci. Podobny los spotkał zresztą twórcę KfDK Alferda Rosenberga. W Ahnenerbe działali m.in. znani archeolodzy, lingwiści, religioznawcy, antropolodzy i inni specjaliści, a jej administracyjnym szefem, podległym tylko Himmlerowi, był znany indolog i znawca Wed, prof. Walther Wüst. Rektor Uniwersytetu w Monachium, a zarazem oficer SS.

No tak, to była jakby „akademia nauk SS”.

To było trochę bardziej skomplikowane. Nie są to jednak i nie były sytuacje w swych założeniach jedyne na świecie. Jeśli chodzi o przykłady historyczne, gdzie się to zaczęło i rozwijało w Europie, to trzeba sięgnąć do sporu o gockie pochodzenie między Szwedami a Duńczykami. W swej rywalizacji w XVI i XVII wieku oba państwa zaczęły wykorzystywać „siłę antyku”, czyli używały ówczesnej wiedzy o przeszłości do doraźnych celów ideologicznych i politycznych. Chodziło o to, komu da się przypisać wielkie konstrukcje megalityczne oraz stele z inskrypcjami runicznymi. W owym czasie wrzucano je do jednego worka, czyli traktowano wspólnie: i budowle neolityczne, jak chociażby Stonehenge, i kręgi kamienne z okresu rzymskiego, i stele z inskrypcjami między innymi wikińskimi, z okresu średniowiecza.

Nasze matki pochodzą z kultur starszych niż rody ojców. Jak Gotki Słowian pokochały

Mamy słowiańskich prastryjów i skandynawsko-germańskich prawujów.

zobacz więcej
Ten pojedynek zaczął Szwed Olaus Magnus – nawiasem mówiąc pracujący przez pewien czas w Gdańsku – który w 1555 roku opublikował w Rzymie po łacinie dzieło pt. „Historia de Gentibus Septentrionalibus”, dotyczące między innymi gigantycznych i wzbudzających podziw konstrukcji kamiennych. Według niego były to dzieła Gotów. Co natychmiast zrodziło pytanie: czyimi przodkami byli Goci? W trakcie wojen Duńczyków ze Szwedami w pierwszej połowie XVII wieku król Danii Christian IV zamówił zatem u Ole Worma, swego osobistego lekarza a zarazem wybitnego znawcy starożytności, dzieło do dziś niezwykle ważne: „Danicorum Monumentari Libri Sex”, wydane w Kopenhadze w 1643 roku. W sześciu świetnie ilustrowanych tomach dowodził, że to Duńczycy są potomkami Gotów. Ergo – i tu zmierzamy do kwestii, którą podniesie potem wiek XX – jeśli gdzieś są obiekty megalityczne, to stanowią one dowód, że teren ten należał do Gotów. Dziś zatem należy się Danii i ma ona do tych ziem święte prawo. To jest właśnie ten typ niebezpiecznej, a nie tylko nieprawdziwej argumentacji, użytej 300 lat później przez hitlerowców.

Na odpowiedź strony szwedzkiej nie trzeba było czekać długo. Po 30 latach Olaus Rudbeck z Uniwersytetu w Uppsali, też lekarz, specjalista od układu limfatycznego, rozpoczął edycję dzieła pod tytułem „Atlantica”. W czterech tomach on z kolei dowodził, że źródłem całej cywilizacji europejskiej jest Szwecja, a konkretnie – okolice Uppsali, gdzie jego zdaniem znajdują się pozostałości Atlantydy opisanej przez Platona. Skoro wszystkie kultury europejskie, łącznie z grecką i rzymską wywodzą się z Atlantydy, to znaczy, że ze Szwecji.

