Historia

Polski rząd nie istnieje, więc nie ma polskich dyplomatów

Polscy dyplomaci mogli opuścić Sowiety dopiero po stanowczej interwencji dziekana korpusu dyplomatycznego w Moskwie, ambasadora Niemiec Friedricha von Schulenburga. Jego stanowisko okazało się niezwykłe i zaskakujące, pisał Jerzy Łojek.

Sowiecka agresja 17 września 1939 roku była dramatycznym zaskoczeniem dla polskiego rządu, dla wojska i dla całego społeczeństwa. Niestety, okazała się też ponurą niespodzianką dla polskich dyplomatów w Moskwie. A ich wyjazd z ZSRR, choć zagwarantowany przez prawo międzynarodowe, okazał się problemem, choć i przed wojną nasi dyplomaci w ZSRR nie mieli łatwo. Byli bardzo uważnie obserwowani, a ich kontakty z miejscową ludnością musiały być ograniczone do minimum. Tak było w Moskwie, gdzie znajdowała się ambasada, ale także w Kijowie, Mińsku i Leningradzie, gdzie funkcjonowały konsulaty generalne.

Po 17 września 1939 r. Sowieci uznali, że wobec pracowników polskich placówek nie trzeba stosować żadnych międzynarodowych konwencji: skoro przyjęli, że Polski jako państwa już nie ma, a rząd RP nie istnieje, to nie ma też polskich dyplomatów.

Nic nie wiedzieli?

Niestety, polskie władze nie miały informacji o tajnym protokole do paktu Ribbentrop – Mołotow, co jeszcze można zrozumieć (choć Francuzi i Anglicy się o nim dowiedzieli, to nic do Warszawy nie przekazali). Co dziwne, nie przypuszczały też jednak, że ZSRS może zechcieć Polskę zaatakować. Tak twierdził nasz ambasador w Moskwie, Wacław Grzybowski, który – choć w Moskwie urzędował od 1936 r. – dość słabo rozumiał Sowiety. Jak zauważyli Marek Kornat i Mariusz Wołos w książce „Józef Beck”, 8 września Grzybowski w telegramie do MSZ w Warszawie pisał, że „Sowiety staną na linii bezwzględnej rezerwy i neutralności”. A 9 września donosił, że „Sowiety zajęły stanowisko wyczekująco neutralne”. Było to bardzo naiwne myślenie.

Tymczasem już 11 września z Krzemieńca, gdzie schronienie znalazło Ministerstwo Spraw Zagranicznych i wszystkie placówki dyplomatyczne, wyjechał sowiecki ambasador Nikołaj Szaronow. W swej relacji opisywał to ambasador USA Anthony Drexel Biddle jr., a w powieści „Wrzesień ambasadora” tak przedstawione zostało jego spotkanie na jednej z krzemienieckich ulic z brazylijskim dyplomatą:

„Spojrzał – był to poseł Brazylii, mężczyzna o smagłej, ciemnej cerze, mówiący po francusku z wyraźnym, portugalskim akcentem.
– Witam pana serdecznie – uśmiechnął się Anthony.
– Wraca pan z ministerstwa?
– Oczywiście…
– No to nie widział pan Szaronowa?
Anthony zrobił zdziwioną minę.
– Widziałem ponad godzinę temu. Mówił, że ma zgodę na chwilowy wyjazd do Sowietów.
– No właśnie… – Brazylijczyk wyraźnie był zbulwersowany. – Przejechał koło mnie samochodem. Na dachu miał chyba pięć walizek, a jeszcze kilka przymocowanych do boków auta. Tyle bagażu na wyjazd, który ma trwać jeden czy dwa dni?
– Faktycznie… – Anthony pokiwał głową. – Jest też taka możliwość, że odwozi żonę i dzieci.
– Ale z nim był też jego attaché wojskowy, ten pułkownik…”.
Szaronow oczywiście do Polski nie wrócił.

