Historia

Lepiej było głośno o tym nie mówić

Taki mord musiał wstrząsnąć mieszkańcami na wiele lat, trudno od razu to uleczyć. Podobno niektórzy uważali, że nie powinni być kandydatami na ołtarze ludzie, którzy ukrywając Żydów, narazili na niebezpieczeństwo mieszkańców całej wsi, a nie tylko siebie i swoją rodzinę.

Msza beatyfikacyjna rodziny Ulmów w niedzielę, 10 września o godz. 10.00 na antenie TVP 1. Od godz. 9.30 specjalny program poświęcony uroczystości. O godz. 13. 10 film dokumentalny „Przykazanie miłości. Historia rodziny Ulmów z Markowej”, a o godz. 15.20 koncert „Przerwane dzieciństwo”.

Dzięki uprzejmości wydawnictwa Esprit prezentujemy fragmenty książki wrocławskiej dziennikarki Agnieszki Bugały „Ulmowie. Sprawiedliwi i błogosławieni” napisanej na podstawie zarówno dokumentów, jak i rozmów prowadzonych w Markowej z ludźmi, którzy mieszkają tam „od zawsze” i są potomkami tamtych „wojennych ” markowian.

Nikt z moich rozmówców z Markowej nie był dorosły w chwili zakończenia wojny; atmosferę pierwszych dni po wojnie pamiętają z perspektywy dziecka. Nic nie wiedzą o radości pomieszanej z ulgą, liczeniu zabitych, decyzjach o ekshumacjach. Nie opowiadają o wychudzonych twarzach Żydów, którzy opuszczali kryjówki: niektórzy od nowa uczyli się chodzić, bo przez wiele miesięcy mogli tylko siedzieć, inni z kolei bali się wyjść, a gdy już to zrobili, nie mieli dokąd pójść. Moi rozmówcy pamiętają wszy, brak butów, mydła, słodyczy i białego chleba. Mieli trudne dzieciństwo.

Wypytuję mojego przewodnika, pana Jana, czy ktoś z bliskich opowiadał o tych pierwszych dniach po wojnie, ale zaprzecza. Pan Zbigniew Kluz pamięta pojedyncze obrazki, dużo miejsca w opowieści poświęca osobie Stasi Ulmy, która od września 1944 roku nie poszła z nim do trzeciej klasy i nie przystąpiła do Pierwszej Komunii w następnym roku. Dzieci zapamiętują wydarzenia przez obecność innych dzieci – albo przez ich brak. Tak, w wojnie giną nie tylko dorośli.

To już inna wieś

Święta Rodzina z Markowej

Papież zatwierdził dekret o męczeńskiej śmierci Ulmów i ich beatyfikacja jest oczywista.

zobacz więcej
Szukam sposobu, by porównać obraz Markowej z 1944 roku i współczesny, i trafiam w internecie na ortofotomapę. Nie znam się na kartografii, ale dopytuję specjalistów i okazuje się, że to rastrowy obraz powierzchni terenu powstały w wyniku przetworzenia zdjęć lotniczych lub satelitarnych. Na stronie www.geoportal-krajowy.pl wpisuje nazwę wsi, a potem rok, z którym chce porównać stan obecny, i mogę zobaczyć, jakby z lotu ptaka, topografię Markowej z przeszłości. Powiększam obszar, na którym stał wtedy dom Ulmów, i widzę rozległy, zupełnie pusty teren z jednym domem oddalonym od drogi i krzyżówki. Aktywny suwak pozwala odsłaniać na jednej stronie stan z wtedy, a na drugiej – z dziś, dzięki czemu widzi się ten sam adres w różnych latach. Zdjęcia lotnicze wsi w 1944 roku wykonały samoloty Luftwaffe.