Są też inne przykłady takich działań, nie tak nagłośnione i nie tak brzemienne w skutkach. Na przykład w czasie wojen napoleońskich znów spierano się o megality – tym razem Francja z Wielką Brytanią. Otóż ówcześni francuscy starożytnicy twierdzili, że megality francuskie są starsze, a zatem to najazd przodków Francuzów na Wyspy zaniósł tam cywilizację. Podczas gdy specjaliści z Albionu wyrażali dokładnie przeciwną opinię w tej materii. Dziś możemy to sobie potraktować uśmieszkiem, ale wtedy sprawa była poważna i działa się w czasie krwawej wojny.

Tym razem to książę Wellington z lordem Nelsonem rozwiązali ten spór na korzyść Wielkiej Brytanii, pokonując w wojnie Francję i czyniąc Brytanię jeszcze większą...

Najważniejszy w tym wszystkim jest wątek, który nas prowadzi z powrotem do Ahnenerbe – to teoria lingwistyczna, ale później związana też z archeologią. Dotyczy pochodzenia rodziny języków indoeuropejskich, nazywanych także w literaturze niemieckojęzycznej – chyba nieprzypadkowo – językami indogermańskimi.

Teza o związku starożytnych języków europejskich, greki i łaciny z sanskrytem, parokrotnie pojawiała się wcześniej w rozważaniach europejskich erudytów, jednak sformułowana została w drugiej połowie XVIII wieku trochę przez przypadek przez Williama Jonesa, sędziego brytyjskiego w Indiach. Wszechstronnie wykształcony klasycznie, a chyba nieco znudzony swą administracyjną funkcją, zajął się językoznawstwem. Stwierdził, że skoro języki tak od siebie odległe geograficznie, jak sanskryt i greka czy łacina, są powiązane olbrzymim podobieństwem ich gramatyki, to muszą pochodzić ze wspólnego pnia. Gdzie zatem mogła być kolebka tego pierwotnego języka, nazwanego później „protoindoeuropejskim”, z którego powstały wszystkie obecnie istniejące? I co za tym idzie, jaka kultura czy kultury się nim posługiwały i rozpowszechniły go na tak gigantycznym obszarze globu?
Hanns Hörbiger (po lewej, obok Johann Robert Hörbiger i Engelbert Pigal) wraz z Edgarem von Wahlem (po prawej), twórcą międzynarodowego języka zwanego zachodnim lub międzyjęzycznym. Wiedeń, 1927 r. W zbiorach Austriackiej Biblioteki Narodowej. Fot. CC BY-SA 3.0, Wikimedia
Od XIX w. do czasów obecnych trwają na ten temat intensywne spory, jednak w pewnym momencie na tej naukowej agorze pojawili się Germanie. Oczywiście języki germańskie należą do indoeuropejskich, ale w XIX wieku Niemcy – zwolennicy teorii o rodzimym pochodzeniu kultury germańskiej – postanowili zawłaszczyć korzenie całości. Na tle „Germanii” Tacyta, powszechnej wówczas szkolnej lektury, omalże Biblii dla kręgów niemieckiej inteligencji owych czasów, zaczęto wysuwać koncepcję, że pierwotnymi Indoeuropejczykami byli przodkowie Germanów. I to był punkt zwrotny – potem poszło to dalej.

Muszę zatem zapytać o archeologię niemiecką sprzed dojścia Hitlera do władzy, bo jak rozumiem, tam jest źródło późniejszej szowinistycznej pseudonauki.

