Historia

Somosierra a kobiety. Opowieści z czasów Księstwa Warszawskiego

Kultura narodowa pozwala przekraczać napięcia istniejące między płciami – i w tym sensie nie jest ani męska, ani żeńska. Jest wspólnotowa. „Somosierrskie” kobiety nie wysługiwały się mężczyznom, ani nie starały się ich bezmyślnie naśladować. Pracując na rzecz zbiorowego imaginarium, służyły sprawie narodowej. W końcu też ich dotyczyła.

Do obecności kobiet w wojsku napoleońskim podchodzono z pewną podejrzliwością, chociaż ich sytuacja prawna uległa poprawie w stosunku do okresu przedrewolucyjnego. Władze centralne usankcjonowały bowiem fakt, iż armia korzysta z pomocy płci pięknej. Mowa o wiwandierkach (vivandières), czyli handlarkach oferujących na przykład tytoń i alkohol oraz blansziserkach (blanchisseuses), a więc praczkach, podążających na wojnę u boku swoich mężów, względnie konkubentów.

Były tam?

W języku polskim w miejsce wiwandierki przetrwało pojęcie markietanki. Pojawia się ono chociażby w „Panu Tadeuszu” – zarówno w oryginale Adama Mickiewicza, jak i w adaptacji Andrzeja Wajdy. Oto młody Tadeusz Soplica, próbując ostudzić matrymonialny zapał Telimeny i gotowej pójść za nim „wszędzie; każdy świata kątek”, wygłasza kwestię: „Jak to? […], czyś z rozumu obrana? gdzie? po co?/ Jechać za mną? Ja, będąc prostym żołnierzem,/ Włóczyć, czy markietankę?”. Wypowiedź o tyle istotna, iż pokazuje, że chociaż wyprawa na wojnę w towarzystwie małżonki nie była w tamtym czasie nie do pomyślenia, to jednak było to zjawisko nietypowe. Zdecydowana większość mężczyzn pełniła służbę wojskową – dobrowolnie albo w ramach poboru – w pojedynkę, ewentualnie, jeśli pozwalały na to finanse, ze służbą, ale znowuż: tej samej płci.

Prawidłowość ta dotyczyła również pułku szwoleżerów Gwardii Cesarskiej. Nawet jeśli prawdą jest – a tak utrzymuje Stanisław Broekere – że w drodze do Hiszpanii zdarzyło się polskim kawalerzystom „pohulać” z Francuzkami w miejscowości Châtellerault (w wyniku czego przynajmniej jeden został ojcem), to historia ta nie miała ciągu dalszego w tym sensie, że żadna z „Sabinek” nie została porwana na dłużej. W każdym razie źródła w tej sprawie milczą i trzeba by fantazji na miarę Ridleya Scotta, by przekonywać, że było inaczej.

Owszem, epoka napoleońska oprócz praczek i handlarek zna również przykłady amazonek – o tyle lepszych od swych antycznych protoplastek, że istniejących realnie. Omijając przykłady francuskie, wspomnieć należy o pochodzącej z Berdyczowa Joannie Żubrowej. Cnoty virtus – a i rezonu! – mógłby tej niewieście pozazdrościć niejeden towarzysz broni. Starsze pokolenie pamięta ją z twórczości popularnego przed laty Wacława Gąsiorowskiego, przede wszystkim z „Huraganu”. To właśnie na kartach tej powieści Żubrowa jako jedna z pierwszych wdziera się do obleganego przez Polaków Zamościa, w uznaniu czego dowództwo proponuje jej gratyfikację finansową, ona jednak odmawia. Czort nie kobieta!

Wielki mały człowiek. Epopeja Napoleona rzuciła długi cień na cały XIX wiek

Przyczynił się do rozpowszechnienia idei nacjonalistycznych w Niemczech i Włoszech.

zobacz więcej
No tak, tylko że tego typu przypadki były na tyle niecodziennie, że z miejsca robiło się o nich głośno. Jeśli więc nie słychać, aby 30 listopada 1808 r, w somosierrskiej szarży gwardyjskich lekkokonnych – bo tak starano się przepolszczyć francuskie chevau-légers – brały udział kobiety, to znaczy, że ich tam nie było.