Pewne jest, że po wojnie Markowa leczyła rany. To już nie była ta sama wieś co latem 1939 roku. Okupacja niemiecka zakończyła się w Markowej 27 lipca 1944 roku, ale po pięciu latach wojny panorama wsi uległa zmianie. Ubyło sąsiadów, bliskich, serdecznych przyjaciół. Opustoszał markowski Kazimierz, zniknęły na zawsze żydowskie sklepiki i domy modlitwy. Przestało pachnieć chlebem z kminkiem i złoconą cebulą. Nikt nie zapalał świec szabatowych w każdy piątek na osiemnaście minut przed zachodem słońca. Nie było już rodzin Barucha Goldmana, Chaima Hersza, Jakuba Goldmana, Anmutha, Rypsów i Tochymów. Ze stu siedmiu Żydów, którzy przed wojna mieszkali w Markowej, została garstka, z ukrywanych przeżyło dwudziestu jeden. Nie było też życzliwej, zawsze chętnej do pomocy rodziny Ulmów.

Został po nich jednak nie tylko mały dom, sad, kilka drzew morwowych, ule, dwa aparaty fotograficzne, Biblia, książki i stosy fotografii. Zostały po nich ciepłe, dobre wspomnienia. Przeszli do historii jako jedni z tych, którzy mieli odwagę – i serce – pomóc skazanym na zagładę.

W styczniu 1945 roku wreszcie doczekali się pochówku. Wykopano zbite naprędce w marcu 1944 roku trumny i 11 stycznia pochowano ich na cmentarzu parafialnym. Pan Zbigniew Kluz zapamiętał, że było wtedy bardzo zimno, śniegi wysokie – i trumny wieziono na cmentarz saniami. Żydów, którzy zostali złożeni w drugim dole w ogrodzie, ekshumowano w 1947 roku i pochowano na cmentarzu w Jagielle - Niechciałkach. W 1947 roku na terenie całej Markowej prowadzone były prace ekshumacyjne i w sumie wydobyto szczątki czterdziestu dziewięciu zamordowanych Żydów, przy czym zwłoki trzydziestu czterech osób odnaleziono na okopie, ośmiu osób przy domu Ulmów, a siedmiu kolejnych w ogrodzie Bienia Millera.
Grób, w którym przed ekshumacją spoczywała rodzina Ulmów na cmentarzu w Markowej. Fot. PAP/Darek Delmanowicz
W książce pod tytułem „Z dziejów wsi Markowa” rozdział poświęcony okresowi 1944 – 1945 zaczyna się słowami: „Pisanie powojennej historii Markowej oraz o losach jej mieszkańców nie należy do rzeczy łatwych. Składają się na to niekompletne, a w wielu wypadkach bardzo ogólnikowe dokumenty wytworzone zarówno przez władze gminną, jak i gromadzką administrację samorządowo-państwową oraz partie polityczne i organizacje społeczne”.

Wyroku nie wykonano

Sprawa zamordowania całej rodziny Ulmów była obecna w rozmowach mieszkańców wsi, ale nie podjęto żadnych działań poza godnym pochowaniem zamordowanych. Wspomnienia wróciły jak żywe dopiero w 1957 roku, gdy w Czechosłowacji złapano i przekazano polskim władzom Josefa Kokota. Ludzie z Łańcuta i okolic, a zwłaszcza z Markowej, pamiętali go dobrze. Tym, którzy zdołali przeżyć, śnił się po nocach. Proces Kokota, który toczył się latem 1958 roku w Rzeszowie, budził bardzo dużo emocji. Relacjonowały go, w trybie dziennika, „Nowiny Rzeszowskie”. Dość szybko został nazwany „diabłem z Łańcuta”. Zgodnie z prawem Kokot występował w sądzie z tłumaczem, choć wszyscy wiedzieli, że bardzo dobrze mówił po polsku. Równie sprawnie posługiwał się niemieckim.

Urodzony w 1921 roku w Koblovicach, w Czechach, z zawodu ślusarz, folksdojcz Josef Kokot służył w Wehrmachcie. W 1940 roku został skierowany do żandarmerii i ostatecznie, w następnym roku, wysłany do Łańcuta, gdzie jego bezpośrednim przełożonym był Eilert Dieken, przedwojenny niemiecki policjant. W Łańcucie [Kokot] dał się szybko poznać z najgorszej strony. Stał się prawdziwym postrachem miasteczka i okolicy, brutalnym oprawcą, na ochotnika zgłaszającym się do licznych zabójstw, pobić i wymuszeń. Był zdeprawowanym przez wojnę kryminalistą, sadystą mającym na koncie liczne ludzkie tragedie.

