Cywilizacja

„Najpierw był Balenciaga, potem dobry Pan Bóg”. Gdzieś pomiędzy była Hepburn i on

– Lubię modę, ale martwi mnie to, co się z nią dzieje, ta ekstrawagancja, te brzydactwa, ten cyrk… – mówił, gdy 23 lata temu odłożył nożyczki krawieckie i odszedł ze świata mody. Hubert de Givenchy – twórca stylu Audrey Hepburn, krawiec Jackie Kennedy czy księżnej Monako Grace Kelly, którego nazwisko było synonimem szyku i elegancji – odszedł tym razem na zawsze. Zmarł 10 marca, w wieku 91 lat.

Przypadkowa ofiara czy człowiek mafii? 20 lat temu zginął Versace

Był porywczy i nie znosił sprzeciwu.

zobacz więcej
Francuski magazyn L’Express uznał niegdyś, że Hubert de Givenchy jest dla mody tym, kim dla literatury była Françoise Sagan a dla malarstwa Bernard Buffet. „Czarujący, wspaniały i bardzo, bardzo francuski” – zachwycano się. On sam twierdził, że „sekretem elegancji jest bycie sobą”.

Bertrand Meyer-Stabley, autor książki „Mężczyźni, którzy wstrząsnęli światem mody” ocenia, że słynny projekt był wierny tej dewizie przez całą swą karierę. „Był również przywiązany do głównych kierunków w modzie, które definiowały prawdziwy styl – wyrazistą prostotę. Perfekcyjne wykończenia, od szwów po rękawy, niezwykle wysmakowane detale: kołnierze-golfy, pomysłowe kapelusze, a przede wszystkim precyzja we wszystkim, od przykuwających uwagę garsonek, po niezwykłe »małe czarne«” – pisze ekspert.



Givenchy miał wielką miłość do tkanin. Ale jego krawiecka pasja nie narodziłaby się, gdyby nie jeden z dziadków Givenchy. Dyrektor manufaktury w Beauvais i kolekcjoner garniturów zostawił po sobie walizki pełne skarbów. – Kiedy byłem grzeczny, w nagrodę prosiłem o pozwolenie pójścia na strych, gdzie babcia rozkładała przede mną te cuda – wspominał kreator.

Od pucybuta do króla fryzjerów. Historia Polaka, u którego czesały się elity świata

Był jedynym Polakiem, który w świecie mody zrobił światową karierę na równi z Coco Chanel.

zobacz więcej
W rozwijaniu pasji nieświadomie pomagała mu też matka. Hubert towarzyszył jej w zakupach, zwłaszcza, gdy wybierała się do sklepu z materiałami. Gdy miał cztery lata już się nimi bawił, a w wieku siedmiu zaczął rysować projekty sukien dla ukochanej rodzicielki. – Była kobietą szczupłą, nienagannie ubraną i elegancką – opowiadał.

Dorastając, coraz częściej studiował szkice i czasopisma dla kobiet, wypełnionych stronami o modzie. Pisma trafiały w jego ręce dzięki licznym kuzynkom, poszukującym krojów idealnych dla siebie sukni. Uwagę przyszłego projektanta przykuwał styl Cristobala Balenciagi, którego stroje nosiła Marlena Detrich, hiszpańska rodzina królewska i arystokracja i z którym Givenchy spotkał się wiele lat później, w 1953 roku. – To było szlachetne, nienaganne, dopracowane z architektoniczną precyzją…Nieporównane! Niby nic, a jednak: objętość, postawa, talia we właściwym miejscu – mówił o swojej fascynacji. Słynny Hiszpan był dla niego inspiracją i idolem. – On był moją religią. Najpierw był Balenciaga, potem dobry Pan Bóg – wyznał w jednym z wywiadów dekadę temu.



O swej przyszłości Givenchy zdecydował 24 maja 1937 roku, kiedy w Paryżu otwarto wystawę światową pod hasłem „Sztuka i technika”. Jeden z pawilonów poświęcony był modzie. Dziesięcioletni wówczas Hubert zobaczył w nim kreacje takich sław, jak Chanel, Lanvin, Schiaparelli i choć protestancka, prowincjonalna rodzina widziała go w zawodzie bankiera albo architekta, on postanowił wtedy, że zostanie projektantem mody. Co prawda po maturze sam rozpoczął studia prawnicze i praktykę u notariusza, ale ostatecznie wybrał wybieg dla modelek i École des beaux-arts – paryską szkołę sztuk pięknych.

