„To wszystko bardzo piękne i dobre rzeczy są”, jak powiedziałby bohater jednej z powieści Łukasza Orbitowskiego. Największą jednakowoż przysługę somosierrskiej szarży i jej bohaterom wyświadczyła Izabela z Flemingów księżna Czartoryska. Owszem, niejedno można tej postaci zarzucić. W młodości cudzołożyła z iście oświeceniową dezynwolturą i nie jest wykluczone, że jej dzieci miały pięciu różnych ojców, nie licząc męża. To wszystko jednak z perspektywy późniejszych zasług nie ma najmniejszego znaczenia. Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr. Jeśli tę zasadę można przyłożyć do księcia Józefa, nie wolno jej odmówić Czartoryskiej. Zasługi dla narodu położyła ogromne i niezbywalne. Choć miała gdzie mieszkać, dołożyła starań, by odrestaurować puławską rezydencję splądrowaną przez Moskali w czasie powstania kościuszkowskiego, a następnie wydzieliła z kompleksu dwa budynki z przeznaczeniem na pierwsze w dziejach muzeum historii Polski.
W roku 1815 placówka cieszyła się na tyle szeroką i ugruntowaną renomą, iż księżna nie musiała w całości zabiegać o nowe eksponaty, bo już i u niej zabiegano o możliwość prezentacji memorabiliów. 16 lutego tegoż roku – a więc jeszcze przed ostateczną likwidacją Księstwa – do księżnej zwrócił się listownie Wincenty Krasiński. Dowódca rozformowanego pułku napoleońskich szwoleżerów pisał co następuje (ze względu na anachroniczność polszczyzny generała i z myślą o młodszym czytelniku konieczne było radykalne uwspółcześnienie pisowni oraz dołączenie wyjaśnień):
„Mościa Księżno! Korpus oficerów niegdyś pierwszego regimentu [tj. pułku] lekkokonnego polskiego Gwardii Cesarskiej, w [politycznej] zmianie dzisiejszej świata, po tyloletnim boju chcąc dać Waszej Książęcej Mości dowód uszanowania, które Jej cnoty, Jej przywiązanie do Ojczystej ziemi w nich [tj. oficerach] wznieciło, ofiarują [ofiarowują] Jej jeden ze sztandarów ich regimentu do zbiorów Świętych pamiątek sławy krajowej, które przez Waszą Książęcą Mość zebrane, zostaną obcym rękom i samemu czasowi wydarte. Ten znak [tj. sztandar] w stu zwycięstwach przewodząc był na murach Madrytu [siłą rzeczy musiał zatem przejeżdżać przez gardziel Somosierry] i Kremlinu [Kremla – oczywiście moskiewskiego] zatkniętym. Tysiące młodzi [młodzieży] polskiej za nim idąc, sądzili się być szczęśliwymi [uważało się za szczęśliwych mogąc] krew dla Ojczyzny i dla jej sławy przelewać”.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Izabela Czartoryska nie zbagatelizowała daru. Przeciwnie, kazała wyeksponować sztandar w godnym miejscu, a mianowicie we „framudze po prawej stronie” od wejścia Świątyni Sybilli, gdzie widziała go – i fakt ten odnotowała w autobiograficznej powieści – Konstancja Biernacka. Proporzec „wsławiony pod Samo-Sierra” pysznił się tu w towarzystwie sztandaru „uwalniającego Wiedeń od przemocy Turka”, kul, zapewne armatnich, „z Racławic i Dubienki”, a także „laski marszałka sejmu konstytucyjnego” – Stanisława Małachowskiego – która notabene przetrwała do naszych dni. Sztandar natomiast nie przetrwał, ponieważ w roku 1831 Puławy raz jeszcze padły łupem moskiewskiego najeźdźcy.
Kobiety – mężczyznom?
Jak tedy interpretować fakt, iż kobiety dopomogły w podtrzymaniu – mówiąc górnolotnie, ale najzupełniej uczciwie – płomienia pamięci o Somosierze? Zresztą! Nie tylko wówczas, choć rzeczywiście okres Księstwa Warszawskiego stanowi prawdziwy fenomen 215 lat dzielących współczesną Polskę od tamtego mglistego, listopadowego poranka.
Sygnalizując jedynie ciąg dalszy, nie sposób nie wspomnieć o roli, jaką nadal odgrywa wiersz Marii Konopnickiej „Wąwóz Samosierry”, bodaj najpopularniejszy ze wszystkich utworów wchodzących w skład wzorowanego na Niemcewiczu „Śpiewnika Historycznego” z początków XX wieku – a jest to wcale pokaźna książka. Można się zżymać na jego wątpliwe walory poetyckie i liczne nieścisłości. „A czyjeż to imię,/ Rolzega się sławą,/ Kto walczy za Francyę/ Z Hiszpanami krwawo?/ To konnica polska,/ sławne szwoleżery/ Zdobywają cudem/ Wąwóz Samosierry”. Rzecz wchodzi do głowy tak samo bezboleśnie, jak Mickiewiczowska „Reduta Ordona”, a to znaczy, że jakiś sekret języka polskiego musiała Konopnicka posiąść. Co nie udało się wielu poetom wyżej cenionym za walory intelektualne, czy piękno frazy.
Jak więc interpretować ów fakt zaangażowania? Czy warto stosować wykładnię, iż bohaterki niniejszej opowieści reprezentowały „fałszywą świadomość”, albo „kolaborowały” z patriarchatem? Byłoby to dla nich obraźliwe, a w kategoriach ogólnych – po prostu niemądre. Może lepiej, zamiast dziwacznej hermeneutyki przyjąć założenie, iż kultura, w danym przypadku narodowa, pozwala przekraczać napięcia istniejące między płciami – i w tym sensie nie jest ani męska, ani żeńska. Jest wspólnotowa. „Somosierrskie” kobiety nie wysługiwały się mężczyznom, ani nie starały się ich bezmyślnie naśladować. Pracując na rzecz zbiorowego imaginarium, służyły sprawie narodowej. W końcu też ich dotyczyła.
– Dominik Szczęsny-Kostanecki
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy