Historia

Bratnia zbrodnia w Jiczynie

12 września 1968 r. w Jiczynie odbył się pogrzeb dwojga Czechów. Zabił ich szeregowy, jeden z 25 tys. żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego biorących udział w inwazji na Czechosłowację. Sprawa została wyciszona, a czechosłowackie służby i propaganda „sojuszników” postarały się, by z ofiar zrobić bandę kontrrewolucjonistów.

Pięć dni wcześniej, wieczorem szeregowy Stefan Dorna wymknął się z jednostki wojskowej wraz z czterema kolegami. Już wcześniej pili alkohol, który – jak wynika z późniejszych raportów – mieli dostać od Czechów. Doszli do Jiczyna i na jednym ze skrzyżowań zaczęli się kłócić. Dorna nie chciał wracać do jednostki, a na wezwania kolegów zareagował przeładowaniem karabinu. Wściekły na wszystkich za cel obrał młodych ludzi wracających akurat z wieczornego seansu w kinie. Strzelił. Gdy pozostali żołnierze rzucili się Czechom na pomoc, w stronę kolegów również posłał serię z automatu. Dwóch z nich ciężko ranił, a pozostali dwaj uciekli, by wezwać posiłki.

Strzelał do wszystkich

Tymczasem szeregowiec dalej szalał: pierwszą serią trafił w nogi 24-letniego Jaroslava Veselego, obok niego upadły jego dwie koleżanki Bohuna Brumlichová i Jana Jenčková. Czwartemu z młodych Czechów, Vitezslavowi Klimešowi, który szedł z tyłu za nimi, udało się wycofać i ukryć. Bohuna, w strachu przed zbliżającym się napastnikiem, próbowała uciszyć jęczącego z bólu rannego kolegę, a Jana starała się udawać martwą. Według świadków szeregowy podszedł do młodych ludzi, okradł dziewczyny z pierścionków i zegarka, po czym rozdrażniony cierpieniem ranionego mężczyzny wpakował w niego serię z automatu, aż do wyczerpania nabojów. Gdy zmieniał magazynek, leżąca dotąd obok nieruchomo Jana, zaczęła uciekać.

Szeregowy po załadowaniu karabinu zaczął strzelać do wszystkiego, co się rusza. Uciekającą Janę ranił w głowę, nie przepuścił przejeżdżającym autom, serie pocisków trafiały w kamienice. W tym momencie z domu obok wybiegli rodzice Vitezslava. W ich kierunku oszalały żołnierz też z bliska posłał serię ze świeżo załadowanego magazynka. 56-letnia Zdena Klimešova zginęła na miejscu, jej ciężko ranny mąż cudem przeżył.

Szalejącego w pijanym widzie 21-latka obezwładnili w końcu żołnierze z polskiego patrolu, wezwani na pomoc przez kolegów szeregowca.

Radio „Wełtawa”: Banda kontrrewolucjonistów rozbita

12 września na pogrzeb Jaroslava Veselego i Zdeny Klimešovej przybyły tysiące ludzi. Z ich strony był to akt odwagi. Wprawdzie lokalne władze zgodziły się na uroczysty pogrzeb, ale w sprawę od razu wmieszały się czechosłowackie służby, które dochodzenie zaczęły od inwigilacji rodzin ofiar.

„Dokonano gwałtu pięciu na jednego”. Polacy o inwazji na Czechosłowację

Długo pokutował mit, że Polacy masowo poparli „bratnią pomoc”.

zobacz więcej
Ludowe Wojsko Polskie było zresztą również przeciwne pochówkowi o uroczystym charakterze. – Zwyczajnie się bali, że to spowoduje kolejne manifestacje i zamieszki – przyznaje w rozmowie z Tygodnikiem TVP dr Grzegorz Majchrzak, historyk z IPN.

Z drugiej strony dowództwo polskiej jednostki chciało wypłacić wysokie odszkodowania rodzinom zabitych i rannym. Ostatecznie do tego nie doszło, ponieważ czechosłowackie SB stwierdziło, że załatwi to we własnym zakresie. – Polskie Wojsko, nawet to ludowe, występowało z propozycją odszkodowań w wielu przypadkach, również większość szkód materialnych spowodowanych ruchem jednostek chciano załatwić polubownie poprzez odszkodowania – mówi Tygodnikowi TVP dr Paweł Piotrowski, z Wojskowego Biura Historycznego i Akademii Sztuki Wojennej w Warszawie.

Po latach, w rozmowie z reportażystami „Gazety Wyborczej” członkowie rodzin zabitych przyznali, że Polacy czuli się winni i chcieli wziąć całą odpowiedzialność na siebie. Obiecywali milionowe odszkodowania, ale władze czechosłowackie były temu przeciwne. Obiecywały, że same to załatwią. Ostatecznie ubezpieczalnia potraktowała tragedię w Jiczynie jak zwykły wypadek samochodowy i wypłaciła zwyczajowe, skromne kwoty.