Jej kostiumy podbijają świat. Poznajcie Katarzynę Konieczkę

Stawia na mocne kolory, nietypowe materiały, w swoich projektach podkreśla kobiecość.

zobacz więcej
– Na szczęście miałem wyrozumiałą matkę. Nie mogłem jej powiedzieć wprost, że w gruncie rzeczy to dzięki niej tak bardzo pragnąłem zostać projektantem. Zresztą domyślała się tego. Pewnego dnia dała mi zielone światło. Pod jednym warunkiem: że nie będę się skarżył i nie cofnę swojego postanowienia – wspominał.

Zastępstwo za Diora

Pod koniec lat 40. miał dopiero 20 lat, za to świetną prezencję – mierzył 201 centymetrów wzrostu, był dobrze wychowanym i wykształconym Francuzem. Nowe życie rozpoczął od pracy na pół etatu u Jacquesa’a Fatha, który był wówczas wschodzącą gwiazdą haute couture. Wcześniej próbował rzecz jasna dostać się do Balenciagi, ale nie został przyjęty nawet na spotkanie.

Jednocześnie szkolił się ze szkiców ołówkiem w École des beaux-arts. Jak stwierdzi po latach, praca u Fatha była dla niego świetną praktyką zawodu. – Na początku szkicowałem modele akwarelami. Po południu chodziłem do muzeów, rysowałem kołnierze, mankiety, wzory kieszeni i haftów – wspominał.



Po roku przeniósł się do pracowni Roberta Pigueta. Tu jego zajęcie polegało na rysowaniu modeli, z których projektant wybierał i realizował tylko niektóre. Givenchy mógł jednak przyglądać się procesowi produkcji sukni.

Jednak po 18 miesiącach znowu zmienił pracę – w pracowni Luciana Delonga zastąpił dwóch krawców, o których wkrótce zrobiło się głośno. To Christian Dior i Pierre Balmain. Na swój własny dom mody Givenchy musiał jeszcze chwilę poczekać, do 1952 roku. Zanim do tego doszło, przez cztery lata pod okiem ekscentrycznej Elsy Schiaparelli pracował nad swoim stylem i umiejętnościami.

Borsalino, symbol męskości

Upodobali go sobie zarówno mafiosi, jak i ścigający ich policjanci, filmowi amanci, a za nimi miliony anonimowych mężczyzn. Atrybut elegancji walczy o przetrwanie.

zobacz więcej
W końcu spełnił swoje marzenie i to mając zaledwie 25 lat. Pomagali mu w tym przyjaciele i finansista domu towarowego Prisunic. Zaczynał skromnie, ale w momencie, gdy upadały stare domy mody, w tym te należące do jego nauczycieli.

Kolekcja Givenchy zachwyciła zgromadzoną na debiutanckim pokazie publikę. Miał tym większe szczęście, że na widowni były dwie wpływowe dziennikarki modowe: Helene Lazareff z „Elle” oraz Carmel Snow z „Harper’s Bazar”.

Wśród projektów znajdowały się m.in. dwuczęściowe komplety i trójkolorowe modele oraz wieczorowe, wąskie i obcisłe sukienki. Szerokie ramiona, zaznaczony biust i łagodne linie podkreślające sylwetkę – to były znaki rozpoznawcze pierwszego wybiegu Givenchy. Zachwyt wzbudził także dobór tkanin, dość oryginalny. Szerting, czyli cienkie bawełniane płótno z połyskiem, nylon, jedwab, dżersej przetykany złotą nitką wynosiły go – jak uznała Meyer-Stabley – na piedestał.