Zgadza się. Zwalanie wszystkiego na „wykonywanie rozkazów” w latach 1933-1945 jest pewnie dość wygodne, ale nieprawdziwe. Ostro etniczna, nacjonalistyczna, a zarazem zabarwiona rasistowsko archeologia zaczyna się w Niemczech już w końcu XIX w. Poza kwestiami badań lingwistycznych, między innymi studiami nad Wedami, krążyło przekonanie o wyjątkowości „wielkiego dorobku rasy germańskiej”. Doszukiwano się zatem w mitologii germańskiej, porównywanej właśnie z Wedami, dowodów na istnienie wielkiej cywilizacji „Rasy Panów”, która rozwijała się „przed wiekami”’, ale została zniszczona – choć dają się znaleźć jej materialne pozostałości, wymagające archeologicznych badań. To wszystko łączyło się z różnymi koncepcjami natury ezoterycznej, odtwarzaniem „pragermańskiej religii” itd. Nie będę w to teraz szczegółowo wchodził, mogę natomiast polecić dwa znakomite opracowania na ten temat, wydane w języku polskim: Erika Kurlandera, profesora na Uniwersytecie Yale – „Demony Hitlera. O ezoterycznych podstawach III Rzeszy”, wydane przez PIW w 2019 roku oraz amerykańskiej archeolog Heather Letchman – „Plan Rasy Panów”, poświęcone szczególnie Ahnenerbe.

Widać zatem, że nasi sąsiedzi, poza byciem pragmatycznymi, uporządkowanymi, racjonalnymi, mają w swym wnętrzu i ten drugi wątek, stanowiący o tożsamości kulturowej – mianowicie ezoteryczne wizje swej własnej przeszłości i swego wielkiego znaczenia.

„Turbogermanizm” zatem zawsze miał się dobrze.

Być może nadinterpretuję, ale moim zdaniem w tym, co zdarzyło się dalej w archeologii, trzeba zauważyć i wyróżnić jako kluczowy wkład dwóch zupełnie różnych postaci.

Pierwszą z nich był poważny archeolog niemiecki, wspomniany już Gustaff Kossina. Mazur z pochodzenia, więc w niewielkim stopniu etniczny Germanin, ale całkowicie zniemczony. Badając korzenie kultury germańskiej wypracował tezę, że tam, gdzie jest zespół dóbr czy obiektów kultury z czasów sprzed źródeł pisanych, należy go przypisać konkretnemu etnosowi. To się nazywało „kulturkreise”, czyli krąg kulturowy. Nie jest to pogląd pozbawiony podstaw, dopóki mówimy, że pewne obiekty świadczą o przebywaniu jakiejś grupy ludzkiej na konkretnych terenach w konkretnym czasie. Problem powstaje, gdy uczynimy z tego ideologiczny dogmat. Kossina nie dożył powstania Ahnenerbe, zmarł bowiem w 1931 roku. Zostawił jednak kontynuatora, swego ucznia Hansa Reinherta.

Drugim zaś po Kossinie intelektualnym „spiritus movens” Ahnenerbe – i osobiście Heinricha Himmlera, a nawet Adolfa Hitlera – nie był żaden uczony, lecz wspomniany na początku przy opisie działań Kissa w Boliwii, austriacki inżynier Hanns Hörbiger. Można nawet uznać, że był rzetelnym fachowcem: uczestniczył w budowie metra w Budapeszcie, wynalazł zawór noszący do dziś jego imię itp. Jednak w pewnym momencie życia miał wizję-sen, w której „objawiło mu się, jak powstał świat”. Swoją teorię wyłożył w dziele „Hörbiger's Glacial-Kosmogonie”, wydanym w 1913 roku wspólnie z astronomem-amatorem nazwiskiem Phillip Fauch – w późniejszych latach współpracownikiem Ahnenerbe.

Hitler, Stalin i czerwona nitka na nadgarstku Putina. Dyktatorzy w oparach okultyzmu

W środowisku córki Dugina modny był pisarz, który głosił, że Żydzi mają specjalną wtyczkę w mózgu łączącą ich z demonem Labaldotem.