Tego samego dnia Józef Beck napisał do marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza, że pogłoski o możliwości podziału Polski między Niemcy i ZSRR są nierealne. Co ciekawe, major Rafał Protasowicki kierujący w konsulacie w Mińsku placówką Oddziału II Sztabu Głównego (wywiadu), przekazywał do kraju informacje o gromadzeniu sił Armii Czerwonej nad polską granicą – pisał o tym w raporcie sporządzonym w październiku 1939 r. w Paryżu. Czyżby to ostrzeżenie i inne do polskich władz nie dotarły?
Wacław Grzybowski zanim zaczął urzędować w Moskwie, był posłem RP w Pradze. Fot. NAC/IKC
16 września Beck skierował do ambasadora Grzybowskiego instrukcję, w której prosił o zwrócenie się do Mołotowa „z zapytaniem, czy w obecnej ciężkiej sytuacji Polska może liczyć na: 1) zakup żywności, 2) materiałów sanitarnych, 3) tranzyt materiału wojennego z krajów sprzymierzonych”. Dodawał, że „powyższe traktuje jako sondaż”, jaka będzie reakcja Moskwy.

Ale jak wynika z relacji Biddle’a, pracownicy naszego ministerstwa nie byli już tacy pewni, że za wschodnią granicą wszystko układa się idealnie. Oto rozmowa ambasadora z wysokiej rangi urzędnikami MSZ w Kutach 16 września:

„ – Chyba najbardziej niepokoją nas Sowieci – powiedział wreszcie Starzewski. – Trwa u nich mobilizacja. Wiemy, że naprzeciwko Tarnopola skoncentrowali dużą liczbę jednostek…
– Skąd to wiecie?
Starzewski się roześmiał.
– Przecież mamy swój wywiad – mruknął. – No i placówki naszego Korpusu Ochrony Pogranicza meldują o tym, co wiedzą i widzą. A czasami wiedzą naprawdę dużo.
Łubieński zgasił niedopałek papierosa w popielniczce.
– Rosja carska czy Rosja bolszewicka to jedno i to samo – oznajmił. – Ma takie same zamiary. Po pierwsze, chce panować na Bałtyku. Do tego musi odzyskać Litwę, Łotwę i Estonię. Po drugie, chce opanować Dardanele, żeby móc bez problemu wysyłać swoje okręty na Morze Śródziemne. I wreszcie po trzecie, choć to już w dalszej perspektywie, zająć Indie. Reszta to są drobiazgi. Choć na pewno dla nas ewentualny atak na Polskę takim drobiazgiem wcale by nie był…”

Michał Łubieński był dyrektorem gabinetu Becka, Paweł Starzewski – osobistym sekretarzem ministra. Co tak naprawdę myślał sam Beck? Ze wspomnianej relacji ambasadora Biddle’a wynika, że podczas jego ostatniej rozmowy z polskim ministrem właśnie 16 września w Kutach, nie rozmawiali w ogóle o Sowietach.

17 września: w stanie wojny z Rosją

Polska ambasada w Moskwie mieściła się przy ulicy Spiridonowka 30/1, na rogu Bolszogo Partiarszogo piereułka i blisko Patriarszych Prud, znanych z „Mistrza i Małgorzaty”, w dużym budynku wzniesionym na początku XX wieku, w którym wcześniej znajdował się Ludowy Komisariat Spraw Zagranicznych, czyli sowiecki odpowiednik MSZ (w tamtym czasie sowieccy ministrowie nazywani byli „ludowymi komisarzami”), a potem Sąd Najwyższy. Tam właśnie urzędował Wacław Grzybowski.

Ambasador tak wspominał noc z 16 na 17 września 1939 r.: „W środku nocy otrzymałem nagle telefon. Dzwoniono z sekretariatu wicekomisarza Potiomkina z zawiadomieniem, że pragnie mi on przekazać ważne oświadczenie rządu sowieckiego i zapytuje, czy mógłbym przybyć do niego o trzeciej rano. Spojrzałem na zegarek, była godzina druga piętnaście w nocy, a więc pora raczej niezwykła dla tego rodzaju zaproszeń. Odpowiedziałem jednak, że przyjadę”.