Czym innym jednak zdobywać hiszpańskie armaty, a czym innym partycypować w trwałym upamiętnieniu tego wydarzenia – jeśli z perspektywy lat można tak o nim powiedzieć. Szybki rekonesans podpowiada, że można, skoro do dzisiaj Somosierra funkcjonuje w krwioobiegu kultury polskiej, czego najlepszym dowodem są internetowe memy – teksty kultury czytelne nawet dla najmłodszych. I właśnie: w przeciwieństwie do szarży, jej komemoracja była dziełem również płci pięknej. A w przypadku pewnej instytucji – wręcz przede wszystkim.

W służbie pamięci

Otwiera ten korowód Konstancja z Ossolińskich, małżonka Tomasza Łubieńskiego, dowódcy jednego ze szwoleżerskich szwadronów. To właśnie ona jest adresatką listu, zawierającego pierwszą znaną potomności pisemną relację z somosierrskiego pobojowiska (nosi datę 30 listopada). Słynąca z urody pani Konstancja mogła przeczytać m.in.: „Mieliśmy wiele rozpraw, z których dzięki Opatrzności wyszliśmy szczęśliwie, a szczególniej z dzisiejszej bitwy pod Samo – Sierra [sic!], możemy się pochwalić, że rozstrzygnęliśmy los tej bitwy za trzecim, raz po raz uderzeniem na nieprzyjaciela. Zabraliśmy mu 13 armat, 5 sztandarów i rozproszyliśmy go zupełnie, a to w wąwozie prawie nieprzystępnym dla jazdy. Kozietulski okrył się sławą. Biedny, lecz odważny Dziewanowski, umarł, utraciwszy nogę…”

Ktoś mógłby w tym momencie gwałtownie zaoponować. Bo i cóż z tego, że pani Łubieńska dostała list? Jeśli ktoś tu zadbał o sławę wydarzenia – i swoją własną – to raczej późniejszy generał powstania listopadowego, nie jego małżonka. Otóż taki argument nie ma wielkiej mocy, a to dlatego, że w styczniu 1809 roku niniejsza epistoła została przedrukowana w dodatku do „Gazety Warszawskiej” – jednego z dwu najważniejszych stołecznych periodyków ogólnotematycznych. Co – zważywszy na nakład sięgający, jak przekonuje znawca tematu, nawet 350 egzemplarzy – stanowi już sprawę poważną. Tu należy poczynić uwagę, że zgodnie z ówczesną praktyką papierowy egzemplarz gazety nie trafiał do kosza po jednorazowo-jednoosobowej lekturze, ale był czytany w gronie znajomych, zarówno po domach, jak i rozkwitających wówczas kawiarniach: czytany, a następnie żywo komentowany. A zatem, by oszacować rzeczywistą siłę oddziaływania Tomaszowej relacji, należy do wspomnianych 350 egzemplarzy „Gazety Warszawskiej” przyłożyć odpowiednio wysoki mnożnik. Jaki dokładnie – trudno określić. Podkreślić wszelako wypada jeszcze raz: rolę spiritus movens całej „akcji promocyjnej” odegrała Konstancja Łubieńska.

Takie gromadne czytanie, czy też czytanie towarzystwu na głos, w kontekście kobiecego zaangażowania w komemorację Somosierry nie ograniczało się do gazet. Stosowną opowieść przywołał Juliusz Falkowski w drugim tomie „Obrazów z życia ostatnich kilku pokoleń w Polsce”. Otóż 4 stycznia 1809 w pałacu Ludwika Gutakowskiego – ustępującego wówczas prezesa Rady Ministrów – odbyło się przyjęcie, na którym zjawiła się znana w historiografii pod imieniem Anetki Potockiej synowa przyszłego szefa rządu Stanisława Kostki, a jednocześnie, mówiąc w uproszczeniu, siostrzenica księcia Józefa, krótko: osoba zajmująca w hierarchii towarzyskiej Księstwa pozycję bardzo wysoką.