zobacz więcej
Według tej teorii cały wszechświat i jego rozwój jest wynikiem walki dwóch elementów: ognia i lodu. Zaś Ziemia w swej historii miała cztery księżyce, gdyż przyciągała grawitacyjnie różne planetoidy, które stawały się księżycami. Każdy z nich w stosownym dla siebie czasie spadał na Ziemię z powodu grawitacji, powodując gigantyczną katastrofę, w której ginęły kolejne cywilizacje ludzkie (sic!). Trzeci kataklizm miał miejsce około miliona lat temu i zniszczył istniejące wtedy, bardzo rozwinięte cywilizacje. Ostatnia zaś katastrofa miała miejsce jakieś 12 tys. lat temu, kiedy został przyciągnięty czwarty, znany nam dzisiaj Księżyc, który też kiedyś spadnie. Z kolei grawitacja tegoż Księżyca spowodowała gwałtowne podniesienie się poziomu mórz, co doprowadziło do upadku cywilizacji Atlantydy. Jednakże nie wszyscy Atlanci zginęli, część schroniła się w różnych miejscach na Ziemi, przede wszystkim w wysokich górach. Bezpośrednimi potomkami Atlantów mieli być Pragermanie. Ahnenerbe przyjęła tę koncepcję jako centralną część swej, jak dziś byśmy powiedzieli, „wizji i misji”.

Szukano śladu tych Atlantów – przedstawicieli „Rasy Panów”, którzy mieli wpłynąć na powstanie i rozwój wielkich cywilizacji starożytnych znanych nam z historii – w górach, gdzie nie dotarł ów „potop” spowodowany grawitacją czwartego księżyca. Szukano a to w Himalajach, a to w Andach, a to na Kaukazie, a to nie wiedzieć czemu w Skandynawii, bo tam gór żadnych wysokich nie ma, ale runy są, więc pasowało.

Erich von Däniken i Graham Hancock mają więc wspaniałego protoplastę! Widać każde głupstwo współczesności już zostało dawniej opowiedziane ze szczegółami.

O, bardziej. „Glacial-Kosmogonie” jeszcze przed I wojną światową stała się ideologią niezwykle prężnego ruchu społecznego, przy którym drobiazgiem jest sława i zaangażowanie dzisiejszych głosicieli, że to ujmę z procesowej ostrożności – alternatywnych „teorii” rozwoju cywilizacji ludzkiej. Organizowano mianowicie wielkie manifestacje pod uniwersytetami, żądano, by konkretni uczeni natychmiast spotkali się i debatowali z Hörbigerem, domagano się od uniwersytetów otwarcia się na wykładanie tych pseudonaukowych bredni… Skąd my to znamy?!

Zwolennicy Hörbigera nie dali rady środowisku akademickiemu, więc skoro nie dało się oddolnie, to po I wojnie światowej próbowali zaatakować z innej strony. Szukali partii politycznej, która by przyjęła ich przekonania jako swoją ideologię i znaleźli NSDAP, czyli Narodowo-Socjalistyczną Partię Robotników Niemiec – obecnie określaną skrótem Nazi, mylącym, bo oderwanym od swego niemieckiego, kulturowo-społecznego podłoża. Ahnenerbe zaś była niejako „dzieckiem” NSDAP.

Skoro zatem, jak twierdzono, Pragermanie są potomkami pierwotnej „Rasy Panów” – Atlantów, to trzeba im przypisać jakieś konkretne kulturowe identyfikatory. W sposób oczywisty uznano za nie wielkie budowle megalityczne. Zatem tam, gdzie występują takie obiekty, byli w pradawnych czasach owi Atlanci i – zgodnie z koncepcją Gustaffa Kossiny o „kulturowych kręgach” – Pragermanie. Tak całkiem dorzeczna, aczkolwiek wykoślawiona ideologicznie teoria Kossiny została zastosowana do „badań” mających wesprzeć pseudonaukową teorię Hörbigera. Ta wybuchowa mieszanka zadziałała w Ahnenerbe.

I za tym poszli zdolni ludzie, z łopatami, szpatułkami i pędzlami?