Ambasador wsiadł do samochodu i przejechał na Kuznieckij Most 5, do siedziby Narkomindiełu, jak w skrócie nazywano wówczas resort spraw zagranicznych ZSRR. W linii prostej odległość ta wynosiła ponad dwa kilometry, a w nocy samochód pokonał ją w dziesięć minut.

Dwa tygodnie w zawieszeniu

Moskwa, wrzesień 1939. Dlaczego polski ambasador Wacław Grzybowski nie przewidział zagrożenia?

zobacz więcej
Grzybowski wszedł do dużego budynku dawnego Dochodowego Domu- Pierwszego Rosyjskiego Towarzystwa Ubezpieczeniowego.

„Byłem przygotowany na złe wiadomości, ale te, które na mnie czekały były jeszcze gorsze. Potiomkin odczytał mi test noty Mołotowa, mówiącej, że państwo polskie przestało istnieć wobec czego rząd sowiecki nakazał swym wojskom przekroczyć granice Polski. Zaprotestowałem gwałtownie przeciwko kłamstwu, wskazując na przykład Serbii i Belgii, które okupowane były w czasie poprzedniej wojny, a przecież nikt nie uznał, że przestały istnieć jako państwa. Odmówiłem kategorycznie przyjęcia noty, oświadczając, że mogę jedynie zawiadomić rząd o agresji sowieckiej. Gdy opuszczałem gabinet Potiomkina, była godzina trzecia trzydzieści. Pięć po piątej nadałem clairem (inaczej clarisem, czyli jawną depeszą – red.) telegram do ministra Becka, który dotarł do niego dopiero o jedenastej rano. Wojska sowieckie wtargnęły w granice Polski o godzinie piątej tego samego ranka” – wspominał.

Nota brzmiała następująco: „Wojna polsko-niemiecka odsłoniła wewnętrzne bankructwo państwa polskiego. W ciągu dziesięciu dni operacji wojskowych Polska straciła wszystkie swe zagłębia przemysłowe i ośrodki kulturalne. Warszawa jako stolica Polski już nie istnieje. Rząd polski załamał się i nie okazuje oznak życia. Oznacza to, że państwo polskie i jego rząd faktycznie przestały istnieć, tym samym traktaty zawarte przez ZSRR i Polskę straciły swą moc (…) Rząd radziecki nie może pozostać obojętny, gdy bracia jednej krwi Ukraińcy i Białorusini, zamieszkujący terytorium polskie, pozostawieni swojemu losowi, zostali pozbawieni obrony. Biorąc pod uwagę tę sytuację, rząd radziecki polecił dowództwu Armii Czerwonej wydanie rozkazu przekroczenia granicy w celu wzięcia w opiekę życia i mienia ludności Zachodniej Ukrainy i Białorusi. Jednocześnie rząd radziecki ma zamiar dołożyć wszelkich starań, aby wyzwolić naród polski od nieszczęść wojny, w które wepchnęli go szaleńcy przywódcy i pozwolić mu na spokojne życie”.

Sytuacja była podwójnie trudna, bo władze sowieckie z oczywistych względów nie chciały ułatwiać Grzybowskiemu kontaktu z polskim MSZ, zaś minister Beck przebywał w Kutach i miał bardzo ograniczoną możliwość działania i kontaktowania się z zagranicą. Tym niemniej, gdy tylko dowiedział się o sowieckim ataku, wysłał do polskiego ambasadora instrukcję: „W dniu dzisiejszym w szeregu punktów oddziały sowieckie przekroczyły granice Polski. Proszę niezwłocznie zaprotestować, zażądać wyjaśnień i wycofania oddziałów z terytorium Polski”.

