W XIX wieku Europa się dechrystianizowała, jednak ludzie chcieli w coś wierzyć (na przykład w naukę). „Religię sztuki” mogła wyznawać garstka pięknoduchów i snobów, emocje szerokiej publiczności ogniskowały się wokół w dzieł artystów, już za życia nazywanych „boskimi”. Kult renesansu, praktykowany na uniwersytetach, zawładnął salonami, a potem opinią publiczną. A kto był największym geniuszem epoki odrodzenia? Wiadomo, da Vinci… Popularność Mony Lisy spotęgowało jej zniknięcie w 1911 roku. Złodziej okazał się safandułą i po dwóch latach z hakiem obraz wrócił do Paryża, stając się obiektem histerycznej adoracji, której końca nie widać.
Egiptolog z piłą i kilofem
Zanim rząd dusz przejęła Gioconda, o renomie Luwru stanowił departament sztuki starożytnej. Do muzeum ciągnęły tłumy ludzi, którzy chcieli na własne oczy ujrzeć plon spektakularnych odkryć francuskich archeologów-amatorów.
Zaczęło się od Wenus z Milo. Rzeźbę, wziętą za dzieło legendarnego Praksytelesa, wystawiono w osobnej sali. Zachwyty nie ustały, gdy okazało się, że rację ma niemiecki archeolog, twierdzący, iż posąg pochodzi z okresu hellenistycznego. Dopiero Stefan Żeromski, ustami rezolutnej panny Wandy, epizodycznej bohaterki „Ludzi bezdomnych” powiedział prawdę o Wenus. „Ma caluteńkie plecy poszarpane, jakby ją kto przez cztery dni z rzędu prał ekonomskim batem”.
Sukces powtórzyła Nike z Samotraki, choć była jeszcze bardziej pokiereszowana niż bogini miłości. Trzeba ją było sklejać ze znalezionych na greckiej wyspie fragmentów. „W wietrznych falach twych wiotkich szat słyszę muzykę/ Lotu, którego żadne nie prześcigną ptaki” – komentował Leopold Staff.
Pozyskiwaniu starożytnych reliktów towarzyszyła ostra rywalizacja z Brytyjczykami. Gdy Napoleon buszował w Egipcie, flota wyspiarzy przechwyciła skarby, które wysłał do Paryża. W ten sposób kamień z Rosetty, który posłużył do rozwiązania zagadki hieroglifów, zamiast do Luwru trafił do British Museum.
Francuzi zrozumieli wtedy, że osiągną więcej podstępem niż siłą. Przyjazne relacje z Kairem ułatwiły życie egiptologom, łatwiej też było wydębić zgodę na wywóz zabytków za granicę. W 1828 roku pracownik Luwru, słynny Champollion, osobiście nadzorował wycięcie wykutej w skale monumentalnej płaskorzeźby z grobowca faraona Setiego I. Piętnaście lat później francuski dyplomata rezydujący w Mosulu wpadł na trop innej zaginionej cywilizacji. Reliefy, przedstawiające uskrzydlone byki z ludzkimi głowami, odkryte w ruinach pałacu władcy Asyrii, wywołały sensację, gdy wyładowywano je z barek na nabrzeżu Sekwany. Przy okazji Luwr wszedł w posiadanie tabliczek, pokrytych pismem klinowym, najstarszym w dziejach ludzkości.
Oprócz bezcennych artefaktów, paryskie muzeum zyskało prestiż. Kolekcjonerzy coraz chętniej oddawali mu swe skarby. Zdarzały się i wpadki: największą było wystawienie na aukcji w Londynie kolekcji obalonego w 1848 roku króla Ludwika Filipa. Luwr nazwano wtedy Pałacem Ludu. Z kolei Napoleon III, chciał przebić w hojności swego słynnego imiennika. Kazał zbudować dodatkowe skrzydła i galerie. Fasady ozdobiono w duchu epoki alegorycznymi rzeźbami typu „Francja jako protektorka nauk i szkolnictwa”. W galeriach już wcześniej pojawiły się pompatyczne malowidła, poświęcone słynnym artystom i ich mecenasom. „Nowy Luwr” był ociężałą, eklektyczną budowlą, w której mieściły się również drukarnia, biblioteka, poczta i dwa ministerstwa.
Cień targowicy nad Sekwaną
W gorących dniach Komuny Paryskiej to zblatowanie z władzą omal nie przywiodło muzeum do zguby. Spłonął pałac Tuileries, jego starszy brat Luwr doznał tylko drobnych uszkodzeń.
Świat patrzył i zazdrościł. Według paryskiego wzorca rozwijały się Rijksmuseum w Amsterdamie, Prado w Madrycie czy mediolańska Brera. Perłami ich kolekcji były obrazy i rzeźby, które po upadku Napoleona nie wróciły do dawnych właścicieli.
Gdy zarządzono wyprowadzkę dzieł powstałych w drugiej połowie XIX do dawnego dworca d’Orsay, Luwr siłą rzeczy stał się instytucją konserwatywną. Jakież było więc zaskoczenie zwiedzających, gdy w 1953 roku na sklepieniu sali starożytności etruskich pojawił się plafon „Ptak” autorstwa Georges'a Braque’a. Kubista powtórzył ten sukces osiem lat później: jako pierwszy żyjący artysta dostąpił zaszczytu eksponowania swych prac w Luwrze. Potem kurtyna opadła i dopiero w 2007 roku niemieckiego malarza Anselma Kiefer poproszono, by ozdobił jedną z klatek schodowych. Efektem jest makabryczne dzieło pod tytułem „Atanor”.
Próby unowocześnienia muzeum dawnej sztuki trwają. Amerykański malarz Cy Twombly wykonał nowy sufit w Sali Brązów, Francuz François Morellet podarował abstrakcyjny witraż, a Elias Crespin z Wenezueli instalację „Fala południa”, złożoną ze 128 metalowych rur, unoszących się w powietrzu. Czas, by dołączył do nich jakiś artysta znad Wisły, bowiem dziś jedynym polskim akcentem w stałej ekspozycji Luwru jest portret arcyzdrajcy Stanisława Szczęsnego Potockiego (z synami).
– Wiesław Chełminiak
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy