Jeszcze w pierwszych dniach sierpnia 1945 Stanisław Mikołajczyk, tym razem w roli wicepremiera Polski Lubelskiej, usiłował przeforsować poprowadzenie sowiecko-polskiej granicy wzdłuż bodaj rzeki Łyny, z pozostawieniem po stronie polskiej Kanału Mazurskiego. Daremnie. 16 października 1945 płk dr Jakub Prawin w sprawozdaniu dla Ministerstwa Administracji Publicznej sucho stwierdza:
„…zaszedł fakt samowolnego naruszenia granicy północnej Okręgu Mazurskiego przez radzieckie władze wojskowe na terenie powiatów: Gierdawy, Bartoszyce i Darkiejmy. Dotychczasowa linia graniczna została przesunięta w głąb terytorium polskiego na przestrzeni 12-14 km. Siedziba starostwa miasta Nordenbork (niem. Nordenburg, obecnie ros. Kryłowo – ws) znalazła się po stronie radzieckiej. Przeciwko temu pogwałceniu granicy złożyłem protest (…) Naruszenie granicy fatalnie odbiło się na samopoczuciu ludności polskiej. Niepewność stosunków granicznych paraliżuje napływ osadników do północnych powiatów”.
I rzeczywiście. Przesuwanie granicy, niezapowiedziane w żaden sposób, odbywało się leniwie i chaotycznie, od połowy września do końca października. Tu podstawiono pod ratusz ciężarówki, tam pogoniono urzędników kolbami, przy okazji gwałcąc i paląc, co tam jeszcze zostało. A samą transwersalną linię kolejową w większości rozebrano pod koniec lat 50.: z wież kościelnych po polskiej stronie, ale i na Google Maps, można dostrzec resztki nasypu.
Kolorowanki generalissimusa
W polskich fantazjach historycznych istnieje osobny, niewielki podrozdział, poświęcony potencjalnym, nieodniesionym zwycięstwom: król Rzeczypospolitej panuje na Kremlu, polscy ułani wkraczają we wrześniu 1939 roku do Berlina (to ostatnie pysznie przedstawił w niewielkiej prozie poetyckiej Stefan Chwin), generał „Bór” Komorowski przyjmuje defiladę zwycięskich powstańców warszawskich w Alejach Ujazdowskich… W tym podrozdziale osobna kartka poświęcona jest wizjom „polskich Prus Wschodnich”, flagom powiewającym nad Cyntami (ob. Korniewo) i Iławą Pruską – kto wie, może i nad Wystruciem (ob. Czerniachowskiem) i Królewcem?
Miło, ale warto zdać sobie sprawę, jak bliski był rewers: z relacji Bolesława Drobnera i Edwarda Osóbki-Morawskiego wynika, że podczas rozmów w sprawie granicy w lipcu 1945 na stole pojawiła się również mapa, na której generalissimus przerysował linię Curzona w ten sposób, że po stronie sowieckiej znalazła się cała Puszcza Białowieska i znaczna część Suwalszczyzny. Inna kreska biegła od Elbląga po Suwałki, pozostawiając wszystko, co na północ od niej, po stronie ZSRR.
A właściwie dlaczego nie? Dla bezpieczeństwa strategicznego niezamarzającego portu warto było zająć odpowiednio szerokie przedpole.
W Prusach Wschodnich (zresztą nie tylko tam) utarł się wśród Sowietów zwyczaj nadawania zdobytym miastom nazw od poległych dowódców: Bagrationowsk przypomina jenerała z czasów napoleońskich, Czerniachowsk upamiętnia gen. Iwana Czerniachowskiego, który zginął w lutym 1945. Olsztyn mógłby być nazwany Oslikowskiem, na cześć generała Nikołaja Oslikowskiego, którego żołnierze bohatersko zdobyli miasto, a następnie je spalili. A Edward Mikołajczyk z Jakubem Prawinem mogliby co najwyżej zagryźć to kanapką z serem. Tylżyckim.
– Wojciech Stanisławski
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy
Inspiracją do napisania tego tekstu stała się dla mnie najnowsza książka Zbigniewa Rokity „Odrzania” (Czarne, 2023). Oprócz wspomnianej już „teki Prawina” w pracy nad tekstem wykorzystałem m. in. artykuły Mirosława Golona („Problem polsko-radzieckiej granicy w byłych Prusach Wschodnich w latach 1945-1958”) oraz Witolda Gieszczyńskiego („Armia Sowiecka na Warmii i Mazurach w latach 1945–1948. Szkic do monografii”).