Historia

Stalin siedział z kredką nad mapą: Polska bez Bagrationowska

Przesuwanie granicy sowiecko-polskiej na południe było niespodziewane, niepojęte i groźne: skoro Sowieci zabrali Iławę Pruską, może jutro sięgną po Olsztyn i Ełk?

„My, starosta powiatowy powiatu prusko-iławskiego Gagatko Paweł, kierownik Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego Kraska Józef i powiatowy komendant MO por. Edward Tkacz (….) zakładamy PROTEST (…) i wręczamy go przedstawicielom władzy rosyjskiej ZSRR, stacjonującej w Pruskiej Iławie. (…) Odpis niniejszego protestu złożony zostanie rządowi Rzeczypospolitej Polskiej w Warszawie do dalszego załatwienia. (…) Protest ten spisano 20 października, tysiąc dziewięćset czterdziestego piątego roku w mieście Pruska Iława, powiatu prusko-iławskiego w Okręgu Mazurskiem, w obecności burmistrza m. Pr.[uska] Iława, Kiburga Władysława”.

Pieczęć okrągła, dwa załączniki, wszystko się zgadza. Cytuję za zbiorem dokumentów źródłowych („Okręg Mazurski w raportach Jakuba Prawina. Wybór dokumentów. 1945”, przygotował do druku T. Baryła, Olsztyn 1996), uśmiechając się z rozczuleniem nad tym, ile są w stanie pokazać nawet detale: od kłopotu z nazywaniem nowego suwerena („władza rosyjska ZSRR”) po hierarchię ujawniającą się w sposobie zapisu danych osobowych: komendantowi Milicji Obywatelskiej jako jedynemu wolno pisać się po dawnemu, z pańska, czyli imieniem i nazwiskiem.

Ale są w tym dwustronicowym proteście i rzeczy bardziej osobliwe. Po pierwsze – nieczęsto zdarzało się w Polsce po roku 1945, by ubek, milicjant i starosta z chłopskiej rodziny, wspierany przez PSL, przemawiali w jednej sprawie i jednym głosem. Po drugie – by wspólnie występowali w obronie polskich granic przeciwko Sowietom. A po trzecie – to jeden z nielicznych dokumentów wydanych przez polskie władze z siedzibą w Iławie Pruskiej – dziś Bagrationowsku.

Apetyty rosną

Ech, Prusy Wschodnie, kraina Smętka, kraina wiecznych terytorialnych pretensji i sporów, może przeklęte przez ostatnich Natangów, Sambów i Galindów, zanim zostali wycięci w pień przez Krzyżaków? Marzyli o tych ziemiach Brandenburczycy, którym po potopie szwedzkim, w 1657, udało się wreszcie zerwać męczącą zależność lenną od Rzeczypospolitej. Marzyli Rosjanie, którzy w sierpniu 1914 roku dotarli już przecież pod Działdowo i Nidzicę i szykowali się do przejścia Wisły, zanim ponieśli klęskę pod Grunwaldem/Tannenbergiem. Marzyła odrodzona Polska, zabiegając o nie na konferencji wersalskiej i usiłując zmobilizować Mazurów w plebiscycie (inna rzecz, że jedyna wiktoria wojskowa, jaką odniosła na tych ziemiach II RP, to przejechanie się 5 Armii po karkach 3 korpusu kawalerii sowieckiej Gaj Chana podczas kontrofensywy znad Wkry pod koniec sierpnia 1920 roku). O dawnych ziemiach plemion pruskich marzyli i wizjonerzy litewscy.

Nowe rozdanie zaczęło się wraz z wybuchem II wojny światowej. Oczywiście, początkowo biła karta niemiecka: Działdowo, jedyne miasto Mazur/Prus Wschodnich, które przypadło II RP, wcielono do rejencji olszyńskiej (Regierungsbezirk Allenstein), z przylegających do Prus ziem polskich utworzono zaś wcieloną do Rzeszy rejencję ciechanowską (Regierungsbezirk Zichenau). Już jednak w listopadzie 1939 r. władze polskie na uchodźstwie formułują myśl o włączeniu do powojennej, zwycięskiej Polski Gdańska, Opolszczyzny i Prus Wschodnich.
Skoro Sowieci zabrali Iławę Pruską, może jutro sięgną po Olsztyn? Na zdjęciu widok olsztyńskiego zamku. Lata 1947-53. Fot. NAC
Nie ambasador Raczyński i nie premier Sikorski mieli jednak o tym, jak wiadomo, decydować, lecz generalissimus Stalin. O apetytach na Prusy Wschodnie wspomniał po raz pierwszy w rozmowie z szefem brytyjskiej dyplomacji Anthony'm Edenem w grudniu 1941. Wówczas co prawda sugerował, że nieco przyległych ziem i miast w rodzaju Tylży należy się Litewskiej Sowieckiej Republice Radzieckiej. W kolejnych latach, w Teheranie i Jałcie, wątek LSRS wprawdzie ucichł, ale o apetytach było coraz głośniej: już w Teheranie padły słowa o granicy Sowietów „wzdłuż Pregoły i Pissy”, w lutym 1944 w liście do Churchilla chwalił zalety niezamarzającego zimą Königsbergu.