„Staje się sławny również dzięki bluzce »Bettina«, z wysokim kołnierzem i rękawami złożonymi z warstw falban, wykończonych czarnym haftem. Bluzka i pozostałe kreacje z kolekcji są uszyte z szertingu. Givenchy nie jest zaprzysięgłym entuzjastą szertingu. Do sięgnięcia po tę tkaninę zmusza go konieczność używania taniego materiału” – opisuje kulisy kolekcji autor książki „Mężczyźni, którzy wstrząsnęli światem mody”.
O bluzce pisały wszystkie kobiece i modowe czasopisma. Tym bardziej, że została tak nazwana na cześć pierwszej supermodelki XX wieku – Bettiny Graziani. Pracowała u poprzedniego szefa Huberta – Fatha, który namówił rudowłosą piękność na krótką fryzurę. Po jego nagłej śmierci wsparła asystenta mistrza, czyli właśnie Givenchy, w rozwijaniu własnej marki. Była jego modelką i pierwszą muzą. To ona otwierała debiutancką kolekcję w słynnej „Bettina blouse”, którą potem nosiły największe gwiazdy tamtych czasów, jak Ava Gardner czy Elizabeth Taylor. Zainspirowała też projektanta, gdy tworzył flakon swego pierwszego, kultowego zapachu – „Amarige”.
Givenchy udało się już wtedy namówić niektórych producentów do tworzenia dla niego, na wyłączność, szablonów z nadrukami. W kolekcjach zaczęły się więc pojawiać m.in. hafty z motywami owoców, ostrygi, deseń starej boazerii, czy osiemnastowieczne ryciny. Poza wybiegami dla prasy, organizował również pokazy dla przyjaciół swego domu mody. Ich oprawa sprawiała, że projektant został nazwany Lewisem Carrollem świata mody. „Duże niebieskie oczy, złotawa karnacja i absolutna dyskrecja. Przeprowadza ludzi na drugą stronę lustra” – piała Meyer-Stabley, nawiązując do powieści Carrolla „Alicja po drugiej stronie lustra”.

Audrey stawia na swoim

Istniał jeszcze jeden powód, dla którego nazwisko Givenchy coraz częściej pojawiało się w gazetach. Chodzi o Audrey Hepburn. Pierwszy raz spotkali się po tym, jak aktorka zagrała w „Rzymskich wakacjach” a przed rozpoczęciem zdjęć do „Sabrine” Billy’ego Wildera. To Audrey chciała, aby zaprojektował jej kostiumy do tej roli. Żona szefa Paramount Pictures – Gladys de Segonzac – namawiała aktorkę na współpracę z Balenciagą, jednak wielki projektant nie miał na to czasu. Hepburn postawiła więc na swoim.



– Myślałem, ze chodzi o Katharine Hepburn (to ona była wtedy gwiazdą wielkiego ekranu – red.). Kiedy zobaczyłem tę szczuplutką dziewczynę o wielkich oczach byłem zaskoczony… niemalże rozczarowany! – wspominał ze śmiechem ich pierwsze spotkanie w 1952 roku w jego salonie na rue Alfred-de-Vigny 8.

Hepburn okazała się jego bratnią duszą i tak bardzo nalegała na przymierzenie jego sukni, że Givenchy nie tylko zaczął projektować kultowe kreacje do filmów z jej udziałem, ale stworzyli razem wręcz cały styl gwiazdy. To była jego największa muza i najwierniejsza przyjaciółka przez 40 lat, aż do jej śmierci w 1993 roku. – Jego ubrania są jedynymi, w których jestem sobą. On jest czymś więcej niż krawcem, jest twórcą osobowości – mówiła o nim Audrey.
Wygłupiali się, tańczyli podczas przymiarek, dzwonili do siebie kilka razy w tygodniu. – Ponieważ Audrey była dosyć chuda, musiałem bardzo uważać, aby nie projektować sukienek zbyt wyciętych – zdradził po latach tajniki ubierania gwiazdy. I z rozrzewnieniem wspominał, że talent i sukces nigdy nie przewróciły jego przyjaciółce w głowie.

Już w pierwszym filmie – „Sabrine” – kreacja Givenchy dla Hepburn zachwyciła kobiety. W ogrodzie zimowym aktorka pokazała się w białej sukni do ziemi, uszytej z organzy, ozdobionej kontrastowymi, czarnymi haftami na gorsecie oraz dole kreacji. Sukienka weszła do kanonu mody i stała się ponadczasowa.