Lullierka u boku Poniatowskiego. Karliczka, kochanka, kurierka o mądrych, czarnych oczach

Powiernica Stanisława Augusta, aż do śmierci niepoważna i rokokowa, zmarła 220 lat temu.

zobacz więcej
Temat Somosierry zagaił rezydent francuski Jean-Charles Serra, odczytując zgromadzonym 13. biuletyn Armii Hiszpanii, zawierający urzędową relację z wypadków 30 listopada, po czym głos zabrała Anetka Potocka. „Wydobyła z kieszonki swojej sukni kopię świeżego listu Davout’a do księcia Józefa, w którym marszałek francuski opisawszy treściwie sławną szarżę naszych wojaków w wąwozie Samo-Sierra kończy temi słowy: «[…] Jeżeli mężni Polacy wylewają krew swoją w Hiszpanii dla Francuzów, to Francuzi odpłacą im z wdzięcznością krwią swoją w Polsce […]», a komentując te słowa napomknęła pani […] Potocka o krążącej po całym Paryżu wieści, iż na wiosnę rozpocznie się nowa wojna Francji z Austrią”.

Tak oto siostrzenica księcia Józefa upiekła dwie pieczenie przy jednym ogniu. Kierując rozmowę na odpowiedni tor, pokazała się jako osoba światowa, dopiero co przybyła z Paryża. Prezentując zaś list marszałka Davouta dała do zrozumienia, że jest w ścisłej i nieprzerwanej komitywie z człowiekiem prowadzącym korespondencję z jednym z najważniejszych napoleońskich dowódców. To ostatnie miało znaczenie tym większe, że Davout początkowo traktował Poniatowskiego z rezerwą, jednak obserwując jego poczynania w latach 1807-1808 doszedł do wniosku, że ten hulaka i bawidamek przeobraża się w poważnego wodza. Tak, błysnęła Potocka towarzysko, to prawda. Ale jednocześnie robiła Somosierze dobrą reklamę – i o tym też trzeba pamiętać.

Również w tamtych dniach musiała pisać o Somosierze Maria Walewska. I to nie do kogo innego, tylko do samego Napoleona. Wynika to nie z jej własnej wiadomości, gdyż ta nie zachowała się, ale z odpowiedzi, jakiej udzielił cesarz 14 stycznia. Autentyczność tego listu długo stanowiła przedmiot kontrowersji, jednak współczesna historiografia uznaje, iż jego autorem rzeczywiście był „bóg wojny”. Co się tyczy zataczającej coraz szersze kręgi sławy hiszpańskiego wyczynu szwoleżerów, Napoleon wyraził się po swojemu, to znaczy zwięźle: „Doceniam Twoje gratulacje z okazji dnia Somosierry. Możesz być dumna ze swoich rodaków, którzy zapisali chwalebną kartę w dziejach Polski i Francji. Wynagrodziłem ich wszystkich razem i z osobna”.