Potem Beck wysłał telegram do polskiego konsulatu w rumuńskich wówczas Czerniowcach, polecający rozesłanie depesz do ambasad w Paryżu, Londynie, Rzymie, Waszyngtonie, Tokio i Bukareszcie: „W dniu dzisiejszym wojska sowieckie dokonały agresji przeciwko Polsce przekraczając granicę w szeregu punktów znacznymi oddziałami. Polskie oddziały stawiły opór zbrojny. Wobec przewagi sił [nieprzyjaciela] prowadzą walkę odwrotową. Założyliśmy w Moskwie protest. Działanie to jest klasycznym przykładem agresji”. A potem pojawiła się kolejna instrukcja – by placówki polskie dyplomatyczne założyły „protest przeciwko insynuacjom sowieckim” o tym, że nastąpił rozpad państwa polskiego. Do Grzybowskiego minister wysłał depeszę: „wojska nasze stawiły czynny opór inwazji sowieckiej. Całkowicie aprobuję zachowanie Pana Ambasadora. Proszę zażądać paszportów i opuścić Moskwę”.
        ODWIEDŹ I POLUB NAS     Wszystko to oznaczało, że MSZ uznał, iż między Polską i ZSRS zaistniał stan wojny. Świadczy o tym użycie słowa „agresja” i polecenie dla Grzybowskiego. Były minister spraw zagranicznych Jan Szembek pisał kilka miesięcy później: „jesteśmy w stanie wojny z Rosją już przez sam fakt agresji. (…) Dla zaistnienia stanu wojny formalne jej wypowiedzenie nie jest warunkiem koniecznym. Wojna rosyjsko-japońska 1904 lub polsko-niemiecka z 1939 są tego klasycznymi przykładami”.

Tyle że orędzie prezydenta Ignacego Mościckiego z 17 września było nieco łagodniejsze, mówiło o tym, że „nasz sąsiad wschodni najechał nasze ziemie, gwałcąc obowiązujące umowy i odwieczne zasady moralności”. Nie padło słowo „wojna”. Podobnie w przypadku rozkazu marszałka Śmigłego-Rydza: „Sowiety wkroczyły. Nakazuję ogólne wycofanie na Rumunię i Węgry najkrótszymi drogami. Z bolszewikami nie walczyć, chyba w razie natarcia z ich strony albo próby rozbrojenia oddziałów. Zadanie Warszawy i miast, które miały się bronić przed Niemcami – bez zmian. Miasta, do których podejdą bolszewicy, powinny z nimi pertraktować w sprawie wyjścia garnizonów do Węgier lub Rumunii”.
Sowiecki plakat propagandowy z 1939 roku: żołnierz Armii Czerwonej przebija bagnetem polskiego orła, uwalniając białoruskiego i ukraińskiego chłopa. Fot. Wikimedia
Śmigły też nie pisał o wojnie, nie użył nawet słowa „agresja”, a nie bardzo wiadomo, jak miasta oddalone od granicy węgierskiej czy rumuńskiej miały pertraktować w sprawie wyjścia wojska do tych krajów. Lwów (a ściślej mówiąc dowodzący jego obroną gen. Władysław Langner) zawarł z Sowietami umowę, że oficerowie wyjdą do jakiegoś państwa neutralnego, ale Sowieci złamali ją natychmiast po podpisaniu.

Interwencja ambasadora Niemiec

W Moskwie i w innych miastach polscy dyplomaci znaleźli się w potrzasku. Powinni bez problemu wyjechać – ambasador RP w Berlinie Józef Lipski po 1 września 1939 r. wyjechał przez Danię, a potem przez Szwecję i Łotwę dotarł do Polski – i nawet spotkał się z ministrem Beckiem w Kutach. Jak opisywał to białoruski historyk Ihar Melnikau, w Mińsku władze „internowały” pracowników konsulatu generalnego RP w Mińsku. Jest też relacja, że do budynku polskiej placówki dyplomatycznej wtargnęli „niezadowoleni” obywatele radzieccy, którzy zerwali tablicę z polskim orłem przy wejściu. Następnie na korytarzu konsulatu pojawił się funkcjonariusz NKWD.

Ostatecznie nasi dyplomaci mogli opuścić Sowiety dopiero po stanowczej interwencji dziekana korpusu dyplomatycznego w Moskwie, ambasadora Niemiec Friedricha von Schulenburga. Jerzy Łojek pisał w swej książce „Agresja 17 września 1939”, że stanowisko von Schulenburga okazało się niezwykłe i zaskakujące. Niemiec zażądał od władz radzieckich natychmiastowego wywiązania się wobec misji polskiej z obowiązków wynikających z prawa międzynarodowego oraz uszanowania zwyczajów dyplomatycznych.

