Stagnacja kraju pod rządami Gairy'ego spowodowała lewicowy przewrót w 1979 roku. Gairy, którego nie było akurat w kraju, dostał wiadomość, by nie wracał. Przewrót był bezkrwawy, co mogło świadczyć, że za Erikiem Gairym nikt nie płakał.
Nowy premier Maurice Bishop stał na czele ruchu New JEWEL Movement. W nazwie nie chodziło o klejnot. JEWEL to skrót od Joint Endeavor for Welfare, Education, and Liberation. Bishop obiecał reformy w duchu lewicowym, demokrację i nowe wybory, które miały potwierdzić jego władzę. Początkowo podobał się wszystkim, nawet licznym wtedy na wyspie rastafarianom, którzy odstąpili od jego ruchu dopiero, gdy nie zgodził się na dredy w szkole i handel marihuaną.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Wyborów nie było, Bishop zdelegalizował wszystkie partie poza własną, pozamykał gazety i przyznawał, że jego wzorem jest Kuba. Życzliwe głosy lewicy światowej interpretowały, że chodzi o powszechną oświatę, służbę zdrowia oraz nacjonalizację i reformę rolną.
Ruch JEWEL miał dwie frakcje. Bernard Coard, wicepremier w rządzie Bishopa, jeździł do Moskwy i obiecywał bazy dla radzieckich bombowców. Sam Bishop próbował rozmów o pomocy gospodarczej w USA, ale nie traktowano go poważnie, czemu nie ma się co dziwić zważywszy na Coarda.
Niepokój Stanów Zjednoczonych budziła rozbudowa lotniska w Port Salinas, a konkretnie wydłużanie pasa startowego, oficjalnie w celu zwiększenia ruchu turystycznego. Rzeczywiście duże samoloty pasażerskie potrzebują długich pasów, tak samo jak bombowce strategiczne. Lotnisko budowali Kubańczycy.
Kiedy 13 października nastąpił przewrót wojskowy pod przywództwem Bernarda Coarda i generała Howarda Austina, Murzyna z Karaibów wbrew anglosaskiemu nazwisku, w Białym Domu zdecydowano o reakcji militarnej. Coard był bardziej radykalny od Bishopa i to on jeździł do Moskwy. Zagrożenie kubańsko-radzieckie nie było wydumane. Transporty ropy z Wenezueli mogły zostać zagrożone i mogła powstać nowa – poza Kubą – baza do eksportu rewolucji na Karaibach i w całej Ameryce Południowej.
Trzy dni i po wszystkim
Propagowanym przez administrację Ronalda Reagana casus belli był los 800 amerykańskich studentów medycyny na uniwersytecie w stolicy Grenady. Nic dziwnego, po blamażu administracji Cartera przy uwalnianiu zakładników amerykańskich w Teheranie lepiej było dmuchać na zimne, choć kampusy ze studentami były tylko otoczone patrolami wojskowymi i nikt im żadnej krzywdy nie robił. USA podjęły bezskuteczne negocjacje z nowym rządem Grenady o pokojowej ewakuacji Amerykanów z wyspy. Dodatkowo gubernator wyspy z ramienia Elżbiety II, sir Paul Scoon był w areszcie domowym. Jeżeli ktoś nie ma zdolności poruszania się, to czy jest zakładnikiem, czy nie jest? Lewica oceniająca później inwazję na Grenadę, skłonna była uważać, że nie i studenci oraz Scoon, to był pretekst dla amerykańskiego imperializmu.