Wszystkich jego zbrodni śledczy nie byli w stanie wykazać i udowodnić. 13 stycznia 1958 roku w „Nowinach Rzeszowskich” ukazał się komunikat wzywający świadków zbrodni Kokota do skontaktowania się z prokuratura. Osoby mające wiedzę na temat „dokonań” zbrodniarza proszone były o osobiste stawiennictwo lub nadesłanie pisemnych zawiadomień. Zgłoszenia przyjmowano w pokoju numer 20 Wydziału Śledczego mieszczącego się wówczas przy placu Gwardii Ludowej. Krótki komunikat opatrzony był wykonanym w czasie okupacji zdjęciem Kokota w mundurze niemieckiego żandarma. (…)

Kokot zasłaniał się koniecznością wykonywania rozkazów, na które nie miał wpływu, i terrorem niemieckiego okupanta. Po czterech dniach procesu przyznał się miedzy innymi do zabójstwa dziesięciu więźniów pochodzenia żydowskiego w Wysokiej koło Łańcuta. Zbrodni dokonano w marcu 1944 roku, trzy tygodnie przed zamordowaniem rodziny Ulmów i mieszkających u nich Żydów. Najważniejsze zeznania w sprawie mordu w Markowej obciążające Kokota złożyli ówczesny sołtys Teofil Kielar, a także bracia Józefa Ulmy, Władysław i Antoni. Ulmowie byli jednymi z pierwszych, którzy odpowiedzieli na komunikat prokuratury zamieszczony w „Nowinach Rzeszowskich”, a sprawa zabójstwa ich krewnych i Żydów była jednym z najistotniejszych wątków procesu Kokota.

Gdzie są kaci, a gdzie ofiary

Skąd się wzięły niemożności w wyjaśnianiu zbrodni wojennych popełnionych na polskich obywatelach?

zobacz więcej
W akcie oskarżenia znalazł się bardzo szczegółowy opis zbrodni dokonanej 24 marca 1944 roku. W gruncie rzeczy właśnie dzięki temu, że dwanaście lat po zakończeniu wojny namierzono Josefa Kokota i przekazano go polskim władzom, znamy szczegóły mordu dokonanego na rodzinie Ulmów. (…)

30 sierpnia 1958 roku, odczytano wyrok: Józef Kokot został skazany na kare śmierci, którą zamieniono najpierw na dożywocie, a później na dwadzieścia pięć lat pozbawienia wolności.

„Diabeł z Łańcuta” nie dożył końca wyroku, zmarł trzy lata wcześniej, w 1980 roku, w więzieniu w Raciborzu.

Nie tylko Ulmowie

Po wojnie społeczność wsi musiała poradzić sobie nie tylko z osądzeniem Niemców i folksdojczów, ale z jeszcze jedną bardzo bolesną kwestią: oceną postawy Polaków, często sąsiadów, znajomych albo nawet członków rodziny, którzy wykazywali się dużą nadgorliwością we współpracy z Niemcami, zwłaszcza skierowanej przeciwko Żydom (…).