Wcześniej Sowieci domagali się umożliwienia wyjazdu swych dyplomatów z Warszawy (ambasadora Szaronowa już tam nie było), to von Schulenburg dzięki swym kontaktom z Naczelnym Dowództwem Wehrmachtu spowodował ewakuację całego personelu sowieckiego (62 osób) poza oblężoną Warszawę i wyjazd przez Królewiec, do ZSRS. I właśnie ten argument miał przekonać Mołotowa.

Porwanie konsula

W Kijowie na rogu ul. Hruszewskiego (wtedy Kirowa) i Szowkowycznej (wówczas Liebknechta) stoi ładny, parterowy budynek. Przed wojną była to siedziba Konsulatu Generalnego RP. To właśnie tam od 17 września przebywali polscy dyplomaci z konsulem generalnym Jerzym Matusińskim.

Krzemieniec w ogniu

Perypetie amerykańskiego dyplomaty w płonącej Polsce.

zobacz więcej
Matusiński pracował w służbie zagranicznej od maja 1926 r. Pełnił funkcję zastępcy naczelnika Wydziału Ogólno-Konsularnego MSZ. W latach 1933-1935 był konsulem generalnym w Pittsburgu (1933-1935), w 1935 r. w Nowym Jorku, w latach 1935-1937 w Lille i od 1937 roku w Kijowie.

Nasi dyplomaci mieli wyjechać z Moskwy do Helsinek. 1 października 1939 r. o 2.00 w nocy Jerzy Matusiński został wezwany do siedziby Pełnomocnika Ludowego Komisarza Spraw Zagranicznych ZSRS przy rządzie Ukraińskiej SRS, by omówić przejazd do Moskwy. Choć miał do przebycia zaledwie 350 metrów, pojechał samochodem w towarzystwie dwóch kierowców.

Pracownicy konsulatu czekali na nich do 6.00 rano, a potem wysłali jednego z woźnych, by sprawdził, czy samochód konsula wciąż stoi przed siedzibą pełnomocnika. Sowieci nie pozwolili woźnemu wyjść z budynku, zobaczył jednak, że samochodu nie ma. O 9.00 Polakom udało się dodzwonić do przedstawicielstwa komisariatu – poinformowano ich, że nikt Matusińskiego nigdzie nie wzywał.

Ambasador Grzybowski poprosił o interwencję dziekana korpusu dyplomatycznego Schulenburga oraz jego zastępcę, Włocha Augusta Rosso. Z początku wicekomisarz Władimir Potiomkin mówił, że nic o losie konsula nie wie. W późniejszej rozmowie z Schulenburgiem oznajmił, że Matusiński „nie znajduje się w naszym ręku”. Wobec tego Grzybowski zadecydował o wyjeździe dyplomatów bez wyjaśnienia całej sprawy, a pociąg do Finlandii wyjechał 10 października.

Zdaniem badającego sprawę prof. Wojciecha Skóry, władze ZSRS uznały Matusińskiego za szpiega. Po niemieckiej agresji na ZSRS jeden ze zwolnionych z więzienia Polaków opowiadał, że spotkał porwanego kierowcę z polskiego konsulatu, który powiedział mu, iż Matusiński został uwięziony przez NKWD. W 1942 r. pojawiły się kolejne, podobne informacje.

Wiadomo, że gdy konsul zajechał przed bramę przedstawicielstwa Ludowego Komisariatu Spraw Zagranicznych, z samochodu stojącego obok wysiadło sześciu mężczyzn ubranych po cywilnemu. Przeszukali Polaków i zawieźli ich do więzienia przy ul. Korolenki (dziś Wołodymyrśka). Potem uprowadzeni trafili na stację kolejową na przedmieściach i spędzili noc w wagonie więziennym. 10 października pociąg dotarł do Moskwy, a Polaków zawieziono do aresztu NKWD na Łubiance. Relacjonował to pierwszy kierowca konsulatu, Andrzej Orszyński, zwolniony w 1941 r., który trafił do armii gen. Andersa. Drugi kierowca, Józef Łyczek, też został zwolniony (obu objęła amnestia po niemieckiej agresji na ZSRR), ale zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach.