A ponieważ wszyscy mieszkańcy byli wówczas mocno wystraszeni, więc nikt nawet nie dochodził obiecanych odszkodowań. Zwłaszcza, że tamtejsze służby, wraz z pracującym dla Moskwy aparatem propagandowym, zaczęły całą sprawę opisywać w zgoła odmienny sposób. Propaganda płynęła między innymi z radia „Wełtawa”, na wszelki wypadek umieszczonego poza okupowanym krajem.

W czasie inwazji wojsk Układu Warszawskiego żołnierze z NRD mimo zapowiedzi nie przekroczyli granicy z Czechosłowacją w sposób liczny i zorganizowany, bo uznano, że oddziały niemieckie ponownie wkraczające do swoich sąsiadów, bez względu na kolor mundurów, budziłyby jednoznaczne skojarzenia. Wkładem Niemców w „bratnią pomoc” była za to m. in. wspomniana rozgłośnia. Komunikaty, przekazywane przez nią w kaleczonym języku czeskim, budziły wprawdzie bardziej politowanie niż zrozumienie, ale tylko z niej można się było oficjalnie dowiedzieć, że 7 września 1968 r. w Jiczynie coś się wydarzyło.

Rzecz jasna Czechosłowacy nie usłyszeli nic o zabójstwach popełnionych przez polskiego szeregowca, zamiast tego, jak piszą czeskie media, dostali informację o zneutralizowaniu grupy kontrrewolucyjnej w mieście i zabiciu jej przywódcy…Jaroslava Veselego. Po akcji bratniego wojska podjętej przeciwko kontrrewolucjonistom znaleziono broń i materiały wybuchowe – twierdziła rozgłośnia. Władze czechosłowackie próbowały nawet wycofać tę dezinformację – bez skutku.

Sąd: kara śmierci

Tymczasem polski żołnierz został aresztowany i już następnego dnia wywieziony do Polski. Początkowo prokuratura wojskowa skłaniała się do żądania władz czechosłowackich, by morderca usłyszał wyrok w kraju, w którym popełnił zbrodnię. Jednak wkrótce myśl tę porzucono. – Decyzję o tym, by nie sądzono go na miejscu, podjął osobiście Wojciech Jaruzelski. Można powiedzieć, że tym samym uratował Dornie życie. Informację o tym znalazłem w materiałach Prokuratury Generalnej PRL – mówi dr Grzegorz Majchrzak.
Czeska odezwa skierowana do polskich żołnierzy. Fot. Autorstwa Beax, CC BY-SA 2.5 pl, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=4683949
Niewiele ponad miesiąc od tych zdarzeń odbył się proces szeregowego, oskarżonego o morderstwo i 13-krotne usiłowanie morderstwa oraz rabunek. Sąd nie miał wątpliwości. Wyrok: kara śmierci. – Ta sprawa mocno bulwersowała, ponieważ od początku wydano wyraźne rozkazy dotyczące zachowania: zakazano spożywania alkoholu, nawet zrywania jakichkolwiek owoców w sadach, żeby nie być posądzonym o szabrowanie, a w tym przypadku doszło po prostu do zbrodni – opowiada dr Piotrowski.

Sąd w uzasadnieniu wskazał, że „oskarżony dopuścił się kilkunastu zbrodni na szkodę obywateli zaprzyjaźnionego państwa i na terytorium tego państwa (…), był orientowany w kwestii nastrojów niewielkiej części społeczeństwa czechosłowackiego i w pełni zdawał sobie sprawę z tego, że każdy nieprzyjazny gest żołnierza polskiego, skierowany przeciwko interesom obywateli tego państwa, może być wykorzystany zarówno przez nieliczne miejscowe wrogie elementy, jak i zagraniczne ośrodki propagandowe, przeciwko interesom Państwa Polskiego”.

Sprawa wydawała się być przesądzona. Żołnierze z jego jednostki, jak i zainteresowani Czesi byli przekonani, że wyrok wykonano. Dlatego mieszkańcy Jiczyna przecierali oczy ze zdumienia, gdy w 1994 roku zobaczyli film dokumentalny wyprodukowany dla Telewizji Czeskiej, pt. „Droga do skrzyżowania”. Występuje w nim m. in. nie kto inny jak Stefan Dorna. Szpakowaty pan w średnim wieku opowiada z zapałem, że w zasadzie pamięta tylko, jak strzelił pierwszy raz. W ogóle nie pamięta, by strzelał do młodego Czecha. – Może sam się postrzelił – rzuca między zdaniami. W każdym razie z samego wydarzenia niewiele sobie przypomina, bo „urwał mu się film”.