Upływ czasu, sąsiedzka solidarność, traumatyczne doświadczenia wojenne, które przez sześć lat dzień po dniu fundowali zwykłym ludziom Niemcy, zaowocowały tym, że nie sposób było ustalić, czy rzeczywiście któryś z mieszkańców Markowej dopuścił się wobec Żydów zbrodniczego czynu, czy też nie. Ludzie żyli w ciągłym strachu, każdy sprzeciw wobec Niemców był bohaterstwem. Po zamordowaniu rodziny Ulmów bezpieczeństwo ukrywanych Żydów z pewnością wisiało na włosku. A jednak nikt nikogo z wciąż ukrywanych nie wydał po tej wstrząsającej egzekucji. (…)
        ODWIEDŹ I POLUB NAS     Po wojnie o Ulmach w Markowej nie mówiło się zbyt głośno. Ludzie pamiętali, historia była przekazywana z pokolenia na pokolenie, ale nikt nie sugerował, że zamordowani mogliby być kandydatami na ołtarze, tym bardziej, że rodzin ukrywających Żydów w czasie wojny było we wsi więcej, a wspomnienia były bardzo bolesne. Nawet ci z ratujących Żydów, którym udało się przeżyć, byli powściągliwi w ogłaszaniu tego wszem wobec. Nowa władza ludowa nie gwarantowała dobrego traktowania tych, którzy byli zaangażowani w jakikolwiek rodzaj działań skierowanych przeciw okupantom. Ludzie uczyli się, co można mówić, a o czym lepiej milczeć. Owszem, wspomnienie mordu dokonanego na całej rodzinie Ulmów wywoływało zimny dreszcz i nieukojony żal – zwłaszcza w rodzinie Niemczaków i Ulmów – ale uznania ofiary jako podstawy do nagłośnienia tej historii nie było, także wśród kolejnych markowskich proboszczów.

Każde wspomnienie się liczy

Sytuacja zmieniła się dopiero w 1993 roku, gdy po przejściu na emeryturę ks. Wincentego Krasa abp Józef Michalik mianował 21 sierpnia 1993 roku proboszczem parafii w Markowej ks. Stanisława Leję. To on podzielił się w przemyskiej kurii historią parafian z czasów wojny.
Książka ukazała się nakładem wydawnictwa Esprit
– Kiedy usłyszałem o rodzinie Ulmów, powiedziałem księdzu proboszczowi krótko: „Wszystko ksiądz ma, proszę zbierać świadectwa, póki świadkowie żyją, i działać. Z księdza relacji wynika, że Ulmowie to męczennicy, kandydaci na ołtarze” – mówił abp Michalik w czasie mojego majowego spotkania z nim w Przemyślu.

Wieloletni pasterz archidiecezji przemyskiej i przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski nie pomylił się ani w odczytaniu historii Ulmów, ani w rozpoznaniu w nich męczenników. Emerytowany dziś arcybiskup senior z wielkim wzruszeniem wspomina i ks. Leję, i tamtą rozmowę sprzed trzydziestu lat. Żaden z nich nie wiedział wtedy, że intuicja i wczytanie się w głębię historii rodziny Józefa i Wiktorii przyniosą po latach owoc w postaci uroczystości beatyfikacyjnej w Markowej.

Ksiądz Leja podjął przed laty wszystkie potrzebne kroki, aby doprowadzić do wszczęcia procesu beatyfikacyjnego. Mieszkańcy wspominają, że proboszcz chodził, pytał, zapisywał i rekonstruował historie rodziny Ulmów. – Rzeczywiście, kiedy probostwo w Markowej objął ks. Stanisław Leja, od razu zainteresował się życiem Józefa i Wiktorii, dostrzegł w nich rys świętości, a w ich ofierze, która złożyli, ratując Żydów, świadectwo ludzi prawdziwie żyjących Ewangelią – mówi bp Stanisław Jamrozek, pierwszy postulator procesu beatyfikacyjnego rodziny Ulmów.

Rozmawiamy w przemyskiej kurii, w pokoju, w którym na co dzień odbywają się spotkania zespołu przygotowującego beatyfikacje. „Biuro uroczystości beatyfikacyjnej” – informuje kartka na drzwiach. Biskup wyjaśnia, że ludzie pamiętali, choć trudno mówić o typowym oddolnym kulcie, który szerzyłby się w Markowej. Niektórzy potwierdzali, że często zaglądają na grób Ulmów i proszą o wstawiennictwo w różnych sprawach wymagających interwencji z nieba, ale nie było to myślenie powszechne. Niektórzy używali tez słowa: męczennicy. Męczeństwo Ulmów poniesione za karane przez Niemców śmiercią ukrywanie Żydów – takie głosy się pojawiały