Trudniej oczywiście w tym przypadku mówić o pielęgnowaniu narodowej pamiątki. Zaginiony list nie był przecież kierowany do Polaków, z kolei epistoła zwrotna latami spoczywała w archiwum hrabiów d’Ornano, z której pochodził drugi mąż Walewskiej. To jednak nie wyczerpuje tematu. Trudno bowiem oprzeć się wrażeniu, że siły polityczne stojące za tą „nijaką umysłowo” pięknością (jak złośliwie stwierdziła Anetka Potocka), starały się utwierdzić Napoleona w przekonaniu, iż Polska oddając mu synów na służbę gwardyjską, oddała najlepszych. Takich, którzy pójdą za nim w ogień. Somosierra nadawała się do tego celu idealnie, ponieważ była niczym eksplozja wyważająca pancerne drzwi – bo tak należy postrzegać hiszpańską obronę Madrytu. A jeśli, jak się zdaje, treść odpowiedzi Napoleona nie stanowiła dla polskich polityków tajemnicy, to widząc, że Somosierra faktycznie budzi w nim pozytywne emocje, sami utwierdzali się w przekonaniu, że była wydarzeniem niezwykłym.
„To wszystko bardzo piękne i dobre rzeczy są”, jak powiedziałby bohater jednej z powieści Łukasza Orbitowskiego. Największą jednakowoż przysługę somosierrskiej szarży i jej bohaterom wyświadczyła Izabela z Flemingów księżna Czartoryska. Owszem, niejedno można tej postaci zarzucić. W młodości cudzołożyła z iście oświeceniową dezynwolturą i nie jest wykluczone, że jej dzieci miały pięciu różnych ojców, nie licząc męża. To wszystko jednak z perspektywy późniejszych zasług nie ma najmniejszego znaczenia. Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr. Jeśli tę zasadę można przyłożyć do księcia Józefa, nie wolno jej odmówić Czartoryskiej. Zasługi dla narodu położyła ogromne i niezbywalne. Choć miała gdzie mieszkać, dołożyła starań, by odrestaurować puławską rezydencję splądrowaną przez Moskali w czasie powstania kościuszkowskiego, a następnie wydzieliła z kompleksu dwa budynki z przeznaczeniem na pierwsze w dziejach muzeum historii Polski.

W roku 1815 placówka cieszyła się na tyle szeroką i ugruntowaną renomą, iż księżna nie musiała w całości zabiegać o nowe eksponaty, bo już i u niej zabiegano o możliwość prezentacji memorabiliów. 16 lutego tegoż roku – a więc jeszcze przed ostateczną likwidacją Księstwa – do księżnej zwrócił się listownie Wincenty Krasiński. Dowódca rozformowanego pułku napoleońskich szwoleżerów pisał co następuje (ze względu na anachroniczność polszczyzny generała i z myślą o młodszym czytelniku konieczne było radykalne uwspółcześnienie pisowni oraz dołączenie wyjaśnień):

„Mościa Księżno! Korpus oficerów niegdyś pierwszego regimentu [tj. pułku] lekkokonnego polskiego Gwardii Cesarskiej, w [politycznej] zmianie dzisiejszej świata, po tyloletnim boju chcąc dać Waszej Książęcej Mości dowód uszanowania, które Jej cnoty, Jej przywiązanie do Ojczystej ziemi w nich [tj. oficerach] wznieciło, ofiarują [ofiarowują] Jej jeden ze sztandarów ich regimentu do zbiorów Świętych pamiątek sławy krajowej, które przez Waszą Książęcą Mość zebrane, zostaną obcym rękom i samemu czasowi wydarte. Ten znak [tj. sztandar] w stu zwycięstwach przewodząc był na murach Madrytu [siłą rzeczy musiał zatem przejeżdżać przez gardziel Somosierry] i Kremlinu [Kremla – oczywiście moskiewskiego] zatkniętym. Tysiące młodzi [młodzieży] polskiej za nim idąc, sądzili się być szczęśliwymi [uważało się za szczęśliwych mogąc] krew dla Ojczyzny i dla jej sławy przelewać”.

ODWIEDŹ I POLUB NAS
Izabela Czartoryska nie zbagatelizowała daru. Przeciwnie, kazała wyeksponować sztandar w godnym miejscu, a mianowicie we „framudze po prawej stronie” od wejścia Świątyni Sybilli, gdzie widziała go – i fakt ten odnotowała w autobiograficznej powieści – Konstancja Biernacka. Proporzec „wsławiony pod Samo-Sierra” pysznił się tu w towarzystwie sztandaru „uwalniającego Wiedeń od przemocy Turka”, kul, zapewne armatnich, „z Racławic i Dubienki”, a także „laski marszałka sejmu konstytucyjnego” – Stanisława Małachowskiego – która notabene przetrwała do naszych dni. Sztandar natomiast nie przetrwał, ponieważ w roku 1831 Puławy raz jeszcze padły łupem moskiewskiego najeźdźcy.