W jaki sposób wywinął się plutonowi egzekucyjnemu? – Wyjścia z tej sytuacji prawdopodobnie sam nie wymyślił, ktoś to zrobił za niego, wiedząc, co podziała na Jaruzelskiego – rozważa dr Majchrzak.

List do Jaruzelskiego

Dorna ujął generała listem z prośbą o łaskę. Okazało się, że o ile szeregowy niewiele pamięta z tego, co zrobił, o tyle dokładnie zapamiętał pobudki swojego czynu, i właśnie tymi wspomnieniami podzielił się z generałem.

Czescy bojownicy o wolność. Nie tylko Petruška Šustrová

Nad Wełtawą obalenie komunizmu wydawało się fantasmagorią.

zobacz więcej
„Wychowano mnie w nienawiści do wroga klasowego”– pisał Dorna do Wojciecha Jaruzelskiego. Dlatego bezpośrednią przyczyną jego reakcji były „obelżywe słowa kierowane przez obywateli czeskich pod adresem Wojska Polskiego, Partii i Rządu Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej”. Następnie Dorna przybliżył generałowi swój ideologicznie słuszny życiorys. Pochwalił się m. in., że był członkiem Związku Młodzieży Socjalistycznej, kandydatem do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej i agitatorem politycznym w plutonie. Nie zapomniał też zaznaczyć rodzinnych zasług: „Jestem synem robotnika i matki robotnicy, rodzice byli współtwórcami Władzy Ludowej w okresie lat 1944-1948. Ojciec, były funkcjonariusz MO, brał aktywny udział w walkach z podziemiem reakcyjnym, bandami. Wychowano mnie w nienawiści do wroga klasowego, a zachowanie ob. czeskich w stosunku do mnie jako żołnierza Ludowego Wojska Polskiego na terytorium CRS było nacechowane wrogością".

Na takie argumenty gen. Jaruzelski nie mógł pozostać obojętny. Wyrok śmierci w akcie łaski zamieniono na karę dożywotniego więzienia, a wraz ze zmianę systemu prawnego, dożywocie zamieniono na 25 lat. Stefan Dorna wyszedł po 15 latach za wzorowe zachowanie i wrócił do swojej miejscowości, gdzie do dziś mieszka i prowadzi gospodarstwo rolne.

Tylko szaleństwo Breżniewa

Według historyków incydenty z udziałem polskich żołnierzy zdarzały się i później, ale nigdy nie doszło już do równie dramatycznych zdarzeń. Mieszkańcy Jiczyna wspominają do dziś polskich żołnierzy z LWP przez pryzmat tamtej tragedii, choć początkowo nie traktowali Polaków jak śmiertelnych wrogów. Wielu z nich trzeźwo oceniało sytuację, zakładając, że polscy żołnierze nie do końca wiedzą, dlaczego znaleźli się w czołgach poza granicami swojego kraju.

– W tym samym Jiczynie, dwa tygodnie przed tragedią, tamtejsza rozgłośnia, która stanęła po stronie przemian w komunistycznej partii Czechosłowacji, słała apele do Polaków, by nie brali udziału w inwazji. Z podobnymi odezwami wystąpili również pracownicy organu tej partii, pisma „Głos Ludu”. Przedstawicielka gazety zdołała nawet dotrzeć do głównodowodzącego polskim kontyngentem, gen. Floriana Siwickiego, by wręczyć mu egzemplarz pisma poświęconego polskim żołnierzom. Siwicki nawet grzecznie się zachował, przyjął pismo i pocałował kobietę w rękę, ale oczywiście nic to nie zmieniło – przypomina dr Majchrzak.
        ODWIEDŹ I POLUB NAS     Sami Czesi i Słowacy byli zaskoczeni inwazją, bo w przeciwieństwie do Polaków w znacznej części wierzyli w komunizm i ufali, że sprawę uda się jakoś wyjaśnić, zwłaszcza, że spora ich część przypisywała zaistniałą sytuację szaleństwu przywódcy Kremla. Stąd jedno z popularniejszych haseł: „Lenin, obudź się! Breżniew zwariował!”.

Zastrzelony Jaroslav Vesely też był młodym działaczem komunistycznym.

Serie ze strachu

Historycy przyznają, że w zdecydowanej większości polscy żołnierze nie garnęli się do podboju Czechosłowacji. Z raportów Wojskowej Służby Wewnętrznej znane są nawet doniesienia o żołnierzach, którzy chcieli tam zostać i założyć rodziny, bo zakochali się w Czeszkach.