Ale największy sukces Givenchy odniósł ubierając swą przyjaciółkę do filmu „Śniadanie u Tiffany’ego”. Która kobieta nie pamięta kultowej „małej czarnej” ozdobionej sznurem pereł? To już ikona i mody, i kina. Po śmierci Audrey kreator przekazał ją fundacji charytatywnej, a w 2006 roku została sprzedana na aukcji za prawie milion dolarów.
Audrey Hepburn w sukniach Givenchy. Kadry z filmów „Sabrine” i „Śniadanie u Tiffany’ego”. Fot. materiały prasowe/GettyImages/Keystone Features
Sława Givenchy rosła równolegle do kariery Hepburn. W nowym atelier, które powstało na avenue George V w 1959 roku, Hepburn stała się – jak nazwał ją kreator – jego „dobrą wróżką”. Była jego najważniejszą klientką i gościem pokazów. Mieli podobne poczucie piękna i razem stworzyli wzór elegancji – styl lat 60.

– Jestem przywiązana do Givenchy’ego, jak Amerykanie do swoich psychiatrów – stwierdziła kiedyś aktorka. – Moja magia była jej magią. Dodawała ubraniom swojego naturalnego wdzięku – wspominał projektant.

Zamknął warsztat i sprzedał swój dom mody dwa lata po śmierci przyjaciółki. Spekulowano, że może gdyby nie jej tragicznie zakończona choroba, tworzyłby do końca swych dni.



Zapach mistrza

Sukces Audrey przyciągał do domu mody Givenchy kolejne klientki z wyższej półki. Pojawiała się w nim Jackie Kennedy, dla której zaprojektował kolekcję na kampanię prezydencką męża Roberta.

„Efekt Kate”, czyli styl dziewczyny z sąsiedztwa, która została księżną

Catherine ubiera się u rodzimych projektantów, ale w jej garderobie nie zabrakło polskiego akcentu.

zobacz więcej
To jego projekty utożsamianie są ze stylem Jacqueline, pierwszej damy USA. W jednej z tych kreacji pojawiła się nawet na pogrzebie męża.

Ubierał też księżną i znaną aktorkę Grace Kelly oraz największe sławy Hollywood: Brigitte Bardot, Kay Kendall, czy Juliette Greco.

„Słynne klientki są dowodem niebywałej stałości uczuć wobec jego ubrań, które noszą się wyśmienicie nawet po sezonie. Bogate Amerykanki, czyli około 70 procent klienteli, są pod wrażeniem estetyki, prostoty wielkiego stylu tak trafnie podsumowanej przez słynną złotą myśl księżnej Windsoru: »Never too thin. Never too rich« (pol. Nigdy dość szczupła. Nigdy dość bogata – przyp. red. )” – pisze Meyer-Stabley.



Kreator projektował między innymi bufiaste rękawy w bluzkach, ale też w szerokich płaszczach z wełny. Stworzył również wełniany płaszcz z zaokrąglonym i luźnym krojem, kończący się nad kolanem. A także projekt „sukni worka”. Jako pierwszy francuski projektant wypuścił też, w latach 50., linię odzieżową prêt-à-porter o nazwie „Givenchy Université”, choć już wcześniej stworzył kolekcję seryjnych, a nie szytych na miarę, ubrań dla jednego z butików.

Tak się kocha po parysku

Jedyne pytanie, jakie Pani Bankierowa mi zadała w trakcie naszej kilkumiesięcznej znajomości, brzmiało: „Czy w Polsce jest wielu ludzi bogatych?”.

zobacz więcej
Givenchy udało się również poznać i zaprzyjaźnić ze swym autorytetem z lat młodości. Spotkali się przypadkowo w Nowym Jorku, na przyjęciu. Przeniósł swój dom mody blisko altelier Balenciagi i jak niesie wieść – konsultowali ze sobą szkice, udostępniali sobie pracownie. Ten, który nie przyjął go do swojego domu mody, w końcu prosił swoje krawcowe, aby wybrały najlepsze spośród swoich koleżanek niższych rangą i poleciły do pracy u Givenchy. A gdy Balanciaga zdecydował się zamknąć swój salon, namawiał najlepsze klientki do korzystania z kreacji młodszego kolegi. I tak się stało – przeszły do atelier Huberta.