Nad Nissą i Pissą

Częścią tej gry Stalina było, jak wiadomo, występowanie w roli dobroczyńcy Polski. Było to posunięcie mistrzowskie: po pierwsze, cudzym łatwiej się dzielić, po wtóre, Moskwa jako inicjator obdzielania Warszawy „Ziemiami Zachodnimi i Północnymi”, tym samym obsadzając się w roli niezbywalnego gwaranta nowego, powojennego status quo. A jednocześnie – wola uzyskania rozmaitych ziem, wchodzących w skład III Rzeszy, była wśród Polaków, którzy doczekali końca wojny, powszechna: w grę wchodziło i pragnienie retrybucji, i dość powszechne przekonanie o ich „prapolskim” charakterze, i smętna, niewyrażana wprost myśl, że skoro tracimy Kresy, to może przynajmniej…

Piekielna pułapka. Rząd RP na uchodźstwie zdawał sobie z niej sprawę, protestując jesienią 1944 przed zagarnięciem przez ZSRS Wilna, Lwowa – i Królewca, ale jego głos był coraz mniej słyszalny. Lubelscy Polacy zakładali, że pozyskanie dla Polski Ziem Odzyskanych postrzegane będzie jako ich zasługa i przyczyni się do legitymizacji ich rządów. A poza tym – mieli równie mało do powiedzenia.

A Stalin siedział z kredką nad mapą.

W artykule III porozumienia granicznego ZSRS z PKWN (tajnego) z 27 lipca 1944 zapisano, że północna granica Polski biec będzie „od punktu zbiegu granic Litewskiej SRR, RP i Prus Wschodnich w zachodnim kierunku – na północ od Goldapa-Brauensberga do wybrzeża Zatoki Gdańskiej” (pisownia oryginału, ws).

Czyli na północ od Gołdapi i dalej na zachód. To w zasadzie znaczyło, że Königsberg jest poza zasięgiem polskich marzeń (potwierdzeniem tego były ustalenia z Jałty, gdzie również mowa była o granicy biegnącej na południe od Królewca) – ale diabeł, jak wiadomo, tkwi w szczegółach. Nadzieje były – na nielicznych zachowanych plakatach z tego okresu obiecywany jest powrót Polski do piastowskiej macierzy, a konkretnie nie tylko nad „Odrę i Nissę (sic! – ws) Łużycką”, ale i nad Pregołę (dziś, jak wiadomo, ta powstała z połączenia mamerskiej Węgorapy i Instruczy rzeczka płynie w całości po stronie rosyjskiej).

Tymczasem jednak II Front Białoruski paląc i gwałcąc obficie, wyzwolił, jak to się mawiało, całe Prusy Wschodnie: ostatnim punktem hitlerowskiego oporu było Braniewo, które upadło 20 marca 1945 roku. I wówczas, w ślad za radzieckimi intendentami, w miastach pogranicza zaczęli się pojawiać administratorzy polscy.

Lwów i Królewiec mogły być w PRL. A Szczecin w NRD

Jedną z przygranicznych warmińskich wsi Polacy od sowieckich sołdatów odkupili za parę litrów spirytusu.

zobacz więcej
To epopeja, przy której „Prawo i pięść” wydaje się filmem odpowiednim dla klas 0-3. Rekwizycje, gwałty, pożary i konfiskaty przerywane bywają obficie zakrapianymi uroczystościami, podczas których miejscowi komendanci przekazują lokalnym władzom polskim władzę (cywilną) w miasteczku, czasem wraz z kluczami do (zazwyczaj w międzyczasie spalonego) ratusza. Tak polskie władze wkraczają („wracają”? Nie, chyba uznano, że to zbyt bezczelna formuła, a Władysławowi Gomułce jako szefowi Ministerstwa Ziem Odzyskanych nie przyszło do głowy, że jest następcą Galindów) do Darkiejm (obecnie Oziersk). Do Gierdaw (obecnie Żeleznodorożnyj). Do Świętej Siekierki (obecnie Mamonowo). I do Iławy Pruskiej, Eylau – obecnie Bagrationowska.