Nie tylko zdolni, ale przede wszystkim oportuniści, wiedzący „skąd wieje wiatr” i gdzie można zrobić karierę. Himmler nie był jednak na tym placu sam, miał konkurenta – wspomnianego już ideologa NSDAP Alfreda Rosenberga, założyciela w 1934 roku KfDK. Każda z organizacji miała „swoich” archeologów. Jeśli wartościować je profesjonalnie, to naukowo nieco poważniejsza była KfDK, bo związała się z nią większa liczba archeologów akademickich. Himmler szukał głównie wśród lingwistów, choć przyciągnął też kilku archeologów. Ci dwaj zbrodniarze wojenni rywalizowali ze sobą od początków NSDAP bardzo intensywnie i nie znosili się serdecznie.
Czy oni w ogóle dokonywali jakichś odkryć i pisali publikacje, z których nauka korzysta do dziś? Czy tylko pojechali tam z Abwehrą i SS i rabowali muzea innych krajów z tego, co „miało niewątpliwą tożsamość aryjską”, niszcząc inne zabytki?

Przed tym pytaniem każdy archeolog ucieka jak diabeł przed święconą wodą. Sytuacja jest bowiem dość skomplikowana. Samo Ahnenerbe prowadziło wykopaliska na 18 stanowiskach w różnych miejscach na świecie. To był duży program badawczy.

Konkretne przykłady tych działań i ludzi? Pierwszym niech będzie wspomniany już Hans Reinhert. Był uczniem Kossiny i zastąpił go na bardzo prominentnej katedrze archeologii na Uniwersytecie Berlińskim. Był członkiem NSDAP, zwolennikiem Rosenberga nie Himmlera, zatem pracował w ramach KfDK. Zajmował się – porządnie – średniowieczną kulturą germańską. Po wojnie został wyrzucony ze środowiska akademickiego, niczego mu nie pozwalano wykładać. Ale dziwnym trafem uchował się jako dyrektor najstarszego i bardzo prestiżowego, choć niewielkiego skansenu archeologicznego w Niemczech: Pfahlbauten Museum nad jeziorem Bodeńskim na granicy Niemiec, Austrii i Szwajcarii, ze słynnymi domami na palach, wykopaliskami z okresu 4-3 tys. lat p.n.e. Więcej, w latach 50. XX w. założył Niemieckie Towarzystwo Archeologii Podwodnej i był znany jako palinolog, czyli specjalista od pyłków roślin. Dożył roku 1990.

Pewno nie tylko on…

Drugi przykład to człowiek całym sercem oddany Ahnenerbe – Herbert Jankuch. Też dożył roku 1990, a był pochodzenia litewsko-mazurskiego. Znany jest głównie jako kierownik organizowanych przez Ahnenerbe od 1938 roku badań archeologicznych na stanowisku Hedeby, dawnym Haithabu, w Szlezwiku-Holsztynie. Był to wówczas jeden z największych projektów archeologicznych na świecie. Hedeby to wielka osada wikińska, najstarsze odnotowane miasto duńskie, dziś znajdujące się na liście Światowego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO. W uznaniu jego badań, Jankuch został w 1940 roku szefem departamentu archeologii Ahnenerbe. Prowadził także prace archeologiczne na Krymie, w Mangup uważanym za stolicę tzw. Gotów nadczarnomorskich. Znalazł się tam, podążając w składzie 5. Dywizji Pancernej SS „Wiking” (warto pamiętać, że złożonej z ochotników duńskich, holenderskich, norweskich etc.), był zresztą później oficerem wywiadu tejże dywizji. Po wojnie został aresztowany przez aliantów, od 1945 do 1948 roku osadzony w więzieniu właśnie za te „zasługi” dla SS, po czym uwolniony, ale z zakazem wykładania na uczelniach. Jednak w 1956 roku przywrócono mu to prawo i zakończył swoją karierę naukową jako profesor pre- i protohistorii na Uniwersytecie w Getyndze.

ODWIEDŹ I POLUB NAS
Można jeszcze wymienić Alexandra Langsdorffa, kustosza berlińskiego Museum für Vor- und Frühgeschichte, a zarazem Standartenführera (pułkownika) SS, odpowiedzialnego m.in. za wywóz zabytków z Florencji do Niemiec itd.