Kobiety – mężczyznom?

Jak tedy interpretować fakt, iż kobiety dopomogły w podtrzymaniu – mówiąc górnolotnie, ale najzupełniej uczciwie – płomienia pamięci o Somosierze? Zresztą! Nie tylko wówczas, choć rzeczywiście okres Księstwa Warszawskiego stanowi prawdziwy fenomen 215 lat dzielących współczesną Polskę od tamtego mglistego, listopadowego poranka.

Sygnalizując jedynie ciąg dalszy, nie sposób nie wspomnieć o roli, jaką nadal odgrywa wiersz Marii Konopnickiej „Wąwóz Samosierry”, bodaj najpopularniejszy ze wszystkich utworów wchodzących w skład wzorowanego na Niemcewiczu „Śpiewnika Historycznego” z początków XX wieku – a jest to wcale pokaźna książka. Można się zżymać na jego wątpliwe walory poetyckie i liczne nieścisłości. „A czyjeż to imię,/ Rolzega się sławą,/ Kto walczy za Francyę/ Z Hiszpanami krwawo?/ To konnica polska,/ sławne szwoleżery/ Zdobywają cudem/ Wąwóz Samosierry”. Rzecz wchodzi do głowy tak samo bezboleśnie, jak Mickiewiczowska „Reduta Ordona”, a to znaczy, że jakiś sekret języka polskiego musiała Konopnicka posiąść. Co nie udało się wielu poetom wyżej cenionym za walory intelektualne, czy piękno frazy.

Jak więc interpretować ów fakt zaangażowania? Czy warto stosować wykładnię, iż bohaterki niniejszej opowieści reprezentowały „fałszywą świadomość”, albo „kolaborowały” z patriarchatem? Byłoby to dla nich obraźliwe, a w kategoriach ogólnych – po prostu niemądre. Może lepiej, zamiast dziwacznej hermeneutyki przyjąć założenie, iż kultura, w danym przypadku narodowa, pozwala przekraczać napięcia istniejące między płciami – i w tym sensie nie jest ani męska, ani żeńska. Jest wspólnotowa. „Somosierrskie” kobiety nie wysługiwały się mężczyznom, ani nie starały się ich bezmyślnie naśladować. Pracując na rzecz zbiorowego imaginarium, służyły sprawie narodowej. W końcu też ich dotyczyła.

– Dominik Szczęsny-Kostanecki

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

SDP2023
Tygodnik TVP jest laureatem nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.
Zdjęcie główne: 0) Somosierrska wizja Wiktora Mazurowskiego, mimo niezaprzeczalnych walorów dramaturgicznych, nie przebiła się do zbiorowej świadomości. Fot. Domena publiczna, Wikimedia
Zobacz więcej
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Bankiet nad bankietami
Doprowadził do islamskiej rewolucji i obalenia szacha.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Cień nazizmu nad Niemcami
W służbie zagranicznej RFN trudno znaleźć kogoś bez rodzinnych korzeni nazistowskich, twierdzi prof. Musiał.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kronikarz świetności Rzeczypospolitej. I jej destruktor
Gdy Szwedzi wysadzili w powietrze zamek w Sandomierzu, zginęło około 500 osób.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Burzliwa historia znanego jubilera. Kozioł ofiarny SB?
Pisano o szejku z Wrocławia... Po latach afera zaczęła sprawiać wrażenie prowokacji.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Ucieczka ze Stalagu – opowieść Wigilijna 1944
Więźniarki szukały schronienia w niemieckim kościele… To był błąd.