Utworzono cztery nowe powiaty: gierdawski, świętomiejski, darkiejmski i iławecki właśnie, od Iławy Pruskiej. O ich nazwy znacznie było łatwiej niż na ziemiach nadodrzańskich, gdzie często tłumaczono je całkowicie mechanicznie (tak Rother Vowerk stał się Czerwonym Folwarkiem), przekształcano na kolanie (Klein Kirschbaum – Wiśniewko!), lub wyciągano z rękawa: tak Steinbockwerk stał się Koziczynem, a Hildesheim – Mierczanami. W Prusach było łatwiej: w końcu przez półtora wieku były lennem Rzeczypospolitej! Tu drukowano pisma kalwińskie, tu handlowano i żeniono się, a młodzieniec, który w „Prząśniczce” Moniuszki poszedł do Królewca, wędruje wprawdzie (z wiciną) w dół Niemna, ale i od zachodniej strony prowadziły szlaki.

Pozytywista Prawin

Doskonałym świadectwem tego czasu jest zbiór dokumentów, z których jeden został już powyżej zacytowany: myślę o „tece Prawina”, zawierającej pisma z roku 1945. Już pierwsze z nich – sprawozdanie ppor. Adama Petolca dla wojewody białostockiego z prac grupy operacyjnej w Giżycku z 11 lutego 1945 daje pojęcie o tym, co się działo: „Urzędowanie napotyka wiele trudności i jest w ogóle niemożliwe (…) Wszelka inicjatyw sprawowania władzy na tym terenie leży w rękach miejscowych wojennych komendantów, którzy zależnie od humoru ustosunkowują się do nas, nieraz nawet ofiarowując nam coś niecoś. (…) W dniu 11 II 45 miejscowy komendant wojenny uznał nasze zamiary uruchomienia elektrowni za słuszne i zwrócił się do władz polskich z prośbą o uruchomienie tejże, oddając całą pieczę w nasze ręce, z zastrzeżeniem, że on nam jej nie przekazuje (! – ws)”. A dalej jest już tylko lepiej.
        ODWIEDŹ I POLUB NAS     Skąd te dokumenty? Osoba Jakuba Prawina, dziś pamiętanego chyba przede wszystkim jako opiekun (mąż ciotki) małoletniego i osieroconego przez Zagładę późniejszego publicysty „Polityki” Daniela Passenta, jest niezwykła przez to, co w niej typowe i nietypowe. Wiele zdaje się odpowiadać zwyczajowym, statystycznie się sprawdzającym szlakom biograficznym: ze zasymilowanej polskiej rodziny żydowskiej (ojciec – zawiadowca w Tarnowie za Franciszka Józefa), młodzieńczy flirt z socjalizmem i dorosły już (w 1931 miał 30 lat) akces do KPP. Do tego nieprzeciętne zdolności intelektualne (w Wiedniu studiował równolegle biologię i antropologię) i jeszcze, żeby już całkiem chciało się nalać pod piosenkę Kaczmarskiego kieliszek krajowej czystej – amatorska gra na skrzypcach…
Jakub Prawin (1901-1957). Fot. Centralne Archiwum Wojskowe/Wikimedia
Dalej też wydaje się przewidywalnie: KPP, więc aresztowania i Bereza Kartuska, ucieczka we wrześniu 1939 do Lwowa i akces do WKP(b), ale – zamiast kariery – wcielony do Armii Czerwonej w roli mięsa armatniego do przemielenia pod Stalingradem. Stamtąd jednak wraca w stopniu majora… Potem znów przewidywalnie: oficer oświatowy nad Oką, ranny pod Lenino, szlify pułkownika. Wysoki urzędnik, od Ministerstwa Skarbu i Ministerstwo Komunikacji, a na dodatek – pełnomocnik władz przy III Froncie Białoruskim, a następnie na Okręg Mazurski. A latach 1945- 47 – szef Polskiej Misji Wojskowej w Berlinie…