***


Układ Sikorski – Majski z 30 lipca 1941 r. przywrócił stosunki dyplomatyczne między Polską i ZSRS. Ani słowem nie wspomniano w nim o jednak stanie wojny między oboma krajami. Ale też w protokole dodatkowym rząd ZSRS zagwarantował „amnestię” dla obywateli polskich: więźniów politycznych i zesłańców pozbawionych wolności na terenie ZSRS w więzieniach i łagrach, a także jeńców. Mówiąc o „amnestii” dla jeńców (co samo w sobie było dziwnym sformułowaniem) stan ten jednak uznawał.

17 lipca 1942 r. Szef polskiego Sądownictwa Wojskowego Stanisław Szurlej w specjalnym okólniku postanowił, że poczynając od 30 lipca 1941 r., ZSRR nie należy traktować jako nieprzyjaciela – a więc do chwili zawarcia układu państwo to było nieprzyjacielem.

Reaktywowano też działalność ambasady RP w gmachu przy ul. Spiridonowka, a po przeniesieniu korpusu dyplomatycznego do Kujbyszewa tam właśnie znalazła się polska placówka. Ale jej działalność nie trwała długo. Po odkryciu zbrodni katyńskiej w kwietniu 1943 roku Sowiety zerwały z Polską stosunki dyplomatyczne i 25 kwietnia 1943 r. zamknęły ambasadę, a jej personel opuścił Kujbyszew w dniu 5 maja tego roku.

Na ulicę Spiridonowka (choć z adresem na Bolszym Patriarszym piereułku, przemianowanym czasowo na Adama Mickiewicza), ambasada wróciła w 1945 r., tyle że reprezentowała już inne władze RP – całkowicie podporządkowane Moskwie.

– Piotr Kościński

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy


Przy pisaniu tekstu autor korzystał m. in. z opracowania „Porwanie kierownika polskiej placówki konsularnej w Kijowie Jerzego Matusińskiego przez władze radzieckie w 1939” zamieszczonego w książce „Polska dyplomacja na Wschodzie w XX – początkach XXI wieku”, red. H. Stroński i G. Seroczyński (Olsztyn-Charków 2010); opracowania „Jak we wrześniu 1939 roku bolszewicy porwali polskiego konsula”, autorstwa Ihora Melnikaua (Nowa Europa Wschodnia, 10.03.2023); z książki prof. Jerzego Łojka „Agresja 17 września 1939” (wiele wydań, pierwsze w drugim obiegu za PRL); z książki Marka Kornata i Mariusza Wołosa „Józef Beck” (Warszawa 2021); własnej powieści „Wrzesień ambasadora” (Warszawa 2022).
SDP 2023
Zdjęcie główne: 18 września 1939 rok. Żołnierz Armii Czerwonej przed zestrzelonym pod Równem polskim samolotem szkolno-treningowym PWS-26. Fot. Wikimedia/zdjęcie pochodzi z kolekcji brytyjskiego Imperial War Museum
Zobacz więcej
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Bankiet nad bankietami
Doprowadził do islamskiej rewolucji i obalenia szacha.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Cień nazizmu nad Niemcami
W służbie zagranicznej RFN trudno znaleźć kogoś bez rodzinnych korzeni nazistowskich, twierdzi prof. Musiał.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kronikarz świetności Rzeczypospolitej. I jej destruktor
Gdy Szwedzi wysadzili w powietrze zamek w Sandomierzu, zginęło około 500 osób.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Burzliwa historia znanego jubilera. Kozioł ofiarny SB?
Pisano o szejku z Wrocławia... Po latach afera zaczęła sprawiać wrażenie prowokacji.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Ucieczka ze Stalagu – opowieść Wigilijna 1944
Więźniarki szukały schronienia w niemieckim kościele… To był błąd.