Jednak znane są również przypadki używania ostrej amunicji przez polskie patrole, bez powodu. Nie do wszystkich docierały czechosłowackie ulotki, pisane odręcznie, z apelami o pokojowe rozwiązanie sprawy. Polscy żołnierze, choć raczej wiedzieli, że w sąsiednim kraju nie przywitają ich zimnym piwem i knedlikami, na wszelki wypadek zawczasu przechodzili szkolenie. – Wmawiano im, że jadą tam walczyć z uzbrojonymi siłami z Zachodu, głównie z Niemcami, którzy najechali Czechosłowację. Polscy żołnierze naprawdę nie wiedzieli, co ich może spotkać na miejscu – przyznaje dr Majchrzak.

Napięcia wytworzonego przez propagandę i dezinformację nie wytrzymywało szczególnie wojsko z młodszych roczników. Polskie patrole, przestrzegane przed atakiem w najmniej oczekiwanym momencie, wypruwały całe serie do wszystkiego, co wydawało się im w jakikolwiek sposób podejrzane. Grzegorz Majchrzak przypomina jeden z incydentów: – Oddział rozłożył się w polu. Wieczorem gdzieś daleko zaczęły im się pojawiać jakieś światła. Nie myśląc wiele, zaczęli strzelać w tym kierunku. A okazało się, że daleko za polem jest ostry zakręt drogi, a nietypowy ruch świateł pochodził z samochodów, poruszających się po tej drodze.

Masakra LWP: na trzeźwo i na rozkaz

Mieszkańcom innych regionów Czech i Słowacji bardziej zapadła w pamięć „bratnia pomoc” Armii Czerwonej. – Na tym tle Polacy byli zdecydowanie lepiej postrzegani. Rozmawiałem nawet ostatnio z historykami w Pradze i Bratysławie, którzy to potwierdzają – zapewnia dr Majchrzak.
21 sierpnia 1968 roku. Sowieckie wojska wkraczają do Pragi. Fot. CTK Photo/Libor Hajsky/PAP
Wśród ofiar po stronie CSRS było ponad 100 zabitych i ok. 500 rannych. Obywatele czechosłowaccy ginęli, nie tylko przeciwstawiając się czynnie najeźdźcy. Wielu z nich życie straciło w zwykłych wypadkach drogowych z udziałem pojazdów pancernych czerwonoarmistów, którzy wyznawali zasadę, że pierwszeństwo ma ten z grubszym pancerzem.

Gros sołdatów (ponad 80) również zginęło w wyniku działań nie mających bezpośredniego związku z wojną. Podobnie życie straciło 10 polskich żołnierzy (liczba ta nie obejmuje przypadków samobójstw). Jednym z nich był dowódca czołgu, który w miejscowości Mezimesti, chcąc uniknąć przejechania przechodnia, skręcił i spadł z wiaduktu.

Interwencja w Czechosłowacji była największym wyzwaniem taktycznym i propagandowym dla Ludowego Wojska Polskiego po II wojnie światowej. Następne przyszło już kilkanaście miesięcy później. W grudniu 1970 r. LWP dokonało masakry protestujących stoczniowców na wybrzeżu. Tym razem nie strzelał pijany szaleniec, łamiąc wszelkie rozkazy. Ludowe wojsko strzelało do robotników zgodnie z rozkazami i na trzeźwo.

Władze nie potrzebowały nawet radia „Wełtawy” z bratniej NRD. Masakrę na Wybrzeżu opisał w swojej odezwie sam gen. Wojciech Jaruzelski, porównując obydwa wydarzenia: „Musimy mieć poczucie, że żołnierz nasz działał w sposób godny, że nie uczynił niczego, co mogłoby pogłębić rozmiary tego konfliktu. Podobnie przecież było w czasie wydarzeń w Czechosłowacji, gdzie również, mimo jak towarzysze pamiętają licznych ordynarnych prowokacji, zachowany został wielki umiar, który stał się w rezultacie wielkim kapitałem politycznym i naszym, i socjalizmu jako całości”.

– Sławomir Cedzyński

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy



Autor jest dziennikarzem portalu i.pl
SDP 2023
Zdjęcie główne: 24 października 1968 roku, Bystrzyca Kłodzka. Ludowe Wojsko Polskie wraca z Czechosłowacji. Fot. PAP/CAF-Eugeniusz Wołoszczuk
Zobacz więcej
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Bankiet nad bankietami
Doprowadził do islamskiej rewolucji i obalenia szacha.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Cień nazizmu nad Niemcami
W służbie zagranicznej RFN trudno znaleźć kogoś bez rodzinnych korzeni nazistowskich, twierdzi prof. Musiał.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kronikarz świetności Rzeczypospolitej. I jej destruktor
Gdy Szwedzi wysadzili w powietrze zamek w Sandomierzu, zginęło około 500 osób.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Burzliwa historia znanego jubilera. Kozioł ofiarny SB?
Pisano o szejku z Wrocławia... Po latach afera zaczęła sprawiać wrażenie prowokacji.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Ucieczka ze Stalagu – opowieść Wigilijna 1944
Więźniarki szukały schronienia w niemieckim kościele… To był błąd.