Czyli – niby wszystko jasne. Ale z tego Berlina i okolic ściągnął do Polski 19 wagonów zrabowanych akt, obrazów i książek,wciągając do akcji zarówno dyrektora Archiwum Głównego Akt Dawnych, jak i reżysera Bohdana Korzeniewskiego. A w tece, zawierającej część dokumentów przechodzących przez ręce Pełnomocnika Rządu na Okrąg Mazurski, pękato jest od takich protestów, jak ten zacytowany na wstępie mojego tekstu, ale i od pism samego Prawina – nie tylko skarżącego się na samowolę Sowietów, wyliczającego dokonywane nadużycia, ale i domagającego się od władz RP (jak we „wniosku o poprawkach w kształtowaniu granicy państwa” z 9 października 1945”) obrony przed towarzyszami radzieckimi polskiej granicy i przesunięcia jej na północ.

Innymi słowy – jak nieraz w historii Polski Ludowej – szczególny przypadek „neopozytywizmu” czy „realizmu historycznego”, myślenia w kategoriach Księstwa Warszawskiego czy Królestwa Polskiego, które, choćby pod carem, musi nabrać siły, odbudować gospodarkę, przemysł i szkoły. Paradoksalnie, łatwiej było o podobne myślenie u komunistów pierwszej PRL-owskiej generacji, mimo ich KPP-owskiego rodowodu.

Cynty odcięte

Ani wnioski Prawina, ani protest PSL-owca i ubeka, ani inny, starosty powiatu Bartoszyce Edwarda Wesołowskiego z 9 października – „przesyłam trzy egzemplarze protestu w sprawie naruszenia granicy państwowej (a tym samym powiatu Bartoszyce”) ze strony ZSRR” – nic nie dały. W terenie dokazywali miejscowi komendanci wojskowi, ale w Moskwie dojrzewała koncepcja strategiczna: należy przesunąć granicę sowiecko-polską o kilkanaście kilometrów na południe, tak, żeby uniemożliwić Polakom korzystanie z „kolei transwersalnej” (równoleżnikowej), spajającej Prusy Wschodnie. Jakub Prawin w raporcie z 9 października wylicza z nużącą dokładnością: „…na tym odcinku zygzaka [kolejowego] miasta a równocześnie stacje Zinten (pol. Cynty) i Święta Siekierka zostały znów odcięte. Te wyżej wymienione punkty stanowią ważne węzły kolejowe, które gdyby zostały odcięte na stałe, spowodowałyby przerwy w przebiegu linii i uniemożliwiłyby komunikację kolejową na terenach granicznych”.

Kołacz Kaufmana. Polska miała sięgać aż po Ren

To był plan zagłady Niemiec: rozbiór ziem i sterylizacja 48 milionów ludzi.

zobacz więcej
Jeszcze w pierwszych dniach sierpnia 1945 Stanisław Mikołajczyk, tym razem w roli wicepremiera Polski Lubelskiej, usiłował przeforsować poprowadzenie sowiecko-polskiej granicy wzdłuż bodaj rzeki Łyny, z pozostawieniem po stronie polskiej Kanału Mazurskiego. Daremnie. 16 października 1945 płk dr Jakub Prawin w sprawozdaniu dla Ministerstwa Administracji Publicznej sucho stwierdza:

„…zaszedł fakt samowolnego naruszenia granicy północnej Okręgu Mazurskiego przez radzieckie władze wojskowe na terenie powiatów: Gierdawy, Bartoszyce i Darkiejmy. Dotychczasowa linia graniczna została przesunięta w głąb terytorium polskiego na przestrzeni 12-14 km. Siedziba starostwa miasta Nordenbork (niem. Nordenburg, obecnie ros. Kryłowo – ws) znalazła się po stronie radzieckiej. Przeciwko temu pogwałceniu granicy złożyłem protest (…) Naruszenie granicy fatalnie odbiło się na samopoczuciu ludności polskiej. Niepewność stosunków granicznych paraliżuje napływ osadników do północnych powiatów”.

I rzeczywiście. Przesuwanie granicy, niezapowiedziane w żaden sposób, odbywało się leniwie i chaotycznie, od połowy września do końca października. Tu podstawiono pod ratusz ciężarówki, tam pogoniono urzędników kolbami, przy okazji gwałcąc i paląc, co tam jeszcze zostało. A samą transwersalną linię kolejową w większości rozebrano pod koniec lat 50.: z wież kościelnych po polskiej stronie, ale i na Google Maps, można dostrzec resztki nasypu.