To ów mistrz doradził Givenchy, by prócz kolekcji ubrań stworzył także własną linię perfum i uzupełnił nimi swoje dzieła. – W ten sposób zapewni pan sobie emeryturę – przekonywał. Tak powstały dwa zapachy: „De” oraz „L’Interdit” (pol. Zakazane). Nazwa pierwszych, z nutą konwalii, powstała na cześć nazwiska projektanta i zawiera jego część. Drugi zapach – kompozycję fiołka, róży i jaśminu z nutą pieprzowo-goździkową – dedykował swojej przyjaciółce, czyli Hepburn. – Macie styl, osobowość – podkreślcie je. A jeśli używacie na co dzień perfum, zatrzymajcie je na zawsze, gdyż są one cząstką was samych – przekazywał swoim klientkom.


Ze sztuką w ogrodach

Givenchy pracował prawie codziennie od 7 do 18, w kompletnej ciszy. Gdy wieczorami wracał do swojej rezydencji znajdującej się niedaleko bulwaru Saint-German, szedł z psem na wycieczkę po okolicznych antykwariatach. Był bowiem miłośnikiem domów, ogrodów i kolekcjonował dzieła sztuki.

Podróże, szlifowanie angielskiego i włoskiego – to tym się zajął, gdy w 1995 roku postanowił opuścić świat wielkiej mody. Nie przepadał za mediami, marketingiem ani towarzyskimi imprezami, które zawładnęły jego ukochaną branżą. Zdał sobie sprawę, że jego czas się skończył, gdy jego dział perfum kupił producent szampana Veuve Clicquot, a krawiectwo trafiło do domu mody Louis Vuittona.

Jego ostatnią kolekcję przyszły obejrzeć wielkie nazwiska haute couture, w tym Yves Saint Laurent i Valentino. Były najlepsze modelki i jego zaufani pracownicy.



„Po kończącym pokaz przemarszu modelek pojawił się Hubert de Givenchy w towarzystwie zastępu kobiet ubranych w nieskazitelne białe kitle. Sto kobiet. Krawcowe i pozostali pracownicy utworzyli przed wielkim człowiekiem honorowy szpaler. To był hołd dla pewnej koncepcji elegancji, która zniknie razem z nim, której będziemy żałować” – tak pożegnanie Givenchy relacjonowała Janie Samet, krytyk mody z „Le Figaro”.
On sam twierdził, że impreza ta była raczej formą hołdu niż testamentem. Kolekcję zadedykował swojemu personelowi i dziewczynom, które pracowały z nim od lat.

– W chwili odejścia człowiek nie próbuje olśniewać. Nie poddałem się pokusie mydlenia oczu. Byłem jak najdalszy od tej myśli. Za każdym razem chciałem tworzyć kolekcje coraz lepsze, coraz prostsze, dotrzeć do samej istoty płaszcza, sukni czy garsonki – mówił.



Gdy odchodził po raz pierwszy, zastępca redaktora naczelnego „Le Figaro” Stephane Marchand stwierdził, że „skończyły się dynastie, dobre maniery, zaufanie”. Gdy odszedł po raz drugi, w internecie ktoś napisał o nim: „ostatni Mohikanin elegancji w świecie mody”.

Hubert de Givenchy umarł w renesansowym zamku pod Paryżem, we śnie, jak powiedział mediom Philippe Venet – projektant i partner zmarłego od sześciu dekad.

– Anna Bartosińska
Zdjęcie główne: Audrey Hepburn i Hubert de Givenchy. Fot. GettyImages/Hulton Archive;
Zobacz więcej
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Legendy o „cichych zabójcach”
Wyróżniający się snajperzy do końca życia są uwielbiani przez rodaków i otrzymują groźby śmierci.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pamiętny rok 2023: 1:0 dla dyktatur
Podczas gdy Ameryka i Europa były zajęte swoimi wewnętrznymi sprawami, dyktatury szykowały pole do przyszłych starć.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kasta, i wszystko jasne
Indyjczycy nie spoczną, dopóki nie poznają pozycji danej osoby na drabinie społecznej.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Jak Kościół katolicki budował demokrację amerykańską
Tylko uniwersytety i szkoły prowadzone przez Kościół pozostały wierne duchowi i tradycji Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Budynki plomby to plaga polskich miast
Mieszkania w Polsce są jedynymi z najmniejszych w Europie.