Byli nawet za dobrzy

.– Wydawało się, że w ludziach tkwił cień tej historii, a nawet lęk zakorzeniony w wojennych wydarzeniach. Taki mord musiał wstrząsnąć mieszkańcami na wiele lat, trudno od razu to uleczyć. Podobno niektórzy uważali, że nie powinni być kandydatami na ołtarze ludzie, którzy ukrywając Żydów, narazili na niebezpieczeństwo mieszkańców całej wsi, a nie tylko siebie i swoją rodzinę. Podobno krążyły też takie opinie, że gdyby sołtys Kielar nie upił morderców po tej rzezi, Niemcy ruszyliby w wieś, aby odszukać pozostałych Żydów. Takie przekonanie było obecne w opowieściach długo po wojnie; mieszkańcy uważali, że zawdzięczają sołtysowi ocalenie. I pewnie było w tym wiele racji, bo żądni zabijania Niemcy byli nieobliczalni. Jednak to przecież nie Ulmowie byli autorami rozkazu o eksterminacji Żydów i nie oni wyznaczyli karę śmierci za ich ukrywanie. Oni po prostu chcieli pomóc ludziom, w tym też sąsiadom, których znali. Gdyby taką potrzebę miał ktokolwiek inny ze wsi, prawdopodobnie zrobiliby to samo, bo tacy byli: chętni do pomocy i odważni mimo grożącego im śmiertelnego niebezpieczeństwa – opowiada biskup.

– Po pewnym czasie ludzie zrozumieli, że nie tylko Ulmowie narażali wieś. Skoro aż dwudziestu jeden Żydów przeżyło w Markowej wojnę, to znaczy, że takich rodzin było więcej – mówi i dodaje, że w zeznaniach świadków z pierwszego etapu procesu powtarzała się informacja, że Ulmowie to byli dobrzy, pracowici, bardzo uczciwi ludzie, a Józef był słowny, rzetelny, można było na nim polegać.

– Byli nawet za dobrzy, mówili niektórzy, z sercem na dłoni. Takich łatwo wykorzystać, nie podejrzewają drugiego człowieka o złe intencje, więc i o donos pewnie nie podejrzewali, zwłaszcza kogoś, kogo znali, kto nie był Niemcem. Kochali dzieci, chcieli mieć ich jak najwięcej i wychowywali je w codziennym, prostym szczęściu. Tam nie było cudowności, ale spokojne dni wypełnione pracą, uśmiechem, czułością. To widać też na zdjęciach. W dzieciach, które nigdy nie udają, to szczęście po prostu jest obecne. Są spokojne, w oczach mają radość, a nie lęk. W tym domu była miłość, a ta z natury chce się dzielić. Miłość zaprasza, otwiera drzwi. Każdemu człowiekowi daje szansę.

– Agnieszka Bugała

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy


Tytuł i śródtytuły od redakcji.

Msza beatyfikacyjna rodziny Ulmów w niedzielę, 10 września o godz. 10.00 na antenie TVP 1. Od godz. 9.30 specjalny program dotyczący uroczystości. O godz. 13. 10 film dokumentalny „Przykazanie miłości. Historia rodziny Ulmów z Markowej”, a o godz. 15.20 koncert „Przerwane dzieciństwo”.
SDP 2023
Zdjęcie główne: Baner zapowiadający beatyfikację rodziny Ulmów na jednym ze starych domów w Markowej. Uroczystość odbędzie się 10 września 2023 roku. Fot. PAP/Darek Delmanowicz
Zobacz więcej
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Bankiet nad bankietami
Doprowadził do islamskiej rewolucji i obalenia szacha.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Cień nazizmu nad Niemcami
W służbie zagranicznej RFN trudno znaleźć kogoś bez rodzinnych korzeni nazistowskich, twierdzi prof. Musiał.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kronikarz świetności Rzeczypospolitej. I jej destruktor
Gdy Szwedzi wysadzili w powietrze zamek w Sandomierzu, zginęło około 500 osób.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Burzliwa historia znanego jubilera. Kozioł ofiarny SB?
Pisano o szejku z Wrocławia... Po latach afera zaczęła sprawiać wrażenie prowokacji.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Ucieczka ze Stalagu – opowieść Wigilijna 1944
Więźniarki szukały schronienia w niemieckim kościele… To był błąd.