Kolorowanki generalissimusa

W polskich fantazjach historycznych istnieje osobny, niewielki podrozdział, poświęcony potencjalnym, nieodniesionym zwycięstwom: król Rzeczypospolitej panuje na Kremlu, polscy ułani wkraczają we wrześniu 1939 roku do Berlina (to ostatnie pysznie przedstawił w niewielkiej prozie poetyckiej Stefan Chwin), generał „Bór” Komorowski przyjmuje defiladę zwycięskich powstańców warszawskich w Alejach Ujazdowskich… W tym podrozdziale osobna kartka poświęcona jest wizjom „polskich Prus Wschodnich”, flagom powiewającym nad Cyntami (ob. Korniewo) i Iławą Pruską – kto wie, może i nad Wystruciem (ob. Czerniachowskiem) i Królewcem?

Miło, ale warto zdać sobie sprawę, jak bliski był rewers: z relacji Bolesława Drobnera i Edwarda Osóbki-Morawskiego wynika, że podczas rozmów w sprawie granicy w lipcu 1945 na stole pojawiła się również mapa, na której generalissimus przerysował linię Curzona w ten sposób, że po stronie sowieckiej znalazła się cała Puszcza Białowieska i znaczna część Suwalszczyzny. Inna kreska biegła od Elbląga po Suwałki, pozostawiając wszystko, co na północ od niej, po stronie ZSRR.

A właściwie dlaczego nie? Dla bezpieczeństwa strategicznego niezamarzającego portu warto było zająć odpowiednio szerokie przedpole.

W Prusach Wschodnich (zresztą nie tylko tam) utarł się wśród Sowietów zwyczaj nadawania zdobytym miastom nazw od poległych dowódców: Bagrationowsk przypomina jenerała z czasów napoleońskich, Czerniachowsk upamiętnia gen. Iwana Czerniachowskiego, który zginął w lutym 1945. Olsztyn mógłby być nazwany Oslikowskiem, na cześć generała Nikołaja Oslikowskiego, którego żołnierze bohatersko zdobyli miasto, a następnie je spalili. A Edward Mikołajczyk z Jakubem Prawinem mogliby co najwyżej zagryźć to kanapką z serem. Tylżyckim.

– Wojciech Stanisławski

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy


Inspiracją do napisania tego tekstu stała się dla mnie najnowsza książka Zbigniewa Rokity „Odrzania” (Czarne, 2023). Oprócz wspomnianej już „teki Prawina” w pracy nad tekstem wykorzystałem m. in. artykuły Mirosława Golona („Problem polsko-radzieckiej granicy w byłych Prusach Wschodnich w latach 1945-1958”) oraz Witolda Gieszczyńskiego („Armia Sowiecka na Warmii i Mazurach w latach 1945–1948. Szkic do monografii”).
SDP 2023
Zdjęcie główne: Trzy granice: Linia żółta – propozycja przebiegu granicy polsko-sowieckiej w Prusach zaprezentowana przez Stalina na konferencji w Teheranie (listopad 1943) Linia niebieska – przybliżony przebieg granicy polsko-sowieckiej w lecie 1945, pokrywający się z granicami przedwojennych pruskich powiatów Linia czerwona – przebieg granicy polsko-sowieckiej od września-października 1945, delimitowanej i ratyfikowanej w latach 1956-1957. Infografika Anna Tybel-Chmielewska/TVP
Zobacz więcej
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Bankiet nad bankietami
Doprowadził do islamskiej rewolucji i obalenia szacha.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Cień nazizmu nad Niemcami
W służbie zagranicznej RFN trudno znaleźć kogoś bez rodzinnych korzeni nazistowskich, twierdzi prof. Musiał.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kronikarz świetności Rzeczypospolitej. I jej destruktor
Gdy Szwedzi wysadzili w powietrze zamek w Sandomierzu, zginęło około 500 osób.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Burzliwa historia znanego jubilera. Kozioł ofiarny SB?
Pisano o szejku z Wrocławia... Po latach afera zaczęła sprawiać wrażenie prowokacji.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Ucieczka ze Stalagu – opowieść Wigilijna 1944
Więźniarki szukały schronienia w niemieckim kościele… To był błąd.