Jak zatem my, archeolodzy, mamy podchodzić do badań i odkryć, często obiektywnie bardzo cennych, dokonanych przez tych ludzi? Nie wspominając, że KfDK miało czasopismo „Deutsche Erbe”, a Himmler wydawał „Germanien”, znacznie bardziej znane. W nich ukazywały się publikacje z tych badań, naukowe, choć wymieszane ze znacznie bardziej popularnymi pseudonaukowymi. Co teraz robić? Cytować je dziś, czy nie?

Ideologia pangermańskości była powszechnie akceptowana nie tylko przez samych „etnicznych Niemców” (cokolwiek miałoby to znaczyć), ale także np. w krajach skandynawskich i w Holandii. Zwłaszcza w Holandii znalazło się wielu i to całkiem dobrych naukowców, zwolenników koncepcji o wielkim wpływie Proto- czy Pragermanów na wszystkie cywilizacje świata. Takim archeologiem był np. Johan Christiaan Böhmers, o przezwisku Assien (1912-1988), który studiował w Amsterdamie, a doktoryzował się w Gröningen. Prowadził badania na zlecenie promującej go Ahnenerbe m.in. w Dolni Věstonice, słynnym stanowisku paleolitycznym na terenie Czech, po ich aneksji przez Niemcy. I tam dowodził śladów germańskiej kultury już w górnym paleolicie!

Czyli ci ludzie jeszcze łupali kamienie, a już mówili po niemiecku. I na dinozaurach jeździli, jak i nasi przodkowie według turbolechitów.

Śmieszkujemy, a jemu też nic się po wojnie specjalnego nie stało – jak był uczonym akademickim, tak nim pozostał. Co więcej, prowadził także badania na zlecenie Ahnenerbe na stanowisku Solone na Ukrainie, wraz z innym holenderskim archeologiem Fransem Burschem. Jednakże w biogramie Burscha nie ma ani słowa o tym, że był związany z Ahnenerbe. Wymazane. Skończył jako uznany uczony i nikt mu złego słowa nie powiedział. Zresztą bohaterowi początku tej historii, Edmundowi Kissowi, też po wojnie nic się nie stało. Dożył 1960 roku, korzystając z całkiem sowitych honorariów za swoje książki, w których obficie dziękował Arthurowi Posnanskyemu za wszechstronną dla ich powstania pomoc.

– rozmawiała Magdalena Kawalec-Segond

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

SDP2023
Tygodnik TVP jest laureatem nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.
Zdjęcie główne: Berlin, sesja Reichstagu, przemówienie Adolfa Hitlera w sprawie wypowiedzenia wojny Stanom Zjednoczonym. Fot. Bundesarchiv, Bild 183-1987-0703-507, CC-BY-SA 3.0, CC BY-SA 3.0 de, Wikimedia
Zobacz więcej
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Zarzucał Polakom, że miast dobić wroga, są mu w stanie przebaczyć
On nie ryzykował, tylko kalkulował. Nie kapitulował, choć ponosił klęski.
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
W większości kultur rok zaczynał się na wiosnę
Tradycji chrześcijańskiej świat zawdzięcza system tygodniowy i dzień święty co siedem dni.
Rozmowy wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Japończycy świętują Wigilię jak walentynki
Znają dobrze i lubią jedną polską kolędę: „Lulajże Jezuniu”.
Rozmowy wydanie 15.12.2023 – 22.12.2023
Beton w kolorze czerwonym
Gomułka cieszył się, gdy gdy ktoś napisał na murze: „PPR - ch..e”. Bo dotąd pisano „PPR - Płatne Pachołki Rosji”.
Rozmowy wydanie 8.12.2023 – 15.12.2023
Człowiek cienia: Wystarcza mi stać pod Mount Everestem i patrzeć
Czy mój krzyk zostanie wysłuchany? – pyta Janusz Kukuła, dyrektor Teatru Polskiego Radia.